DRUGI DZIENNIK PILCHA

Każdy pisarz ze śmiertelną powagą komentujący własną twórczość to jest żenuaria krwawa, człowiek wstydzi się za chłopa, nawet jak chłop okazuje się Tomaszem Mannem.

10.09.2012

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

7 sierpnia | Nakładem gdańskiego wydawnictwa Oskar ukazał się „Dziennik roku 1990” Güntera Grassa. Książka nosi całkowicie zbyteczny tytuł „W drodze z Niemiec do Niemiec” – rozumiem, że chodzi o podkreślenie, iż jest to dziennik roku zjednoczenia, czy jednak nachalstwo musi być aż tak nieporęczne? Jak już jest, mogłoby być zgrabniejsze. „Z Niemiec do Niemiec” by starczyło, po cóż ta nieszczęsna droga? Unterwegs? Unterwegs Kaputt!

Spróbujcie ułożyć jakiekolwiek zdanie z tym tytułem: W drodze do pracy czytałam „W drodze z Niemiec do Niemiec”; albo lepsze: „W drodze z Niemiec do Niemiec” zgubiłem w drodze do Niemiec; albo najlepsze: „W drodze z Niemiec do Niemiec” mi wcięło. Ale co? Co co? Co ci wcięło? No „W drodze z Niemiec do Niemiec”. Nie pytam: gdzie? Pytam: co? Etc., etc. Ileż śmiechu i zabawy! Tym więcej, że innych wskazówek i porad (bezwiednych, bezwiednych) – nie tylko: jak nie układać tytułu, ale w ogóle: jak nie pisać dziennika – jest w książce bezlik.

8 sierpnia | Pod datą 4 stycznia 1990 Grass zapisuje: „Pod koniec roku (do przedwczoraj) czytałem powieść Philipa Rotha »Przeciwżycie«, książkę budzącą sprzeciw i stale zaprzeczającą sobie, która posiłkuje się żydostwem i antysemityzmem, żeby zawile odpowiedzieć – to znaczy potwierdzić z góry założoną tezę – na banalne pytanie, czy autor ma prawo wyzyskiwać siebie i innych (rodzinę). Ale może mi ta książka nie odpowiada, ponieważ niezbyt cenię autorów, którzy permanentnie siebie czynią tematem. Nawet tam, gdzie autor niezbicie trafnymi argumentami demaskuje fikcyjnego narratora, wysiłek nie bardzo się opłaca; nic dziwnego, że rozdział izraelski, »Judea«, jest blady w porównaniu z tomem dziennikarskich wywiadów Amosa Oza »W kraju Izraela«. Czemu Jurek Becker niedawno (wieczorem przed zjazdem SPD w Berlinie) polecił mi tę książkę? Zapytam go”.

Prawdopodobnie jest o co pytać. Domyślam się pierwszego (i być może jedynego) powodu, dla którego Jurek B. o symbolicznie nieprzypadkowej porze i w wymownie nieprzypadkowym miejscu, mianowicie w Berlinie (Monachium byłoby lepsze, ale mówi się trudno), wieczorem przed wiadomym zjazdem polecił Grassowi Rotha – niestety z powodu (nawet choćby to święta prawda była) niecenzuralności i insynuacyjności (w tym znaczeniu, że w każdej chwili za oszczerczą kalumnię może być wzięty) – powodu tego wypowiedzieć się nie da. Ja w każdym razie ani nie wypowiadam, ani nie sugeruję.

Przeciwstawianie złemu Rothowi dobrego Oza – przeciwstawianie złej „Judei” dobrego „Izraela” też najlepiej nie wygląda, dziwne, co najmniej dziwne tradycje i odniesienia uruchamia. Utnijmy sprawę. Powiedzmy: cały zamęt z dobrotliwego niezgrabiaszostwa. I pewnie z głodu. Grass głodny – Grass zły. Tak powiedzmy i utnijmy sprawę, i grunt grząski opuśćmy. Zwłaszcza że nie ma tego złego. Skoro fundamentalny domysł niemożliwy, kontemplujemy rozwiązania mniej kluczowe. Jeszcze niedawno ich nie było, teraz po przeciwnej stronie świeci dobrze ukształtowane granatowe światło.

