Druga wojna polsko-polska

Nieszczęsna wypowiedź Radosława Sikorskiego jest szkodliwa nie tylko za granicą – będzie miała wpływ również na sytuację wewnętrzną. Osią sporu ma być Rosja i oskarżenia o uległość wobec Kremla.

26.10.2014

Czyta się kilka minut

Poseł PiS: – Taktyka jest następująca. Przez cały czas będziemy przypominali o skandalu wywołanym przez Sikorskiego. Przy okazji będziemy wciągać Donalda Tuska: pokazywać, że to on mógł odegrać kluczową rolę. Że zataił ważne informacje, że oszukiwał Polaków, mówiąc, że Putin to obliczalny partner. Głosowanie o odwołanie Sikorskiego z funkcji marszałka oczywiście przegramy, jednak sam wniosek pozwoli sprawie żyć w mediach.

Jak mój rozmówca ocenia samo wydarzenie? Wierzy, że było coś na rzeczy, czy Sikorski zwyczajnie chlapnął? – Absolutnie to drugie – słyszę. – Jest bufonem, który chciał się wylansować, to wszystko.

Może więc PiS powinien posłać mu kwiaty? – [śmiech] Pewnie tak.

Blamaż marszałka

Skandal wziął się stąd, że Sikorski w rozmowie z Benem Judahem z „Politico Magazine” napomknął o wstrząsającym wydarzeniu sprzed ponad sześciu lat. W lutym 2008 r., w czasie wizyty na Kremlu, Donald Tusk miał usłyszeć od Władimira Putina propozycję udziału w rozbiorach Ukrainy i przejęciu przez Polskę Lwowa.

Artykuł Judaha był celną analizą agresywnej polityki Kremla, przeplataną wypowiedziami twórców Partnerstwa Wschodniego: byłego premiera Szwecji Carla Bildta oraz samego Sikorskiego. Wypowiedź na temat rozbiorów i Lwowa sprawiała wrażenie rzuconego en passant kolorku, jednak w Polsce to właśnie ona zrobiła największe wrażenie. Natychmiast pojawiły się pytania, czy o sprawie zostali poinformowani prezydent (wówczas Lech Kaczyński), sojusznicy z NATO oraz Ukraińcy?

Trudno się dziwić: domniemany incydent w Moskwie byłby jednym z pierwszych sygnałów, że Kreml jest gotów do agresji. Dwa miesiące później Władimir Putin nazwał Ukrainę sztucznym państwem na radzie NATO–Rosja, a po upływie pół roku zaangażował się zbrojnie w konflikt w Gruzji.

Sikorski próbował opanować kryzys z wdziękiem słonia. Zwołał konferencję w Sejmie, na której nie odpowiadał na pytania – stwierdził jedynie, że sam nie był świadkiem opisywanej przez siebie rozmowy. Z niczego się nie wycofał, a zamiast tego odesłał reporterów do wywiadu, którego udzielił chwilę wcześniej portalowi wyborcza.pl. Naciskany, czmychnął, torując sobie drogę przez tłum dziennikarzy, kamer i mikrofonów.

Warto się nad tym momentem pochylić. Nie po to, by żałować popychanych przez straż marszałkowską reporterów (większość z nich przeżywała nie takie atrakcje), ale po to, by pokazać skalę błędu Sikorskiego.

Były szef dyplomacji miał jedno zadanie – wyjść i wytłumaczyć się z całej sprawy tak, by dziennikarze mu uwierzyli (wariant optymistyczny) lub przynajmniej, by w wieczornych wiadomościach można było wyemitować jakąś sensowną wypowiedź dotyczącą skandalu. Zamiast tego milczał, odesłał reporterów do konkurencji, a jedynym obrazkiem do pokazania wieczorem była przepychanka w hallu sejmowym. Za komentarze musiały wystarczyć złośliwości opozycji.

