Droga na Wawel

Prof. Franciszek Ziejka, historyk literatury: Był to najbardziej okazały pogrzeb w dziejach Polski. Ale sprowadzenie 90 lat temu z Paryża prochów Juliusza Słowackiego poprzedziły dramatyczne zwroty akcji.

19.06.2017

Czyta się kilka minut

Przeniesienie szczątków Juliusza Słowackiego. Dziedziniec arkadowy Zamku Królewskiego na Wawelu. Z krużganków przemawia marszałek Piłsudski. 27 czerwca 1927 r. / Fot. Muzeum Historyczne Miasta Krakowa
Przeniesienie szczątków Juliusza Słowackiego. Dziedziniec arkadowy Zamku Królewskiego na Wawelu. Z krużganków przemawia marszałek Piłsudski. 27 czerwca 1927 r. / Fot. Muzeum Historyczne Miasta Krakowa

WOJCIECH PIĘCIAK: Słowacki zmarł w Paryżu w 1849 r. i spoczął na cmentarzu Montmartre. Ceremonia była tak skromna, jakby chowano żebraka. Dlaczego?

FRANCISZEK ZIEJKA: Umierał w samotności. Towarzyszyło mu tylko dwóch przyjaciół: francuski malarz Charles Pétiniaud-Dubos i Zygmunt Szczęsny Feliński, późniejszy arcybiskup Warszawy, dziś święty. Słowacki zmarł na jego rękach. Wcześniej wiedząc, że umiera – miał gruźlicę – poprosił w testamencie, by wyprawiono mu skromny pogrzeb. Obaj przyjaciele zdecydowali, że będzie to pochówek najniższej, dziewiątej kategorii. We Francji obowiązywał taryfikator: od pogrzebu kategorii pierwszej, najbardziej wystawnego, aż po dziewiątą. Słowacki nie zostawił wiele grosza, a przyjaciele chcieli oszczędzić, by wykupić mu grób na wieczyste użytkowanie. Miał więc nasz wieszcz pogrzeb taki jak paryscy bezdomni: z najprostszą trumną i najskromniejszą oprawą.

Niewielu było też żałobników. Przecież Słowacki już za życia był znany?

Przyszło ok. 30 osób. To nie był czas na manifestacje. Ale główny powód był taki, że dogorywający Słowacki żył w odosobnieniu. Niewielu Polaków mieszkających w Paryżu zdążyło się dowiedzieć o jego śmierci.

Potem jednak rośnie jego kult?

Słowackim szybko zaczyna się fascynować zwłaszcza młodzież. Najpierw jako poetą, potem dramaturgiem. Może dlatego, że z wystawianiem jego sztuk był kłopot. Nie tylko z powodu treści, na którą władze zaborcze patrzyły niechętnie, ale też formy: to były sztuki zbyt nowoczesne dla ówczesnego teatru. W tym rozwijającym się szybko kulcie istotną rolę odgrywa od początku jego grób: młodzi, którzy z Krakowa, Warszawy czy Lwowa jadą na studia do Paryża, wprowadzają zwyczaj spotykania się przy grobie Słowackiego w rocznicę jego śmierci, 4 kwietnia. Przychodzą zwykli studenci, ale też malarze, poeci, uczeni.

Kiedy po raz pierwszy pojawił się pomysł, by szczątki sprowadzić do Polski?

Niestety nie udało mi się tego ustalić. Dzięki kwerendzie polskich pism wychodzących w Paryżu ustaliłem tylko, że najprawdopodobniej w 1885 r. ktoś rzucił pomysł, by prochy poety przewieźć do Polski. Nie wiem kto, zapewne ktoś z ludzi, którzy spotykali się przy grobie. Akademickie stowarzyszenie „Spójnia” zorganizowało nawet zbiórkę pieniędzy. Co się potem stało z funduszami, nie wiem. A pomysł się rozpłynął. W tym czasie, od 1869 r., trwały głośne zabiegi o przeniesienie z cmentarza w Montmorency pod Paryżem na Wawel prochów Adama Mickiewicza. Ta akcja zakończyła się powodzeniem w 1890 r.: doczesne szczątki Mickiewicza złożono w podziemiach katedry wawelskiej. Choć – na żądanie metropolity Albina Dunajewskiego – nie w krypcie królewskiej, lecz osobnej. Mówiąc dzisiejszym językiem, Mickiewicz „przesłonił” Słowackiego.

