DRUGI DZIENNIK PILCHA

Małżeństwo jest grobem cielesnej namiętności, seks w małżeństwie prędzej czy później gaśnie i przez to do kłusowania skłania, na nie do zniesienia próby wystawia, seks z instytucji małżeństwa powinien być wyrotowany i prawnie w małżeństwie zakazany.

03.12.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

14 listopada | Na moje oko trzy miłości były w jego życiu, przy czym jednej mógł nie odnotować. Zero komizmu. Dwie były tak intensywne i tak rozległe, że śmiało mogły trzecią zasłonić. Prócz tego był mistrzem nie-odnotowywania, w sensie jak najdalszym od rozproszenia czy innej płycizny. Kiedyś – rzadkie, bardzo rzadkie w naszej nowożytnej historii były to sytuacje – gdy zasiedliśmy przy stoliczku nakryj się tym, co zawsze – roztkliwiwszy się nieco (rzadkość sama w sobie), popruł imponującą litanią własnych nieobecności w świecie – „nie zauważyłem, ani jak Gierek objął władzę, ani jak ją stracił, byłem nieprzytomny, jak nasi zdobywali srebro i jak Polak został Papieżem, gdy się ocknąłem, był stan wojenny, przykimałem, ocknąłem się ponownie – Polska była wolna”. Wziąłem od niego parę takich absolutnie skończonych monologów – przy czym nie gwoli paradoksu, a gwoli uzupełnienia trzeba dodać: Jerzy szczegółowy przebieg wszystkich wydarzeń, które przespał, znał doskonale. Daj Boże takie przesypianie? Niekoniecznie. Świadomość nie ratuje. Chyba że jakiś dorobek. Wariant daremny, dorobek żaden, naga egzystencja – tajemnicza choć też bez przesady?

Co przespał, to nadrabiał, ale wirtuozem strzelistej opowieści nie był. Nawet jak wszystko przepadnie, można o tym opowiedzieć. Chyba że się nie umie albo przepadek taki, że szkoda gadać. Albo jedno i drugie. Gubię się w tym, co miał, a co mu przypisuję, ale przecież ja nie jestem od rozróżniania. Jestem od przypisywania. Dźwigam go, cucę i odruchowo upiększam. Nie podoba Ci się? Było nie umierać.

Różne rzeczy można o moim przyjacielu powiedzieć, też złe i ciemne, ale że czegoś nie rozumiał, powiedzieć się nie da. Sporo przeczytał, ale setek książek nie przeczytał, wyglądał – przynajmniej do pewnego momentu – jakby mówił językami – żadnego się nie nauczył, doktoratu ani powieści nie napisał, w Luwrze nie był, Rzymu na oczy nie widział, ale świat rozumiał. Rozumiał przeto własne życie. Z takim życiem żyć ciężko. Sama choćby samotność – nawet dobrze wytrenowana i nie bez ofiar wywalczona, nawet niezbędnie konieczna do życia – od czasu do czasu może zabić. Wiele rozumiał i wszystko przegrywał.

Małoduszny Bóg był przy nim, póki chodził do kościoła. Ale on do kościoła chodził krótko. Ławka Cieślarów pustoszała. Z czwórki ubył ojciec, z trójki Jasiu (ruszył na studia do Gliwic), potem wiadomo: pani Cieślarowa została sama.

Z nauki konfirmacyjnej, dokładnie mówiąc z kuluarów, kontekstów i wszelkich innych okoliczności nauki konfirmacyjnej nie pamiętam nic; demony były daleko. Ale na uczynionym 8 maja 1966 roku zdjęciu wiślańskich konfirmantów Jurek jest jeszcze dalej. Przez bez mała pół wieku staliśmy ramię w ramię, teraz jak w umiarkowanie ambitnym horrorze złe duchy poprzestawiały postacie. Nie ta kolejność, nie te osoby, nie ta fotografia, nie mogę go znaleźć, w końcu jest, stoi, a jakby tonął, najwyższy w klasie, a ledwo go widać. Jeszcze jest grzecznym chłopczykiem, ale już niedługo. Koło mnie ktoś, kto od lat nie żyje. Andrzej Szarzec? O łatwości! Iskro bogów!

