Duch ameby

Sympatia do stworzeń z granitu i pary wodnej to dla nas zbyt wygórowane żądanie. Możemy sobie jednak śmiało pozwolić na próbny akt solidarności z amebą.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Ameba pożera orzęska / SCIENCE HISTORY IMAGES / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Ameba pożera orzęska / SCIENCE HISTORY IMAGES / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Na początku był Chaos. W „Teogonii” z VIII w. p.n.e., prawdopodobnie najstarszym europejskim opisie stworzenia, Hezjod pisze na jego temat niewiele. Ot, że był „najpierwszy”, i że z niego wyłoniło się stopniowo wszystko inne. Owidiusz w „Metamorfozach” w I w. n.e. daje nam już konkretniejszy obraz pierwotnego chaosu: „Nim było morze, ziemia i niebios sklepienie, / Jedyny miało wyraz całe przyrodzenie. / Zwano go zamęt [Chaos]... / Woda jeszcze nie płynna i ziemia nie stała / I powietrze bez światła; w ciągłym z sobą sporze / Swej postaci nie mają, w jednym bowiem zbiorze / Zimno z gorącem, suchość z wilgocią walczyła...” (tłum. B. Kiciński).

Potem, pisze Owidiusz, wkracza twórca („ktokolwiek z bogów nim być może”), urządzając, rozdzielając i porządkując, pełniąc więc rolę Demiurga: boga rozumianego nie jako kuglarz, lecz jako artysta. Co to właściwie oznacza? Na to świetnie odpowiedział Arystoteles, 400 lat po Hezjodzie, ale 300 przed Owidiuszem. Artysta bierze do ręki bezkształtną Materię, jak rzeźbiarz surową glinę albo nieociosany blok marmuru, i narzuca nań Formę, którą można też nazwać Słowem (logos), Prawem albo Porządkiem. Jeszcze 2300 lat później Katechizm Kościoła Katolickiego tak mówi o Najwyższym: „On jest Ojcem, jest Bogiem, Stwórcą, Sprawcą, Porządkującym”, a w konstytucji „Gaudium et spes” przeczytamy, że „wszystkie rzeczy bowiem z samego faktu, że są stworzone, mają własną trwałość, prawdziwość, dobroć i równocześnie własne prawa i porządek”. Grzech to zaś, jak uczył św. Augustyn, po prostu złamanie porządku.

Trudno zaprzeczyć, że taki system kosmologiczny ma przekonującą logikę. Ze złego chaosu do dobrego uporządkowania, pod przewodnictwem Prawodawcy, którego my sami powinniśmy naśladować w naszym lokalnym dążeniu do porządku. Kosmologię taką potwierdzają też nauki, opowiadające nam dziś o wyłonieniu się wszystkich form porządku z pierwotnego Wielkiego Szumu. Dzisiejszy Wszechświat jest już więc tworem wysoce uporządkowanym: „Państwem Bożym”, chciałoby się rzec, w którym nie tylko noc jest już oddzielona od dnia, ale również rośliny od zwierząt i uczciwe umowy kredytowe od nieuczciwych.

Gdy więc w 1755 r. niemiecki malarz miniatur i entomolog (ależ wspaniałe połączenie fachów!) August Johann Rösel von Rosenhof odkrył „małego Proteusza” (der kleine Proteus) – mikroskopijną grudkę protoplazmy niewykazującą żadnych form uporządkowania, szydzącą z naszych klasyfikacji i z całego dzieła stwórczego, zapanowała niejaka konsternacja.

Stworzenie rozproszone

Miejsce dla „małego Proteusza” w nauce o przyrodzie znalazło się dopiero w następnym stuleciu, gdy stało się jasne, że proces stworzenia nie daje się zamknąć w dawno minionych sześciu dniach. Dzięki niestrudzonej, detektywistycznej pracy przyrodników w połowie XIX w. można było już to powiedzieć z pełnym przekonaniem: świat jest wciąż w akcie stwarzania.

