DRUGI DZIENNIK albo autobiografia w sensie ścisłym

Jak chcesz się wyzwolić z narzucanej ci czynności – wykonuj ją źle. Prędzej czy później zostaniesz uwolniony. Co mogłem, źle robiłem – niepostrzeżenie weszło mi to w krew.

21.10.2013

Czyta się kilka minut

 / Rys. Andrzej Dudziński
/ Rys. Andrzej Dudziński

W poprzednim odcinku...

Pilch opowiada o tym, jak ostatnio „z sytym uśmiechem samca alfa i omega prowadzał się z modelką po Hożej” – modelką światowej sławy, ubraną skromnie w dżinsy i biały T-shirt. Dzieli się też swoim stosunkiem do Franciszka: „Ewangelika żaden papież nie zachwyca. Jeden nie zachwyca mniej, drugi więcej. Mnie Franciszek nie zachwyca bardziej. Bardziej nawet niż Beno XVI”. I opowiada o duchach z rodzinnego domu: zwiastującym śmierć łoskocie pieca, płaczu dziecka w ostatniej izbie i widmowej dłoni pojawiającej się w przedpokoju.
REDAKCJA


Zima wszechczasów


Jeszcze nas czeka bardzo długa zima, jeszcze Abba zagra na naszym weselu, jeszcze w traffice, o której nikt by nie pomyślał, trafimy na stustronicowe tomy zapomnianych wizjonerów. Lektura zmieni nasze życie, bo – jak się okaże – wciąż jest co zmieniać. Zima nam na garbach wygarbuje, co znaczy nieskończoność – jak przyciśnie w grudniu, w marcu nie popuści. Środki wyrazu monotonne, ale jak język Boga nieodparte: pola białe, płaskie i dalekie – w kwietniu zrozumiemy: zanosi się na wieczność. Wiosenna kolejka zacznie się z opóźnieniem – cud, że w ogóle się zacznie – cud, nie cud – po tygodniu rozgrywki odwołane, po dwu (kolisty) powrót do hali. Bez zbytecznych ekscytacji, ale będzie jak w dzieciństwie nieśmiertelnym: pięciu na pięciu na małe bramki. Nad płytą skowronek przy minus dwudziestu bez szans: zadźwięczy jak szkło przy strzemiennym, i runie – ofiary muszą być – lepszy moment wieczny częściowy niż żaden.

Jeszcze śpiąca armia się ocknie za naszego życia, jeszcze pójdziemy na premierę do Narodowego, jeszcze pojedziemy slipingiem nad morze. Jeszcze poczujemy zapach wodorostów, kroplę soli pod pępkiem, piach pod stopami. Będzie zamarznięte? Wszystko? Wodorosty, sól, piach, morze? Pępek? A to nawet ładnie – połazimy – jak kiedyś w Jurmale – po skamieniałym przypływie.

Wszystko, cośmy umieli, jeszcze wróci, i to w wersji oryginalnej, a nawet mocniej. Jeszcze sobie damy w szyję, jeszcze sobie zagramy, jeszcze w parku Jordana Polpot pójdzie po skrzydle, jak ogień po organach. A żyła to pies od macochy? Skądże! Skądże! Dzielmy działki mądrze! W żyłę damy przed zimą. A, i na zimę musi starczyć, choćby się nie żyło. Choćby się nie żyło, choćby się umarło! Choćby się z zachwytu przepaliło gardło!

A nasz drogi Marian niech nam długo żyje! Jak długo? Jak długo? Jak długo na Wawelu! Jak długo nasza Wisła! Jak ktoś pochodzący z Wisły może być kibicem Cracovii? Podobno ludzkości zostało 5-6 pytań, na które albo odpowiedzi nie znajdzie nigdy, albo znajdzie za kilkaset lat. 5-6 fundamentalnych kwestii. Ta siódma – jak ktoś pochodzący z Wisły może wybrać Cracovię, ergo jak ktoś pochodzący z Wisły może pochodzić z Wisły? O miasto nieszczęsne, jakże można urodzić się w tobie! O miasto, miasto – Jeruzalem szału! O miasto nawet miejskości swej niepewne, nie miasto, a półmiasto, miejscowość nijaka i bezduszna, w każdym razie bezradna wobec akcji ducha – co tu dużo gadać, od stycznia do stycznia wiocha niebotyczna.