Zwłaszcza że wszystko wskazywało na to, iż Radosław Sikorski chlapnął. Po pierwsze, w 2008 r. nie było spotkania w cztery oczy, Putinowi trudno byłoby więc złożyć skandaliczną propozycję tak, by Sikorski nie był jej świadkiem. O udziale w rozbiorach nie słyszano ani w MSZ (potwierdził to „Tygodnikowi” Witold Waszczykowski, wówczas wiceszef dyplomacji), ani w Pałacu Prezydenckim (co z kolei potwierdził nam Maciej Łopiński, szef gabinetu i bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego). Jak twierdzą nasze źródła, już przed feralną konferencją marszałkowi zwracano uwagę, że popełnił błąd, który powinien jak najszybciej sprostować.

Dlaczego Sikorski nie wycofał się w porę? Większość moich rozmówców wskazywało na trudny charakter marszałka Sejmu: rozbudowane poczucie własnej wartości oraz niechęć do przyznawania się do błędów.

W każdym razie w Sejmie zakipiało. PiS natychmiast zapowiedział złożenie wniosku o odwołanie marszałka, który miał się okazać człowiekiem niegodnym ważnych stanowisk, a nawet (słowa Jarosława Kaczyńskiego) w ogóle udziału w życiu publicznym. Platforma była przerażona, czując że uzyskana szczęśliwie (efekt Tuska i efekt Kopacz) przewaga w sondażach może się rozwiać. Ręce zacierał za to PSL, bo wypowiedź Marka Sawickiego o sadownikach „frajerach” przechodziła właśnie do lamusa.

Ewa Kopacz była zdecydowana, by zgodzić się na odwołanie Sikorskiego, jednak Donald Tusk wstawił się za swoim ministrem. Ostatecznie marszałek dostał partyjne polecenie, żeby jeszcze tego samego dnia ponownie wyjść do dziennikarzy. W trakcie drugiej konferencji przyznał się do błędu, w sumie jednak dość mętnie. Żeby rozwiać wątpliwości, konieczny był jeszcze występ Donalda Tuska w Tok FM. Były premier powiedział jasno: na żadnym spotkaniu z Putinem propozycje rozbiorów nie padły.

Uległy czy jastrząb

Dalej PO działała według zasady: „ciszej nad tą trumną”. Posłom wydano dyspozycję, że pytani o rozbiory mają powtarzać: „Oświadczenia Sikorskiego i Tuska zamykają sprawę. Straty na arenie międzynarodowej są żadne. Temat jest wałkowany tylko w Polsce, zaś Sikorski zrobił bardzo wiele, by pomóc Ukrainie i powstrzymać Putina”.

To wszystko jednak jest jedynie częścią prawdy. Awantura z Sikorskim w tle obiegła wiele światowych mediów. Najostrzejszy artykuł ukazał się „Economist”, który uznał, że reputacja marszałka jest w strzępach, cała historia to tryumf Putina, zwłaszcza że Sikorski był rozpatrywany jako kandydat na szefa unijnej dyplomacji.

Moskwa w istocie nie kryła satysfakcji. Rzecznik MSZ Aleksander Łukaszewicz stwierdził: „Tak skandaliczna historia nie wymaga oficjalnych komentarzy (…) Zanim ktoś zacznie wypowiadać się, powinien przestudiować fakty, a dopiero potem wychodzić do prasy czy wykorzystywać media do podobnego rodzaju oświadczeń, które z nie najlepszej strony charakteryzują tego znanego polityka”.

To paradoks, ale Radosław Sikorski i kreowana przez niego polityka wschodnia zupełnie inaczej odbierana jest w Polsce i za granicą. U nas opozycja atakuje go za to, że był ministrem spolegliwym wobec Rosji, skorym do wywieszania białej flagi. Na zewnątrz uchodzi za jastrzębia. Tak uważają w Rosji i w przychylnych jej krajach UE. Słaba zdolność do dialogu z Rosją była zresztą uważana za przeszkodę w zajmowaniu przez Sikorskiego stanowisk w instytucjach międzynarodowych.

Ten paradoks zadziała teraz podwójnie na niekorzyść marszałka. Rosja – już to widać – będzie usiłowała przedstawiać go jako polityka niepoważnego, skłonnego do awanturnictwa. Opozycja z PiS do bólu będzie wykorzystywała teorię, że w słowach Sikorskiego jednak było ziarnko prawdy. Że Tusk i jego szef MSZ celowo ukrywali prawdę o Putinie, oficjalnie przedstawiając go jako rozsądnego przywódcę, z którym można się dogadać.

