Don Corrado pozamiatał

Jezus łamał przepisy. Jego zachowanie było dla wielu kontrowersyjne. Tego samego wymaga od chrześcijan: szaleństwa, ryzyka i pójścia na całość – mówi kard. Konrad Krajewski.

22.10.2018

Czyta się kilka minut

Kard. Konrad Krajewski rozdaje żywność ubogim po modlitwie Anioł Pański na placu św. Piotra, Watykan, 21 lutego 2016 r. / MASSIMILIANO MIGLIORATO / CPP
Kard. Konrad Krajewski rozdaje żywność ubogim po modlitwie Anioł Pański na placu św. Piotra, Watykan, 21 lutego 2016 r. / MASSIMILIANO MIGLIORATO / CPP

Szwajcarskim gwardzistom w bramie św. Anny trzeba powiedzieć, że się jedzie z „don Corrado” na dworzec. Zasalutują sprężyście i pozwolą wejść. To samo należy powtórzyć żandarmom 50 m dalej. Pokażą furgonetkę, która już czeka, wypełniona po sam czubek pakunkami. Jest ósma wieczorem. Pięć godzin wcześniej dziesięciu diakonów z rzymskiej diecezji zaczęło przygotowania: 40 kg mięsa na zupę, tyle samo makaronu, 300 kanapek, kartoniki z mlekiem i sokiem owocowym, konserwy z tuńczykiem, dezodoranty, szampony do włosów. My dokładamy jeszcze kilka nowych śpiworów.

Jest nas wyjątkowo dużo – razem z papieskim jałmużnikiem piętnastu. Pojedziemy dwiema furgonetkami. Kardynał Krajewski siada za kierownicą ciemnoszarego fiata ducato i prowadzi, jak na prawdziwego Włocha przystało: przejeżdżając skrzyżowania na późnym żółtym i wczesnym czerwonym, regularnie trąbiąc na mniej rozgarniętych kierowców albo do pozdrawiających go ludzi. Mimo korków jesteśmy po pół godzinie na miejscu.

Nie udziela wywiadów. Taką przyjął zasadę pięć lat temu, gdy papież Franciszek zrobił go swoim jałmużnikiem. Tłumaczy, że musiałby dokonywać selekcji, bo trudno przecież spotykać się z każdym proszącym o rozmowę dziennikarzem. A dlaczego miałby rozmawiać z jedną redakcją, a odmówić drugiej? Zresztą, jak twierdzi, nie jest od gadania, tylko od pracy. Więc zaprasza na dworzec – będzie można i porozmawiać, i pooglądać, i pomóc.

Papież Bergoglio chciał, żeby jałmużnik był jego prawą ręką i robił to, czego sam zrobić nie może – wychodził do ludzi na ulice, na peryferia. Tak więc wszystkie działania watykańskiego jałmużnika to inicjatywa papieża, a nie jego. Ma oczywiście wolną rękę w sprawach praktycznych – gdzie skierować pomoc, co kupić na obiad, co włożyć do paczki. Dziś na przykład każdy dostanie tuńczyka.

Człowiek od pergaminu

Urząd jałmużnika jest wiekowy, jak wszystko w Watykanie. Ustanowił go w XIII wieku Grzegorz X do prowadzenia dobroczynnych dzieł Stolicy Apostolskiej. Z czasem przerodził się w stanowisko urzędnicze, na którym lądowali zasłużeni papiescy legaci w randze arcybiskupa. Ich głównym zajęciem było podpisywanie błogosławieństw, o jakie wierni proszą przy okazji ważnych w ich życiu wydarzeń.

Pergaminy to do dziś ważna część dochodu Watykanu. Płaci się za nie od 13 do 25 euro, co – po odliczeniu kosztów (złocony papier, druk, kaligrafia) – daje niewielki zysk jednostkowy, ale przy dużym obrocie urastający do 200-250 tys. euro rocznie.

Decyzją papieża cały dochód biura jałmużnika przeznaczony jest na bezpośrednią pomoc ubogim. Wystarcza, by zaspokoić przynajmniej najważniejsze potrzeby. Jeśli do tego dodamy ofiary, jakie papież otrzymuje z całego świata – czy to podczas pielgrzymek, czy od gości watykańskich (w kopertach zostawianych przez uczestników mszy w Domu św. Marty jest czasem 50 euro, a czasem 5 tys.) – uzbiera się kwota, za którą można zrobić coś więcej. Nie ma biurokracji, nie trzeba czekać na decyzje zarządu i siedem podpisów. „Dobre konto to puste konto” – powiedział Franciszek do jałmużnika. Żadnych lokat, żadnych procentów. Rozdać ubogim.