Ja wiem: póki żyjemy, wszystko jest możliwe, nawrócimy się, poprawimy, odrobimy zaległości, wyzdrowiejemy, nauczymy się aramejskiego, może nawet greki, przypomnimy sobie rosyjski i po swojemu – nie szczędząc przypisów – „Śmierć Iwana Iljicza” przetłumaczymy; pogodzimy z kim trzeba, komu trzeba wybaczymy, wydamy antologię najlepszych opowiadań świata, każde wnikliwym i nader osobistym komentarzem opatrzymy; tu i ówdzie się ruszymy, może wręcz expressem intercity do Krakowa na wiadomy mecz skoczymy, w nową miłość uwierzymy, ba! co tam uwierzymy! Niezachwiana wstąpi w nas wiara! Fideistyczny entuzjazm nas ogarnie i choć taki entuzjazm źle wróży sztuce, nam da spełnienie: niepewne spotkanie Lutra z Rafaelem pewną ręką opiszemy.

Zauważyliście? Nie: „pokochamy”, a „uwierzymy, że kochamy”, uwierzymy w miłość. Nie: „napiszemy opowieści”, a „wstąpi w nas wiara, że je ułożymy” i dopiero wówczas – z wiarą – napiszemy. Jak to na starość: wiary przybywa. Im bliżej końca, tym ona gęstsza. Żeby cokolwiek zrobić, trzeba wpierw uwierzyć, że się to zrobi. Bez wiary ani kroku! Nigdzie! Ani na stronę, ani na tamten świat. Odkrywcze to nie jest, ale pominąć się nie da.

Nawet jak dzień przed nami, przed nami wszystko, nie tylko z tego powodu, że nie wiemy i nigdy się nie dowiemy: dzień to jest nasz ostatni? Za życia końcowej daty nie znamy, wątpię, byśmy identyfikowali ją po zgonie, wieczność nie zna dat, nikt dobrze nie umie własnego życiorysu, z liczb wypisanych na twoim grobie znasz, góra, połowę. Data urodzenia? Jak najbardziej. Data śmierci? Nie moja broszka. Każdy ją ma, nikt jej nie zna. Taki tu rytm, pamiętaj o nim!

Przed nami wszystko, ale przed Jurkiem już nic, a za nim marność, przestrzelone szanse. On już ostatnią datę ma, ale jej nie zna. Co uduszonemu we śnie powiedzieć? Co on mówi? Co o nim można napisać? Że miał rację, bo cokolwiek zdziałamy albo nie zdziałamy i tak zdechniemy? Że życie jest absurdem? Że Najwyższe Kierownictwo – nic nie trwa wiecznie – całkowicie straciło panowanie nad swym zawsze dosyć ryzykownym poczuciem humoru? Doprawdy, Panie Boże, celem przekazania mi takich „nowin” nie musiałeś gołymi rękami mordować Jerzyka z Poczty.

15 listopada | Jakby żył, obejrzałby mecz z Urugwajem. Z czasem po to się żyje; z czasem żyje się po to, by obejrzeć mecz z Urugwajem. Nie: obejrzeć Urugwaj i umrzeć! Żadnej takiej (taniej) jatki retorycznej. Przeciwnie: żyć. Żyć po to, by obejrzeć mecz z Urugwajem. Zaprawdę powiadam wam: nie jest to byle co. Ale po co nie żyć? Po to, żeby nie widzieć, jak Urugwaj gromi naszych? Jura, szkoda, żeś to stracił.

16 listopada | „Było to w dziewięćdziesiątym / a może dziewięćdziesiątym pierwszym / przyjechali do nas / rosyjscy handlarze / bardzo wysocy blondyni o marzycielskich oczach / z kobietami jak sen”. Jaki ten Herbert jest, taki jest – parafrazuje się go dobrze.

