Dowodziki proszę!

Osiem milionów Polaków musi w tym roku wymienić dowody osobiste. Skąd wziął się ten dokument i jaką odgrywał kiedyś rolę, zwłaszcza w czasach komunizmu?

26.03.2017

Czyta się kilka minut

Katowice, 2000 r. / Fot. Piotr Blawicki / AGENCJA SE / EAST NEWS
Katowice, 2000 r. / Fot. Piotr Blawicki / AGENCJA SE / EAST NEWS

W związku z ustabilizowaniem się stosunków ludnościowych i postępującą szybko rozbudową życia gospodarczego i kulturalnego w Polsce Ludowej dojrzała potrzeba wprowadzenia jednolitego systemu dowodów osobistych odpowiadających nowym warunkom” – brzmiał fragment preambuły rządowego dekretu, wydanego w październiku 1951 r. Tak zaczęła się w Polsce historia dowodów osobistych, które do dziś – choć w znacznie zmienionej formie – towarzyszą wszystkim dorosłym obywatelom.

Dokumenty najróżniejsze

Z dzisiejszej perspektywy obywatela Rzeczypospolitej może się wydawać, że dowód osobisty to podstawowy dokument, którym człowiek poświadcza swoją tożsamość. Nie jest to jednak prawda: są państwa, gdzie dowody osobiste nie są obowiązkowe lub w ogóle nie istnieją – jak USA (Amerykanie zwykle potwierdzają swą tożsamość przy pomocy prawa jazdy).

W Polsce pierwsze dowody osobiste wprowadzono wprawdzie już w 1928 r., ale nie były obowiązkowe. W II RP pozwalano, by obywatele legitymowali się „wszelkimi rodzajami dokumentów wydanych przez władze publiczne (...), a przy braku takich dowodów – potwierdzeniem wiarygodnych osób”.

Sytuacja zmieniła się w latach II wojny światowej: okupanci – Niemcy i Sowieci – nie tolerowali sytuacji, w której ktoś nie potrafiłby potwierdzić swej tożsamości. Stąd mieszkańcom Generalnego Gubernatorstwa obowiązkowo wydawano tzw. kenkarty (dosłownie: karta identyfikacyjna). Musieli się nimi legitymować wszyscy mieszkańcy GG niebędący Niemcami.

W efekcie po 1945 r. Polacy legitymowali się najróżniejszymi dokumentami: przedwojennymi dowodami, rozmaitymi legitymacjami, dokumentami wydanymi przez okupantów, dokumentami otrzymanymi przy zwalnianiu z obozów, zaświadczeniami z urzędów meldunkowych lub zakładów pracy, ostatecznie metrykami urodzenia...

Akcja paszportyzacja

Nieprzypadkowo działania zobowiązujące Polaków do zaopatrzenia się w nowe dokumenty, stwierdzające tożsamość, przeprowadzono w kulminacyjnym momencie stalinizmu.

Władze w Warszawie naśladowały tu Związek Sowiecki: tam właśnie, w latach pierwszej stalinowskiej „pięciolatki” (jak nazwano plan gospodarczy), przeprowadzono akcję paszportyzacji, czyli wprowadzono tzw. paszporty wewnętrzne. Od 1933 r. mieli je otrzymywać obywatele sowieccy. Ale nie wszyscy automatycznie – tylko ci, którym zezwoliła na to władza. W ten sposób znaczna część mieszkańców wsi została pozbawiona paszportu wewnętrznego, co uniemożliwiało jej zmianę miejsca zamieszkania. Kołchoz na zawsze miał być ich domem.

Wpatrzeni w sowieckie wzorce, polscy komuniści kopiowali je wówczas niemal bezkrytycznie. Za „akcję paszportyzacyjną” wzięli się jednocześnie z rozpoczęciem „planu sześcioletniego” – rodzimego odpowiednika sowieckiej „pięciolatki”. Również wprowadzanie dowodów osobistych nazwano „akcją paszportyzacyjną”, a pierwsze dokumenty nosiły nazwę „paszportów”. Dopiero podczas rządowej debaty ktoś ołówkiem skreślił to słowo i napisał: „dowód osobisty”. Prócz nazwy istotna różnica z dowodami sowieckimi była taka, że prawo do dowodu mieli wszyscy dorośli Polacy, bez względu na miejsce zamieszkania.