O dzięki ci, poetycki szale! To, co zwykle sentymentalnie chwalę – mogę wreszcie – uwolniony umysł w tym kierunku bieży – zj...ć jak należy! Rym szał usprawiedliwia, porcelana świeci spod igliwia, dla tego, co najświętsze i ukochane, egzekucja wyznaczona nad ranem, powietrze granatowe i szkliste, miasto trawą przerosłe, jak piachem biały listek.

O dziuro fatalna, nędzny półkurorcie – potrzebnyś zaiste jak dziura w aorcie! O miasto, miasto – pół zetrzyj z powierzchni, na resztę zapoluj, o miasto, piszę o tobie jak Różycki o Opolu: „To miasto choroba moja”. O Wisło, wszystkie moje grypy, anginy, szkarlatyny, zapalenia ucha, wszystkie dziecięce choroby, różyczki, ospy, świnki rzucały się na ciebie – nie w znaczeniu, że chorowałaś za mnie – takich tandet nie musimy omijać, zawsze były nam obce – a w znaczeniu, że widoki, ogrody, nawet zbocza gór zmieniały barwę, stan skupienia, konsystencję.

Niekończąca się angina

Podłoga kuchni pokryta była papą – osobisty wynalazek babki – dobitny tryumf pragmatyki nad estetyką, nic sensacyjnego – cała estetyczna skłonność poszła w uprawę kwiatów – jej gladiole, floksy czy piwonie były sławne. Gdy matka przywiozła z Amsterdamu sadzonki wiadomo jakie – gorączka tulipanowa w sensie ścisłym przeszła przez nasz dom – zbankrutowaliśmy z powodu plagi nornic.

Jej przedwojenne zwycięstwo w konkursie na najpiękniejszy ogródek przydomowy było bezapelacyjne – do wytyczania steczek pomysłowo użyła dachówek – podziwu godna konsekwencja: wszystko, co się nadaje do pokrycia dachu, nadaje się na podłogę. Ale papa na podłogę nie godziła się wcale, nadawała kuchni pozór pomieszczenia gospodarczego – jedynie arbitralna osobowość babki sprawiła, że ten ponury ekscentryzm się przyjął. Co mówię: przyjął! Wrósł w deliny1, wrósł na amen!

Wiele lat później zrywaliśmy, próbowaliśmy z babką zerwać fatalne pokrycie – nie było cienia szansy, papa wżarła się w dębowe dechy, rozpuściła w nich, była nie do oddzielenia, ponieważ jako osobna substancja nie istniała. Dla babki nie był to oczywiście żaden powód do rezygnacji, ślęczeliśmy nad nieodrywalnym godzinami. Nożami, dłutami, śrubokrętami, czym tam jeszcze dłubaliśmy, żgaliśmy, oddzielaliśmy ciemność od ciemności. Ach, kochałem i kocham babkę Marię jak nigdy nikogo, ale pracować z nią czy pod jej nadzorem to były syzyfowe prace skrzyżowane z teatrem absurdu – jakieś coroczne czyszczenie łęgu z kamieni, które znów się pokazały, jakieś deliryczne wstępy do wielkich przemeblowań, jakieś ręczne zbieranie stonki i – insekt po insekcie – topienie jej w słoikach z naftą. Tak, prace babki bywały nonsensowne – szczerze mówiąc nie tylko w furii bywałem pewien, że ma długotrwałe ataki zaćmień umysłowych, ona nie tylko w furii uważała, że mam obie lewe ręce. Nie dotykało mnie to; kuzyn mój Władek Krzok już w najgłębszym dzieciństwie sformułował odpowiedź na egzystencjalne pytanie: Jak nie paść krów? Otóż należy źle paść krowy. Jak chcesz się wyzwolić z narzucanej ci czynności – wykonuj ją źle – prędzej czy później zostaniesz uwolniony. Co mogłem, źle robiłem – niepostrzeżenie weszło mi to w krew. Inna rzecz: zrywanie papy było tak kafkowską niemożnością, że prawie wciągało.

