Do utraty tchu

Chociaż nie dożył czterdziestych urodzin, zostawił imponujący dorobek. Tylko dla kina napisał ponad siedemdziesiąt ilustracji muzycznych. Jego biografia to przedwcześnie domknięta historia wielkich ambicji, ryzyka, odwagi i w efekcie spełnionych marzeń.

20.05.2009

Czyta się kilka minut

Umarł 23 kwietnia 1969 roku na skutek komplikacji po wypadku, jaki wydarzył się pod koniec poprzedniego roku w Los Angeles. Czterdzieści lat minęło. Nie sposób jednak o nim zapomnieć: był intrygującym, wybitnie utalentowanym artystą i ważną częścią mitycznego świata bohemy pierwszej połowy lat 60. Na temat Krzysztofa Komedy napisano już wiele, ale ciągle nie wszystko. Monografia autorstwa Marka Hendrykowskiego jest nie tylko rzetelną biografią muzyka i kompozytora, ale także udaną próbą odkrycia tej postaci na nowo, w innej perspektywie.

Komeda nie bał się niczego. Interesowała go wyłącznie "muzyka osobista". Ale modern jazz, który uprawiał, w połączeniu z dyscypliną formalną i predylekcją do improwizacji, w jego przypadku dawały nadzwyczajne rezultaty. W  kompozycjach Komedy jest indywidualność,

feeling, brawura. Rozkwitał zwłaszcza w tych muzycznych rejestrach, przed którymi inni rejterowali. A przy tym wpływ osobowości Komedy okazywał się tak przemożny, że nawet mniej utalentowani muzycy rozkwitali przy jego boku.

Był buntownikiem, ale - jak twierdzi autor monografii - chyba najspokojniejszym z kontestatorów. Nie przeciwstawiał się systemowi za pośrednictwem słów i deklaracji. Nie manifestował głośno swojej odrębności. Bunt został zapisany w jego muzyce. W jazzie. "Dla Komedy jazz był metaforą ludzkiego życia - pisze Marek Hendrykowski. - Stał się muzyką, która wyraża pragnienie osobistej wolności i płynie z wnętrza człowieka jako niepowtarzalny rodzaj doświadczenia polegającego na odkrywaniu siebie i świata poprzez sztukę".

Chociaż nie dożył czterdziestych urodzin, zostawił imponujący dorobek. Tylko dla kina napisał ponad siedemdziesiąt ilustracji muzycznych. Jak to możliwe? "Mam głowę pełną muzyki" - wyznał siostrze, Irenie Orłowskiej. Tworzył zachłannie, z niespotykaną przy tym trafnością wbudowując przeciwstawne elementy wewnątrzmuzyczne w integralną strukturę filmu. Zawsze trafiał w dziesiątkę.

W muzyce łączył to, co najważniejsze w jazzie światowym, z polskimi, poetyckimi, romantycznymi ingrediencjami. W kinie nigdy wprost nie ilustrował obrazu. Każdy film oznaczał dla Komedy nowe wyzwanie - w wybitnym, pozbawionym dialogów "Ambulansie" Janusza Morgensterna sięgnął po parafrazę, z kolei w "Nożu w wodzie" posłużył się autorskim wykorzystaniem klasyki jazzowej. Hendrykowski: "Można tu wręcz mówić o przyjęciu przez kompozytora funkcji architekta dźwięku - kogoś, kto mając do dyspozycji: ciszę, muzykę i szmery, projektuje i aranżuje w filmie wszystko, co dotyczy sfery brzmień".

Organiczny talent Komedy do improwizacji nie przerodził się nigdy w manierę. Wyraz "rutyna" oznaczał w muzycznym słowniku kompozytora największe wykroczenie. Każda partytura była dla niego próbą przekroczenia tego, co zostało wcześniej zatwierdzone, uznane i skomplementowane. Testem na własną odwagę.

Właściwie od początku nie było wątpliwości, że jest kimś wyjątkowym. Wystarczyło kilka lat, żeby stał się nie tylko liderem polskich jazzmanów, ale także jedną z największych znakomitości światowego jazzu. Dzisiaj, w zalewie jednosezonowych muzycznych karier stymulowanych marketingiem lub skandalami, brawurowa kariera Krzysztofa Komedy wydaje się emblematyczna. Jest wskazaniem, że wielki i niepodległy, czysty talent czasem jednak wygrywa.

