Dobrze, ale nie tragicznie

W ocenę stanu polskiej nauki i szkolnictwa wyższego wpisany jest paradoks: największe sukcesy pracowicie przekuwamy w klęski.

14.12.2010

Czyta się kilka minut

Stan faktyczny 21 lat po transformacji można opisać tak:

W ciągu dwóch dekad dokonała się w Polsce rewolucja edukacyjna: mamy prawie dwa miliony studentów (ok. pięć razy więcej niż w 1989 r.), a stopień powszechności studiów wyższych w Polsce należy do najwyższych w Europie; posiadanie tytułu magistra wiele w Polsce daje (premia płacowa za wyższe wykształcenie jest wysoka nawet na tle krajów zachodniej Europy); polskie szkolnictwo wyższe stało się częścią systemu europejskiego, z czego wynika wiele pozytywów: studenci i pracownicy naukowi coraz częściej wyjeżdżają do innych krajów Unii; polska nauka i szkolnictwo wyższe dostosowują się - powoli, bo powoli - do wymagań europejskich; dorobek naszych naukowców, np. chemików, matematyków czy astrofizyków, jest znany i szanowany w świecie.

Ten często przywoływany zestaw faktów i statystyk jest oczywiście prawdziwy. A jednak - w szerszym kontekście - stanowi element naukowo-dydaktycznej gry pozorów.

Naukowiec za granicą...

Oto jeden z setek przykładów charakterystycznych dla pejzażu polskiej nauki ostatnich lat. 2007 r., 30-letni fizyk broni z wyróżnieniem doktorat na jednej z najlepszych polskich uczelni. Choć jest - zdawałoby się - jednym z tych, na których najbardziej zależy polskiej nauce i rodzimemu uniwersytetowi, zaraz po obronie podejmuje decyzję o wyjeździe na staż podoktorski do Brukseli, a po dwóch kolejnych latach - do jednego z uniwersytetów francuskich (jak pokazują badania migracji, to właśnie młodzi doktorzy nauk przyrodniczych są w Polsce grupą najbardziej wśród naukowców mobilną).

Ktoś powie, że suma podobnych decyzji to świadectwo polskiego sukcesu, nie tylko edukacyjnego. Młodzi ludzie uczestniczą w europejskiej wymianie myśli, nawiązują kontakty, korzystają z dobrodziejstw bogatszej nauki. Tyle że decyzja o wyjeździe to często nie tyle wolny wybór, co konieczność podyktowana brakiem adekwatnych do aspiracji perspektyw w kraju. - W Polsce nie znalazł się dla mnie etat. Ani na macierzystej, ani na innej, w miarę renomowanej uczelni - opowiada 33-letni dziś naukowiec.

Jaki jest bilans kilkuletniego pobytu za granicą? - Najważniejsze były kontakty - kontynuuje. - Poza tym zachodni ośrodek to publikacje w dobrych pismach, które są z kolei konsekwencją bardziej zaawansowanych badań przeprowadzanych w lepiej wyposażonych laboratoriach. Nie wspominając o zyskach pozanaukowych: pensji oraz możliwości nauki języków.

Powrót? - Nie chcę pracować w przeciętnej grupie, a dobrych jest w Polsce niewiele - podsumowuje młody fizyk. - Ale wrócić chciałbym.

Prof. Maciej Żylicz, biolog, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, podobnych historii słyszy dziesiątki. Z myślą o przebywających za granicą naukowcach kierowana przezeń fundacja uruchomiła kilka lat temu program "HOMING PLUS", od roku finansowany z pieniędzy UE. - Oprócz pensji z tytułu zatrudnienia, którą płaci jednostka, wybitni i chcący wrócić do Polski naukowcy dostają od nas 5 tys. zł netto miesięcznie oraz dwuletni grant w wysokości 80 tys. rocznie, by odbić się od ziemi - mówi naukowiec. - Wracają naprawdę świetni ludzie.

Tyle że podobne inicjatywy nie są - bo być nie mogą - częścią rozwiązań systemowych: liczba tych, którym jest w stanie pomóc fundacja, nie przekracza kilkudziesięciu rocznie.

Jeśli się przyjrzeć motywacjom wyjazdów za granicę, okaże się, że poza naturalną chęcią poznania innego środowiska naukowego, wielu wyjeżdża ze względu na efekt słabości polskiego systemu. - Ci ludzie nie dostali w Polsce pracy, bo mamy przydławiony system zatrudnienia na uczelniach - ocenia prof. Żylicz. - Między innymi dlatego, że nie ma ograniczenia etatów profesorskich. Na niektórych wydziałach więcej jest profesorów niż studentów. Nie odchodzą na emeryturę, bo jest ona zwykle żenująco niska.

