Dotknięcie piórkiem

Agresja jest kosztowna: leczenie ofiar przemocy, naprawa zdewastowanych stadionów, ulic, zły klimat społeczny. Powinniśmy zacząć ją kontrolować, każdy swoją.

29.11.2011

Czyta się kilka minut

Il. Marek Tomasik /
Il. Marek Tomasik /

"Klawisz" jest jak gąbka, chłonie agresję skazanego. Siedzimy w kółku: Ola, Robert, Piotr, Dorota, Ewa, Marcin - psychologowie więzienni, wychowawcy w zakładach karnych, oddziałowi. Po trzydziestu godzinach "treningu zastępowania agresji" (ART), prowadzonego przez Instytut Amity, będą "leczyć" więźniów. Ponoć nikt nie ma w sobie genu agresji. To często brak umiejętności.

Pani wychowawczyni, dobrze jest teraz

Dorota przez 10 lat była wychowawcą więziennym. Agresja towarzyszyła jej na co dzień. W więzieniu zawsze ktoś bluzga, ktoś się bije, a oni, służba więzienna, wszystko to biorą na siebie. Na Dorotę osadzeni wściekali się, kiedy pisemne prośby nie były rozpatrzone po ich myśli.

"To mi się należy!", "Dlaczego mi pani tego nie załatwiła!", "Od tego pani jest!" - krzyczeli. Człowiek od razu się złości. A tu trzeba być spokojnym i zimnym jak James Bond. Bo agent MI6 - jak mówi doktor nauk prawnych Jacek Morawski, założyciel Amity - kontroluje agresję w każdej sytuacji.

Kiedyś do jej pokoju w zakładzie półotwartym przyszedł skazany. Zaczął ostro, od uderzenia pięścią w stół. Spanikowała i odruchowo cofnęła się pod okno. To był błąd: mężczyzna poczuł się silny. Dudnił w blat pięściami, aż się biurko trzęsło, i wrzeszczał jeszcze głośniej. Przywarła do firanki. Metr dalej był przycisk bezpieczeństwa, ale nie mogła do niego dosięgnąć. Każdy jej ruch wywoływał jeszcze większą wściekłość. Przymknęła oczy i czekała tylko, aż złapie ją za głowę i walnie o ścianę. Na szczęście krzyki ściągnęły oddziałowego.

Czy gdyby przeszła "trening zastępowania agresji", to by sobie poradziła? Pewnie nie - przypuszcza - ale kursy nauczyły ją inaczej patrzeć na agresję. Wie, że to nie jest choroba, a tylko sposób zachowania. W dodatku więźniowie uczą się tych innych zachowań tak samo dobrze jak reszta społeczeństwa. W zeszłym roku jako trenerka zrobiła szkolenie w zakładzie karnym dla kobiet.

- Dziewczyny powoli się otwierały - mówi Dorota. - Czasem mówiły nawet za dużo. Okazało się, że 90 proc. z nich to ofiary przemocy. Na spotkaniach się rozklejały, płakały jak dzieci. Każda bez wyjątku miała próby samobójcze. Były agresywne, bo po prostu nikt ich nie nauczył, że można inaczej. Nie wiedziały, jak osiągać swoje cele w inny sposób niż tylko krzykiem i biciem. Trening naprawdę im pomógł - mówi. - Jedna z kobiet biorących udział w szkoleniu była odrzucona przez resztę. Na pierwszym spotkaniu usłyszałam od osadzonych, że "ona jak tu przyszła, to była taka brudna". Nie wolno jej było siadać blisko nich ani razem z nimi jadać. Przerobiliśmy pełne 30 godzin i kiedy po trzech tygodniach weszłam na oddział, to dziewczyna była wyfryzowana, paznokcie wymalowane - opisuje Dorota. - Pytam: "Ola, co u ciebie słychać?". A ona: "pani wychowawczyni, dobrze jest teraz, naprawdę dobrze". Wiadomo, cudów nie ma, ale dziewczyny nauczyły się rozwiązywać niektóre konflikty bez przemocy.

