Do wolności przez Warszawę

Jesienią 1989 r. przez Polskę uciekło na Zachód ponad sześć tysięcy Niemców z NRD. Niektórzy z nich przyjechali dziś do Polski, aby podziękować tym, którzy im wtedy pomogli.

02.11.2014

Czyta się kilka minut

Cornelia Eggert (blondynka w czerwonych spodniach) wraz z innymi uciekinierami z NRD w seminarium duchownym w Tarchominie, gdzie znaleźli schronienie. Dresy otrzymali z Czerwonego Krzyża; jesień 1989 r. / Fot. Archiwum Cornelii Eggert
Cornelia Eggert (blondynka w czerwonych spodniach) wraz z innymi uciekinierami z NRD w seminarium duchownym w Tarchominie, gdzie znaleźli schronienie. Dresy otrzymali z Czerwonego Krzyża; jesień 1989 r. / Fot. Archiwum Cornelii Eggert

Pociąg przejechał nad graniczną Nysą i zatrzymał się w Zgorzelcu. Młoda Polka, która jechała z Thorstenem w przedziale od Drezna, spojrzała nań i powiedziała po niemiecku: „Jetzt bist du frei”. „Teraz jesteś wolny”. – Nic jej nie mówiłem, ale wiedziała, po co jadę do Polski – wspomina Thorsten Heinhold.

We wrześniu 1989 r. miał 22 lata i czekało go powołanie do armii. Także dlatego władze nie dały mu zgody na podróż do Niemiec Zachodnich. Pomyślał o Polsce. Z zaproszeniem od dalekich polskich znajomych wsiadł w Karl-Marx-Stadt do pociągu do Polski [aby przyjechać do PRL, obywatele NRD potrzebowali prócz dowodu osobistego także zaproszenia od polskiego obywatela, potwierdzonego przez milicję – red.].

O tym, że jedzie do Warszawy, Cornelia Eggert powiedziała tylko rodzicom, na dzień przed wyjazdem. „Ucieczka z republiki” (w urzędowej niemczyźnie: Republikflucht) była przestępstwem. Uzgodnili kod: kartki do rodziny z okazji urodzin i imienin miały znaczyć, że pokonała poszczególne etapy drogi.

Wprawdzie większość Niemców z NRD uciekała wtedy przez Węgry lub ambasadę RFN w Pradze, ale Cornelia wolała przez Polskę. – W Polsce można było kupować książki i pisma u nas zakazane – wspomina dziś. W NRD zakazany był nie tylko „Spiegel”, ale też kobiecy magazyn „Brigitte”, dostępny w Polsce. Poza tym na początku lat 80. Cornelia była z wycieczką szkolną w Szczecinie. Urwała się i poszła do kościoła. A tu: msza za Solidarność. – Byłam zaskoczona, że tylu ludzi tak otwarcie protestuje przeciw władzy – mówi.

Z jedną torbą w ręce

Cornelia była katoliczką, katolicy byli w NRD „pod ostrzałem”. Gdy odmówiła współpracy z tajną policją Stasi, zaczęły się szykany. Wzorowa maturzystka nie została przyjęta na studia. Szukała pracy, ale – po pozytywnej rozmowie – dyrektorzy odmawiali. Aby nie oskarżono ją o tzw. aspołeczne zachowanie, pracowała jako sprzątaczka. Przyszłości w NRD nie widziała.

Latem 1989 r. ucieczki z NRD przybrały masową skalę. Gdy Węgry usunęły zasieki na granicy z Austrią, grupy wschodnich Niemców przekraczały ją otwarcie, a węgierscy pogranicznicy udawali, że ich nie widzą. Coraz więcej Niemców zgłaszało się też do ambasady RFN w Pradze. Gdy władze w Berlinie Wschodnim zaczęły stopować wyjazdy na Węgry i do Czechosłowacji, obywatele NRD zaczęli pojawiać się w Warszawie. Pierwsi w sierpniu. We wrześniu były już tłumy.

Przez Warszawę przeszło wtedy łącznie 6000 uciekinierów. Początkowo koczowali w ambasadzie. Gdy było ich zbyt wielu, ambasada zamknęła podwoje. Iwona Szymanik, wtedy 29-letnia, mieszkała obok. Pamięta, jak ludzie stali na chodnikach, zdesperowani przeskakiwali ogrodzenie. – Któregoś ranka zobaczyłam dużą grupę w naszym ogrodzie – wspomina. Parkan był tu niższy, milicji nie było. Wprawdzie milicja nigdy nie interweniowała, ale Niemcy i tak się jej bali. – Najpierw przez płot przeszedł jeden mężczyzna, potem poleciały bagaże, dziecko. A potem na jakiejś desce transportowali nad płotem starszą, otyłą kobietę.

