Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż gorzka prawda, że człowiek nigdy nie jest panem we własnym domu, tak się spodobała bolszewikom, że od razu wszystkich panów wywalili z ich domów. W języku psychoanalitycznym nazywa się to wzniośle "powrót wypartego". Jak powiada Freud, kiedy wyparte wraca, to wraca ze straszliwą siłą. Skutecznie wypieranym przez mieszczański rozum komunistom psychoanaliza spodobała się do tego stopnia, że szybko zamienili się z mieszczaństwem rolami i zaczęli je na gwałt leczyć. Za mieszczaństwem poszły i inne klasy, a najprostszą terapią wydało się tłumaczenie, że to, czego wszyscy niekomuniści pragną, jest bezsensowne. Partia komunistyczna szybko stała się awangardą już nie tylko klasy pracującej, ale kozetką całego narodu.
W Polsce od początku psychoanaliza wiodła żywot intensywnie pokątny. Pisali o niej i Witkacy, i Schulz, ale ich nijak za koryfeuszy polskiej kultury brać nie można było. Jeden narkoman, drugi masochista: jak na takich wariatach hodować substancję narodową? Nie mógł przecież chodzić na terapię ktoś, kto budował z gruzów polskość. Czy ktoś wyobraża sobie Piłsudskiego, jak leży na kozetce i mówi, że jak miał trzy lata, to obsikał ojcu buty, bo był zazdrosny o matkę? Zryw niepodległościowy jako efekt kompleksu Edypa? Wolne żarty.
Z drugiej strony, kiedy w prasie narodowej poezję Leśmiana oskarżano o "splugawienie polskiej kultury szmoncesem i pornografią", to co można było sądzić o psychoanalizie, nauce do bólu żydowskiej? W książce o dowcipie Freud opowiada następujący, "wyborny", jak sam mówi, kawał: "Dwóch Żydów spotyka się w wagonie kolejowym należącym do kolei galicyjskich. - Dokąd jedziesz? - pyta jeden. - Do Krakowa - odpowiada drugi. - No i popatrz, jaki z ciebie kłamca! - oburza się pierwszy. - Kiedy mówisz, że jedziesz do Krakowa, to chcesz, żebym ci wierzył, że jedziesz do Lwowa. Teraz jednak wiem na pewno, że jedziesz do Krakowa. Po co więc kłamiesz?". Freud powiada, że jest to świetny przykład dowcipu spekulatywnego, i ma rację. Żyd spekulant to znana figura w polskiej kulturze i znana metafora psychoanalityka. "Kochasz swoją matkę?". "Tak". "No i dlaczego kłamiesz? Jak mówisz, że kochasz matkę, to chcesz, żebym wierzył, że jej nienawidzisz. Teraz jednak wiem na pewno, że ją kochasz. Po co więc kłamiesz?". Pacjent skołowany nie wie, co powiedzieć, wstydzi się, płaci (słono) i wychodzi. Czy w takiej sytuacji można wierzyć psychoanalizie?
Psychoanaliza potrafi nam o władzy powiedzieć niejedno. Na przykład to, że jak człowiek się nie śmieje, to znaczy, że ma jakieś poważne kłopoty w łóżku i wcale nie chodzi o bezsenność. Freud powiadał, że dowcip pomaga człowiekowi znieść stłumienia, jakie nagromadziły się w jego nieświadomości. Liczba dowcipów na temat Kaczorów dawno już przekroczyła liczbę dowcipów na temat któregokolwiek z komunistycznych władców, a nawet Aleksandra Kwaśniewskiego, co powinno specom od wizerunku Lecha Kaczyńskiego dać do myślenia. Dowcip, powiada Freud, "zaczyna się jako zabawa, której celem jest czerpanie rozkoszy ze swobodnego używania słów i myśli". Czy oznacza to więc, że swoboda używania słów i myśli jest mniejsza niż dawniej? Że rozkoszy w życiu publicznym jest coraz mniej?
