Długie trwanie transformacji

Wiemy, że z zawartości akwarium można zrobić zupę rybną, ale czy można z zupy rybnej zrobić akwarium? Po latach urządzania się we wrzącym garze czasy transformacji ustrojowej chcemy pamiętać przede wszystkim jako pełne uroku.

10.12.2018

Czyta się kilka minut

Handel uliczny przed Pałacem Kultury, 1992 r. / KRZYSZTOF WOJCIEWSKI / FORUM
Handel uliczny przed Pałacem Kultury, 1992 r. / KRZYSZTOF WOJCIEWSKI / FORUM

Pierwsze zdania budzą sprzeciw. „Polskę, o której piszemy w tej książce, nie wszyscy zauważyli. Zawieruszyła się gdzieś pomiędzy PRL a współczesnością. I już pozostała w tym zagubieniu” – piszą Piotr Lipiński i Michał Matys we wstępie do „Niepowtarzalnego uroku likwidacji”, wydanego właśnie zbioru reportaży z lat 90. Zrzućmy tę pochopną deklarację na karb wydawniczej kokieterii bądź nonszalancji. Zarówno kontekst kulturowy, jak i gospodarczy, w którym pojawia się książka, tezie tej kategorycznie przeczy.

Z Polską, którą odnajdujemy w tekstach zebranych Lipińskiego i Matysa, rozliczamy się od bodaj dekady, czyli mniej więcej od czasu, gdy pojawiły się nie tylko pierwsze rocznicowe podsumowania 20 lat III RP, ale i głośna „Klęska Solidarności” Davida Osta albo trzytomowa historia prywatyzacji Jacka Tittenbruna, ujawniająca skandale, w jakie obfitowały przemiany własnościowe. Ledwie kilka lat później słynne wyznanie Marcina Króla – „byliśmy głupi” – opublikowane na łamach tej samej gazety, dla której pisali Lipiński i Matys, było zaledwie środowiskową artykulacją tego, o co spierano się na potęgę poza medialnym mainstreamem. Poskutkowało to jednak gorączkową licytacją dawnych zwolenników terapii szokowej, nieco zaskoczonych, że „teraz już można”. Ruszyła lawina pokutników, gotowych, by przyznać się publicznie do swojej krótkowzroczności w czasach transformacji.

Tymczasem w esejach z początku lat 90. Timothy Garton Ash notował na gorąco: „Michnik uważa, iż dynamika polskiej polityki nieuchronnie pogrąży liberalną w zamierzeniu, tolerancyjną, europejską chrześcijańską demokrację w topieli nietolerancyjnej, nacjonalistycznej, szowinistycznej demokracji narodowej”. Dziś, gdy obserwujemy nie tylko wzbierającą falę nacjonalizmu i upadek etosu elit, ale także stagnację dochodów przy jednoczesnym wzroście długów – epitet „neoliberalny” znalazł się w czołówce najmodniejszych inwektyw.

Elektorat? To jakaś maszyna

Jesteśmy w momencie, w którym „tamta Polska”, jak piszą Lipiński i Matys, właśnie się wyczerpuje. Nie jest to jednak zapadanie się pod własnym ciężarem, a raczej rozbłysk supernowej. Wraz z III RP, jaką znamy, znika niezmącenie entuzjastyczne podejście do Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, które po 1989 r. nadawało kierunek naszej modernizacji. Zresztą nie tylko Polacy gorączkowo poszukują właśnie nowych punktów odniesienia i recept wyjścia z „kultury podległości”. Podział postkomunistyczny, po którym przyszedł podział postsolidarnościowy, zastąpić ma wreszcie coraz częściej zapowiadany w publicystyce podział międzypokoleniowy. Sprzeczne są tylko opinie na temat naszej do tej zmiany gotowości.