Uczestnicy kursu są rozluźnieni. Dziewczyny mają kolorowe spódnice, a niektórzy panowie są w dresach. Każdy ma przypiętą karteczkę z imieniem. Nikt się nie denerwuje, a nawet jeśli, to za oknem Ośrodka Doskonalenia Kadr Służby Więziennej w Sulejowie szeleszczą sosnowe lasy. Można wyjść i pospacerować, chłonąć ciszę.

Tam, za murami, inaczej: są sam na sam z własną agresją.

Cały stadion

ART to metoda wymyślona pod koniec lat 70. w USA. Z początku był to program skierowany do agresywnej młodzieży. Dziś uczestniczą w nim wszystkie grupy społeczne i wiekowe w różnych krajach świata. Trening opiera się na ocenie i opanowaniu poszczególnych stadiów agresji. Są nimi: wyzwalacz zewnętrzny, wyzwalacz wewnętrzny, sygnały fizyczne złości, reduktory, monity, rozwiązanie sytuacji, samoocena. Opanowanie ćwiczy się podczas odgrywanych scenek.

Prowadząca warsztaty Ewa Morawska nie tylko uspokaja, ale jest też katalizatorem. Prowokuje i stara się rozzłościć uczestników. Nie jest to trudne, bo jesteśmy społeczeństwem nerwowym. Kiedyś wyprowadziła z równowagi byłego bezrobotnego uczestnika szkoleń tylko tym, że powiedziała: "Słuchaj, wyobraź sobie, że dostajesz pracę za 1500 zł". "No nie, za mniej niż za czwórkę to ja nie będę robił" - rzucił i trzasnął drzwiami.

Treningi Instytutu Amity odbywają się w różnych środowiskach, bo wszyscy jesteśmy skażeni. Z agresją nie radzą sobie: bezrobotni, nauczyciele, byli więźniowie, dziennikarze, lekarze, pielęgniarki, wojskowi, rolnicy, pracownicy pomocy społecznej, kierowcy, a także... kibole, którzy sami się zgłaszają na szkolenie.

- Dlaczego? Widać trudno żyć ze świadomością, że się ciągle komuś szkodzi - tłumaczy dr Morawski.

Agresja na trybunach jest pochodną agresji w sporcie w ogóle. Akceptowana jest przez trenerów jako metoda osiągania wyników. Zawodnicy są do niej przyzwyczajeni. Niektórzy, gdy zostaną pobici przez kibiców, nie dochodzą swoich praw, traktują bowiem przemoc jako naturalny element swojego zawodu. Agresję słowną stosują również działacze piłkarscy ("Macie, co chcieliście! A teraz my będziemy was jeb...!" - mówił prezes PZPN Grzegorz Lato na konferencji prasowej w 2006 r.). Dlatego, aby ograniczyć ją na stadionach, nie wystarczy wprowadzić monitoring, karty kibica czy inne środki zapobiegawcze. Kontrolować agresję muszą najpierw zarządzający polskim sportem, potem trenerzy, zawodnicy, a na końcu kibice.

Magister agresji

Według Ewy Morawskiej największym polskim problemem jest brak umiejętności komunikowania się z drugim człowiekiem. Nauczyciele nie potrafią rozmawiać z uczniami, rodzice z dziećmi, funkcjonariusze z osadzonymi.

- Nasza wymiana poglądów opiera się na agresji i manipulacji - zauważa Morawska. Od 1993 r. Instytut Amity przeszkolił ponad pięć tysięcy trenerów. Próbują nauczyć polskie społeczeństwo, jak rozmawiać bez niepotrzebnej agresji. Jacek Morawski, współzałożyciel instytutu, który specjalizował się w resocjalizacji agresywnej młodzieży i profilaktyce uzależnień, przez lata uczył się kontrolować własną złość.

