Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Arif ma to przemyślane. Deklaracja pada na koniec długiego monologu – wspomnienia tamtych paru miesięcy w 2014 r., kiedy to stutysięczne miasto na wschodzie Ukrainy było pod kontrolą prorosyjskich separatystów. Przed rosyjską okupacją, gdy zaroiło się od agitatorów Kremla, Arif i jego znajomi zorganizowali tu lokalny Majdan. Gdy latem 2014 r. wyparto stąd Rosjan i separatystów, założyli organizację wspierającą dziennikarstwo. Organizują spotkania, monitorują lokalne media (mimo prowadzonej właśnie tzw. prywatyzacji wciąż są one powiązane z władzami miasta), prostują fake newsy. Ale po pięciu latach kończy się im cierpliwość. A okopane blisko siły rosyjskie – kilka kilometrów za miastem zaczyna się samozwańcza Ługańska Republika Ludowa – to nie jedyne ich zmartwienie.
Arif: – Czujemy się opuszczeni przez Kijów. To my organizowaliśmy oddziały ochotnicze, które przepędziły „separów”. Wojsko przybyło później. Już po okupacji przesłuchiwano nas. Silna jest podejrzliwość władz centralnych i przekonanie, że nie wolno nam ufać, bo mówimy po rosyjsku. Teraz już wszystko, cała przyszłość Ukrainy, zależy od wyborów. Jeśli wygra Poroszenko…
Na razie w sondażach obecnego prezydenta Ukrainy wyprzedza komik Wołodymyr Zełenski, trzecia jest była premier Julia Tymoszenko. Pierwsza tura będzie 31 marca, a w drugiej może się zdarzyć wszystko.
Tymczasem Arif i znajomi kontynuują pracę. Przed chwilą skończyli briefing dla mediów. Flagi unijna i polska wystają z pojemnika na długopisy, na zawalonym papierami biurku. ©℗
Czytaj także: Nie porzucajcie dzieci - Serhij Żadan w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym"