DRUGI DZIENNIK albo autobiografia w sensie ścisłym

Zapytajmy wprost: który z pisarzy polskich siedział na zarzynanym indyku wielkości krowy? Schulz? Gombrowicz? Iwaszkiewicz? Witkacy nawet po ciężkich narkotykach nie miał takich wizji. Jak jest siedzieć na zarzynanym indyku, wiem, bo siedziałem.

02.12.2013

Czyta się kilka minut

 / il. Andrzej Dudziński
/ il. Andrzej Dudziński

W POPRZEDNIM ODCINKU...

„Źródła sztuki są różne, ale kto dzieckiem w kolebce nie zgnojon, nie upokorzon i nie zmasakrowan, ten nawet na poślednią posadę­ jadowitego felietonisty widoki ma małe” – pisze Pilch, nawiązując do metod wychowawczych babki Czyżowej (metod średnio przygotowujących do życia, za to świetnie do uprawiania sztuki).
Poznajemy dalsze losy jej syna, Władka Chlebka, który nie tylko żeni się z katoliczką, ale też zawiera ślub w katolickim kościele („Wyklęła ukochanego pierworodnego i do końca życia ani się doń nie odezwała, ani nie wspomniała o nim słowem”).
Autor rozważa też – jak pisze, wbrew lekarzom – związki między alkoholizmem a chorobą Parkinsona: „Okej, powiem prawdę: otóż od czasu do czasu mam nadzieję, że nie doskwiera mi żaden parkinson, ale zwyczajne powikłanie poalkoholowe”.
REDAKCJA



Wynurzenia autotematyczne

Rozdzierające. Powinno być: rozdzierające wynurzenia autotematyczne. Powinno być, ale nie jest, na razie pozoruje powściągliwość. Pozorował – długo nie rozumiał, dlaczego sklep jest sklepem. Dokładniej: nie zadawał sobie jakiego schluffen, schlaffen, schloffen pochodziło? A na dodatek z nieodległą „szlachtą” się myliło? Centralnie przecież mieszkał u Chlebka, czyli Czyża. Chlebki pomarły, ale język dał im takiego pytania, choć nie zdawał sobie sprawy, że pomieszczenie zwane sklepem po prostu było sklepem. Skoro nie brał pod uwagę, że sklep był sklepem, to jak tłumaczył, jak rozumiał obecność nazwy „sklep”? Nie tłumaczył, nie zastanawiało go to – brał sklep za jedną z domowych ekstrawagancji, w końcu do dziś nie bardzo pojmuje, dlaczego inne kluczowe pomieszczenie nazywało się „szlofka”? Od monstrualnie długie życie, po trochu dziadek i babka byli Chlebkami, chlebkostwo dźwigali, chlebkowszczyznę uprawiali. Trwał chlebkizm tak długo, aż pojawił się piekarz i w dawnej rzeźni piecze, jak sam powiada – chlebiczki. O prawdziwie rzeźnickiej krwawości pewnych zdrobnień szkoda się rozwodzić.

W języku domowym i tylko w takim języku, tylko dla domowników: sklep. Przecież z zewnątrz na masarnię nikt nie powie: sklep. Sklep mięsny? Owszem pojawił się w języku, ale później – a ci, co go mieli albo tylko w nim pracowali, nie mówili: idę do sklepu mięsnego, a krócej i normalniej: idę do sklepu, słowem: to, co dla niego było sklepem, dla ludzkości było masarnią. Od frontu masarnia. Na zapleczu szlachtownia – jesteśmy w domu. Ale szlofka? Na chłopski rozum – pralnia. Przed wigilią ryby w niej pływały, pozostałe zwierzęta szlachtowano w szlachcie. Łącznie z tamtym indykiem, wielkości małej krowy. Luzują się popręgi umysłu? Ależ nową konstelację tworzą. Konstytuujące autobiografię rozdzierające wyznania w formie sumienia świadomości. Chyba strumienia? A to debil.

Rybami zajmował się ojciec, potem Jurek Szturc, potem skończyła się rzeźnia w szlofce, potem wszystko wyleciało w powietrze. Babka dosiadła indyka i usłyszała motory szykujące się do startu, żar-ptak rozpościerał skrzydła, wraz z nimi nogi babczyne – co to, to nie! Lot ku słońcu albo chociaż na Czantorię jak najbardziej, ale nie w tak groteskowej pozie. Zeskoczyła – Jurek! Adaś! Padło na mnie – Adaś raczej nie żył.

Siedzieliście kiedy na indyku wielkości małej krowy? Dokładniej: siedzieliście kiedyś na zarzynanym indyku wielkości małej krowy? Ujmijmy byka za rogi i zapytajmy wprost: który z pisarzy polskich siedział na zarzynanym indyku wielkości małej krowy? Jeszcze dokładniej: który z pisarzy polskich wraz z swą babką siedział na zarzynanym indyku wielkości krowy? Schulz? Gombrowicz? Iwaszkiewicz? Witkacy nawet po ciężkich narkotykach nie miał takich wizji. Miłosz jakby z babką Kunatową siedział na zarzynanym przez nią indyku – uwieczniłby tę scenę, jej światło, jej zapach – jak jest siedzieć na zarzynanym indyku, wiem, bo siedziałem – nie ma w dziełach takiej frazy. Szymborska? Konwicki? Krynicki? Chwinowi by pasowało, ale wątpię.