Ale potem Mickiewicz leży już na Wawelu, a kolejna próba sprowadzenia Słowackiego znów się nie udaje. Takich prób będzie kilka...

W 1893 r. najpierw we Lwowie, a potem w Krakowie pojawia się zamysł, by szczątki Słowackiego sprowadzić na Wawel i złożyć obok Mickiewicza w roku 1899, czyli w 90. rocznicę jego urodzin i 50. rocznicę śmierci. Rozgorzała wielka i gorącą dyskusja. Zbyt duże jednak były emocje, i rozrzut poglądów, by pomysł został zrealizowany. Chodziło także o to, gdzie Słowackiego pochować. Bo nie wszyscy zgadzali się, aby pochować go obok Mickiewicza, na Wawelu. Dyskusja skończyła się niczym. W 1899 r. zorganizowano obchody obu rocznic, ale prochy poety pozostały na cmentarzu Montmartre.

W międzyczasie następuje zmiana na stanowisku arcybiskupa krakowskiego, co chyba też miało położyć się cieniem na zabiegach o sprowadzenie Słowackiego?

Metropolita krakowski, jako „gospodarz” katedry wawelskiej, miał tu głos decydujący. Przypominam: w 1894 r. zmarł kardynał Dunajewski, człowiek wielkiego formatu, otwarty na świat artystów i literatów. Wszyscy się spodziewali, że następcą będzie ks. Stefan Pawlicki, profesor teologii i filozofii na UJ.

Ale stało się inaczej: metropolitą został ks. Jan Puzyna. Człowiek, którego do dziś trudno jednoznacznie ocenić. Z jednej strony bez reszty poświęcił się sprawie podniesienia poziomu kształcenia kleryków, obsadzenia katedr uniwersyteckiej teologii ludźmi dobrze przygotowanymi do wykonywania obowiązków profesorskich na UJ. Z drugiej – osobowość trudna, apodyktyczny charakter. Właściwie nie liczył się z nikim. Prowokował napięcia między światem artystycznym i pałacem biskupim. Gdy np. w 1901 r. cierpiący na depresję dramaturg Michał Bałucki popełnił samobójstwo, biskup Puzyna nie zgodził się na katolicki pochówek. Co zaowocowało tym, że pogrzeb Bałuckiego zamienił się w demonstrację, w której wzięło udział ok. 25 tys. ludzi.

Puzyna słynie też z roli, jaką odegrał w 1903 r. podczas konklawe.

Była to historia głośna w całej Europie. Gdy w 1903 r. umiera papież Leon XIII, Franciszek Józef zleca ministrowi spraw zagranicznych Austrii, Agenorowi Gołuchowskiemu, by konklawe potoczyło się po myśli cesarza. Największe szanse na zostanie następcą Leona XIII, papieża otwartego na wyzwania świata – słynne były jego encykliki społeczne – miał najbliższy współpracownik zmarłego, kard. Mariano Rampolla del Tindaro. Człowiek z dużymi sympatiami dla Francji, co nie podobało się w Wiedniu.

Gołuchowski sięgnął do starych, pamiętających bodaj wieki średnie przepisów, które dawały władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego – teraz w osobie cesarza Austrii – prawo weta wobec decyzji konklawe. Weto mógł jednak zgłosić tylko uczestnik konklawe. Kardynałowie Wiednia i Pragi odmówili Gołuchowskiemu wystąpienia w roli posłusznych cesarzowi wykonawców jego woli. Ale kardynał Puzyna skutecznie zastopował wybór kardynała Rampolli na biskupa Rzymu.

Ostatecznie papieżem został kardynał Giuseppe Melchiorre Sarto, który jako Pius X w kilka miesięcy po wyborze wydał bullę, pod karą ekskomuniki zakazującą władcom świeckim wtrącać się w konklawe...

Puzyna będzie ważną postacią także wtedy, gdy pojawi się nowa próba sprowadzenia Słowackiego.