Współautorem teorii ewolucji oraz jej zapalonym entuzjastą był Herbert Spencer, który stworzył pierwszą i do dziś niemającą sobie równych ze względu na swój rozmach Wielką Wizję Ewolucyjną. Przelećmy może wzrokiem przez „First Principles” (1860), Spencerową biblię stworzenia, w której motywem przewodnim jest ciągłe, niestrudzone przechodzenie od jednorodnego do niejednorodnego. Choć detale naukowe miejscami się zestarzały, sama genialna wizja Spencera – ani trochę:

„Materia naszego Układu Słonecznego w toku swej integracji staje się coraz bardziej wieloraka (...) Struktura Ziemi staje się z każdym wiekiem ­bardziej ­skomplikowana poprzez kumulowanie się warstw (...) różnorodność ta została znacznie wzmocniona poprzez działanie jądra Ziemi na jego powłokę; stąd wynikają nie tylko różnorakie rodzaje skał magmowych, ale i wykrzywianie się warstw osadów pod rozmaitymi kątami, powstawanie uskoków i metalicznych żył (...)

Pierwsze spośród stawonogów, przykładowo, mają kończyny nieodróżnialne od siebie nawzajem – tworzące jednorodną serię – jednak poprzez ciągłą rozbieżność wyłoniła się pośród nich niepodobność rozmiarów i form, jaką obserwujemy u kraba i homara (...)

Ruch od jednorodnego do niejednorodnego jasno ilustruje postęp najmłodszego i najbardziej różnorodnego stworzenia – Człowieka (...) nasz gatunek jako całość stał się bardziej różnorodny poprzez zwielokrotnienie się ras i ich różnicowanie się (...) Społeczeństwo na swym pierwszym i najniższym etapie jest jednorodnym zbiorowiskiem jednostek, które mają podobne moce i funkcje (...) każdy mężczyzna jest wojownikiem, myśliwym, rybakiem, wytwarza narzędzia i buduje domy (...)

Wszystkie formy języka pisanego, malarstwa i rzeźby mają swój wspólny korzeń w tych prostych rysunkach na skórze i ścianach jaskiń, za pośrednictwem których dzicy upamiętniają wielkie czyny swych przywódców (...) Egipcjanie mieli lirę o trzech strunach. Wczesna lira grecka miała cztery, konstytuujące tetrachord. W późniejszych stuleciach stosowano już liry o siedmiu i ośmiu strunach, a po tysiącu lat rozwinęły się do postaci »wielkiego systemu« podwójnej oktawy” (tłum. własne).

Chaos chaos

Ulubioną maskotką Spencera stały się oczywiście ciała „najniższych organizmów”, nieposiadających żadnej widocznej formy porządku, nazywane rozmaicie: Proteomyxa, Amoebae czy Monera. Ernst Haeckel umieścił je później, w 1879 r., u samego korzenia swego słynnego wizerunku drzewa ewolucyjnego – to z takich kropelek „czystego biologicznego nieporządku” miałyby, na drodze długiego procesu różnicowania, ostatecznie wykształcić się wszystkie stworzenia żywe.

Nic nie ilustruje lepiej fascynacji, z jaką przyglądały się amebom kolejne pokolenia badaczy, niż walka o znalezienie dla nich stosownej nazwy. Von Rosenhof użył terminu der kleine Proteus, ponieważ stale zmieniająca swą postać ameba skojarzyła mu się z greckim bóstwem wód, które, zupełnie jak powierzony mu żywioł, wiecznie odmieniało swój wizerunek. Karol Linneusz, który w tym samym czasie pracował nad swoim wielkim „Systemem przyrody”, zasugerował termin „Chaos”, a w duchu swojego ukochanego nazewnictwa dwuimiennego nadał mu formalne miano Chaos chaos. Oto „czysty biologiczny chaos”, zdawał się mówić. Nazwa rodzajowa Chaos jest zresztą stosowana w formalnym nazewnictwie biologicznym do dziś.

W połowie XIX w. stało się jasne, że istnieje wiele gatunków podobnych do małego proteusza. W odniesieniu do nich wszystkich łącznie zaczęto więc stosować termin Amoeba, od greckiego ­amoibe oznaczającego zmianę; ten sam rdzeń jest też w łacińskim mobilis, ruchliwy. Ameba to więc po prostu „ruchlik” albo „zmieniadełko”. W 1879 r. opisano gatunek Amoeba proteus – nazwa ta jest w użyciu do dziś. Pod koniec XIX w. okazało się – głównie dzięki żmudnej obserwacji przez coraz lepsze mikroskopy optyczne – że ameby nie są wcale bezkształtnymi kroplami, lecz złożonymi organizmami, które po prostu wyjątkowo zręcznie kryją przed nami swój porządek. Lub też, mówiąc nieco inaczej, których porządek jest tak odmienny od tego, który znamy na co dzień, że dla dostrzeżenia w amebie kształtu, porządku i prawa trzeba po prostu wysiłku, tyleż intelektualnego, co estetycznego i emocjonalnego.