Nie są to pytania błahe. Mój - i nie tylko mój - największy opór wobec prawicy nie wynika wcale z ich takich lub innych posunięć politycznych czy poglądów. Poglądy, zwłaszcza polityczne, to rzecz dość względna. Chodzi o poczucie humoru. Dlaczego bowiem prawica, od Olszewskiego do Kaczorów, jest taka ponura? Dlaczego stali goście Jana Pospieszalskiego nigdy się nie śmieją, a jedyny śmiech na sali to szyderczy śmiech Piotra Semki?
Odpowiedź na to dramatyczne pytanie znowu podsuwa psychoanaliza. Freud mówi tak: dowcip uwalnia z nieświadomości pewne zahamowania i stłumienia, które nie mogą się ujawnić w żadnej innej postaci. Są to stłumienia seksualne, albowiem nieświadomość jest zbudowana z naszych popędów seksualnych i to właśnie one dążą do uwolnienia w radosnych chwilach absurdalnych żartów. Jednym słowem, kto nie żartuje, ten ma jakiś kłopot ze swoją seksualnością, bo pełen jest powściągnięć, zahamowań i stłumień, które tylko czekają, by się w nieświadomości rozgościć na dłużej. Kto się nie śmieje, powiada Freud, tego życie seksualne jest piekłem. Któż chciałby taką prawdę o sobie usłyszeć?
Nie w tym rzecz, żeby tak łatwe analogie snuć na temat naszej władzy, albowiem zbyt łatwo je sfalsyfikować. Jak to? Prezydent stłumiony? Przecież żonaty. Jak to? Premier pełen blokad? Przecież od blokad jest wicepremier. Jeśli do Freuda zaglądam, żeby rozproszyć nieco powagę władzy, to oczywiście nie z powodu tanich chwytów, na które każdy może wpaść bez trudu, ale z powodów istotniejszych. Myślę bowiem nie o pojedynczych osobnikach, ale o kulturze polskiej jako takiej, która - tak mi się zdaje - w umniejszaniu roli psychoanalizy w życiu publicznym ma jakiś nader żywotny interes.
Wyjaśnić mi moją perspektywę pomoże Czesław Miłosz, który w roku 1968 o Sienkiewiczu pisał tak: "Jest zawsze fizycznie i psychicznie ubrany. Czy był kiedykolwiek goły? Czy kiedykolwiek zaszlochał, zaryczał, narozrabiał po pijanemu? Nic nam o tym nie wiadomo". Otóż polska kultura jest jakoś zbyt często "fizycznie i psychicznie ubrana" i trzyma się jak może, żeby nie ujawnić własnych słabości. Obrazkiem kluczowym dla obecnej władzy nie jest kamienna twarz prezydenta ani nieprzenikniona twarz jego brata, ale gest, z jakim pani prezydentowa poprawia publicznie krawat swojemu mężowi okropnie zagubionemu wśród znacznie wyższych odeń mężów stanu.
Stanisław Brzozowski pisał kiedyś o Polsce zdziecinniałej. Gdybyż tak było! Dzieci bywają ciekawe świata, bezpośrednie i potrafią się bawić, ze swojej ledwo co odkrytej seksualności bardzo się ciesząc. Polska dzisiejsza to Polska duchowych starców, którzy nie pamiętają już swojego dzieciństwa, a jeśli, to wyłącznie w postaci filmowego kiczu. Znowu odzywa się dziedzictwo Sienkiewicza, o którym ten sam Miłosz pisał, że jest przekleństwem narodu o zredukowanej żywotności, narodu, którego władza tylko patrzy, żeby jakiś guzik nie został niezapięty.
Skąd jednak ta zredukowana żywotność, ta niechęć do śmiechu? Odpowiedź sugerowana przez psychoanalizę jest znowu prosta. Mechanizm represji, której ulegają najokropniejsze żądze w człowieku, wymaga strasznej siły, by wszystko szło jak po maśle, by rozum zdobył należne mu miejsce. Jak się już rozum napracuje nad spychaniem popędów do nieświadomości, to potem nie ma już ochoty, żeby ktoś z niego sobie jaja robił. Nie ma już nawet siły, żeby sobie porządnie krawat zawiązać. I dlatego tak odpowiedzialna rola spoczywa w subtelnych dłoniach pani prezydentowej. Te dłonie to jest dopiero prawdziwy dramat IV Rzeczypospolitej, pozapinanej od stóp do głów i nawet jeszcze głębiej.