Efekt? Zaburzenie mechanizmów zdrowej konkurencji - element, o którym w kontekście słabości polskiej nauki mówi się od lat.

- Nie chce się w Polsce dopuścić do tego, by profesor na UJ znaczył więcej niż profesor Wyższej Szkoły Płyt Wiórowych i Ścieralnych w Wąbrzeźnie - dodaje prof. Łukasz A. Turski, znany fizyk, pomysłodawca otwartego niedawno Centrum Nauki "Kopernik". - Jeden i drugi ma mieć, jak w carskiej Rosji, dwa złote guziki na epoletach. A konkurencja sprawiłaby, że i w tym zawodzie pojawiłaby się naturalna skala wartości.

Kolejnym elementem osłabiającym entuzjazm wywołany exodusem polskich naukowców jest fakt, że mobilność odbywa się głównie w jednym kierunku. Polskie uczelnie zatrudniają niewielu zagranicznych naukowców, a odsetek zagranicznych studentów w Polsce (ok. 0,6 proc.) należy do najniższych w UE (np. w Niemczech wynosi 20 proc.). - Dzieli nas od krajów zachodnich przepaść - ocenia prof. Żylicz. - Po pierwsze, za mało uczymy w języku angielskim. Po drugie, istnieją bariery w zatrudnianiu, np. nostryfikacja dyplomów. Zagraniczni naukowcy nie wiedzą, co to jest habilitacja. To wszystko sprawia, że jesteśmy hermetycznie zamknięci.

...i w Zapiecku

Mamy za to - jak się od lat mówi z chlubą - edukacyjną rewolucję, czyli pięciokrotne zwiększenie liczby studentów w ciągu 20 lat. - Im więcej ludzi się uczy, tym lepiej dla nich i dla społeczeństwa - mówi prof. Marek Kucia, dyrektor Instytutu Socjologii UJ. - Jeśli miałbym odpowiedzieć krótko, powiedziałbym, że to wielki polski sukces cywilizacyjny.

Tyle że - znowu - ten sukces oznacza w polskich warunkach jednocześnie porażkę. - Na początku lat 90. problem spadku poziomu nauczania wywołanego edukacyjnym boomem w takim stopniu nie istniał, bo mieliśmy wyż demograficzny - ocenia prof. Kucia. - Kiedy trend się odwrócił i było coraz mniej ludzi w rocznikach, zaczęliśmy obserwować, że coś jest z tymi studentami nie tak.

Kolejne następstwo - a może główna siła sprawcza? - edukacyjnego boomu to lawinowy wzrost liczby prywatnych uczelni. - Wielki polski sukces przerabiany na wielką klęskę - ocenia prof. Turski. - Ta armia studentów jest uczona w sposób skandaliczny. Spora część uczelni prywatnych to po prostu edukacyjne oszustwo.

Statystyki nie zostawiają wątpliwości, pod względem odsetka prywatnych uczelni wyższych przodujemy w Europie: na 457 ogółem ponad 300 to niepubliczne. - Proponuję test - mówi prof. Turski. - W każdym dużym mieście można znaleźć ulicę, na której, gdy zamknąć oczy i rzucić mocno kamieniem w dowolnym kierunku, można stłuc szybę w budynku jednej z prywatnych uczelni wyższych.

Zwiększenie ich liczby (ale też ilości ofert na studiach zaocznych, prowadzonych przez uczelnie publiczne) sprawia, że jeszcze wyraźniej uwidacznia się kolejny element edukacyjno-naukowej gry pozorów. To gwarantowana przez Konstytucję RP bezpłatność kształcenia, która w zestawieniu ze statystykami - te pokazują, że za naukę płaci w Polsce ponad 60 proc. studentów, w zdecydowanej większości ci biedniejsi i zamieszkujący prowincję - dają ponury obraz polskich podziałów.

- To już przypomina rasizm! - nie kryje irytacji prof. Turski. - Tworzymy Wyższą Wyjazdową Szkołę Heblowania na Gazie w Zapiecku, ponieważ będzie blisko młodzieży, która jest w Zapiecku. To okradanie tych dzieci i ich rodzin, a dodatkowo prowadzi do wykluczenia społecznego. Dlaczego dziecko z Zapiecka nie może jechać do dużego miasta? Dlatego m.in., że tworzy mu się iluzję wyższego wykształcenia na miejscu.

Jak przypomina prof. Turski, w krytykowanych z powodu elitarnego charakteru studiów Stanach Zjednoczonych 70 proc. studentów, dzięki różnego rodzaju stypendiom, nie płaci za naukę. W Polsce, gdzie ustawa zasadnicza gwarantuje bezpłatność, proporcje są odwrócone.