Poczuć jedność

Czysto naukowe zrozumienie, że istnieje doskonała, ciągła jedność ewoluującej przyrody, od pierwotnego chaosu aż po „wczorajsze nowinki”, nastąpiło w XIX stuleciu. Wiek XX przyniósł tylko rosnącą precyzję opisu Wielkiego Porządkowania oraz wiedzę o tym, że również kosmos w najszerszej skali nie jest spod tej zasadniczej logiki wyłączony.

Jest jednak spora różnica pomiędzy zrozumieniem i zrozumieniem. Na głębszym poziomie – autentycznego żywego przekonania, iż inne stworzenia różnią się ode mnie może kolorem i kształtem, ale nie samym faktem, że tętni w nas ten sam Porządek i że z Chaosu wyrwało nas to samo Prawo, że jesteśmy aktorami jednego spektaklu, że jedziemy wszyscy na tym samym wózku – tak naprawdę dopiero powoli wygrzebujemy się z mgły konfuzji.

Musiały minąć tysiąclecia od czasów Hezjoda, abyśmy zaczęli tak naprawdę rozumieć, że wszyscy członkowie naszego gatunku są sobie braćmi. William Blake prosił nas w 1789 r., abyśmy ujrzeli boski wizerunek „w poganinie, i Żydzie, i Cyganie”, prawdopodobnie przeczuwając, że włączenie Indian albo czarnych do tej i tak kontrowersyjnej listy wzbudziłoby najwyżej pełen politowania uśmieszek. Jeszcze 80 lat później Spencer pisał osobno o „ludziach” i „dzikich”.

Drzwi empatii rozwierają się jednak nieubłaganie, wraz z przesączaniem się przez jej szpary wiedzy, że Dobroć, Litość, Pokój i Miłość mieszkają w coraz to kolejnych stworzeniach. Prymatolog Frans de Waal od dekad uparcie przekonuje nas, że Litość mieszka w sercach wielu naszych krewnych zwierzęcych, a szympansy potrafią wiele poświęcić w imię pokoju. Raz otwartych drzwi nie da się zamknąć, i do naszej starannie bronionej twierdzy, w której od jakiegoś czasu nieśmiało, na próbę dzielimy się już chlebem i poczuciem komunii z wszystkimi Homo sapiens, wdzierają się teraz wszystkie zwierzęta, a za nimi i reszta Stworzenia.

Jak by miało wyglądać naprawdę uniwersalne Współczucie, naprawdę uniwersalna Empatia, z naprawdę wszystkimi stworzeniami? Tego nie uczy nas tradycja chrześcijańska. Nasi bracia ze Wschodu zmagają się jednak z tą obezwładniającą świadomością od wieków. Nie jest to łatwa wiedza i bywa wręcz paraliżująca. Jakże inaczej nazwać lęki radykalnych wyznawców dżinizmu, którzy rytualnie zamiatają ziemię pod swoimi nogami, aby nie zgnieść któregoś z braci najmniejszych? Swoje odchody pracowicie rozdrabniają patykiem, aby nie spadł na nich ciężar karmiczny za stworzenia narodzone w ludzkim nawozie, które po jego wyczerpaniu się czekałaby niechybna śmierć.

W mniej skrajnych wersjach filozofii uniwersalnego współczucia życie „mniejszych stworzeń” oferuje się raczej do namysłu medytacyjnego. Poczucie choćby chwilowej, przemijającej solidarności z chmurą albo górą stanowi samo w sobie pewien wkład w globalną cyrkulację współczucia. Sympatia do stworzeń z granitu i pary wodnej to wygórowane żądanie. Myślę, że możemy sobie jednak śmiało pozwolić na próbny akt solidarności z amebą. Jest to ćwiczenie akurat odpowiednio trudne: to bądź co bądź stworzenie żywe, a więc dzielące z nami pewne elementarne potrzeby i skłonności. Poza tym jesteśmy coś winni tym małym stworzonkom, które długo uważaliśmy za ostatnią kroplę Chaosu w świecie Porządku.

Na koniec tego tekstu przeczytajmy więc może parę krótkich urywków z artykułu „The Daily Life of Amoeba Proteus”, który w 1908 r. w czasopiśmie „The American Journal of Psychology” opublikowali David Gibbs i O.P. Dellinger. Jeżeli chcemy zaprzyjaźnić się z amebą, trudno o lepszy pretekst.