Gry z Rosją

Jaka była w istocie polityka rządu PO wobec Rosji? Wbrew pozorom Platforma zaczynała bardzo podobnie do PiS – czyli z nadzieją, że z Kremlem można nawiązać pragmatyczne stosunki.

Oba rządy przejmowały władzę, gdy relacje dwustronne były zdemolowane. PiS zastał Rosję obrażoną na Aleksandra Kwaśniewskiego za jego mediację w czasie Pomarańczowej Rewolucji. W rewanżu spotkało nas embargo na żywność, pobicie polskich dyplomatów, a w końcu próby upokarzania Kwaśniewskiego, który wybrał się na obchody rocznicy zakończenia II wojny światowej.

Lech Kaczyński wprawdzie w kampanii wyborczej zapowiedział, że pierwszy do Moskwy się nie wybierze, jednak ekipa PiS robiła dużo, aby ułożyć stosunki z Putinem. W 2006 r. w Polsce gościł doradca rosyjskiego prezydenta Siergiej Jastrżembski, który został przyjęty przez samego Kaczyńskiego. – Na spotkaniu skonstatowano, że polskie kierownictwo dąży do tego, aby otworzyć nową stronicę w rosyjsko-polskich stosunkach – powiedział po rozmowach Jastrżembski. – Prezydent Polski poinformował o zainteresowaniu spotkaniem z prezydentem Rosji w najbliższej przyszłości w dowolnym miejscu, które będzie odpowiadało stronie rosyjskiej.

Jednak szybko okazało się, że gesty na niewiele się zdają. Rosjanie zapewniali o chęci poprawy relacji, jednak sankcji nie mieli zamiaru znosić. Wówczas rząd PiS zmienił strategię – odmówił dwustronnych negocjacji z Rosją, uznając, że sankcje są problemem całej Unii. Polska zawetowała rozpoczęcie rozmów na temat nowego porozumienia strategicznego Rosja–UE. A Lech Kaczyński oświadczył, że weto zostanie zniesione, gdy Rosja wpuści nasze mięso i produkty roślinne. W maju 2007 r. na szczycie UE–Rosja w Samarze Unia stanęła za nami murem – i to był największy sukces tej polityki.

Rząd Donalda Tuska po wygranych pod koniec 2007 r. wyborach przejął stosunki z Kremlem równie chłodne co PiS. Premier wierzył, że w odróżnieniu od poprzedników jemu się uda. Szybko wybrał się do Moskwy – to właśnie ta słynna wizyta z lutego 2008 r. – i zwlekał z odwiedzinami w Kijowie (za co zbierał cięgi na rynku krajowym).

Rzeczywiście relacje zaczęły się ocieplać, Tuskowi udało się nawet doprowadzić do zniesienia embarga. Jednak szybko przyszedł zimny prysznic: Rosja wrogo zareagowała na próby wprowadzenia Gruzji i Ukrainy na orbitę wpływów NATO. Mimo wysiłków Warszawy, oba kraje nie dostały tzw. mapy drogowej wstępowania do Sojuszu w kwietniu 2008 r. w Bukareszcie. Latem byliśmy świadkami wojny w Gruzji i całkowitego załamania stosunków.

Przy okazji doszło do otwartej wojny między Radosławem Sikorskim a Lechem Kaczyńskim. Prezydent oskarżał szefa dyplomacji o to, że celowo torpeduje negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej i dezinformuje premiera. Sikorski groził procesem o zniesławienie. Zapisy tajnej narady przeniknęły do mediów i zostały ochrzczone „wojną polsko-polską” o politykę zagraniczną. Dotychczas bowiem nigdy nie było tak wielkiego i otwartego sporu w tej dziedzinie.