Uciekinierów zaczęto więc kwaterować w domach wypoczynkowych, które przejmowała Solidarność, w ośrodkach kościelnych, prywatnych mieszkaniach. Cornelia znalazła schronienie w seminarium duchownym w Tarchominie, razem z 500 rodakami. Thorsten w Serocku, gdzie trafiło 1800 Niemców. – Gospodyni księdza ugotowała nam ogromny gar zupy, potem siedziała z nami do wieczora – wspomina Cornelia. – No i jeszcze pamiętam Polaków w pociągu, handlarzy, którzy wracali z Berlina i częstowali nas napojami – uśmiecha się. Nie, jeszcze pamięta kobietę, która z dworca zaprowadziła ją na Saską Kępę, pod ambasadę. I kobietę z budki z zapiekankami, i pana, który przyjeżdżał z żoną i lokował uciekinierów po ośrodkach w okolicy (lata później Cornelia dowie się, że nazywał się Marek Prawda; później będzie ambasadorem RP w Berlinie). Twarze, wiele twarzy Polaków, zwykle anonimowych.

– To wszystko działo się zbyt szybko, zbyt dużo było tych twarzy, zbyt dużo informacji – mówi dziś Cornelia, jakby zawstydzona. Z kolei Iwona Szymanik pamięta strach na twarzach Niemców. – Na początku bali się nawet wychodzić z budynku ambasady – wspomina. Biegały tylko dzieci, którym Szymanikowie wciskali orzechy i owoce z ogródka, rozdawali cukierki. Wielu bało się, że agenci Stasi mogą ich porwać i wywieźć do NRD. Nie mieli pojęcia, co z nimi będzie. Przyszłość niepewna, przeszłość spalona. Zostawili za sobą rodzinę, wszystko. Przyjeżdżali prawie bez niczego, żeby nie rzucać się w oczy na granicy. – Sweter, spodnie, dwie bluzki, trochę kawy i herbaty, książka – Cornelia wylicza, co spakowała do torby podróżnej. Żadnych zdjęć czy pamiątek.

WOP, Stasi i nowa Polska

Dziś w Niemczech pamięta się zdjęcia z ambasady z Pragi: uchodźców ściąganych z ogrodzenia przez milicję i Hansa-Dietricha Genschera, ministra spraw zagranicznych RFN, przemawiającego z balkonu ambasady. – Bo w Polsce było zbyt spokojnie – śmieje się Marek Prawda. Wtedy był członkiem Komitetu Obywatelskiego Solidarność i z jego ramienia koordynował pomoc dla uciekinierów. – Polski nikt nie pamięta, bo u nas było spokojnie. Nikt tych ludzi nie pałował – powtarza.

Pomoc była dyskretna. Prawda: – Jak wieźliśmy ich do ośrodków, staraliśmy się to robić tak, by nie zainteresowały się tym media. Była obawa, że ambasada NRD coś zrobi... Musiała być w niej agentura Stasi. Baliśmy się, że jeśli coś pójdzie nie tak, zrobimy kłopot Mazowieckiemu i nowemu rządowi.

Jesienią 1989 r. w Warszawie premierem był już Mazowiecki, ale „blok wschodni” istniał, w Czechosłowacji i NRD rządzili komuniści. Polska związana była z NRD umową o odsyłaniu osób nielegalnie przekraczających granicę. Tymczasem o ile część uciekinierów wjeżdżała legalnie z zaproszeniami, to inni przepływali przez Odrę i Nysę.

Początkowo Wojska Ochrony Pogranicza – podległe szefowi MSW Czesławowi Kiszczakowi – trzymały się dotychczasowych zasad: złapanych oddawano w ręce Stasi, lądowali w więzieniach. Do połowy października WOP przekazały Stasi ok. 600 Niemców.

Marek Prawda wspomina, że informacje o tym wzburzały działaczy demokratycznych. – Chodziliśmy do Geremka [szefa klubu parlamentarnego Solidarności – red.] i mówiliśmy, że przecież nie można, żeby Polska na to pozwalała.

Mazowiecki wydał nieoficjalne zalecenie WOP, by uciekinierom pozwalano jechać dalej. – Zachowane były pozory dotrzymywania umowy z NRD – mówi Prawda. – Żołnierze mieli pytać, dokąd jadą. Na odpowiedź, że do ambasady, mieli rozumieć, że chcą się dostać do ambasady NRD, bo np. zgubili dokumenty. W nic więcej nie musieli wnikać.

Nie wszyscy dowódcy WOP podporządkowali się tej „szeptanej” (jak mówi Prawda) instrukcji. Ale odtąd przypadki zawracania stały się sporadyczne.