Proces weryfikacji złożono w ręce Milicji Obywatelskiej. To milicjanci, wydając dowody, mieli sprawdzać tożsamość Polaków – zwykle na podstawie dokumentów potwierdzających meldunek i zaświadczenia z zakładu pracy. W ten sposób aparat represji zyskiwał – po raz kolejny – swobodny dostęp do pełnej wiedzy o Polakach. Akcja „paszportyzacji” miała bowiem na celu nie tyko przyznanie nowych dokumentów, ale też weryfikację obywateli.

Trzeba pamiętać, że po 1945 r. wiele osób celowo „gubiło” tożsamość. Zmieniając środowisko i miejsce zamieszkania, stawali się nowymi obywatelami nowego państwa. Zwłaszcza na tzw. Ziemiach Odzyskanych łatwo było stworzyć sobie „legendę repatrianta” lub wracającego z Niemiec przymusowego robotnika i zalegalizować się ze zmienionymi danymi. Robili tak nie tylko ludzie poszukiwani przez komunistów z powodów politycznych, ale również kryminaliści.

Tajna receptura

Rozpoczęcie akcji wyznaczono na marzec 1951 r., a więc krótko po zakończeniu spisu powszechnego. Miał on być wstępem do całej operacji. Ale, jak to bywa w zbiurokratyzowanym systemie, wszystko się przeciągnęło. Dopiero w październiku 1951 r. ogłoszono dekret cytowany na wstępie.

Od końca tego roku zachęcano też Polaków, by robili sobie zdjęcia do dowodów. Fotografów pouczano, by wydłużyli godziny otwarcia zakładów. Ustalono też sztywne ceny na fotografie indentyfikacyjne, żeby rzemieślnicy nie potraktowali państwowej akcji jako okazji do lepszego zarobku. W wielu miastach organizowano lotne studia fotograficzne, które np. odwiedzały obłożnie chorych w domach.
Po kilku miesiącach zmieniła się jeszcze nazwa państwa – formalnie od 22 lipca 1952 r. Polacy byli już obywatelami PRL – więc druki trzeba było uaktualnić. Akcja paszportyzacyjna ruszyła wreszcie 15 stycznia 1953 r. w Warszawie, a pięć dni później na terenie całego kraju.

Do posiadania dowodu osobistego zobowiązany został każdy, kto skończył 18 lat – choć od 16. roku życia można było wnioskować o tymczasowe poświadczenie tożsamości. Taki sam tymczasowy dokument otrzymywały na rok osoby, których tożsamości nie udało się potwierdzić w wystarczającym stopniu. Tylko te dokumenty jako jedyne pozwalały na zameldowanie. Ponadto dowód osobisty ważny był jedynie przez pięć lat.

Dowód wydawała powiatowa lub miejska komenda milicji. Aby go otrzymać, trzeba było przedłożyć metrykę urodzenia, dokument wojskowy, zaświadczenie meldunkowe, zaświadczenie z miejsca pracy, trzy fotografie i wypełnić obszerną ankietę. Dowody były wypisywane ręcznie, a tusz używany do pieczęci miał specjalną tajną recepturę.

Z dzisiejszej perspektywy ówczesne dowody osobiste zawierały masę informacji. Prócz podstawowych danych osobowych wpisywano w nich bowiem stan cywilny, zawód, stosunek do obowiązkowej służby wojskowej, kolejne miejsca pracy (wraz z datami granicznymi). Do dokumentu matki wpisywano dane niepełnoletniego dziecka (ojciec otrzymywał taki wpis tylko, gdy sprawował samodzielnie opiekę). Osoby chore psychicznie nie otrzymywały dokumentów, lecz były wpisywane do dowodu opiekuna.

Właściciel dowodu osobistego miał obowiązek szczególnie go chronić i mieć stale do dyspozycji. Choć były przypadki, gdy dokument wracał do władzy: np. obywatel powołany do wojska musiał oddać go do depozytu, podobnie osoba otrzymująca paszport uprawniający do jednorazowego wyjazdu zagranicznego.