Zbliżał się rok 1909, setna rocznica urodzin poety. W Krakowie powstał Komitet Sprowadzenia Prochów Juliusza Słowackiego do Kraju. Podobne komitety zawiązano też w innych miastach. Zdecydowana większość polskiej elity artystycznej i intelektualnej oczekiwała, że tym razem się uda. Tym bardziej że Słowacki stał się absolutnym objawieniem dla reprezentantów świata artystyczno-literackiego. Widzą w nim geniusza, uosobienie nowoczesności w sztuce i literaturze, często wynoszą ponad Mickiewicza. Zaczęto zbiórkę funduszy na realizację projektu, który zdecydowanie poparły też władze Galicji. Wszystko było na dobrej drodze...

...choć wybuchły na nowo spory o miejsce pochówku.

Aspiracje do przyjęcia prochów autora „Kordiana” zgłosiła nawet Warszawa, z argumentem, że Słowacki tam mieszkał, a w Krakowie nigdy nie był za życia. Chciano pochować go w podziemiach katedry św. Jana. Ale nadzieje Warszawy szybko rozwiały władze carskie. Henryk Sienkiewicz rzucił pomysł, by Słowackiego pochować na jednym ze szczytów tatrzańskich, aby autor poematu „Król Duch”, ciągnącego się przez polskie dzieje, stamtąd królował nad Polską.

Wskazano jakiś szczyt?

Mowa była o Kościelcu, ale padały też inne propozycje, np. u stóp Mnicha albo w jakiejś jaskini. Trwała wokół tego długa debata. Najbardziej ekscentryczny pomysł zgłosił Maciej Szukiewicz, konserwator Muzeum Matejki w Krakowie. Zaproponował, by prochy Słowackiego złożyć w granitowym grobowcu na wysepce na Czarnym Stawie pod Rysami, po czym zakazać tam komukolwiek wstępu. Słowacki jako Król Duch miałby spoczywać tam w absolutnej samotności...

Stanęło jednak na Wawelu?

Krakowski Komitet zdecydował, że w grę wchodzi tylko Wawel. A był to Komitet „silny”! Na jego czele stanął marszałek Galicji Stanisław Badeni, członkami zostali m.in. prezydent miasta Krakowa Juliusz Leo, a obok niego kilkudziesięciu artystów, pisarzy i uczonych. Komitet przyjął, że Słowacki spocznie w krypcie obok Mickiewicza. Wprawdzie również i wtedy pojawiły się głosy, żeby nie tam, bo poeci byli wszak za życia w konflikcie. Ale były to głosy sporadyczne. Wydawało się, że już nic nie może wywrócić planu.

Nikt nie zapytał jednak kardynała Puzyny...

Pod koniec maja 1909 r. delegacja Komitetu, z Badenim i Leo na czele, udała się do pałacu biskupiego. Wszyscy byli przekonani, że uzyskanie zgody metropolity na wawelski pochówek poety będzie formalnością. Tymczasem kardynał nie zgodził się! Co znamienne, na spotkaniu tym nie wyjaśnił powodów swej decyzji.

A co było przyczyną weta?

Nikt tego nie wiedział ani wtedy, ani długo potem. Nikt tego nie rozumiał. W końcu chodziło o poetę wierzącego, który zmarł na rękach przyjaciela, z czasem wyniesionego na ołtarze. Owszem, miał trudny charakter. Ale jakiekolwiek byłyby przyczyny jego stylu życia, jego sądy wypowiedziane w utworach, zmarł nieomal w aureoli świętości. Tymczasem kardynał oświadczył krótko: nie! Jego decyzja wywołała nie tylko protesty w prasie, ale nawet zamieszki na ulicach. Na czele demonstrantów byli studenci UJ, których posądzano o wybicie okien w pałacu biskupim. Interweniowała ck policja, byli ranni. Na fali tych wydarzeń pojawił się pomysł, by katedrę wawelską odebrać Kościołowi i oddać we władanie władzom świeckim. Podobnie będzie w 1937 r., gdy kardynał Sapieha zdecyduje o przeniesieniu trumny marszałka Józefa Piłsudskiego z krypty św. Leonarda do krypty pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Ale Sapieha przynajmniej otwarcie wyjaśniał swą decyzję.

Dziś wiemy, skąd taka postawa Puzyny?

