Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gdybyśmy w jednym miejscu zgromadzili dzieci, które – z różnych powodów – zostały pozbawione szczęśliwego dzieciństwa, zapełnilibyśmy średniej wielkości miasto. A przecież, „aby stać się dorosłym, najpierw trzeba być dzieckiem”. To hasło propaguje SOS Wioski Dziecięce. Dzieciom osieroconym i tym, których rodzice nie są w stanie otoczyć odpowiednią troską, stwarzają one szansę na życie w pełnej ciepła rodzinie.
Czym dla dziecka jest rodzina? Na to pytanie celną odpowiedź dała Virginia Satir, jedna z najwybitniejszych i najskuteczniejszych terapeutek XX w. Zawarła ją w tytule książki: „Rodzina. Tu powstaje człowiek”.
Wyrażona przez autorkę prawda legła u podstaw pomysłu na SOS Wioski Dziecięce, nad którymi sprawuje pieczę Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce. Jego celem jest pomoc nie tylko dzieciom osieroconym, ale także tym zagrożonym odebraniem z rodziny pochodzenia. „Dla dziecka – czytamy w założeniach Stowarzyszenia – najważniejsza jest rodzina. To cały jego świat. Rodzina daje poczucie własnej wartości, kształtuje charakter i zapewnia wsparcie. Opuszczone i osierocone dzieci zostały jej pozbawione. Stąd najważniejszym zadaniem, stojącym przed Rodzicami SOS, jest odbudowanie zaufania dzieci do świata dorosłych”.
Na początku był pomysł
W Polsce istnieją już cztery Wioski Dziecięce, w których opieką otacza się 1400 dzieci i młodzieży. Pierwsza rozpoczęła swoją działalność w 1984 r. w Biłgoraju – właśnie świętowała jubileusz 30-lecia. Na świecie zaś wszystko zaczęło się w 1949 r. w Imst, niewielkim miasteczku w austriackim Tyrolu, za sprawą Hermanna Gmeinera. Jako żołnierz doświadczył on horroru walk na rosyjskim froncie wschodnim. Po powrocie do domu rozpoczął pracę z wojennymi z sierotami i bezdomnymi dziećmi. Sam we wczesnym dzieciństwie stracił matkę, miał jednak szczęście wychowywać się w wielodzietnej rodzinie, w której mamę młodszemu rodzeństwu starała się zastąpić najstarsza siostra Hermanna. To utwierdziło go w przekonaniu, że pomoc osieroconym dzieciom tak długo nie przyniesie efektów, dopóki nie będą one mogły dorastać w domu, z troskliwą matką, rodzicami, rodzeństwem.
Pomysł stworzenia Wioski Dziecięcej był tyleż wizjonerski, co szalony – jego realizację rozpoczynał Gmeiner z 600 szylingami w kieszeni (odpowiednik ok. 40 dzisiejszych dolarów amerykańskich). Najpierw powstało Stowarzyszenie SOS Kinderdorf. Niedługo potem, przy pomocy przyjaciół, Gmeiner wybudował pierwszą Wioskę, w której znalazły dom sieroty wojenne i opuszczone dzieci. Projekt zaczął się dynamicznie rozwijać. W 1960 r. istniało już 10 placówek, w których mieszkało ok. 100 rodzin, wspieranych przez milion darczyńców. W tym samym roku powołano biuro generalne SOS-Kinderdorf International w Strasburgu.
Pierwszą pozaeuropejską Wioskę Dziecięcą założono w Daegu, w Korei. Pod koniec lat 60. została zbudowana największa: w Gò Vâp, w Wietnamie. W 1982 r. powołano do istnienia Akademię Hermanna Gmeinera w Innsbrucku – ośrodek szkoleniowy dla pracowników stowarzyszeń krajowych i centrum wypracowujące koncepcje wychowania w SOS Wioskach Dziecięcych. W 1995 r. Stowarzyszenie SOS-Kinderdorf International uzyskało miano pozarządowej organizacji ze statusem doradcy przy Ekonomiczno-Socjalnej Radzie ONZ. Obecnie w 133 krajach działa ponad 500 Wiosek Dziecięcych. Stowarzyszenie realizuje także różnego rodzaju programy pomocy, m.in. dla uchodźców afgańskich w Pakistanie czy dla byłych dzieci-żołnierzy w północnej Ugandzie. Opiekuje się ok. 1,3 mln dzieci i młodzieży.
Dzień jak co dzień
Codzienność Rodziny SOS niemal nie różni się od zwykłego dnia większości rodzin. Rodzice nie mogą narzekać na brak obowiązków: ich dzień zaczyna się wcześnie rano, a kończy późnym wieczorem. Większość dzieci, które trafiają do Wiosek, wychowywało się wcześniej w rodzinach borykających się z poważnymi problemami. Stałe napięcie, które towarzyszyło życiu dużej części z nich, powoduje, że mają problemy z koncentracją uwagi, słabą pamięć. Kariera szkolna bywa pasmem porażek i upokorzeń. Nadrobienie wszystkich braków wymaga żmudnej pracy i wielkiej dyscypliny. Rodzice SOS mają do pomocy pedagogów i psychologów, mogą też liczyć na wsparcie asystentów, którzy nazywani są „ciociami” i „wujkami” SOS.
Myliłby się ten, kto by twierdził, że umieszczenie rodziny w takiej – do pewnego stopnia zinstytucjonalizowanej – strukturze musi prowadzić do ujednolicenia metod wychowania. Nic podobnego. „Każde dziecko – czytamy w założeniach Stowarzyszenia – otaczamy miłością, szacunkiem (…) i traktujemy indywidualnie. Na podstawie analizy jego sytuacji i potrzeb rozwijamy jego mocne strony oraz pomagamy w przezwyciężaniu trudności. Dzieci uczestniczą w podejmowaniu decyzji, które mają wpływ na ich życie”.