Frontem do obywatela

W ciągu pierwszego miesiąca trwania „akcji paszportyzacyjnej” wydano ponad 330 tys. dowodów, z czego jedną trzecią w Warszawie. Komendant główny MO Józef Konarzewski gratulował podwładnym: „Kulturalna obsługa punktów [wydawania dowodów] przyczynia się do podniesienia autorytetu władzy ludowej oraz Milicji w oczach społeczeństwa. Wyniki te zdołano uzyskać dzięki temu, że akcja przebiega w ścisłej współpracy aparatu MO z komitetami i organizacjami PZPR”.

Optymizm był jednak przedwczesny: milicjanci musieli się zmierzyć z dużym problemem. Część Polaków nie kwapiła się po nowe dokumenty – po prostu nie stawiali się, nawet na pisemne wezwania. W pierwszych tygodniach najniższą frekwencję, ok. 70-procentową, zanotowano w województwie kieleckim oraz – co nie dziwi, gdy ma się w pamięci rolę tzw. Ziem Odzyskanych – w zielonogórskim, szczecińskim i koszalińskim.

W niektórych komendach zastosowano więc pewien pomysł: wysyłano wezwania do stawienia się w... areszcie. Wzmocniło to jednak tylko strach przed władzą i nieufność do nowych dokumentów. Na nic zdały się nawoływania władz o podniesienie poziomu obsługi petentów. „W X komisariacie MO w Krakowie troskę o kulturalne obsłużenie obywateli oczekujących na dowody osobiste zrozumiano w ten sposób, że dano im jako lekturę gazetę MO »Na straży Demokracji«” – raportowała Komenda Główna MO.

Dedykacja od komendanta

Problemy były najwyraźniej nie do uniknięcia – wydawanie dowodów było wszak operacją na szeroką skalę, należało zweryfikować dane i wypełnić dokumenty niemal 20 mln osób. Z czasem siły zaczęły się więc wyczerpywać. Podczas wyrywkowej kontroli w jednym z prowincjonalnych komisariatów okazało się, że milicjanci wspomagali się w tym zadaniu własnymi dziećmi – uczniami szkoły podstawowej.

Aby ratować sytuację, zdecydowano się – choć niechętnie – na włączenie do pracy tzw. czynnika społecznego. Już nie tylko milicjanci, ale też cywile zajmowali się paszportyzacją. Dostawali za to niewielkie wynagrodzenie, więc starano się ich wyróżniać w inny sposób.

Komendant główny MO zarządził, aby „członkowie aktywu społecznego, którzy wyróżnili się w pracy za ubiegły miesiąc”, przy wydawaniu dowodów otrzymywali „premie książkowe”. Powinny one „składać się z książek o poważnej wartości (wydawnictw wielotomowych, albumowych itp.) oraz winny być zróżnicowane proporcjonalnie do wkładu i wartości pracy danego członka aktywu społecznego. (...) Każda książka (względnie wydawnictwo) przyznana jako premia winna być opatrzona dedykacją podpisaną przez Komendanta właściwej jednostki MO”.

Wsparcie najwyraźniej pomogło milicjantom – do końca maja 1953 r. wydano 6,5 mln dokumentów. W 12 powiatach całkowicie zakończono wówczas „paszportyzację”. Po kilku kolejnych miesiącach akcja dobiegła końca już w całym kraju.

Kronika życia

Dowód osobisty stał się podstawowym dokumentem obywatela PRL. Towarzyszył mu od momentu osiągnięcia pełnoletności aż do śmierci. Z czasem stawał się też swoistą kroniką jego życia – do wspomnianych wcześniej wpisów w następnych latach dodawano bowiem kolejne. Wprowadzono rysopis, a na stronach z adnotacjami pojawiały się następne adnotacje: pieczątki uprawniające do podróży do krajów bloku sowieckiego, poświadczenia wydania książeczki walutowej, a także wkładki uprawniające do pobrania kartek żywnościowych. Z czasem pojawił się numer identyfikacyjny (dziś znany jako PESEL).

Ale na tym nie koniec: w dowodach zamieszczano też informację o prawie właściciela dokumentu do prowadzenia działalności gospodarczej, rolnej, twórczej lub artystycznej. Wbijano nawet informację o grupie krwi posiadacza dowodu oraz o schorzeniach, które bezpośrednio zagrażają jego życiu. Kombatanci i niepełnosprawni otrzymywali adnotacje potwierdzające ich przywileje. Teraz już każdy z rodziców miał wpisywane dane dzieci. Kolejne wpisy dokumentowały miejsca pracy i adresy zamieszkania (na pobyt czasowy lub stały).

