Doładowania i spięcia

Prawdopodobnie u liderów PiS pojawiło się przekonanie, że skoro upiekło im się opanowanie Trybunału Konstytucyjnego, pacyfikacja Sądu Najwyższego też ujdzie na sucho.

14.07.2017

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński. Fot: Jacek Domiński/Reporter/EastNews /
Jarosław Kaczyński. Fot: Jacek Domiński/Reporter/EastNews /

Wakacje miały być nudne. W pierwszy lipcowy weekend byliśmy świadkami równoległych partyjnych zjazdów PiS i PO. Przełomu jednak nie było: wydawało się, że przed wakacyjną przerwą oba ugrupowania chciały co najwyżej doładować akumulatory, by po powrocie z urlopów wznowić zmagania z nową energią. To wszak ostatni moment, by zebrać siły przed rokiem dzielącym nas od kolejnych wyborów. Wygląda jednak na to, że zamiar niespecjalnie się powiódł. Medialne echa obu wydarzeń zostały zdominowane przez zawód niż nowe nadzieje.

Stare i nowe fronty      

Widać było wyraźnie, że kac po brukselskiej szarży PiS przeciw Donaldowi Tuskowi już minął, jednak dawnej euforii nie udało się wzbudzić. Wróciła nadzieja, że jednoznaczne stanowisko wobec uchodźców i efekty programu 500 plus to wystarczająca podstawa do utrzymania się przy władzy. Ale wiele problemów pozostało. W oczy rzucał się brak rozstrzygnięć personalnych: wewnątrzpartyjna równowaga wciąż ma, ulubioną przez Jarosława Kaczyńskiego, postać osłabiania najsilniejszych i wspierania tych, którzy są zbyt słabi, by wybić się na podmiotowość. I tak bez końca. Nie widać było też zwątpienia w już rozpoczęte projekty, ani pomysłów na ograniczenie ich kosztów, nawet jeśli są kłopotliwe, jak Puszcza Białowieska czy reforma edukacji.


Zamach na sądy – czytaj i udostępniaj specjalny, bezpłatny serwis „Tygodnika Powszechnego” >>>


         A nie są to jedyne pola, na których trudno uniknąć napięć. Ciągnie się sprawa szpitali. Powraca pytanie o brutalność policji i jej rolę podczas demonstracji antyrządowych. W dodatku Kaczyński otworzył nowy front, zapowiadając zmianę ordynacji samorządowej i likwidację jednomandatowych okręgów wyborczych w tych gminach, w których wprowadziła je kiedyś PO. Trudno doprawdy powiedzieć, po co zwiększać napięcie w relacjach z jedynym potencjalnym koalicjantem, jakim jest Ruch Kukiz’15. To, że PiS przez dwa lata nie udało się pozyskać jego wyborców, trudno uznać za sukces rządzącej partii, skoro dwa lata po wyborach 2005 r. elektorat LPR i Samoobrony w zdecydowanej większości przeszedł pod jej sztandary.

         PO podjęła próbę, by zaistnieć w dniu kongresu konkurentki. Jednak już to, że jej konwencja odbywała się w Warszawie, było wątpliwym pomysłem –potwierdzającym negatywne stereotypy na temat głównej partii opozycyjnej. Oczywiście to, że podczas spotkania nie pojawiło się nic nowego poza krytyką partii rządzącej, trudno uznać za nieracjonalne. Stanie z bronią u nogi wynika z faktu, że PO odzyskała rolę głównej partii opozycyjnej i nawet jeśli wciąż traci dystans do PiS, to na razie nie wiadomo, w którą stronę powinna się udać, aby go zmniejszyć. Możliwe dopływy elektoratu są trzy. Po pierwsze: zawiedzeni wyborcy PiS, a przynajmniej ci pozyskani w 2015 r., uosabiani przez Jarosława Gowina. Drugi kierunek wydaje się przeciwstawny: wyborcy Nowoczesnej, zdecydowanie odmienni ideowo, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawy obyczajowe. Są też ci, którzy odpłynęli do Kukiza, na fali antyemigranckich i antyestablishmentowych emocji.