Pociąg pod specnadzorem

Tymczasem władze NRD początkowo starały się tuszować sprawę uciekinierów. Ich wysłannicy – przybywający też do Warszawy (wśród nich Gregor Gysi, dziś lider postkomunistycznej Partii Lewicy) – namawiali ich do powrotu, obiecując zgodę na wyjazd na Zachód w ciągu pół roku. Mało kto się skusił.

Przełom nastąpił 30 września. Do Warszawy przyjechał Jürgen Sudhoff, sekretarz stanu w bońskim MSZ. – Stanąłem na podeście naprzeciw tych ludzi i powiedziałem im, że jutro jedziemy do wolności – wspomina dziś Sudhoff. Zapanowała radość. A zaraz potem grobowa cisza, gdy dodał, że pojadą pociągiem przez NRD. Berlin Wschodni chciał zachować pozory, że dobrowolnie zezwala niezadowolonym na wyjazd. W roli gwarantów podróżować mieli więc też bońscy dyplomaci.

1 października 1989 r., o drugiej w nocy, pierwszy „pociąg wolności” wyjeżdża z dworca Warszawa Wschodnia. W nim: ponad 800 osób, wśród nich Cornelia Eggert. – To było poczucie ulgi, ale też obawa, czy można władzom NRD wierzyć – wspomina. Dlatego jedzie też Sudhoff. Gdy na granicy Stasi sprawdza dokumenty, idzie z funkcjonariuszami od przedziału do przedziału. – Chciałem, żeby ludzie mnie widzieli i czuli się pewniej.

Władze NRD też się bały. Przy wjeździe do Frankfurtu nad Odrą, pierwszej stacji za granicą, ich tor obstawiły wagony towarowe, by mieszkańcy ich nie widzieli. Na stacjach Cornelia widzi uzbrojonych żołnierzy i milicjantów. Tam, gdzie ich nie ma, pojawiają się ludzie: pokazują „V”, znak zwycięstwa, machają. Kolejarze krzyczą: „Powodzenia!”. – Po raz pierwszy widziałam, że w NRD coś się ruszyło – wspomina Cornelia. Potem była granica NRD-RFN, powitanie i uczucie szczęścia.

W następnych tygodniach reszta uciekinierów opuściła Polskę: pociągami, samolotami i promami. Wkrótce mur w Berlinie runął.

Ćwierć wieku później

25 lat później Eggert i Heinhold, razem z kilkorgiem innych byłych uciekinierów, znów wsiadają do pociągu, do Warszawy. Aby przypomnieć sobie tamte dni i emocje. A przede wszystkim: podziękować. – Bo wtedy – mówi Eggert – słowa podziękowania się nam zagubiły, zbyt dużo było napięcia, myśli zaprzątnięte czymś innym. Dlatego było dla mnie ważne, aby to nadrobić, podziękować za pomoc. I za udział w obaleniu komunizmu w Europie.

Pierwszego dnia pojechali na Saską Kępę. Drogę odnaleźli bez trudu. – Prosto, most przez Wisłę, wzdłuż szybkiej drogi i do przystanku – wylicza Thorsten. – To było déjà vu, jak w filmie: chłodno jak wtedy, wróciły emocje – mówi. I poprawia się: – Teraz się nie bałem.

– Polska była wtedy dla mnie bramą do wolności, tu byłem już wolny – wspomina Thorsten. Wrócił do Karl-Marx-Stadt (dziś Chemnitz) po roku, już po zjednoczeniu. Cornelia po studiach w Bawarii dostała posadę w Dreźnie, potem w Schwerinie. Dziś mieszka w Lubece.

Heinhold był zdziwiony, gdy dziś zobaczył Warszawę: – Jak to miasto się rozwinęło! Poznałem tylko Pałac Kultury – śmieje się. – Warszawa to dziś nowoczesna metropolia, zupełnie inne miasto niż wtedy – przyznaje Cornelia Eggert. – Wtedy kojarzyło mi się ze strachem, teraz czuję się tu jak w domu – dodaje.

Na Saskiej Kępie, na płocie przed dawną ambasadą RFN (w międzyczasie zmieniła siedzibę) zawisła dziś tablica przypominająca tamte dni i pomoc Polaków. Na odsłonięciu byli Cornelia Eggert, Thorsten Heinhold, Iwona Szymanik, Marek Prawda, Jürgen Sudhoff.

– Dziękujemy, Polsko! – powiedział (po polsku) obecny ambasador Rolf Nikel.


AGNIESZKA HRECZUK jest niezależną dziennikarką, publikuje w prasie niemieckiej; była stypendystką Fundacji Adenauera w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Jak obalano mur