Gdyby Becker odpowiedział Grassowi, że polecił mu Rotha celem ostrzeżenia przed uprawianiem autobebechowości, autor „Die Blechtrommela” zapewne byłby zaskoczony, a zaskoczony być nie powinien. (Zaskoczenia jednak poznać by po sobie nie dał, pewność siebie, jak się zdaje, jest w tym przypadku wszechstronnie niezachwiana).

Bebech bebechowi niejednaki, bebech bebechowi nie dorówna, nie poleci niemiecki orzeł w amerykańsko-żydowskie gówna. Jest to słuszne, a jak się w swoich tkwi po pachy – jedynie słuszne.

Każdy ma swoje bebechy – bebechy Grassa mało, że bebechowate, to do szczętu zgrane: autotematyzm niestety, tak jest: upiorny w swym bezwstydzie autotematyzm. Każdy pisarz ze śmiertelną powagą komentujący własną twórczość to jest żenuaria krwawa, człowiek wstydzi się za chłopa, nawet jak chłop okazuje się Tomaszem Mannem, który chwilami dość ciekawie opowiada „Jak powstał »Doktor Faustus«”. Za mało tych chwil. Wyrażenie: „klasyka autotematyzmu” nie istnieje, autotematyzm rozpuści wszystko, nawet własną klasykę.

Czy z rozsianych po „W drodze z Niemiec do Niemiec” uwag, planów, rozterek, zamiarów i innych męczeństw dałoby się ułożyć „Jak powstały »Wróżby kumaka«”? Nawet jak by się dało – lepiej nie układać. Niepodobna ułożyć czegoś istotnego z fragmentów umiarkowanie porywających. Same „Wróżby kumaka” takie sobie, jaka by była kronika ich genezy? Tylko Umberto Eco potrafi z lekkością własne powieści komentować, skądinąd w kontekście dzieł o wadze ołowiu o lekkość nietrudno.

9 sierpnia | Uwaga na wszelki wypadek: z powyższych fragmentów łatwo (równie łatwo, co absolutnie mylnie) wyciągnąć wniosek, iż atakuję Grassa, szydzę zeń, odbrązawiam go, demaskuję etc., etc. Nieprawda. Mam absolutną świadomość wielkości tego pisarza. Podzielam wprawdzie obiegowy pogląd, iż twórczość ta rozpada się na dwie nierówne (pod każdym względem) części, na mianowicie genialną „trylogię gdańską” i na rozmaitą (niekiedy bardzo rozmaitą) resztę, ale Bogiem a prawdą: poglądu takiego niepodobna nie podzielać. Nie dlatego, że „rozmaita reszta” jest aż tak rozmaita; dlatego, iż genialna „trylogia gdańska” jest aż tak genialna.

Mistrzostwo decyduje. Przywołanie ascetycznego piękna tej prastarej zasady w wystarczającym stopniu usprawiedliwia wszelkie uszczypliwości wobec Mistrza; mam też wielce kojącą świadomość, że nie wszystkie, może nawet żadna z moich zatrutych, ale za to ślepych strzał nie doleci do celu; z tego, co mi wiadomo, Grass „Tygodnik Powszechny” czyta ostatnio nieregularnie; w pewnym sensie sam sobie gość winien: jakby czytał regularnie, nie pisałbym przecież tego, co pisze; reguły regułami, nauki (jak nie pisać dziennika) naukami, a solidarność cechowa über alles! Kolegom po piórze (nawet takim gigantom jak GG) nie śmią sprawiać przykrości nawet tacy młodzicy jak ja.

Wiem oczywiście, jak śmiertelny jest to komplement: Gdyby ci się udało jak kiedyś, jak na początku, gdybyś ten, co w „Kocie i myszy”, sposób brania się do rzeczy powtórzył... Wiem dobrze, co taki zachwyt (jak go na merytoryzm przełożyć) znaczy; otóż znaczy on: ty, bratku po debiucie, po pierwszych trzech książkach same gówna piszesz, tamto, owszem, dobre, kiedy jednak to było? Lata i dziesięciolecia temu, no i zgadza się: od lat i od dziesięcioleci fiasko za fiaskiem... Fiaska tym większe, że zawczasu na tryumfy upozowane...

