DRUGI DZIENNIK PILCHA

Nie chcę stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością! Ani mi to w głowie! A już stawanie twarzą w twarz z rzeczywistością Horubały to jest nieprzyzwoitość gruba i strata czasu czysta. Ja mam swój świat i swoją rzeczywistość.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Andrzej Dudziński
/ Fot. Andrzej Dudziński

18 września | Dlaczego miałbym czytać, a już zwłaszcza „doczytywać” Horubałę? W dołączonym przez redakcję „Uważam Rze” (nr 38) do mojego niezłego zdjęcia tekście pt. „Banały w śmiertelnym sosie” (chyba powinno być: „nieśmiertelnym”? Literówka?) Horubała zarzuca mi, że w jakiejś z nim polemice twierdziłem, iż on twierdził, że Adam Michnik nie zna pewnego felietonu Antoniego Słonimskiego, podczas gdy on (Horubała) twierdził, że zna, ale zapomniał (nie Horubała, ma się rozumieć, a Michnik) i on (Horubała) nie sugerował Michnikowi, by pierwszy raz przeczytał wiadomy felieton, bo go przecież znał (Michnik), ale by go sobie (tenże) przypomniał.

Horubała pyta, czy tej finezji nie doczytałem? I dlaczego kłamię, że „nie znał”, skoro „nie pamiętał”? I jak ze mną dyskutować, skoro ciągle narzekam na głowę? To przecież „jak bić się z chorym”. Jeśli z konstatacji tej przebijają jakieś wyrzuty sumienia, są one przedwczesne, Horubała nie prezentuje się dobrze, ktoś w tysiąc razy ode mnie cięższym stanie sprawi mu łomot z dziecinną łatwością.

Pomimo marnego wyglądu Horubała zdrów, mam nadzieję? Przeszło dwadzieścia lat temu robił ze mną wywiad dla TV. Był młodym, klepiącym biedę dziennikarzem, przez korytarze na Woronicza kroczył ukradkowym i zarazem desperackim krokiem wiecznie gotowego zarówno do walki, jak i do ucieczki ojca wielodzietnej rodziny. Miał wówczas zaledwie czworo dzieci (dziś ma dwa razy tyle) i włosy na głowie; owszem, był nieco opieszały umysłowo, co się w naturalny sposób musiało z wiekiem pogłębić, ale poza tym wszystko okej? Żadnych historii krążeniowych, duszności zamostkowych, zawrotów głowy? Żadnych tajemniczych pulsowań, Bóg wie co sygnalizujących? Niechże Horubała dba o siebie! Horubała już przecież nie najmłodszy! A prostata? Nie sika Horubała za często? Gazety z pewnością od dawna nie przebije, ale jeśli nie przypila go raz po raz, nie ma się czym martwić!

Jeśli Horubała taki zdrowy, to czemuż dyrdymały wypisuje? Jak kto „nie pamięta”, to znaczy, że w danej chwili „nie wie”, chyba że komuś coś na całe życie z głowy wyleciało; całkiem nierzadkie przypadki czego: niepamięci czy niewiedzy? Po cóż wszystko sprowadzać do poziomu szkolnego? Jasiu, umiesz wiersz na pamięć? Umiem, ale nie pamiętam.

Cały tekst Horubały jest klinicznym przykładem licie wrogiej lektury i jej literalnego protokołu. Zdaniem Horubały wszystko, cokolwiek w literaturze zrobiłem, to są nędzne owoce nędznego talentu, skrywające pustkę wielosłowia, formalne popłuczyny po Gombrowiczu, uniki przed powagą, ucieczki przed głębią, efekciarska hochsztaplerka.

Pretensja, że sprowadzam luteranizm do gazetowego antykatolicyzmu, wpierw zdała mi się bezkarnym rzężeniem. Po przeczytaniu całości przyjmuję ją niemal z entuzjazmem: luterstwo bez wahania należy obecnie sprowadzić do antykatolicyzmu, ten zaś pogłębić, i to pogłębić maksymalnie. Zarzut, że pozwalam Kazi Szczuce pokpiwać z JPII, dowodzi, że Horubała ma na punkcie Szczuki uraz, a na punkcie Wojtyły bzika, a może na odwrót. Inna rzecz, gdybym był katolikiem, może bym i jakie pokpiwania zauważył, a jakbym był katolikiem tak pełnokrwistym jak Horubała, nie tylko bym zauważył i wychwycił, ale też natychmiast jąłbym Kazię karcić, na przemian bym ją to chrystianizował, to ewangelizował, a jakby miała dość, całować pierścień bym ją uczył, a jakby i to nie pomogło, kości bym jej rachował i pławił jak czarownicę, poddawał próbie ognia i innym rzymskim próbom. Niestety, nadal nie jestem katolikiem, chociaż luter ze mnie najpłytszy z możliwych, nie stałem się przez to katolikiem; marne luterstwo nie oznacza katolicyzmu i na odwrót.
19 września | „Jan Paweł II mógłby – powiada H. – nawet tracącemu wiarę Pilchowi podpowiedzieć coś istotnego. O Matce Teresie (...) na próżno oczekującej znaku od Pana (...) O historii naszego narodu, którą nagle przez wezwanie Ducha udało się ruszyć z miejsca (...) O medytacjach rozwijanych wpośród tak drogich Pilchowi polskich gór (...) No ale to trochę za duże sprawy – szyderczo w swym mniemaniu pointuje Horubała – nieprawdaż?”. Prawdaż, nieprawdaż. Duże, ale nie moje. Po pierwsze: jakie góry są mi drogie – nie Horubały interes.