Nieudany reset

Polityka PO wobec Moskwy była zakładnikiem dwóch czynników. Na rynku krajowym dominowała chęć odróżnienia się od „awanturniczego” PiS. Na rynku zewnętrznym rząd PO mógł grać tak, jak sojusznik pozwalał. Dobrym przykładem jest ostre wystąpienie Sikorskiego w School of International Public Affairs, na nowojorskim Columbia University, we wrześniu 2008 r., czyli niedługo po wojnie w Gruzji.

Sikorski przywoływał słowa Putina z Bukaresztu o „sztucznym tworze” i zastanawiał się, czy rosyjski lider chce powtórzyć na Ukrainie gruziński scenariusz. Ogłosił też, że każde kolejne naruszenie granic będzie traktowane przez Polskę jako zagrożenie jej bezpieczeństwa i powinno spotkać się z właściwą odpowiedzią całej wspólnoty atlantyckiej. Trudno o ostrzejsze słowa, tyle że w pojedynkę Polska niczego zdziałać nie mogła. Zaś kilka miesięcy później prezydent Barack Obama ogłosił politykę resetu w stosunkach z Rosją.

Rząd PO wierzył, że z Kremlem trzeba się dogadywać. Kolejną nadzieją na poprawę stosunków była wizyta Putina na Westerplatte, a następną – doprowadzenie do wspólnej wizyty premierów Tuska i Putina w Katyniu, 7 kwietnia 2010 r. Putin mówił wówczas: „Chylimy czoło przed tymi, którzy mężnie przyjęli tutaj śmierć”, dodając, że nie można schować i ukryć pamięci o tym wydarzeniu.

Trzy dni później w Smoleńsku rozbił się samolot z prezydentem Kaczyńskim, a Tusk znowu wydawał się wierzyć w dobrą wolę Kremla: oficjalnie mówiono, że rosyjsko-polska współpraca przy śledztwie na temat katastrofy jest modelowa oraz że Rosjanie lada chwila oddadzą nam wrak. W dobrą koniunkturę w stosunkach z Rosją wierzono tak bardzo, że Siergiej Ławrow został zaproszony 2 września 2010 r. do wzięcia udziału w naradzie polskich ambasadorów w Warszawie.

Po jednostronnym raporcie MAK i braku reakcji na polski raport dotyczący katastrofy okazało się, że ta polityka poniosła klęskę.

PiS chce rewanżu

Swoimi wypowiedziami dla „Politico” marszałek Sejmu dał krytykom potężny oręż. Nie chodzi tylko o niefortunne słowa o „rozbiorze Ukrainy”, ale o całokształt. Skoro Sikorski tyle wiedział o agresywnej Rosji i tak trafnie analizował postawę Putina, to jak wytłumaczyć chwiejną politykę wobec wschodniego sąsiada?

Wydaje się jednak, że opozycja skupi się tylko na słownej wpadce. PiS ma cztery razy mniej pieniędzy na kampanię samorządową niż PO (5 mln do 20 mln zł), nie stać go na billboardy i spoty wyborcze. Do tego politycy PiS obwiniają sami siebie, że zbyt szybko „dali umrzeć” aferze taśmowej.

– To był ewidentny błąd taktyczny. Kolosalny skandal, którego nie potrafiliśmy wykorzystać. To nie może się powtórzyć – mówi jeden ze współpracowników Jarosława Kaczyńskiego.

To oznacza, że tym razem partia musi wybrać ostry przekaz. Oskarżenia o zdradę interesu Polski w stosunkach z Kremlem będą na porządku dziennym.

Nie wiadomo, czy akurat to pomoże wygrać wybory lokalne, gdzie wielka polityka ma drugorzędne znaczenie, jednak może pozwolić odrobić dystans do PO w sondażach i znów nabrać wiatru w żagle. PiS ewidentnie jest zdezorientowany po sukcesie Tuska i przejęciu sterów przez Ewę Kopacz. Wypowiedź Sikorskiego dla „Politico” to dla partii Kaczyńskiego fantastyczny prezent.

Odpowiedź PO – która boi się spaść na drugie miejsce w sondażach – musi być równie ostra. Padną oskarżenia o to, że PiS prowadził wyjątkowo złą politykę zagraniczną, która spychała nas do drugiej ligi europejskiej.

Zaczyna się kolejna polityczna wojna.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014