Waga, pień i topór

Nie zdawał sobie sprawy, że sklep jest sklepem, bo książki mąciły mu we łbie. Były lady, był ogromny rzeźnicki pień, był stosowny topór, były na ścianach gołe haki – prehistorię jednej z szyderczych ikon Peerelu, zanim1 weszła w życie, miał tuż przed nosem, miał te haki podane jak na widelcu i ni dudu. Nawet potem, jak dorósł i z grubsza to i owo kumał – nie kumał na tyle, by na przykład napisać brawurową, obfitującą w błyskotliwe autobiograficzne wyznania, recenzję ze „Sklepów mięsnych”. Swoją drogą ciekawość, czy Zagajewski siedział na zarzynanym i wiadomo jak wielkim indyku?

Po wojnie rzeźnia szła krótko i na pół gwizdka. Wiadomo było, że wikt upaństwowią. Mięso zwłaszcza. Naród mięsożerny i przez to z automatu mało finezyjny. Jak można rządzić krajem, który ma trzy rodzaje kiełbasy?2 Jak? Tradycyjnie – zabierając mu kiełbasę i zwłaszcza zakazując jej produkcji.

Maszyny masarskie zostały, wędzarnia została, lodownia została, sklep został, niedocieczona szlofka3 została – bieda przyszła. Maszyny zostały i trwały w dobrym stanie, ponieważ świniobicia i inne zabijaczki każdej zimy szły na okrągło. Zakazali, a szło, zabronili, a było. Może by i potrafił opisać, co to znaczy ten rodzaj z jednej strony rabunku, z drugiej bankructwa, może by i potrafił naszkicować wszelkie konsekwencje, może by i potrafił, ale mu się nie chce. Nie chce mu się do tego stopnia, że nie potrafi. Woli badać, jak słowa, pojęcia czy sytuacje zagnieżdżają się w mózgu dziecka.

Ze sklepem jak z Chlebkami, którzy pomarli, a żyli w nieskończoność. Nie był już sklepem, a zawsze był sklepem. Nawet wtedy, gdy marmurowe lady, waga, pień i topór poszły precz i babka urządziła tam wielowyrkowy pokój, który wynajmowała robotnikom sezonowym. Na początku lat 70. przez jedno lato, ale zawsze.

Próba uczynienia ze sklepu sali bankietowej też była jednorazowa. Waga i topór zostały wyniesione, lady i pień nakryte obrusami, drzwi na plac i do sieni otwarte – była łączność z lodownią4, w której też siedzieli goście – babka wydawała za mąż moją siedemnastoletnią matkę – na weselu było pół Wisły5.

Rozdzierające wynurzenie autotematyczne polega na tym, że utraciwszy rękopiśmienność, z tęsknoty za nią nauczyłem się widzieć zapisywane na ekranie zdania jako rękopis równolegle notowany w otwartym zeszycie. Kosztowało to trochę trudu, ale imaginacyjne rękopisy niosą jak jasny gwint.

Śmierć indyka beltsville

Siedzieliśmy na nim – zdawało się, zaraz ruszy, jak nie lotem, to biegiem. Babkę znosiło na boki i podrzynanie nie szło najlepiej, majstrowała, majstrowała i nic. W końcu poszło i raz-dwa kałuża krwi pod nami. Kury się zleciały i dalej ucztować. Dziobią, piją, że aż strach. Myślałem, że runę, ale nie.

W sklepie nie widziałem ani pnia, ani topora, ani haka – na wprost drzwi stał regał, półki rozdęte od książek i szpargałów. Wertowałem wszystko, znajdowałem cuda. Dreszcze graniczące z obłędem. Potem już nigdy tak nie było. Na jawie nigdy. We śnie prędzej. Coraz rzadziej, ale wciąż śnią się kufry pełne niezwykłych książek.


1 W 1966 r., po pierwszej podwyżce wołowego z kością.
2 Krakowską, żywiecką i zwyczajną.
3 Pralnia później – w genialnej epoce warzelnia kiełbas? Istnieje w starej niemczyźnie – beskidzka staropolszczyzna to raczej nie jest – nieodległy termin? Ojciec by wiedział.
4 Rzecz jasna nie lodownią – lodownią, a lodownią – salonem.
5 Czasem dobrzy, a trochę wtajemniczeni w moje losy ludzie pytają, kiedy i czy w ogóle opiszę to czy tamto. – Na razie wciąż jestem w izbie porodowej – odpowiadam z przytupem. Gdy zacznę odpowiadać choćby i bez przytupu, że na razie jestem na weselu rodziców, proszę o wybaczenie i duchowe wsparcie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013