Pisarz pisze powieść? A skąd takie zdanie? Z epoki kamienia łupanego? Dziś trzeba powiedzieć: W stanie absolutnego, jak twierdzi osobisty lekarz „bezpośrednio zagrażającego życiu wyczerpania psychiczno-fizycznego” pisarz kończy swą najważniejszą powieść (zdaniem wąskiego grona wtajemniczonych: zarazem jedną z najważniejszych, jakie napisano w ciągu ostatnich dwu stuleci) – wymowa i wielorakie, a w sensie potocznym całkowicie niezrozumiałe, mordercze i druzgocące oddziaływanie utworu dalece przekracza granice dziedziny, którą przywykliśmy określać jako literaturę, rzecz – ma się rozumieć – dystansuje niegdysiejszy, uznany swego czasu za arcydzieło debiut etc., etc...

Może aż takich frazesów o Grassie nie wypisywano – nawet jak wypisywano o połowę mniej głupie, były one nadal stuprocentowo głupie. Może aż tak samobójczych depresji pisarz nie miewał – chyba że z przejedzenia.

Polec pod ciężarem własnego debiutu nie oznacza śmierci pod ciężarem pierwszego tomu, oznacza męczeńskie konanie pod zwałami zachęt, by tamten wyczyn powtórzyć; oznacza duszenie się żywcem pod pokładami przypuszczeń (chyba insynuacji), że to, co właśnie powstaje, dorównuje, a miejscami przerasta rangę i jakość „Blaszanego bębenka”.

Kiedy napisze pan nowego „Weisera”? – pytają od lat Pawła Huelle; pomijając absurd określenia „Nowy Weiser”, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pytają głównie ci, którzy nie zauważyli, jak wybitne tomy opowiadań pisarz dał przez te lata; da w końcu „nowego Weisera” – też nie zauważą.

Z Grassem w zasadzie pod tym względem gorzej, a nawet całkiem źle; choćby nie wiem jak gorliwie i nie tylko przez grzeczność się zaprzeczało, przekonująco to nie wypadnie. Już przedwstępne rzeczy rozstrzygają, wystarczy wspomnieć sam tryb czytania: lot przez karty opisujące przygody Oskara i mozół przedzierania się przez niby jak należy gęste, niestety przy bliższym wejrzeniu pośmiertnie stężałe akapity „Turbota”. Nic i nikt tu nie pomoże, nawet Małgosia Łukaszewicz ze swym absolutnym słuchem i wyrafinowanym, bo zawsze konkretami operującym piórem; ta ryba tonie i rzucony jej w charakterze finezyjnego koła ratunkowego esej „Grass i czas” jest jak perła rzucona przed flądrę. Wiadomo, co się robi autorom pozwalającym sobie na frazę: „wymknąłem się niepostrzeżenie w głąb historii”, Małgosia niechybnie wie, bo cytuje. (Z nieszczęsną „Szczurzycą” sytuacja jeszcze inna: Bóg wybaczył, zanim człowiek skończył).

Dobrego rozwiązania nie ma wcale, tu się zdarzyło rozwiązanie jednorazowe i niepowtarzalna sytuacja. Nie do podjęcia akcja, no bo jak? Niby prosto, a niewykonalnie!

Weźcie napiszcie książkę o połowę słabszą od „Bębenka”, machnijcie utwór nie dorównujący, ale choćby w jednym czy drugim aspekcie porównywalny. Uczyńcie ten drobiazg, a zyskacie prawo pisania do końca życia, co wam ślina na język przyniesie. Nie byle jaka to jest propozycja... I co? I nic. No właśnie, a tu gość odpalił arcydzieło nie o połowę słabsze, a o połowę lepsze. I potem jeszcze „Kota z myszą” i „Psie lata”. Starczy. Reszta może być, jaka chce. Reszta może być rozmaita. I jest rozmaita, prócz martwych tkanek są żywe partie, prócz publicystycznych szarzyzn są intensywne iluminacje – niestety należący do tej reszty dziennik „W drodze z Niemiec do Niemiec” jest „rozmaity”, a nawet „przerozmaity” jak jasny gwint.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2012