Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest wewnętrznie rozdarty; z jednej strony czuje się wezwany do życia we wspólnocie z osobami z upośledzeniem umysłowym, z drugiej – nie potrafi przywyknąć do jej rytmu, do konieczności „trwonienia czasu”, dzięki któremu członkowie wspólnoty odkrywają nawzajem swoją wartość. Arka nie pnie się w górę, nie wyznacza sobie ambitnych celów, do których miałaby dążyć; zamiast intelektualnej inspiracji ofiaruje mu dom, relacje, zwykłość. Przyzwyczajony do ciągłej aktywności Nouwen boi się, że to za mało.
Każdy dzień, notuje w Wigilię w swoim dzienniku, zostaje „skonsumowany” przez tysiące małych rzeczy. „Kiedy mija, czuję się sfrustrowany, zły i rozczarowany sobą”. W Boże Narodzenie uczestniczy w trzech Mszach, potem w uroczystym obiedzie, nie potrafi jednak dzielić z innymi radości świętowania. „Czułem się jak życzliwy obserwator. Nie mogłem się przemóc, aby czuć się inaczej. Po prostu miałem wrażenie, że nie jestem częścią tego wszystkiego. Czasami nawet przyłapywałem się na tym, że zachowuję się jak niewierzący, który dziwi się, dlaczego wszyscy są tak zajęci i podnieceni. Z punktu widzenia życia duchowego jest to bardzo niebezpieczny stan. Narodził się we mnie pewien sarkazm, cynizm i przygnębienie. Ale ja tego ani nie chciałem, ani nie wybierałem. Po prostu znalazłem się w takim umysłowym dołku, z którego sam nie mogłem wyjść”.
Dziennik Nouwena jest niezwykle szczery. Niektórzy zarzucali mu, że w swoich zapiskach ociera się o ekshibicjonizm. Ale Nouwen wie, że tylko kiedy jest szczery, może nawiązać porozumienie z czytelnikiem. Jest szczery i równocześnie pilnuje słów. Jedno nie wyklucza drugiego, przeciwnie, właśnie troska o to, żeby słowo trafiło w punkt, jest najlepszym dowodem jego szczerości.
Pisze więc, że czas świąteczny wydaje mu się „jałowy”. Nie cieszy się nim, nie przeżywa go, denerwują go i frustrują formy, którymi jest otoczony i którym się poddaje. A jednak z wnętrza tej frustracji rodzi się refleksja o tym, co jest prawdziwą treścią świąt. „Boże Narodzenie mówi »tak« nadziei, opartej na Bożej inicjatywie, która nie ma nic wspólnego z tym, co ja czuję i myślę. Boże Narodzenie udowadnia, że zbawienie świata jest dziełem Boga, nie moim. Jeśli wszystko miałoby się zapowiadać tylko różowo, to ktoś gdzieś kłamie. Świat nie jest zdrowy. Odczuwam to dzisiaj pośrodku własnego nieszczęścia. Ale to właśnie na ten kaleki świat przyszło dziecię, które zostało nazwane Synem Najwyższego, Księciem Pokoju, Zbawicielem”.
Wiara potrzebuje znaków, rytuałów, form. One dają nam poczucie bezpieczeństwa, możemy się ich uchwycić, kiedy tracimy orientację. Ale znaki i formy są tylko po to, żeby „przepuścić nas” dalej, w głąb, do wnętrza tajemnicy. Myśl, że „to jeszcze nie to”, nie jest czymś niezwykłym; bo to rzeczywiście „nie jest jeszcze to”, lecz zaledwie znak, drogowskaz, ślad po kimś, kto tędy przechodził.
Dziecię przyszło na kaleki świat... „Ludzie pragną chwały przez parcie do góry. Bóg objawia swoją chwałę przez uniżenie się. Jeśli naprawdę chcemy oglądać chwałę Bożą, musimy uniżyć się z Jezusem”. Kilka dni później Nouwen spotyka się ze swoim biskupem i prosi go o zgodę na zamieszkanie w Arce. We wspólnocie z Toronto, która nosi nazwę Daybreak. Świt.
PS. Wszystkie cytaty w tekście pochodzą z książki Henriego Nouwena „The Road to Daybreak”; jej polski przekład, „Świt. Podróż duchowa”, jest dziełem Justyny Grzegorczyk.