- My przyjmujemy behawioralną definicję agresji - mówi. - W każdej sytuacji możemy zachować się na cztery różne sposoby. Zależą one od tego, jak postrzegamy siebie i innych. Jeśli stawiamy się na równi, wówczas mamy postawę odważną i nasze zachowania są odważne. Jeśli stawiamy się wyżej, a innych niżej, to mamy zachowania agresywne. Gdy jesteśmy na dole, a inni są na górze, będziemy bierni lub ulegli. Z kolei, gdy jesteśmy na dole, a inni też są na dole, to nasze zachowanie jest manipulacyjne. Na kursach staramy się w każdej sytuacji uczyć zachowania odważnego, czyli nieagresywnego wyrażania swoich potrzeb kierowanych z szacunkiem do drugiego człowieka.

- Całe życie spotykałem się z zachowaniem agresywnym - tłumaczy Morawski. - Na obecnym etapie nic mnie już nie denerwuje. Patrzę na agresję jak na zjawisko i jestem nastawiony na rozwiązywanie problemów. To nie znaczy, że nie mam zachowań agresywnych. Mam, ale są one całkowicie świadome - wyjaśnia. - Wiele lat temu, gdy mnie coś złościło, to miałem czerwono przed oczami i trudno mi było się kontrolować. Jednak dziś złość odczuwam wyłącznie jako delikatne dotknięcie piórkiem. To wyłącznie kwestia treningu - mówi łagodnie.

Zresztą oboje, Ewa i Jacek, nieustannie się uśmiechają. Mówią spokojnie i powoli, jakby chcieli mieć czas na przemyślenie każdego słowa.

Jednak osiągniecie takiego poziomu nie jest łatwe, bo agresji uczymy się od dzieciństwa. Mówi się nawet o tzw. szkołach agresji. Poznajemy ją przez rodziców, rówieśników, grupy społeczne, a także z mediów.

Nie wszystkie narody są jednakowo agresywne. Wysokim poziomem agresji mogą się "poszczycić" Amerykanie czy Rosjanie. Mierzy się ją liczbą popełnianych przestępstw. Kultura, język, jakim się posługujemy, podobnie jak media, mają spory wpływ na agresję w społeczeństwie. Fundacja Nancy Reagan obliczyła, że przeciętny Amerykanin ogląda do 18. roku życia tyle scen przemocy, ile trwają wyższe studia. Wkraczając zatem w pełnoletność, młody obywatel USA ma już magistra z agresji.

- Polakom pod względem agresji znacznie bliżej jest do Amerykanów niż Tybetańczyków - mówi żartem Morawski. - Nasza agresja jest jednak inna. Jest raczej spontaniczna i bezmyślna. Przede wszystkim to napaść słowna.

Polska agresja bierze się z niezrozumienia. Któregoś roku studenci z Instytutu pojechali do Kaliningradu na "trening zastępowania agresji".

- Opiekun Rosjan, który był zresztą profesorem psychiatrii, wpadł na pomysł zorganizowania meczu międzynarodowego - opowiada Morawski. - Chłopcy grali, a dziewczyny kibicowały. Jednak z powodu nieznajomości języków, z jednej strony Rosjanki uważały, że Polki obrażają ich chłopców. Natomiast nasze dziewczyny były przekonane, że to Rosjanki bezceremonialnie wyzywają polskich piłkarzy. Ostatecznie mecz zakończył się wielką bójką na murawie. Tłukli się piłkarze i "cheerleaderki", a jeden z uczestników wylądował w szpitalu - kontynuuje Morawski. - Gdy potem usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy sobie wyjaśniać, co znaczą poszczególne słowa, okazało się, że nikt nie był agresywny. Czasem samo przypuszczenie, że ci "inni" nas obrażają, może być powodem do bójki. Dlatego warto uświadomić sobie, jakie możemy mieć zniekształcenia poznawcze.

Przykładem podobnej agresji są nienawistne wpisy na forach wobec mniejszości seksualnych czy rasowych. Z "Raportu Mniejszości" Fundacji Wiedza Lokalna i Collegium Civitas wynika, że aż 60 proc. postów dotyczących mniejszości w polskim internecie to mowa nienawiści (w kolejności najczęściej obrażamy Żydów, Rosjan, gejów, lesbijki, Niemców i muzułmanów). My Polacy naprawdę nie lubimy tego, czego nie znamy.

Kim była twoja matka

Poza domem rodzinnym, tym szczególnym miejscem, gdzie uczymy się agresji, jest szkoła.