Po drugie: dogmatycznie uważam, że dla człowieka szczerze wierzącego i wiara, i kryzys wiary musi mieć wymiar wyznaniowy, tracę wiarę jako luter – tracę ją w kręgu określonych kontekstów, tekstów, dzieł, wspomnień postaci. Niestety nie ma w tym kręgu miejsca ani dla Papieża, ani nawet dla Matki Teresy. Doceniam, że Horubała podsuwa mi rzeczy dla siebie najświętsze – Bóg zapłać, ale żaden ewangelik nie będzie odzyskiwał wiary, studiując Ojca Świętego!

Sam – powiedzmy – kryzys został na razie zasygnalizowany, jak się coś na wiele tomów zamierzyło, to nie jest żadną sensacją fakt, że problemy zasygnalizowane w części pierwszej bywają rozwijane w tomach następnych. Strzelba w pierwszym akcie... etc., etc.! Wiem, że Horubała doczekać się nie może, ale bezceremonialnymi naciskami artyzmu nie pogoni.

JPII mógł mi coś istotnego podpowiedzieć? I co: nie podpowiedział? Słowa jego odmówiły wstępu do kacerskiej głowy? A może podpowiedział? Może coś jednak usłyszałem, wziąłem, przyswoiłem? Nie ogłaszam tego jednak? Horubała chyba nie sądzi, że jak Papież coś podpowie, natychmiast winno się to w felietonie lub powieści cytować?

Pana nawet cytowanie Papieża nie uratuje – mógłby – jakby był szybki i dobry technicznie – sprawę rozstrzygnąć zapierającą dech bramką śmierci. Niestety jest wolny i nieruchawy jak oni wszyscy. Jak Cracovia na wyjeździe. Licznych moich antagonistów uczyłem strzelania do samego siebie, pokazywałem, jak jedną frazą można mnie załatwić; dzisiejszemu antagoniście analogicznych nauk udzielam dla jaj, a głównie biedę na siebie ściągam, setki razy będę zmuszony odpowiadać na jałowe pytania: kim jest autor? Kto zacz Horubała? Czy zdaję sobie sprawę, jak nisko upadłem, odpowiadając na jego kalumnie? I w ogóle z jakiego powodu sam nagłaśniam bzdety, których nie czyta pies z kulawą nogą? Po co polemizując (a chwilami wręcz jakby się tłumacząc, jakby odpierając paranoiczne i zawistne zarzuty), wzmacniam nędzne istnienie – pożal się Boże – adwersarza? I czy naprawdę tytuł kwartalnika czy miesięcznika, w którym to kuriozum się ukazało, równie kuriozalną ma pisownię? Jak to możliwe? Żadna sensacja – spróbuję odpowiadać, spróbuję nawet z całą moją dosyć tu i ówdzie znaną rycerskością bronić Horubały: będę zapewniał, że nie jest aż tak niewydarzony i aż tak anonimowy, będę stanowczo protestował przeciwko inwektywom; zresztą brak podstaw rzemiosła nie zawsze prowadzi do bełkotu – błysnę aforystyczną brawurą. Będę przekonywał do mojej intuicji, że Horubała z natury nie miał aż tak wąskich horyzontów, polotu, owszem, nigdy za grosz, ale dopiero ideologia, dopiero szpony ideologii zrobiły swoje, spustoszyły i zacieśniły wszystko. Do zera, do utraty tchu. Marna obrona. Wzgardliwe okrzyki: „Tym gorzej! Tym gorzej!” i pełne politowania spojrzenia będą mi odpowiedzią. Owszem: generalnie nie ma o czym mówić – dalej wił się będę jak piskorz – ale pewne szczegóły dają asumpt do paru tez i przypomnień; nie polemika, a swoista elegia polemiczna nam się kroi, próba różnych tonacji, owszem, nie ma co ukrywać: parę taktów prastarej „Pieśni o podrzynaniu gardeł” też przy tak sprzyjającej okazji zanucimy. W gruncie rzeczy – sentymentalna przesada mózg zwarzy – dawno nie było tak pięknie. Dar spadł z nieba w sensie ścisłym. Jak symetrycznie i sprawiedliwie podzielimy, na ładnych parę dni starczy. Odwet? A skąd! Przecież ja myślę tak samo.