Później, już po 1989 r., w dowodzie osobistym miało się też znaleźć poświadczenie odebrania Powszechnego Świadectwa Udziałowego – zapomnianego już dziś potwierdzenia posiadania fragmentu prywatyzowanego majątku państwowego.

Na wypadek wojny

Nie wszystkie planowane zmiany zawartości dowodów osobistych wprowadzono w życie. Przykładowo na początku 1972 r. pojawiła się koncepcja umieszczenia w nich tzw. „uśpionych” kartek żywnościowych.

Istniejący wówczas system zakładał, że w okresie bezpośredniego zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub tzw. podwyższonej gotowości obronnej zostanie wprowadzona reglamentacja, obejmująca niektóre artykuły pierwszej potrzeby – jak pieczywo, mąka, kasze, ryż, makaron, mięso i jego przetwory, tłuszcze jadalne, cukier, mleko, sól, mydło, proszki do prania, papierosy. Planowano, że wydrukowane już „wojenne” kartki żywnościowe będą deponowane w miastach powiatowych, co miało przyspieszyć ich dystrybucję w razie wojny.

Skąd taki pomysł? Prowadzone wcześniej ćwiczenia gospodarczo-obronne (ówczesne „gry wojenne”) wykazały, że istniejący plan systemu „wojennej” reglamentacji potrzebowałby aż siedmiu dni na osiągnięcie pełnej funkcjonalności. Stąd pojawiła się idea, by obywatele PRL byli na stałe zaopatrzeni w „wojenne kartki” – ich uruchomienie następowałoby natychmiast i szybko pozwalałoby opanować sytuację zaopatrzeniową w warunkach sprzedaży reglamentowanej.

Koncepcja zakładała, że w nowym wzorze dowodów osobistych trzy strony zostałyby wydrukowane w formie kart zaopatrzenia. Miały one zawierać 12 kuponów: trzy na pieczywo, a po dwa na mięso i jego przetwory, tłuszcze jadalne, mleko, papierosy. Jeden kupon miał mieć charakter rezerwowy. Z tym tylko, że na kuponach miały być umieszczone jedynie oznaczenia cyfrowe, a ich konkretne zastosowanie określałaby instrukcja publikowana oddzielnie.

Jednak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych sceptycznie odniosło się do tego pomysłu – choć jego zwolennicy podpierali się przykładem podobnego rozwiązania, obowiązującego na „bratnich” Węgrzech. W MSW odrzucano możliwość jednorazowej wymiany dowodów osobistych (a system mógł zadziałać jedynie, gdyby był powszechny). Zwracano też uwagę, że takie rozwiązanie „może mieć niewłaściwy wydźwięk społeczny”.

Ciąg dalszy nastąpi

Z czasem przepisy dotyczące dowodów w PRL ewoluowały. Zmieniono organ je wydający – stały się nim lokalne władze cywilne. Wygląd dowodów osobistych zmieniono nieco w 1974 r. Wzrosła wtedy liczba stron (z 16 do 24), ale nieco zmniejszył się format. Oprócz tymczasowego zaświadczenia tożsamości pojawił się też wówczas tymczasowy dowód osobisty. Był to dokument podobny do zwykłego dowodu, tyle że kolor okładki był czerwony. Przysługiwał obywatelom w wieku 13-18 lat.

I ten kształt, w nieznacznie modyfikowanej formie (zmieniła się nazwa państwa), dotrwał aż do 2001 r. Wówczas to dowód osobisty uzyskał formę plastikowej karty potwierdzającej tożsamość. Liczba danych w nim zawartych została ograniczona do minimum, a żadne dodatkowe wpisy nie są już możliwe.

Wkrótce ma pojawić się nowa wersja dowodu osobistego – historia tego dokumentu zapewne szybko się nie zakończy. ©

ANDRZEJ ZAWISTOWSKI jest historykiem, pracownikiem Katedry Historii Gospodarczej i Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. W latach 2012-16 był dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017