Życie codzienne Amoeba proteus (fragmenty)

„Celem badania opisanego w tym artykule było ustalenie zdarzeń zachodzących w życiu codziennym Amoeba proteus – okresów jej spoczynku i aktywności, jej reakcji na pożywienie i inne naturalne bodźce w jej środowisku; jak żyje i co robi. Badanie przeprowadzono, przez sześć dni i pięć nocy obserwując bez przerwy kilka ameb i starannie odnotowując ich aktywność. Jedną amebę śledzono ze szczególną uwagą. (...)

Dla wszystkich zwierząt fundamentalne jest poszukiwanie pożywienia oraz rytm pracy i wypoczynku. (...) Rytm jest niezbędny dla przeżycia wyższych zwierząt, jednak wielu autorów wątpi, że występuje on w życiu pierwotniaka. (...) Nasze badanie pokazuje jednoznacznie, że Amoeba proteus wykazuje okresy aktywności i odpoczynku. (...) Aktywnie porusza się, zdobywając pokarm, aż będzie solidnie wypełniona pokarmem, po czym przez pewien czas jest spokojna. Okres odpoczynku wydaje się być po prostu skutkiem nasycenia, albo czasem przeznaczonym na regenerację. Wydaje się być najprostszą formą snu; skłonność do odpoczynku, do snu jest reakcją na najedzenie się u zwierząt wyższych.

Gdy amebę dotknie orzęsek, wysuwa ona nibynóżki w jego kierunku. (...) Gdy orzęsków jest wiele, ameba wysuwa wiele nibynóżek, tworzących kieszonki, jak gdyby w gotowości, i często skutecznie je w ten sposób łapie. (...) Ów szczególny zarys kieszonek i haczykowate nibynóżki wydają się być charakterystyczne tylko dla tych ameb, które regularnie przez jakiś czas żywiły się orzęskami. (...) Ameba często podąża za orzęskiem, dopóki ten nie zostanie schwytany lub ucieknie. Ten »pościg« może trwać nawet dwadzieścia minut. (...) W trakcie »pościgu« za orzęskiem ameba nie odpowiada zwykle na inne bodźce, zwłaszcza gdy jest już blisko swej ofiary.

To niezwykle interesujący widok, gdy ameba po wielu próbach w końcu kładzie swoje nibynóżki wokół orzęska, zaciskając je i obejmując go, a następnie stopniowo zgniatając miotającą się ofiarę. (...) Wymaga to wielu przystosowań i znacznych umiejętności, które, jak wynika z naszych obserwacji, uzyskiwane są metodą »prób i błędów«. (...) Gdy całkowicie zmieni się pokarm amebie, na przystosowanie się do nowej sytuacji potrzeba czasem kilku dni. (...) Nie wszystkie ameby są jednak identyczne: jedne osobniki przystosowywały się łatwo, podczas gdy innym się to nie udało. Ameba nagle umieszczona pomiędzy wieloma orzęskami, które uderzają w nią i stukają, zwykle nie reaguje na te bodźce, lecz wydaje się »zagubiona«. Po pewnym czasie niektóre ameby wyciągają nibynóżki i gonią jednego pantofelka, nie zwracając już uwagi na dotyk innych; inne osobniki nigdy nie odzyskują równowagi, lecz wycofują się i przyjmują kształt kulisty” (tłum. własne).

Trochę jak człowiek

Jeżeli po lekturze tego tekstu nasuwa się myśl, że „ameba jest trochę jak człowiek”, to trzeba ją odepchnąć. Nie, nie o to chodzi. Nieco bliższe prawdy byłoby może zdanie „człowiek jest trochę jak ameba”. Ale to też jakby nie to. Chodzi przecież o wspólną nam iskrę Formy, która nie jest ani ludzka, ani amebia. Świetnie wyraził to XIX-wieczny teolog James Martineau, całe życie zafascynowany ideą jedności Stworzenia: „Wszędzie szukamy fizycznych sygnałów jednej wiecznej Woli, Wszechświat odcyfrowujemy zaś jako autobiografię Nieskończonego Ducha, powtarzającego się w miniaturze w naszym własnym Skończonym Duchu”.

Tak, w amebie też. ©℗

Polecamy: Lamża czyta naturę - Charon, rdzeń kręgowy, ameby (wideo popularnonaukowe Centrum Kopernika)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018