Dwa lata temu papieska ręka jałmużnika zamontowała prysznice w kolumnadzie na placu św. Piotra – setka bezdomnych może z nich korzystać codziennie, siedem dni w tygodniu. Jeden z kardynałów chciał, by je zamykać przynajmniej na niedzielę. Don Corrado zaproponował mu, żeby sam przestał w niedziele korzystać z toalety i łazienki. Poskutkowało.

Prysznice zakładane są też – za pieniądze z Watykanu – w parafiach rzymskich, które podejmują się opieki nad bezdomnymi. Rozbudowywane jest ambulatorium, gdzie każdy znajdzie podstawową pomoc medyczną. Przy jednym ze szpitali wspólnota Sant’Egidio wybudowała – za ofiarowane przez jałmużnika pieniądze – pralnię dla bezdomnych. Na święta każdy, kto przyszedł po posiłek na dworzec, dostał 50 euro „od papieża”. Pieniądze trafiają też do ubogich rodzin, które nie mają z czego opłacić rachunków. Nie wszystkim się to podoba. Niektórzy mówią, że trzeba rozdawać wędki, a nie ryby.

Watykańskie rarytasy

Tego wieczora „załogę jałmużnika” stanowi czterech misjonarzy oblatów (trzech Polaków i Meksykanin), ksiądz-stażysta z Radia Watykańskiego, siedmiu rekrutów Gwardii Szwajcarskiej wraz z kapelanem i przedstawiciel „Tygodnika Powszechnego”. Dojeżdżając na miejsce zakładamy żółte, odblaskowe kamizelki z napisem „Elemosineria Apostolica – Volontariato”.

Stoły są już ustawione – zajmują część via Marsala, przy północnej ścianie dworca. Mimo zmroku widać z daleka czekający tłum i połyskujące kamizelki wolontariuszy: czerwone Kawalerów Maltańskich, seledynowe wspólnot Sant’Egidio, Pozzo di Giacobbe i młodzieży z pobliskich parafii. Posiłki rozdawane są co wieczór, każdego dnia odpowiada za nie inna organizacja. Pomagają też zwykli mieszkańcy – starsi, dystyngowani rzymianie zakasują rękawy marynarek i nalewają zupę z kotła.

Wolontariuszy będzie z setka – tak na oko, bo nie ma list obecności, przychodzi kto chce. Każdy szybko dostaje jakieś zajęcie: można rozdawać pakiety, pilnować porządku w kolejce, odgradzać ją szpalerem od ulicy, żeby nikt nie wyskakiwał na jezdnię albo nie wpychał się z boku. Można też z biednymi po prostu rozmawiać.

Z Watykanu wsparcie wyjeżdża trzy razy w tygodniu, za każdym razem na inny dworzec: Termini, Tiburtina lub Ostiense. Gdy bezdomni wiedzą, że będzie don Corrado, przychodzą liczniej, bo spodziewają się czegoś ekstra. Na co dzień jest nieco skromniej.

Wysłannik z mandatem

Kolejka rozciągnęła się na dobre 200 m i jest, o dziwo, zdyscyplinowana. Wyładowanie towaru trwa kilka minut, wyciągamy też z furgonetki agregat prądotwórczy, na który czeka stanowisko do podawania gorącej kawy. Pytam kardynała, czy ma na to wszystko jakieś pozwolenia – od miasta, policji, kolei? Patrzy na mnie dziwnie i radzi porzucić europejskie schematy myślenia. Na Lampedusie przyłączył uchodźcom prąd do kontenerów, nie czekając na pozwolenie. Powiedział wtedy do papieża, że w końcu trafi za to wszystko do więzienia. Franciszek roześmiał się i obiecał, że będzie go odwiedzać.

Tłum gęstnieje, kierowcy trąbią, nie mogąc przejechać ulicą, jedni pokrzykują na drugich, ktoś zaczyna śpiewać, żeby sobie i innym umilić stanie. Jedni czekają cierpliwie, inni próbują coś wyłudzić poza kolejnością, zmiękczając serca wolontariuszy opowiadaniem smutnej historii. Obowiązuje zasada, by nic nikomu nie wynosić na boku, bo może zabraknąć dla innych. Ale – jak to we Włoszech – co chwilę ktoś tę zasadę łamie z rozbrajającym uśmiechem.