Przekopałem całą dostępną literaturę i wydaje mi się, że odkryłem rozwiązanie tej niezwykłej zagadki... w archiwum kapituły katedry wawelskiej i w Archiwach Watykańskich. Okazuje się, że znalazł się gorliwiec, który postarał się, aby – nie tylko w oczach kardynała Puzyny – przedstawić autora „Balladyny” jako poetę antyklerykalnego, wywrotowego, socjalistycznego, który był... ateistą, deistą, socjalistą, panteistą, darwinistą itd. Nazywał się ów gorliwiec Wacław Woysym Antoniewicz i był rejentem z wielkimi ambicjami literackimi. Pracował w Liszkach pod Krakowem. W czasie wolnym pisał dramaty historyczne, które wydawał własnym sumptem. Nie wiadomo, dlaczego znienawidził Słowackiego. Przeczytał jego dzieła i wynotował wszystkie możliwe cytaty o Bogu i Kościele. Co znamienne: bez kontekstu. A wiadomo, że cytat wyrwany z kontekstu znaczyć może zupełnie coś innego niż w tekście utworu. Np. zdanie „Polsko, twoja zguba w Rzymie!”, które dla Antoniewicza było szczytem obrazy, Ojciec Święty Jan Paweł II cytował w czasie swego pobytu w Krakowie z wielką radością! Antoniewicz stwierdził, że „Słowacki na Wawelu byłby tegoż zbezczeszczeniem, odebraniem mu największej części uroku i obrazą ich najserdeczniejszych uczuć!”.

Swój pamflet powielił i rozesłał do krakowskich parafii. W prasie są informacje, że w niektórych kościołach go odczytano. A przede wszystkim – przesłał go do kardynała Puzyny i do Watykanu. Z dedykacjami.

Kardynał uwierzył?

Ze wspomnień spowiednika Puzyny można wnosić, że ówczesny metropolita krakowski niewiele czytał. Słowackiego najprawdopodobniej nie znał. Nie wiadomo, czy przeczytał którykolwiek jego utwór. Wszystko wskazuje na to, że decyzję o odmowie zgody na pochówek poety w podziemiach katedry wawelskiej podjął na podstawie lektury pamfletu Antoniewicza, który Słowackiemu przypisał wszystko to, co mogło go skompromitować w oczach ówczesnego człowieka Kościoła.

Rzym zareagował?

Z korespondencji z 1909 r., do jakiej dotarłem w archiwach Watykanu – między Stolicą Apostolską i nuncjaturą w Wiedniu – widać, że w Rzymie przetłumaczono i przeczytano pamflet Antoniewicza. Znalazłem tam jego egzemplarz. A że zamieszki i postulat desakralizacji katedry zrobiły wrażenie, watykański sekretarz stanu zażądał od nuncjusza w Wiedniu szczegółowych wyjaśnień. Dotarłem do raportu, który specjalny wysłannik nuncjusza złożył po wizycie w Krakowie. Wysłannik ów – ksiądz ze zgromadzenia zmartwychwstańców – uznał, że sprawa pochówku Słowackiego na Wawelu była akcją polityczną, wymierzoną w Kościół. Po otrzymaniu tego raportu nuncjusz mógł uspokoić Stolicę Apostolską, że choć w Krakowie doszło do zamieszek, to protestowali tylko studenci i „elementy rewolucyjno-socjalistyczne”. Ostatnia konkluzja wynikła stąd, że w Komitecie Sprowadzenia Prochów Juliusza Słowackiego do Kraju znalazł się socjalista Ignacy Daszyński...

Dziś można się uśmiechać.

Ale trzeba pamiętać o kontekście historycznym: było to w czasach, gdy we Francji antyklerykalizm stał się nieledwie „religią narodową”. Nie dziw zatem, że w Rzymie chyba przez chwilę zapanował strach, iż coś złego może stać się także w Galicji. Niemniej wysłannik nuncjusza wiedeńskiego swój raport z Krakowa zakończył stwierdzeniem, że obawa, iż Polska opuści łono Kościoła powszechnego po zatargu o prochy Słowackiego, nie jest już realna.

A wszystko za sprawą pobożnego Słowackiego. Mamy więc rok 1918, Polska jest wolna, ale on ciągle leży w Paryżu.