Edukacyjny boom nie oszczędza też polskiej nauki: wieloetatowość kadry sprawia, że zajęci wykładami profesorowie prowadzą mniej badań. - To jedna z przyczyn niskich notowań polskiej nauki - nie ma wątpliwości prof. Kucia. - Efekt indywidualnych wyborów pracowników naukowo-badawczych, wyborów skądinąd usprawiedliwionych niskimi pensjami, za które nie sposób często utrzymać rodziny.

Motywy ekonomiczne to również główny bodziec powstawania uczelni prywatnych w skali makro. Szkoły te nieprzypadkowo skupiają się na kształceniu studentów w dyscyplinach humanistycznych i społecznych; stworzenie kierunku w ramach nauk ścisłych jest nieporównanie droższe.

Problemy z liczeniem

Popularność uczelni prywatnych to też przyczynek do szerszej dyskusji o wieloletnich zaniedbaniach w nauczaniu dyscyplin ścisłych w Polsce. Symbolem tego zjawiska stało się wycofanie jeszcze w czasach PRL-u matematyki z listy przedmiotów obowiązkowych na maturze (decyzja niedawno cofnięta).

Kiedy kilka tygodni temu do użytku publiczności oddawano pierwszą część Centrum Nauki "Kopernik", jego powstanie uzasadniano m.in. koniecznością odrobienia wieloletnich strat na tym polu. "Nauki humanistyczne były zawsze ważne dla przetrwania Polski, podczas gdy nauki ścisłe podupadały" - napisał na początku grudnia "New York Times" w obszernym artykule omawiającym utworzenie Centrum (tytuł: "Polacy próbują przezwyciężyć braki w naukach ścisłych").

- Jesteśmy niewolnikami naszej romantycznej tradycji - zgadza się z interpretacją gazety prof. Kucia. - Z tej tradycji wynika wyższość humanistyki nad naukami ścisłymi. Romantyzm wygrał z pozytywizmem.

Jak mówi Kucia, brak równowagi między naukami ścisłymi a humanistycznymi daje się już zauważyć na poziomie szkoły podstawowej. - Mam córkę w piątej klasie - opowiada. - Owszem, jest w szkole informatyka, bo być musi, ale już matematyka to nie jest ulubiony przedmiot polskiej szkoły. Nie tyle przez uczniów i nauczycieli, co przez cały system.

Dowody na ową nierównowagę widzi wokół siebie również prof. Turski: - Mamy miasta, które są budowane przez półinteligentów nieznających geometrii. Nie wiedzą, że nie można budować zakrętów na ulicach, na których promień skrętu jest mniejszy niż szerokość pługu śnieżnego! Są produktem systemu, w którym matematyka była przez 25 lat zakazana.

Klimat nieprzychylny dla nauk ścisłych odbija się też, według Turskiego, na mentalności, ta zaś widoczna jest na poziomie języka. - Gdy występują gdzieś osoby przedstawiane jako intelektualiści, muszą to być historycy idei albo przedstawiciele innych nauk humanistycznych - zauważa fizyk. - Niech to nawet będzie marmurolog chiński, byle nie ktoś, kto zna logarytmy. Znajomość logarytmów jest w Polsce stygmatem!

Niekorzystny klimat zbiega się w Polsce z dramatycznym niedofinansowaniem całej nauki (licząc na głowę mieszkańca, wydajemy na nią dziesięciokrotnie mniej niż średnia unijna) - zjawiskiem, które dotyka w głównej mierze wymagających dużych nakładów dyscyplin doświadczalnych.

Problemem pozostają też niskie uposażenia kadry naukowej. - Nigdy nie będziemy mieli nauki na poziomie potentatów, jeśli tego nie zmienimy - komentuje prof. Kucia. - Jeśli chcemy się równać z lepszymi, musimy nie tylko zwiększyć granty, ale też dawać od dwóch do czterech razy większe pensje pracownikom naukowym.

- W prywatnym biznesie prawniczym zarabia się nie dwa, ale niekiedy pięć do dziesięciu razy więcej niż na uczelni - dodaje chcący zachować anonimowość doktor prawa jednego z czołowych ośrodków uniwersyteckich w Polsce. - A w tej dziedzinie, jak w mało której, kariera naukowa pomaga w komercyjnej. Efektem jest trend robienia kolejnych stopni z przyczyn innych niż ambicje naukowe. Zjawisko to dotyczy też profesorów, którzy działalność badawczą traktują jako coś ubocznego, koncentrując się na pracy w kancelarii. Źle zorganizowana i niedofinansowana nauka przegrywa w konkurencji z biznesem.