– Dobrze, że jest nas aż tylu – mówią wolontariusze, którzy przychodzą tu regularnie. – Jest bezpieczniej. Czasem trudno zapanować nad kolejką. Wystarczy jedno słowo, by wybuchła kłótnia, ktoś rzuci butelką, wiele nie trzeba.

Nie ma policji, co dziwi, bo w całym Rzymie widać ją na każdym rogu. Ks. Tomas, kapelan szwajcarów, podejrzewa, że jest za to sporo tajniaków. Mundurowi wycofują się świadomie, bo wiedzą, że i tak nic nie mogliby zrobić w takim tłumie.

Kiedyś za źle zaparkowany samochód na watykańskich numerach kardynał kazał im wystawić mandat na nazwisko Jorge Bergoglio. Wie, że może sobie pozwolić na takie zagrywki, bo jest osobą znaną. Korzystają z tego biedni, korzystają charytatywne organizacje. Caritas nieraz prosił go, by załatwił w urzędach coś, czego w normalnym trybie załatwić się nie dało.

Papieskie pogotowie ratunkowe

Gdy już po wszystkim opowiadam o dworcowej przygodzie watykaniście Lui­giemu Accattolemu, usłyszę, że nawet najwięksi krytycy Franciszka są pod wrażeniem pracy jałmużnika. Mówią: papież popełnia błędy w nauczaniu i sprawowaniu urzędu, ale o ubogich dba bardziej niż którykolwiek z poprzedników.

Accattoli dodaje, że nie chodzi o samą pomoc, ale o przykład dla innych. – Wielu ludzi w Rzymie i na całym świecie rozdaje ubogim jedzenie na ulicy. To nic takiego. Ale dzięki kard. Krajewskiemu dowiadujemy się, że papież nie tylko aprobuje taki sposób pomagania, ale że wręcz uważa go za najlepszy.

Bo jeśli pomoc ma być szybka i skuteczna, to nie można jej udzielać w godzinach urzędowania kancelarii parafialnej albo oddziału Caritasu. I nie ma co czekać, że biedny sam zapuka do naszych drzwi.

Watykanista docenia też kreatywność polskiego kardynała, który ciągle wymyśla nowe formy pomocy. Zaprasza bezdomnych na pizzę albo do cyrku, albo na plażę. W zimie wysyła autobusy, w których mogą się ogrzać. – Jest skromny i cichy, ale niezwykle dynamiczny – dodaje.

To fakt. Chwilę wcześniej słyszałem od kardynała, że wspólne rozdawanie jedzenia to za mało, że każdy z nas powinien zrobić coś sam od siebie. „Kupujesz sobie podkoszulek – kup dodatkowe dwa i daj potrzebującym”. Taka uwspółcześniona wersja ewangelicznego „idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim”.

Sam swoje mieszkanie oddał syryjskiej rodzinie i przeprowadził się do biura. A dziś, gdy przy okazji synodu odwiedziło go kilku dawno niewidzianych znajomych biskupów, postawił ich przy kuchni, by ugotowali obiad dla czwórki bezdomnych, których miał u siebie gościć.

Oczywiście, są i tacy, którzy go krytykują – w Watykanie czy w Caritasie. Że rozdaje pieniądze, które potem idą na alkohol i narkotyki, że się lansuje, a wszystko to pijar, że można te pieniądze przeznaczyć na skuteczną, systemową pomoc. Czyli, krótko mówiąc, na wędki.

Ale to nie rola jałmużnika – bronią go z kolei zwolennicy. Od pomocy systemowej jest cały urząd, specjalnie stworzony przez Franciszka – Dykasteria ds. Integralnego Rozwoju Człowieka. Tam planują, gdzie budować szkoły i gdzie kopać studnie. Jałmużnik jest – jak sam o sobie często mówi – „papieskim pogotowiem ratunkowym”. Nie zajmuje się profilaktyką ani rehabilitacją. Jedzie tam, gdzie pomoc potrzebna jest natychmiast.

Niekończąca się festa

Ilaria ma 20 lat, należy do grupy charytatywnej w jednej z okolicznych parafii. Dziś przyszła pierwszy raz rozdawać zupę. – Do niedawna bałam się bezdomnych, gdy widziałam ich na ulicy – mówi. – Najbardziej odrzucał mnie ten – chwilę szuka odpowiednich słów – wyczuwalny brak higieny. Ale pomyślałam, że mnie też kiedyś może się przydarzyć jakieś nieszczęście. Ja też któregoś dnia mogę być w takiej sytuacji. Bezdomnym można zostać z dnia na dzień. Ludzie tracą pracę, rozwodzą się, przegrywają w kasynie, wpadają w długi. Banki potrafią zabrać wszystko.