Nie ustają jednak wysiłki, by sprowadzić jego prochy do ojczyzny. W 1924 r. przypada 75. rocznica śmierci poety. W Krakowie powstaje kolejny komitet, zamierzający ubiegać się o sprowadzenie Słowackiego na Wawel. Na jego czele staje Józef Kallenbach, profesor literatury na UJ. Delegacja z Kallenbachem udaje się w tej sprawie do Warszawy. Ale rząd ma ważniejsze kłopoty niż doczesne szczątki autora „Króla Ducha”. Komitet zawiesza swą działalność.

Być może Słowacki do dziś spoczywałby w Paryżu, gdyby nie Piłsudski. Dlaczego on?

Podczas debat w 1909 r. Stanisław Witkiewicz senior – entuzjasta pochowania Słowackiego w Tatrach – pisał, że nic nie będzie z projektu sprowadzenia jego prochów do ojczyzny, dopóki nie pojawi się człowiek zafascynowany wielkością poety, że tylko on tego może dokonać. Prorocze słowa... Piłsudski od młodości fascynował się Słowackim. Znał na pamięć jego utwory, potrafił cytować z pamięci ich fragmenty, inkrustował nimi swe przemówienia. Gdy więc po maju 1926 r. Marszałek przejął władzę, w Krakowie odżyły nadzieje na sprowadzenie prochów poety na Wawel.

Wkrótce udaje się do Warszawy nowa delegacja. Marszałek oświadcza, że zrobi wszystko, by pomóc w sprowadzeniu Słowackiego do ojczyzny. Stawia tylko jeden warunek: najpierw zgodę musi wyrazić metropolita krakowski. Arcybiskup Adam Stefan Sapieha nie tylko się zgadza, ale staje na czele krakowskiego Komitetu. Odtąd sprawy nabierają rozpędu. Rząd RP w marcu 1927 r. podejmuje uchwałę o sprowadzeniu prochów poety. Wkrótce uzyskuje zgodę władz Francji na ekshumację. Ruszają prace nad ustaleniem szczegółów ceremoniału...

Powiedział Pan kiedyś, że to, co działo się w czerwcu 1927 r., było najbardziej okazałym pogrzebem w dziejach Polski, z większą oprawą niż pochówki królewskie. Skąd taka teza?

Nie ma wątpliwości, że tak było. Pogrzeb Słowackiego był też największą uroczystością w II RP. Wydaje się, że większą niż późniejszy pogrzeb Marszałka w 1935 r. Zapewne wynikało to również z pewnej kalkulacji. W rok po zamachu majowym, który był przecież niemal wojną domową, dla nowych władz była to okazja, aby na nowo podjąć wysiłek w celu zjednoczenia społeczeństwa.

Jak to wyglądało?

Było to wydarzenie ogólnopolskie, rozpisane na wiele dni, a kluczowy udział w tworzeniu scenariusza miał Antoni Waśkowski, krakowski dramaturg i kuzyn Wyspiańskiego. Choć początkowo chciano prochy Słowackiego sprowadzić koleją, to ostatecznie władze II RP przyjęły projekt przedstawiony przez Waśkowskiego.

Pierwszy etap miał miejsce w Paryżu, gdzie 13 czerwca odbyło się „przygotowanie duchowe”, czyli spotkanie reprezentantów paryskiej kolonii polskiej oraz licznych artystów i pisarzy francuskich w sali Instytutu Oceanograficznego.

Następnego dnia odbyła się ekshumacja. W grobie na cmentarzu Montmartre znaleziono niewiele szczątków: kilka kości, czaszkę i pukiel włosów. Trumnę jednak „dociążono” ziemią z grobu. Kilkupiętrowy karawan powiózł ją w asyście tłumów do kościoła Wniebowzięcia NMP – do dziś to główny polski kościół w Paryżu – gdzie odprawiono nabożeństwo żałobne. Następnie wielotysięczny kondukt z rydwanem wiozącym trumnę poety skierował się centralnymi ulicami Paryża – rue Royale, place de la Concorde, Champs-Élysées, av. Montaigne, place Alma – do gmachu ambasady polskiej w Palais Tokyo, na Trocadero. Tu przez osiem godzin Polacy, a także liczni Francuzi oddawali hołd poecie.

Wieczorem 14 czerwca trumna została wysłana furgonem w asyście wojskowej do Cherbourga. W tym porcie szczątki poety przeniesiono uroczyście na pokład polskiego okrętu wojennego „Wilja”. Po pięciu dniach podróży, 20 czerwca 1927 r., przybił on do portu w Gdyni. Na lądzie trumnę ze szczątkami poety witał wielotysięczny tłum. Mowę powitalną wygłosił „starosta morski”: legendarny generał Mariusz Zaruski. Z Gdyni zaś, wieczorem tego dnia, na pokładzie torpedowca „Mazur” trumnę przewieziono do Gdańska. Tu bez żadnych uroczystości przeniesiono ją na pokład statku rzecznego.

Jakiego?

Noszącego imię „Mickiewicz”! Potem mówiono, że „Mickiewicz wiózł Słowackiego”.

„Mickiewicz” natychmiast popłynął w górę Wisły. Pierwszym przystankiem był Tczew, który witał prochy autora „Balladyny” niezwykle gorąco. Na spotkanie wyległa niemal cała ludność miasta i żołnierze z miejscowego garnizonu. I tak było odtąd w każdym mieście czy miasteczku leżącym nad Wisłą: w Gniewie, Grudziądzu, Solcu, Toruniu, Nieszawie, Ciechocinku, Płocku, Włocławku, Wyszogrodzie i Czerwińsku. Wszędzie ludność składała wieńce i kwiaty, przedstawiciele miejscowych władz wygłaszali mowy, młodzież recytowała wiersze. A na ostatnią noc przed przybyciem do Warszawy trumnę z prochami poety złożono w twierdzy w Modlinie.

Ale był to dopiero etap pośredni?

W Warszawie główne uroczystości zorganizowano 26 czerwca. Najpierw na placu Zamkowym, przy ogromnych tłumach warszawiaków, prochy Słowackiego witał prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki. Następnie odbyły się uroczystości żałobne w katedrze św. Jana. Przez całą noc 26/27 czerwca mieszkańcy stolicy składali hołd poecie, przesuwając się w niekończącym się pochodzie. Następnego dnia, 27 czerwca, trumnę przewieziono pociągiem do Krakowa. W podróży tej prochom Słowackiego asystowała spora delegacja, w której byli m.in. delegaci Polonii francuskiej, a także poeci Zenon Przesmycki Miriam, Or-Ot (Artur Oppman), Jarosław Iwaszkiewicz i Jan Lechoń.

Jak Kraków przywitał Słowackiego?

Zgodnie z planem pociąg przybył do dawnej stolicy 27 czerwca około 21 wieczorem. Z wagonu, który zatrzymał się nad wiaduktem nad ul. Lubicz, specjalnie zbudowanymi na tę okoliczność schodami trumnę wynieśli poeci krakowscy: Ludwik Hieronim Morstin, Józef Aleksander Gałuszka, Jan Pietrzycki, Karol Hubert Rostworowski, Maciej Szukiewicz, Antoni Waśkowski, Emil Zegadłowicz i Józef Wiśniowski. Od nich trumnę przejęli oficerowie Wojska Polskiego, którzy ustawili ją na wysokim katafalku. Po wygłoszeniu mów powitalnych wielki pochód skierował się w stronę Barbakanu, zamienionego na tę okoliczność na wielką kaplicę. Tu trumnę złożono na wspaniałym katafalku. Przed nim zaś postawiono urny zawierające ziemię z miejsc bliskich poecie. W jednej była ziemia z jego grobu na paryskim Montmartre, w drugiej z grobu jego ojca, pochowanego na Rossie w Wilnie, w trzeciej zaś z grobu matki na cmentarzu Tunickim w Krzemieńcu. Obok katafalku z trumną stanęła straż honorowa. Przez całą noc, aż do ósmej rano, do Barbakanu napływały – i to w ulewnym deszczu – tłumy krakowian i przybyszów, by złożyć poecie należny hołd. Miasto było iluminowane.

Potem trumna ruszyła już Traktem Królewskim?