20 września | Rzecz w tym, że ja generalnie myślę podobnie. Przeważnie mi się zdaje, że ułomne, bardzo ułomne rzeczy dałem. W zasadzie na okrągło myślę o moich niedostatkach, o ich nieusuwalności i kompromitującym nieraz wymiarze. Ale gdy okazuje się, że tak samo myśli i drukiem to samo ogłasza Horubała, zaczynam mieć wątpliwości i nadzieja wstępuje w serce – jak Horubała całość dezawuuje, całość nie może być taka zła.

Niby frontalny atak, a niepodobna ani się przejąć, ani uwierzyć. Bo też frontowość jest tu z lekka, a pewnie całkiem nie z lekka, krzywa. I bezwiednie komiczna (innego komizmu niż bezwiedny autor nie zna).

Piszę książki, wydawca je wydaje, czytelnicy czytają. Przychodzi frustrat i ogłasza, iż niewłaściwie i szkodliwie piszę, iż wydawca nie powinien mnie wydawać, a czytelnicy nie powinni tak poniżających rzeczy czytać.

Jakbym poważnie potraktował choć jedną setną wywodu, powinienem natychmiast do frustrata list dziękczynny wystosować: „Panie Andrzeju, dzięki Panu zrozumiałem, jakim jestem ch...m. Przekonał mnie Pan, wycofuję się z zawodu, przestaję szkodzić, zostawiam miejsce godniejszym i poważniejszym”.

Jedynie taka reakcja byłaby adekwatna do kasacyjnego rozmachu autora. Nie liczy on na nią, choć tak pisze, jakby liczył. Ja mu nie wierzę, ale i on najwyraźniej nie wierzy sobie. Po co tak pisze w takim razie? Ani retoryka, ani wielosłowie, ani chrześcijańska chęć zadania ciosu. Obłuda katolicka? I to nie, gość jest prostolinijnie szczery, to zresztą jego dodatkowy dramat.

Po co pisze? Po to, żeby mu wydrukowali; koncepcja i praktyka literatury narodowej na razie kończy się na tym etapie. Na szczęście. Na szczęście? Ja se ne boim, ja mam Parkinsona. Zanim Horubała i jego ludzie wezmą całą pulę, stracę przytomność. Życie (literackie) wewnątrz koncepcji ciasnej, dusznej i ciemnej jak tunel zostanie mi oszczędzone. Może zresztą nie trzeba patrzeć tak skrajnie, jest tunel i jest świat poza tunelem, w sumie dwie różne domeny. W ogóle i poniekąd rytualnie są (bo muszą być, inaczej tego nie ocalisz) dwie różne ojczyzny, dwie różne polszczyzny, dwie literatury, dwie gramatyki, dwie różne całości; te same książki są różnymi książkami, te same obrazy pokazują dwie pod każdym względem różne i bardzo od siebie odległe krainy, rzeczywistość, z którą trzeba stanąć twarzą w twarz, nie jest – delikatnie mówiąc – jednolita. W efekcie często to, co mi sprzyja, zdaniem Horubały jest moją klęską: „Fabuły i zdania mu się perlą, wciąga w dowcipne słowotoki, jest przymilny i sympatyczny, ale w żaden sposób nie potrafi stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością”.

Ależ ja nie chcę stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością! Ani mi to w głowie! A już stawanie twarzą w twarz z rzeczywistością Horubały to jest nieprzyzwoitość gruba i strata czasu czysta. Ja mam swój świat i swoją rzeczywistość. Horubała też ma swoją. Różnica jest taka, że moja to moja, kto chce, niech się utożsamia. Horubała swoją uważa za powszechnie obowiązującą. Myli się. Ja swój świat stwarzam, Horubała światu wymierza sprawiedliwość, a tych, co nie chcą wymierzać, ma za zdrajców. Błądzi.

Co do literatury narodowej: jej kształtu nie ustalają współcześni, a przyszłe pokolenia. (Współcześni mogą sobie jakieś mniej lub bardziej sensowne, mniej lub bardziej antagonistyczne listy lektur czy inne kanony uchwalać). Nawet „Panu Tadeuszowi” nominację na epopeję narodową dały „późne wnuki”, a nie krewni i znajomi Adama Mickiewicza.

Koncepcja, wedle której patetycznie realistyczny model literatury narodowej wpierw się wykuwa w dyskusjach, następnie wcielony zostaje w praktykę (drogą odpowiednich uchwał czy jak?) – gdyby nie była chytrze interesowna, byłaby niedorzeczna. O co chodzi? O to, co zawsze: o przodownictwo ustawowo gwarantowane. Jak i gdzie na trwale zainstalować konwencję, która naszym ludziom da rząd dusz, może nawet wiekuisty? Znać odpowiedź na to pytanie, jakaż by to była ulga!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012