Czytaj także: Kardynał ewangelicznie niebezpieczny - Szymon Hołownia o kard. Konradzie Krajewskim


Antonio jest od niej dwa lata starszy. Był na Termini już kilka razy. Opowiada o Constantinie, do którego wszyscy tu mówią „professore”, ponieważ zna biegle łacinę i sypie datami z historii. Takich ludzi, którzy w przeszłości – nawet niedalekiej – mieli pracę, dom, rodzinę, a teraz muszą jeść na dworcu, Antonio zna paru. Choć oczywiście dużo więcej jest długoletnich alkoholików, którzy nie przepracowali ani jednego dnia w życiu. Albo ściganych przez prawo. – Proszę uważać – ostrzega – bo tutaj z panem rozmawiają, ale za chwilę, za rogiem, zabiorą panu portfel.

Radzi też, by nie robić zdjęć, bo niektórzy mogą zareagować agresywnie. Antonio przychodzi pomagać, ale jest realistą: – Miejsc, gdzie bezdomni mogą w Rzymie zjeść, są dziesiątki. Z głodu nikt nie umiera. Damy im jeść, pogadamy, pożartujemy, taka codzienna, niekończąca się festa, odskocznia od codziennej monotonii. Wychodzą ze wszystkich zakamarków, zjeżdżają się z całego Rzymu. Na dwie godziny mieszkańcy miasta i pasażerowie na dworcu mogą odetchnąć z ulgą. Ale czy w ten sposób komukolwiek pomożemy? Czy kogoś wyciągniemy z bezdomności? Wątpię. Raczej konserwujemy stan aktualny. I sami sobie poprawiamy samopoczucie...

W jednym Antonio się myli. Przypadki wyciągnięcia z bezdomności, a raczej świadomego z niej wyjścia, które zaczęło się od spotkania pod dworcem z kard. Krajewskim, a potem było przez niego wspomagane, zdarzały się i wcale nie są rzadkie.

Kilka z nich to przypadki polskie, bo wśród bezdomnych wciąż jest sporo naszych rodaków. Gdy tylko któremuś zaświta myśl, by odmienić życie, i gdy ta myśl utrzyma się do wytrzeźwienia, kardynał organizuje powrót do Polski. Kupuje bilet na samolot, załatwia w ambasadzie, niemal od ręki, trzymiesięczny paszport i następnego dnia delikwent – zanim zdąży się rozmyślić – jest w Warszawie. Tam czeka na niego s. Małgorzata Chmielewska. Kardynał Krajewski jest pełen uznania dla jej działalności. Podesłał jej kilku panów i dotąd nie zdarzyło się, by odmówiła przyjęcia, choć wolnych miejsc w prowadzonych przez nią ośrodkach nigdy nie ma.

Ja nic nie muszę

Nie wszyscy stojący w kolejce po darmowy posiłek wyglądają na biednych. Wielu jest schludnie ubranych, na ich twarzach nie ma znaków alkoholowej przeszłości, ich ciała nie przesiąkły tą charakterystyczną, mdłą wonią, która kojarzy nam się z bezdomnością.

Dzielę się spostrzeżeniem z kard. Krajewskim, ale moje słowa wyraźnie go irytują.

Dowiaduję się, że jestem przykładem najbardziej stereotypowego myślenia o bezdomnych: muszą śmierdzieć, chodzą w łachmanach i zawsze są pijani. Po to właśnie organizuje prysznice i pralnie, po to rozdaje ubrania i zakłada ambulatoria, żeby takim stereotypom zaprzeczać. Bezdomni nie śmierdzą dlatego, że chcą. Gdy zapewni im się miejsce, w którym będą mogli wykąpać się i przebrać, wrócą do naszego świata. Choćby na chwilę.

Siostra Benigla, jedna z kilku nazaretanek, które stawiły się dziś przy dworcu, mówi, że największy problem miała właśnie z męską łaźnią. Przy jednym z kościołów kard. Krajewski ufundował pięć kabin dla bezdomnych, czynnych dwa dni w tygodniu. Przełożona kazała jej tam sprzątać. – Ale kiedyś przyjechał do nas z wizytą abp Matteo Zuppi z Bolonii – opowiada. – Znany jest z zaangażowania na rzecz ubogich i imigrantów. Zapytał: i co siostry takiego dobrego robią? Mówimy, że rozdajemy bułki na dworcu. A on na to, żeby uważać, bo możemy się stać automatami do dystrybucji kanapek. Wtedy zrozumiałam, że samo rozdawanie jedzenia to mało. Że trzeba im dać jeszcze coś więcej, coś z siebie.