Nie od razu. Najpierw w Barbakanie biskup Stanisław Rospond odprawił nabożeństwo żałobne. Dopiero około 9.30 – wciąż w strugach deszczu – ruszył kondukt. Na czele szedł abp Sapieha. Kondukt przeszedł ulicami Basztową i Sławkowską na Rynek, a stąd skierował się na ul. św. Anny. Przed kościołem św. Anny – w którym matka poety w 1850 r. ufundowała tablicę pamiątkową swemu synowi – rydwan z trumną zatrzymał się, a ze schodów świątyni prof. Józef Kallenbach, prezes Komitetu sprowadzenia prochów Słowackiego, wygłosił mowę. Potem pochód ruszył ul. Straszewskiego, Powiślem i Bernardyńską na wzgórze wawelskie. Po obu stronach trasy wiodącej od ul. Bernardyńskiej aż po bramę Senatorską ustawiły się niezliczone – naprawdę niezliczone – poczty sztandarowe.

Gdzie w tym wszystkim znalazło się miejsce dla Piłsudskiego?

Właśnie na Wawelu. Na arkadowym dziedzińcu Zamku Wawelskiego ustawiono podium, na którym złożono trumnę Słowackiego. Gdy dziedziniec zapełnił się setkami delegacji, z loży na krużgankach przemówił Józef Piłsudski. Było to niewątpliwie jedno z piękniejszych jego przemówień. Mówił, że Słowacki „jest więc żywy i żyje wśród nas, i prawda śmierci okrutna, prawda śmierci potężna nie istnieje dla Niego. Nie płaczemy po Słowackim. Gdy idzie trumna jego przez całą Polskę, witają Go ludzie, nie zaś żegnają, tak jak gdyby był żywym człowiekiem i żałobne dzwony nie żałobnie biją, lecz biją radością i triumfem. Gdy przed Słowackim, jedną z harf szczerozłotych, stoję, gdy warstwy męki Jego i pracy jego przeliczę, znajdę w tej harfie jedną strunę, co zawsze brzęczała, znajdę prawa dumy i prawa rozkoszy cierpienia dla dumy, dla godności ludzkiej. Idzie [Słowacki] między Władysławy i Zygmunty, idzie między Jany i Bolesławy. Idzie nie z imieniem, lecz z nazwiskiem, świadcząc także o wielkości pracy i wielkości ducha Polski. Idzie, by przedłużyć swe życie, by być nie tylko z naszym pokoleniem, lecz i z tymi, którzy nadejdą. Idzie, jako Król Duch”.

Rzeczywiście to więcej niż polityczna mowa okolicznościowa...

A swoje przemówienie Piłsudski zakończył rozkazem do otaczających trumnę oficerów: „W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, bo królom był równy”. Przy dźwiękach dzwonu Zygmunta 14 oficerów poniosło więc trumnę do katedry. U jej bram przywitał ją metropolita Sapieha w towarzystwie licznego zastępu księży, a także biskupów pomocniczych, Michała Godlewskiego i Stanisława Rosponda. Po ustawieniu trumny przed konfesją św. Stanisława – bp Godlewski wygłosił ostatnią z licznych mów, po czym abp Sapieha odprawił modły pogrzebowe i pokropił trumnę. W tym czasie do krypty wieszczów wniesiono urny z ziemią, a także urnę z grobów powstańców wielkopolskich. Trumnę złożono w sarkofagu, wykonanym według projektu Adolfa Szyszki-Bohusza i umieszczonym w powiększonej krypcie Mickiewicza. Towarzyszyła temu salwa honorowa: 101 wystrzałów oddanych przez baterię 6. Pułku Artylerii stojącą na placu Na Groblach u stóp Wawelu.

Kto powinien dostać Oscara za ten pogrzeb?

Sądzę, że Antoni Waśkowski. Wprawdzie pisał słabe dramaty, ale scenariusz sprowadzenia prochów Słowackiego, którego był autorem, faktycznie udał mu się wyjątkowo. ©℗

Prof. FRANCISZEK ZIEJKA (ur. 1940) jest historykiem literatury i kultury polskiej. W latach 1999–2005 był rektorem UJ. Obecnie przewodniczy Społecznemu Komitetowi Odnowy Zabytków Krakowa. Autor wielu książek, inicjator nowego Panteonu Narodowego w podziemiach kościoła św. św. Piotra i Pawła w Krakowie, gdzie mają spoczywać artyści i uczeni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2017