Jedna z rosyjskich „kobiet jak sen” została żoną Jurka. Nawet jak tej Swiecie, Nadii czy Larysie, bo chyba nie Kławdii – potrzebne były jakieś papiery, nawet jak dla jakiego takiego komfortu swojego i dziecka (tak, miała dziecko) gotowa była do jakichś ustępstw – destruktywnie to nie działało, wyglądali na szczęśliwych, podobno nie tylko wyglądali. Jurek szczęścia pragnął jak jasny gwint, nie ma najmniejszego powodu, by wątpić, że ona tak samo tego samego pragnęła.

Ale z jego perspektywy patrzę, on zawinił, jego latami nabywana brutalność rozstrzygnęła. Szczęście wymaga kondycji, szczęście małżeńskie wymaga żelaznej kondycji, szczęście małżeńskie z cudzoziemką z dzieckiem może być dostępne łatwo, może trudno; szczęście małżeńskie z piękną cudzoziemką z dzieckiem to może wymagać – tato, ekstatyku dowcipów małżeńskich, daruj – kondycji olimpijskiej.

Na wszelki wypadek podkreślam: nie mam na myśli seksu. Małżeństwo – jak powszechnie wiadomo – jest grobem cielesnej namiętności, seks w małżeństwie prędzej czy później gaśnie i przez to do kłusowania skłania, na nie do zniesienia próby wystawia, seks z instytucji małżeństwa powinien być – jeszcze raz sprawmy przyjemność Cieniowi – wyrotowany i prawnie w małżeństwie zakazany – na dłuższą metę nie, ale doraźnie powinno to pomóc, w każdym razie Jerzy w łóżku powinien sobie radzić.

Pewnie, że rudy łeb poszarzał, że zapuszczona za czasów anarchii i od tamtej pory dziko rosnąca i chałupniczo przystrzygana broda mogła być źródłem popłochu estetycznego; pewnie, że nieprzesadnie pielęgnowane, za to starannie zakonserwowane nikotyną zęby sexappealu mu nie przydawały, ale przecież uczucie jest ponad żółtawe naloty. Powabu nie przybywało, ale mogło następować ożywienie, sama świadomość, że wschodnia piękność wybrała kogoś tak dyskusyjnego, pewnie uskrzydlała, kondycji brakło w innej dziedzinie, np. w dziedzinie cierpliwości.

Nadal opowiadam bez kluczowych szczegółów, dalej pomijam to, co pomijam. Czas – palnę coś nieobliczalnego – biegł. Po kilku latach rosyjska żona odeszła. Po każdym rozstaniu źle, po tym specjalnie źle. Żałoba, a po żałobie kolejne błędy. Szkolne.

Na okrągło kręcącej się koło niego Hanki P. (nazwisko często spotykane w Wiśle) nie zauważył. To znaczy zauważył, a nawet widział, ale widział koleżankę, przyjaciółkę, kompankę do kieliszka, siostrę miłosierdzia etc., etc. O męska ślepoto! Po cóż ona – geniuszu bez matury – mękę przyjaźni z tobą znosiła? Dużo zniosła, wszystkiego nie, pa pa...

Trzecią, choć chronologicznie pierwszą miłością Jurka był pies – czarny jak smoła przerasowiony wilczur. Z racji przerasowienia prędko zdechł, parę lat jednak połazili głównie bulwarem nad Wisłą. Połazili? Ani łażenie, ani spacery to nie były; forsowne i swoiście męczeńskie marszobiegi – owszem. 20 lat temu Jura do takich ćwiczeń miał dryg. Miał też wielką niechęć do świata, wzgardliwie nań spoglądał i kroczył wrogo i posępnie, obok z identyczną posępnością sunął jego pies. Nikt nigdy nie widział, żeby ten pies okazywał jakieś zadowolenie. Aportował, biegał, skakał – wszystko perfekcyjnie i wszystko z ponurą świadomością nie wyczynu, a upokorzenia. Zero psiej dumy – zwierzęcy wstyd. Tak. Mój śp. przyjaciel był w stanie oduczyć psa machania ogonem. Był w stanie i uczynił to. Strach pomyśleć, co jeszcze ten pies pesymista umiał i – zwłaszcza – czego sobie odmawiał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012