         Teoretycznie można by ruszać we wszystkich tych kierunkach jednocześnie, tylko wtedy konieczne byłoby rozpisanie starannie zaplanowanych działań na role. To zaś wymaga talentu i zaufania wśród głównych partyjnych aktorów. Tymczasem jednego i drugiego brakuje. Słabość kadrowa Platformy jest widoczna, a uczucia kierowane wobec Grzegorza Schetyny nie różnią się zbytnio od udawanego entuzjazmu, który otaczał Ewę Kopacz. Partia ma też liczne grono doradców ochotników o umiarkowanej szczerości i budzącym wątpliwości rozsądku. Swoje marzenia zaplatają oni w intrygi, starając się popychać Platformę na ścieżki, którymi miło byłoby iść samemu, ale które niekoniecznie prowadzą do zwycięstwa wyborczego. Pojawiają się też plotki o nowej partii Donalda Tuska czy o przejęciu przywództwa w opozycji przez Władysława Frasyniuka.

         Czarnych scenariuszy dla PO można pisać wiele. Problemem jest pęknięcie najwierniejszego elektoratu – z jednej strony odpływu do konkurentów po prawej, zaś z drugiej na lewicę lub ku Nowoczesnej. Istnieje obawa wejścia w ślady Unii Wolności i zrażenia do siebie wszystkich. Największy kłopot wiąże się jednak z tym, co dzieje się w Warszawie w związku ze sprawą reprywatyzacji.

Andrzej i Adrian

Kilka dni po partyjnych konwencjach do Polski przyjechał Donald Trump, co zmniejszyło wrażenie osamotnienia obozu rządzącego. Warto jednak pamiętać, że prezydent USA pakuje się w coraz większe tarapaty i powoływanie się niego może ściągnąć kłopoty w nieodległej przyszłości. Bez specjalnego rozstrzygnięcia skończyło się też krótkotrwałe odnowienie sporu wokół smoleńskich miesięcznic. Z jednej strony PiS może mieć satysfakcję, że jego przeciwnicy wykazali się mniejszą determinacją, niż zapowiadali. Ponieważ jednak byłaby to determinacja w dość wątpliwej sprawie, satysfakcja jest równie wątpliwa.

         A potem wybuchła polityczna bomba, a właściwie cztery. Nowa opłata paliwowa jest czymś, co może odczuć każdy – podnoszenie podatków to wprawdzie zwykła polityczna procedura, ale zawsze dostarcza amunicji politycznym przeciwnikom. Tutaj huk szybko nie ucichnie. Pytanie, jak będzie z trzema pozostałymi eksplozjami, dotyczącymi kwestii bardziej odległych od codziennego życia – z pierwszym prezydenckim wetem, kasującym reformę Regionalnych Izb Obrachunkowych, uchwaleniem ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa i zgłoszeniem projektu ustawy o Sądzie Najwyższym. Wszystkie trzy mają cechę wspólną – choć ich oficjalnym uzasadnieniem jest walka z patologią, to zalatują na kilometr partykularnymi interesami obozu władzy. Gdyby były uchwalane przez sejmową większość w 2012 r., PiS również wyciągałby argumenty o zamachu na demokrację i państwo prawa.

         Polityczna waga i moralne oceny tych spraw nie układają się w prosty wzór. Od strony merytorycznego uzasadnienia samej idei pewnie najbardziej warta dyskusji jest sprawa KRS. Tu jednak są najbardziej jednoznaczne zastrzeżenia konstytucyjne, podnoszone od dłuższego czasu przez prezydenta. Wynikające stąd sejmowe wahania zostały najwyraźniej przecięte: nie wiadomo, czy prezes PiS postawił Andrzeja Dudę pod ścianą, czy próbuje „rozpoznania bojem”, czy też udało się prezydenta po prostu przekonać, powołując się na werdykt „swojego” Trybunału Konstytucyjnego.