Marek Hendrykowski napisał swoją książkę jako admirator i znawca twórczości Komedy, ale i lokalny patriota, poznaniak. Śledzi kolejne etapy biografii artysty, spotyka się z jego przyjaciółmi i znajomymi, a w zajmującej wiele stron bibliografii, filmografii i dyskografii udowadnia, jak bogata była to twórczość i jak wiele na jej temat już napisano. Równocześnie pokazuje, jak silne piętno wywarły na Komedzie obowiązujące w Poznaniu reguły. "Właśnie w Poznaniu - pisze - rozpoczęła się jego droga artystyczna, tu założył własny zespół jazzowy i stąd wyruszył w świat". Stąd hasło: "Przywróćmy Komedę Poznaniowi!". Nic dziwnego, że ta świetna książka ukazała się nakładem niszowego poznańskiego Wydawnictwa Miejskiego, a główne obchody czterdziestej rocznicy śmierci kompozytora odbędą się właśnie w stolicy Wielkopolski.

***

Kilka doskonale znanych motywów, jak kołysanka z "Dziecka Rosemary", setki bałamutnych wspomnień, tysiące błahych słów. Niestety, również Krzysztof Komeda został przypisany do lirycznego schematu: przedwcześnie zmarły, wybitnie zdolny chłopiec.

Hendrykowski dowodzi, że biografia tego artysty była dostatecznie ciekawa, by nie poddawać jej popkulturowemu retuszowi. Zbanalizowany portret Komedy to oczywiście jego fotka z "Niewinnych czarodziejów" Wajdy: seksowne okulary (zerówki!), garnitur, balangi do rana i młody Polański. Komeda prawdziwy to, owszem, "wino, kobiety i śpiew", ale przede wszystkim tytaniczna praca, czasami paraliżujący strach, introwertyczny charakter i mnóstwo wątpliwości.

Zofia Komeda-Trzcińska często wręcz zmuszała męża do wyjścia z domu. Najczęściej wychodzili zatem do kina - był filmowym erudytą - czasami do SPATiF-u,

na spacer albo na koncert. Prawdziwym żywiołem Komedy była jednak praca, możliwie najpełniejsze wykorzystanie każdej darowanej minuty.

Hendrykowski nie pomija żadnego z ważnych faktów w biografii muzyka. Pisze o okresie poznańskim, ostrowskim, krakowskim, warszawskim, amerykańskim. O jego studiach medycznych i przełomowym spotkaniu z Witoldem Kujawskim, swingującym basistą, który z prowincjonalnego Ostrowa Wielkopolskiego wprowadzi Komedę na jazzowe salony. Jako wytrawny filmoznawca sugestywnie odsłania kulisy współpracy Komedy i Polańskiego, pokazując ich jako wyjątkowe osobowości twórcze, które wbrew panującemu wokół marazmowi postanowiły nie zmarnować swojej szansy. Łączyły ich pasja życia, poczucie humoru, witalność i pracowitość, a nawet podobnie brzmiący, chłopięcy i delikatny tembr głosu. Kiedy się poznali - za pośrednictwem Jerzego Skolimowskiego, admiratora "Sekstetu" Komedy - Polański był jeszcze studentem "Filmówki", z kolei Komeda już sławnym kompozytorem. Zaiskrzyło natychmiast. Współpraca szybko zmieniła się w przyjaźń.

Autor monografii odsłania także prywatną twarz kompozytora. Sympatyczną. Komeda zupełnie nie przejmował się prozą życia codziennego. Miał szczęście, że wszystkie tego typu sprawy załatwiała jego dzielna żona: od precyzyjnych umów i kontraktów, poprzez opłaty za gaz, na codziennym przygotowaniu śniadania (dwa jajka po wiedeńsku plus kawa), kończąc. Hendrykowski pisze

o szerokich horyzontach Komedy, o jego pasjach i fascynacjach. Interesowały go zarówno rzeźby Henry’ego Moore’a i Aliny Szapocznikow, jak i teatr absurdu czy twórczość Mirona Białoszewskiego. Uwielbiał podróże, miał także słabość do dobrych samochodów - był właścicielem m.in. porsche 911 oraz forda mustanga. Był osobny, ale towarzyski: w jego londyńskim apartamencie przy Edgware Road stałą przystań znalazła artystowska bohema.