Wiele lat wcześniej królowałem na tej papie, na środku kuchni rozpościerano koce, deki, piernaty i inne purpury, przy wtórze trąb tryumfalnych, fanfar i werbli przynoszono ogromny kosz pełen zabawek, wysypywano go przed najjaśniejszym obliczem i w królestwie nastawał spokój. Nastawał spokój, ponieważ zabawki były nad-zabawkami, a nawet anty-zabawkami – sterty tajemniczych przedmiotów, przedpotopowe dziurkacze, jeszcze starsze bibularze, części mechanizmów niewiadomego pochodzenia, drewniane naczynia z czasów Światowida, bryły najszczerszego kryształu, krowie dzwonki, kocie czaszki, kałamarze, organki, monety bez nominałów, budziki bez wskazówek, świeczniki bez kształtu, ręczne latarki, apteczne pudełka. Wszystko zdewastowane; jak kolejka, to jeden wagon, trzy szyny i wrak lokomotywy, siedem klocków w nic nieukładanych, za to budownictwo plastykowe – archaiczna, prekursorska postać lego – prawie w komplecie. Większości księżycowych obiektów nie pamiętam, choć podobno kontemplacyjnie zastygałem nad każdą rzeczą nie z tego świata.

Od kuchennego pieca sunęły masy tropikalnego powietrza, poza nimi – zwłaszcza w polarnej strefie drzwi na plac – temperatury ujemne. Ciągle ktoś wchodził i wychodził – Oglądaczka z nowinami, Żłabinianek z listami, przemytnicy z mrazakami2, Georg Jurski napić się milch, a pojczać3 konia Fuksa, a pojczać musztardówkę, bo przecież form należy pilnować; a pytać pana Naczelnika, co by pismo do sądu ułożył albo parcele na sprzedaż pokazał.

Chorowałem często, właściwie całe dzieciństwo jawi mi się jako niekończąca się angina, jedno wielkie zapalenie gardła, jako cała seria szkarlatyn o różnym przebiegu. Wtedy królowałem w drugim centrum mojego świata, w małżeńskim mianowicie łożu rodziców. Uwielbiałem chorować, leżenie i oglądanie książek z obrazkami, z czasem ich czytanie było – i prawdę powiedziawszy jest – sto razy prawdziwszą formą egzystencji od jakiegokolwiek innego kręcenia się po powierzchni planety. Kot Głupielok również był tego zdania, sto razy wolał kimać obok mnie na pierzynie, sto razy wolał, jak byłem w nastroju kontemplacyjnym i nie budowałem dlań kolejki linowej, którą owszem jeździł, ale niechętnie.

Czasem gorączka przyciskała i wtedy zawsze to samo majaczenie: ktoś w metalicznym deszczu idzie przez nasze podwórze, ogród Chmielów żółkł, prawie płonął. Czantoria dalej była górą, ale górą wody, jakby gigantyczną kroplą. Nagle doktor Grenda siedział za stołem i wypisywał receptę – dopiero potem podchodził i badał, i ostukiwał, i pytał, czy wśród koleżanek z klasy są takie, co rokują. – Ależ panie doktorze, on jeszcze nie chodzi do szkoły – matka słaniała się ni to z oburzenia, ni to z dumy. – To nie jest argument – odpowiadał wyniośle Grenda i miał powody: nazajutrz budziłem się bez gorączki.  


1 Dechy podłogowe, podłoga (gwara).
2 Zimowe obuwie z grubego filcu szmuglowane na poważną skalę.
3 Pożyczyć (gwara).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, dramaturg, scenarzysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pracował do 1999 r. Laureat Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Fundacji im. Kościelskich. Autor przeszło dwudziestu książek, m.in. „Bezpowrotnie utracona leworęczność” (1998), „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2013