Nie udało się to natomiast w sprawie RIO – rzecz to poniekąd środowiskowa, lecz potencjalnie groźna dla samorządu. A to akurat obszar, w którym narracja PiS najbardziej rozchodzi się z odczuciami ogółu Polaków. Pomysł, by dać rządowi narzędzia kontroli „gospodarności” samorządu, nie ma uzasadnienia w nastrojach społecznych. Wbrew opowieściom Jarosława Kaczyńskiego, wyborcy bez problemu pozbywają się samorządowców, którzy utracili ich zaufanie – całkiem często także tych, którzy są członkami PiS. Wystarczą do tego wybory.

Zawetowanie tej ustawy wygląda na sygnał, że Andrzej Duda postanowił pokazać wolę nie tylko na polu przemeblowywania swojej kancelarii. Nie wiadomo jednak, czy nie jest to tylko ustawka – skromna pociecha dla serca zranionego obrazem serialowego „Adriana”. Tak czy owak, jakaś granica została przekroczona i następnym razem będzie znacznie łatwiej. Czy kolejne weto nastąpi przy okazji Sądu Najwyższego?

Kolega i promotor

W teorii ta sprawa jest najbardziej odległa od wejścia w życie, ale też i waga jest tu największa. Koncepcja uzdrowienia wymiaru sprawiedliwości poprzez wybicie mu zębów w ciemnym zaułku nie nadaje się do jakiejkolwiek dyskusji. Może być obrazem stanu psychicznego, do jakiego doprowadził swoje środowisko prezes, oraz pokazem pokus i nadziei, jakie przy tej okazji pojawiły się w głowie niewątpliwie najbardziej ambitnego gracza w tym środowisku – Zbigniewa Ziobry. Temu ostatniemu projekt ustawy daje przecież – nawet jeśli teoretycznie tymczasowo – uprawnienia prezydenta RP, pierwszego prezesa SN i całej KRS razem wziętych. Minister sprawiedliwości może dowolnie, bez konkursu, opiniowania i uzasadniania, mianować sędziów SN spomiędzy gremialnie zwolnionych.

Prawdopodobnie u liderów PiS pojawiło się przekonanie, że skoro upiekło im się opanowanie Trybunału Konstytucyjnego, pacyfikacja Sądu Najwyższego też ujdzie na sucho. Kluczowe jest jednak pytanie, jak zachowa się prezydent: czy dalej będzie czekał pod drzwiami, gdy były kolega i promotor będzie odbierał mu resztki kompetencji i powagi? Czy będzie chciał spalić ostatnie mosty prowadzące do tej drugiej połowy Polaków, która nań nie głosowała?

         Wracając dziś do kongresu i konwencji sprzed dwóch tygodni, nieco inaczej trzeba spojrzeć na ich zrytualizowanie. W minionych latach partie w ramach swojej profesjonalizacji przyzwyczaiły nas do przygotowywania robiących wrażenie pokazów. Tym razem jednak zaplanowane show świeciły raczej słabo. Widać, że akumulatory są już mocno zużyte i proste doładowanie nie daje takiego efektu jak kiedyś. Nowa energia, która miała rozjaśnić drogę obozu rządzącego ku świetlanej przyszłości, najwyraźniej przydała się tylko do wywołania nowych spięć, które mogą przepalić kolejne bezpieczniki. Być może jednak w samym PiS dojdzie do opamiętania. By zablokować niebezpieczną inicjatywę, wystarczy naprawdę kilka osób. Mogą one – jak wcześniej niespodziewany buntownik, poseł Krzysztof Łapiński – znaleźć oparcie w prezydencie. Wtedy ten ostatni mógłby zacząć nadawać ton całemu obozowi, z którego przecież wcale nie musiałby się od razu wypisywać.

Zawsze też pozostaje nadzieja, że ostatni bezpiecznik – wybory – jest tak mocno zakorzeniony w wyobrażeniach Polaków, że rządzący nie odważą się go tknąć. Ostatnie brytyjskie głosowanie pokazuje, że sondażowa przewaga może stopnieć w kilka tygodni. Wystarczy popełnić o jeden błąd za dużo i swoimi zachowaniami uwiarygodnić zarzuty stawiane – wydawałoby się bezskutecznie – przez oponentów.

Podnoszenie napięcia w przekonaniu, że skoro przeżyliśmy wcześniejsze wstrząsy, to przeżyjemy i następne, jest śmiertelnie niebezpieczne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2017