Dowiadujemy się od Hendrykowskiego, że Komeda uczył śpiewu m.in. Fryderykę Elkanę i Igę Cembrzyńską, że to on namówił Edmunda Fettinga do zaśpiewania pięknej ballady do tekstu Agnieszki Osieckiej w filmie "Prawo i pięść". Jako młodzieniec słuchał namiętnie w radiu Marii Koterbskiej, po latach cieszył się zaś, kiedy jego kompozycje śpiewały Wanda Warska (wokaliza w "Pingwinie"), Kalina Jędrusik ("Ja nie chcę spać") czy Mia Farrow (kołysanka w "Dziecku Rosemary").

Opowieść Hendrykowskiego jest przedwcześnie domkniętą historią wielkich ambicji, odwagi i w efekcie spełnionych marzeń. Każdy późniejszy sukces muzyka był obwarowany wcześniejszymi trudnymi decyzjami. Kiedy w 1957 roku młody, nieźle zapowiadający się lekarz laryngolog Krzysztof Trzciński złożył wymówienie z pracy, rezygnując z uprawiania zawodu lekarza, żeby poświęcić się muzyce, naprawdę wiele ryzykował. Za jednym zamachem przekreślił siedem długich lat życia, które poświęcił nauce, oraz zapewnienie sobie i rodzinie względnej stabilizacji finansowej. Musiał mieć świadomość, że raczkujący wówczas w Polsce jazz na razie nie tylko nie przyniesie mu żadnych profitów, ale nie da również wielkich szans na zdobycie uznania czy kariery. Jednak zaryzykował: podobnie jak wcześniej ryzykowali, toutes proportions gardées, inni niedoszli lekarze: Tadeusz Żeleński i Stanisław Lem. I wygrał. Jak oni.

Kiedy Krzysztof Trzciński stał się Komedą - artystyczne nazwisko było niczym innym jak szyderczym przezwiskiem małego Krzysia z okresu dziecięcych zabaw - dostał w prezencie drugie życie. Jak w legendarnym filmie Godarda, było to życie "do utraty tchu". Grupa Jerzego Grzewińskiego, dixieland, przełomowy festiwal w Sopocie, współpraca z Milianem i "Ptaszynem" Wróblewskim. Pierwsze koncerty i recenzje. Kolejne etapy kariery: sukces międzynarodowy, występy w Moskwie, Grenoble

i Paryżu, przedstawienie "Jazz i poezja", początek długoletniego romansu z kinem. Genialna muzyka do filmów Polańskiego ("Dwaj ludzie z szafą", "Nóż w wodzie", "Matnia", "Bal wampirów"), Skolimowskiego ("Bariera", "Start", "Ręce do góry"), Wajdy ("Niewinni czarodzieje"), Morgensterna ("Do widzenia, do jutra...").

Od 1960 roku Komeda staje się bożyszczem w Skandynawii, nagrywa tam płyty, regularnie koncertuje, pisze muzykę do filmów Henninga Carlsena (m.in. do "Kotki" i "Głodu" opartego na powieści Hamsuna), występuje także w Pradze, Bled, Koenigsbergu, nagrywa ze Stańką, Carlssonem, Namysłowskim. Od 1968 roku przebywa w Stanach Zjednoczonych. Pisze muzykę m.in. do "Dziecka Rosemary". Pod koniec tego roku ulega tragicznemu w skutkach wypadkowi. Umrze kilka miesięcy później.

***

Filmowa biografia. W życiu Komedy było wszystko, czym żywi się hollywoodzki biograficzny mainstream. Dzieciństwo w cieniu wojny, nadopiekuńcza matka, przeciętne noty w szkole średniej (powtarzał klasę maturalną), nieprawomyślne fascynacje, odwaga i brawura, błyskawiczna międzynarodowa kariera, miłość i śmierć. A także charyzma, talent i rogowe okularki. Hendrykowski: "Jak po Gelsominie, zostało po nim piękne wspomnienie zaklęte w jego muzyce". To bardzo dużo.

Marek Hendrykowski, Komeda

Poznań 2009, Wydawnictwo Miejskie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (21/2009)