Gdy sama została przełożoną, nie zrezygnowała ze sprzątania łaźni. Dziś przyszła na dworzec wyjątkowo, żeby zobaczyć, jak sobie radzą jej młodsze siostry.

– Musisz mi jeszcze coś dać – zaczepia s. Beniglę mężczyzna, który zjadł zupę, odebrał worek z prowiantem i szuka okazji do pogawędki. – W takim razie ty też – mówi zakonnica. – Ja? Ja nic nie muszę – obrusza się on. – Ja też nie – odpowiada ona. Bezdomny śmieje się: – Masz rację. Nie musisz.

Od takich przekomarzań i żartów zaczynają się czasem poważne rozmowy. Zakonnice są niemal tak oblegane jak „don Corrado”. Lgną do nich wszyscy, którzy potrzebują się wygadać, poskarżyć na złych ludzi albo na los. W dodatku, jak mówi kardynał, ich obecność wycisza złe emocje, zmniejsza poziom agresji. A dzieje się to ot tak, po prostu: siadają na krawężniku i słuchają.

Ewangelia to nie supermarket

Skończyła się kolejka, skończyły pakiety. Starczyło dla wszystkich, dla niektórych nawet po dwa, trzy razy. Młodzi Szwajcarzy składają stoły i zwijają kable od generatora. Kapelan mówi, że kardynał chciałby, aby każdy halabardzista przynajmniej raz wziął udział w takiej akcji. – Ale przymusu nie ma – zastrzega, a jego dzisiejsza obecność nie jest żadną formą nadzoru. – Starsi przyjeżdżają tu beze mnie – mówi. – Tyle że dziś zgłosili się sami rekruci, którzy dopiero co przyjechali do Rzymu. Nie znają miasta, nie mówią słowa po włosku. Jestem im po prostu potrzebny.

Młodzi chłopcy, niespełna dwudziestoletni, przed wakacjami skończyli szkołę wojskową i zamiast zostać w państwowej armii, postanowili strzec papieża. – Złożyli aplikacje o przyjęcie do papieskiego wojska – wyjaśnia ks. Tomas. – Po weryfikacji podań i rozmowie z kandydatami przełożeni zdecydowali, kto przenosi się do Watykanu. Będą tu co najmniej dwa lata, czasem trzy. Chyba że awansują, to wtedy i dłużej. Przez pięć lat nie wolno im się ożenić. Po dwóch miesiącach szkoleń z musztry i technik obronnych zmienią granatowe, robocze mundury na galowe, zaprojektowane na wzór wojskowych strojów z fresków Rafaela. Dostaną długie, żółto-niebieskie pończochy, takie same pumpy i bluzy z pufiastymi rękawami – śmieje się ks. Tomas.

Tymczasem kard. Krajewski chodzi między nami ze szczotką i szufelką, zamiatając porozrzucane śmieci. W końcu zwołuje całe towarzystwo na krótką modlitwę i błogosławieństwo.

Wracamy w tym samym składzie, trąbiąc to radośnie, to nerwowo, i z nonszalancją traktując znaki drogowe. W Polsce za taką jazdę kierowca Krajewski uzbierałby niezłą sumę punktów karnych. Ale porzucam europejskie schematy myślenia. Prawo we Włoszech ma nieco inne znaczenie – słyszę. Dlatego takie akcje, jak ta na dworcu – bez pozwoleń, sanepidów, blokując na blisko dwie godziny ulicę przy największym dworcu – są tutaj możliwe. Bo przepisy są potrzebne, choć należy je stosować elastycznie. Mają pomagać człowiekowi, a nie go krępować.

Pan Jezus też łamał przepisy. Jego zachowanie też było dla wielu kontrowersyjne. Oburzało i gorszyło. I tego samego wymaga od chrześcijan: szaleństwa, ryzyka i pójścia na całość.

Bo ewangelię trzeba realizować w całości – słyszę na koniec. – To nie supermarket, z którego wybieramy to, co dla nas wygodne. ©℗

Czytaj także: Edward Augustyn o Synodzie: Sami biskupi nie zmienią świata

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2018