Wśród innych
W obowiązujących tu zasadach pobrzmiewa echo korczakowskiej pedagogiki. Stary Doktor tłumaczył, że dobry wychowawca to ktoś, kto „nie wtłacza, a wyzwala, nie ciągnie, a wznosi, nie ugniata, a kształtuje, nie dyktuje, a uczy, nie żąda, a zapytuje”. Ktoś taki, zapewniał Korczak, „przeżyje wraz z dziećmi wiele natchnionych chwil”. Nie mylił się.
Wychowanie dziecka służy przede wszystkim przygotowaniu go do samodzielności. W dobrze funkcjonującej rodzinie z biegiem lat dziecko stopniowo zyskuje coraz większą swobodę. Musi również stawić czoło nowym zadaniom, obowiązkom oraz konsekwencjom podejmowanych decyzji. Pomoc dzieciom w dorastaniu do dorosłości to jedno z najważniejszych zadań Rodziny SOS. Po ukończeniu gimnazjum młody człowiek może w niej pozostać do czasu, kiedy w pełni się usamodzielni. Może też zamieszkać w Młodzieżowej Wspólnocie Mieszkaniowej SOS (Kraśnik, Siedlce, Koszalin) lub Domu Młodzieży SOS (Lublin).
W przeznaczonych dla młodzieży wspólnotach SOS ich mieszkańcy otoczeni są stałą opieką wychowawców. Podopieczni chodzą do lokalnych szkół. W większym niż dotąd zakresie organizują swój wolny czas, intensywniej uczestniczą w funkcjonowaniu mieszkania. Przejmują odpowiedzialność za rozwój swoich mocnych stron i zainteresowań. Dzięki temu, że wspólnoty te zlokalizowane są w blokach lub domach na terenie osiedli mieszkaniowych, młodzi uczą się nawiązywania relacji z sąsiadami, rozwiązywania konfliktów i angażowania się w sprawy lokalne. Zachęcani są do podejmowania praktyk, prac sezonowych oraz uczestnictwa w wolontariacie. Biorą udział w projektach mających przygotować ich do udanego startu na rynku pracy.
Dobra inwestycja
– Czuję się tutaj jak w prawdziwej rodzinie – mówi dziewięcioletnia Karolina z SOS Wioski Dziecięcej w Biłgoraju. – Ale pamiętam też moją, biologiczną – dodaje od razu.
Rodzina pochodzenia, nawet taka, w której dziecko doświadczyło krzywdy, jest dla niego zawsze ważna. Dzieci i młodzież potrafią trzeźwo i krytycznie oceniać swoich rodziców – co nie znaczy, że nigdy za nimi nie tęsknią.
W Rodzinach SOS pielęgnuje się więzi z rodzinami pochodzenia. Jeżeli tylko jest taka możliwość, czynione są starania, aby dzieci mogły do nich wrócić. – Nie staramy się być dla naszych dzieci najważniejsi. Dbamy o to, aby miały dobre relacje ze swoimi rodzinami – mówi Tata SOS, Adam Nowaczyk.
Warto również dodać, że Stowarzyszenie prowadzi także Program Umacniania Rodziny dla dzieci z rodzin w kryzysie i trzy Rodzinne Domy Czasowego Pobytu dla dzieci zabieranych z domów w tzw. trybie interwencyjnym.
Każda Wioska Dziecięca to spore przedsiębiorstwo, które nie tylko nie zarabia, ale wymaga dużych nakładów finansowych – wynagrodzenie otrzymują wszyscy zaangażowani w opiekę nad dziećmi. To jednak dobra inwestycja. I wcale nie tylko dlatego, że jej pierwszym celem jest naprawianie niezawinionej krzywdy dzieci. – Wiemy, że te dzieci nie powinny być tutaj – mówi ze smutkiem dyrektor jednej z Wiosek.
Dom, który uczy żyć
SOS Wioski Dziecięce są jednym z lepszych miejsc, w jakich mogli znaleźć się najmłodsi pozbawieni własnego domu. Tu przecież chodzi nie tylko o szlachetny cel. Inwestowanie w Wioski opłaca się wszystkim. Polska praktyka pokazuje, że wielu młodych opuszczających domy dziecka lub wychowujących się w rodzinach, które nie potrafią sprostać ich wychowaniu, z czasem zasila szeregi bezrobotnych, bezdomnych, uzależnionych lub skazanych. Opieka, jaką należy potem otoczyć tych ludzi – w Polsce wciąż niewystarczająca – kosztuje nas wszystkich, są to pokaźne sumy.
Nierzadko słyszy się głosy, że osoby, które nie radzą sobie w życiu, same sobie zasłużyły na taki los. Autorom tych twardych – i najczęściej niesprawiedliwych – słów warto zadedykować świadectwa podopiecznych SOS Wiosek Dziecięcych. Jeden z nich, dziś absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, mówi: „To, kim jestem, zawdzięczam mojej Mamie SOS”. Nie wszyscy kończą studia, wielu jednak zdobywa zawód, zakłada rodzinę i dobrze radzi sobie w życiu. Warto, żeby więcej młodych ludzi miało tę szansę.
KATARZYNA JABŁOŃSKA jest sekretarzem redakcji kwartalnika „Więź”, współautorką książek: „Szału nie ma, jest rak. Rozmowa z ks. Janem Kaczkowskim” i „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”. Należy do Laboratorium „Więzi”.