Problemy finansowe dotyczą nie tylko wewnętrznego systemu finansowania i wynagradzania: polski naukowiec, bywa, nie potrafi skutecznie zawalczyć o granty europejskie. - Już będąc za granicą, dostałem wstępną ofertę pracy od jednego z polskich uniwersytetów - opowiada młody fizyk (staż podoktorski we Francji). - Kontrakt był uzależniony od tego, czy uczelnia dostanie grant europejski. Już po negatywnym rozstrzygnięciu przeczytałem, jak została przez naszych naukowców skonstruowana prośba o fundusze, na bardzo wysokim poziomie ogólności, jakby ktoś powiedział: "Dajcie nam pieniądze, bo chcemy, żeby było dobrze".

- Amatorszczyzna w zarządzaniu sprawia, że często przegrywamy walkę o granty - dodaje doktor prawa, którego jednostka często ubiega się o dofinansowanie. - Na porządnie zorganizowanej uczelni wniosek grantowy pisze zespół dobrze przygotowanych pracowników administracyjnych. Tymczasem my musimy załatwiać wszystko, łącznie z wpisywaniem numeru NIP wydziału i bieganiem do urzędów po zaświadczenia. Skutek jest taki, że niechciane obowiązki administracyjne odrywają od pracy naukowej, a w końcu i jedno, i drugie niejednokrotnie robione jest w pośpiechu i byle jak. Zdobycie poważnego grantu w takich warunkach graniczy z cudem.

Rankingi a sprawa polska

Produktem końcowym bolączek polskiej nauki i szkolnictwa wyższego są dramatycznie słabe wyniki polskich uniwersytetów w międzynarodowych rankingach - temat, który od dawna dzieli polskich naukowców.

- Branie pod uwagę tych wyników to jeden z podstawowych błędów oceny polskiej nauki - mówi prof. Turski. - Gwarantuję, że da się skonstruować ranking sportowy, który przy dobraniu odpowiednich kryteriów wykaże, że jestem sprawniejszy od Justyny Kowalczyk. Podobnie z rankingami edukacyjnymi: ich kryteria nie pasują do specyfiki zarządzania i funkcjonowania polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.

- Do rankingów podchodzę sceptycznie - mówi z kolei prof. Żylicz. - Padają różne kryteria, liczby noblistów, publikacji czy cytowalności prac naukowych, nie gwarantując pełnego obiektywizmu. Ale są konstruowane w sposób uczciwy. Poza tym pamiętajmy, że nie możemy tych rankingów ignorować, bo przy wyborze uczelni kieruje się nimi najzdolniejsza młodzież z całego świata.

Dlaczego wypadamy słabo? - Mamy słabą średnią, a do tego jesteśmy przyzwyczajeni do publikowania w słabych polskich czasopismach - tłumaczy Żylicz. - To zaś jest konsekwencją środowiskowych nawyków. Młodzi naukowcy myślą najwyraźniej: "Skoro szef tu publikował, to i ja będę".

Niezależnie od oceny rankingów, jedno jest pewne: to właśnie czytane na świecie zestawienia budują w powszechnej świadomości hierarchie świata nauki. O tym, gdzie są w niej nasze uczelnie, mówi tegoroczna edycja opiniotwórczego Rankingu Szanghajskiego, w której najlepsze polskie uczelnie - UJ i UW - znalazły się w czwartej setce.

O pozycji polskich uczelni może też świadczyć środowiskowa samoocena samych naukowców, którzy odpowiadając na pytanie o rangę polskich dokonań, mówią zwykle: "Wybitne jednostki plus słaba średnia". - Mamy oczywiście wielkie postaci oraz znane w  świecie grupy naukowe - mówi prof. Kucia o naukach społecznych. - Są socjolodzy formatu światowego, jak prof. Piotr Sztompka publikujący za granicą. Jednak generalnie pozycja w tym obszarze nie jest wysoka.

Jak mówi dyrektor Instytutu Socjologii UJ, w światowych rankingach książki publikowane po polsku nie są zauważane, bo według przyjmowanej metodologii artykuł w renomowanym czasopiśmie jest lepiej punktowany niż dobra publikacja książkowa. Jednak na rankingi radzi się nie obrażać. - Gdy byłem jako młody naukowiec w Instytucie Gallupa, usłyszałem takie zdanie: "Sondaże nie są idealnym instrumentem do mierzenia tego, co ludzie myślą na dany temat, jednak lepszego nie mamy" - opowiada. - Nie mamy też lepszego wyznacznika poziomu uczelni wyższych.

Możemy więc, podsumowuje prof. Kucia, nie brać pod uwagę rankingów albo wymyślić własne. Tyle że wtedy pozostaniemy naukową prowincją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010