- Polska szkoła - uważa Jacek Morawski - jest systemowo agresywna. Co prawda uczeń powinien być traktowany przez nauczyciela podmiotowo, ale nasza szkoła ciągle jest XIX-

-wieczna w swojej hierarchiczności. Pedagog jest przełożonym i ma prawo do takich zachowań agresywnych, jak stawianie negatywnych stopni. Z drugiej strony nauczycieli nie wyposażono w odpowiednie instrumenty do komunikowania się z uczniami w sposób nieagresywny. ART przeprowadzany w szkołach, zarówno wśród kadry pedagogicznej, jak i niepedagogicznej (woźne, sprzątaczki, pracownice sekretariatu) zmniejszają liczbę zachować agresywnych wśród uczniów o 20-30 proc.

Dlaczego? Nauczyciele po szkoleniu zmieniają sposób porozumiewania się z uczniami.

- We współczesnej szkole nie ma bowiem miejsca na słowa, które deprecjonują drugiego człowieka - tłumaczy Jacek Morawski. - Określenia typu: "głupi jesteś", "kim była twoja matka", "możecie otworzyć okno, bo w tej klasie nie ma orłów - nikt nie wyleci" - muszą zniknąć.

- Być może jakieś zajęcia z kontrolowania agresji powinny znaleźć się w podstawowym programie szkolnym - zauważa Ewa Morawska.

Trenerzy Instytutu wzywani są do najtrudniejszych przypadków. W pewnej szkole przeprowadzono lekcję na temat praw dziecka i jednemu z chłopców z gimnazjum to się szalenie spodobało. Po pewnym czasie powiedział rodzicom, że mają wykonywać jego polecenia. Kiedy nie chcieli, zadzwonił na niebieską linię z prośbą o pomoc. Przed przyjazdem policji uderzył się głową w kant stołu. Funkcjonariusze zobaczyli zranione dziecko i założyli rodzicom niebieskie karty. Potem było gorzej. Kiedy podporządkował rodziców, którzy zaczęli się leczyć psychiatrycznie, to zaczął pacyfikować kolegów z klasy. Sprawa się wydała, gdy próbował powiesić na klamce swojego kolegę.

- Rodzice byli bezsilni, bo nie mieli kompetencji do rozwiązania tego problemu. Na szczęście nie trwało to długo. Ledwie kilka miesięcy - tłumaczy Jacek Morawski. - Chłopiec dostał informację o prawach, a nie o obowiązkach. Nie wiedział, jak te prawa chronić. Jak rozwiązywać swoje problemy, bo znał tylko manipulację i agresję.

Wydaje się, że jako społeczeństwo ciągle jeszcze nie zdaliśmy sobie sprawy, że agresja jest kosztowna ekonomicznie. To nie tylko wartość leczenia ofiar przemocy, naprawa zniszczonych ulic po demonstracjach, zdewastowanych stadionów, ale także zły klimat społeczny. Atmosfera, w jakiej żyjemy.

- Przeszkadza mi ta wyczuwalna niechęć do drugiego człowieka, choćby w programach publicystycznych - mówi Ewa Morawska. - Otwieram wtedy okno, staram się koncentrować na czymś innym. Nie daję się złym emocjom.

***

W Instytucie Amity tak naprawdę nie rekomendują pozbywania się agresji, ale uczą, jak ją kontrolować. - Bo kiedy zachowania odważne nie przyniosą skutku, to zawsze możemy wrócić do zachowań agresywnych - mówi Morawski. - Warto jednak próbować.

Jakiś czas temu Instytut szkolił panią, która pracowała z byłymi alkoholikami. Pewnego dnia po zajęciach do jej gabinetu wszedł wielki mężczyzna z nożem i owczarkiem niemieckim. Od razu w progu rzucił: " I co? Boi się teraz pani!". Kobieta odparła bez wahania: "Jakże miałabym się bać. Taki wielki, silny mężczyzna, uzbrojony i do tego z psem. Oczekuję, że zapewni mi pan ochronę". Mężczyzna schował nóż i zaczęli rozmawiać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2011