Nastroje alarmistyczne widoczne są również w kulturze. Mamy za sobą kilkanaście wystaw, zarówno w muzeach narodowych, jak i małych prywatnych galeriach, których tematem były „zagubione” rzekomo lata między PRL a współczesnością. W ciągu ostatnich kilku sezonów przeczytaliśmy tuzin inspirowanych okresem transformacji powieści i opowiadań (zob. „Jad pytona”, „TP” 36/18). Tegoroczną laureatką Nagrody Conrada została Weronika Gogola (ur. 1988), której debiutancką książkę „Po trochu” otwiera wymowna scena płonącej gminnej spółdzielni. Na deskach Teatru Zagłębie wystawiono właśnie spektakl inspirowany „Duchologią” Olgi Drendy, której wydana dwa lata temu książka o schyłku lat 80. i początku 90. uruchomiła szereg debat o czasach romantycznego przełomu, w których teoretycznie „wszystko było możliwe”, choć jednocześnie, jak pisał Mariusz Szczygieł, „możliwe kiedyś”, gdy na nasz sukces (słowo-klucz epoki transformacji) przyjdzie kolej, a na razie sobie popatrzmy.

Tak długa obecność niesłabnącej wciąż mody na wywoływanie ducha czasów transformacji prowokuje wręcz do głoszenia jej schyłku. Problem polega jednak na tym, że nie jest to czas w najnowszej historii Polski ani zagubiony, ani zamknięty – raczej traktowany jak dotąd fragmentarycznie, powierzchownie. Kultura popularna świetnie kapitalizuje powielony w dziesiątkach kopii wyraz tęsknoty za porzuconymi z czasem wariantami rzeczywistości, które nie doczekały się odpowiedniej realizacji. Sprzeczność pomiędzy obiecanym a niespełnionym objawia się ekshumowaniem atrakcyjnych stylów – wystarczy zerknąć na światowe wybiegi mody albo, nie szukając daleko, Targi Książki w Krakowie, na których kryminał „Kastor” Wojtka Miłoszewskiego sprzedawano z powodzeniem z bagażnika starego poloneza – takie nawiązanie do wiadomych czasów. Okładkę książki krasi i sprzedaje przaśne hasło: „Aferzyści, cinkciarze i złodzieje. Kryminalne lata 90.”.

Tymczasem istnieją miejsca, w których nostalgia za rekwizytami pierwszej połowy lat 90. nie zdążyła się wykształcić – to miejsca, których duchy transformacji nie muszą nawiedzać, bo nigdzie nie odeszły, choć pewnie trudno dostrzec je z okien ostatnich pięter warszawskich biurowców. Znamiennym świadectwem niejednoznacznej i problematycznej oceny ostatniego trzydziestolecia naszej historii jest między innymi wydany w tym roku „Audyt” Jacka Hugo-Badera – zbiór reportaży, w których autor wraca do bohaterów swoich tekstów z początku lat 90., by pokazać, jak potoczyły się losy zarówno emerytowanych esbeków, jak i byłych pracowników PGR-ów. Nie jest więc tak, jak piszą Lipiński i Matys, że wolimy tej Polski nie pamiętać, raczej zerkamy na nią przez palce, czego skutkiem są nieustanne pytania o kondycję naszej demokracji czy kryzys myślenia liberałów.

„Ludzie w ogóle nie rozumieją, co się do nich mówi” – relacjonował Mariusz Szczygieł w dzienniku z początku lat 90., załączonym do zbioru podsumowującego „20 lat nowej Polski w reportażach”: „Geremek powiedział we »Wprost«, że nie dorośli do demokracji. No jasne, że nie. A ktoś im pomógł? (...) Nikt nic nie wyciągnął z historii z Tymińskim, żadnych wniosków”. Dzienniki telewizyjne sprawiają wrażenie, że informacja w Polsce ogranicza się do Belwederu. Gdzie jest naród? – pytał w przededniu uchwalenia ustawy o radiofonii i telewizji na łamach „Tygodnika Powszechnego” Jean Offredo, ówczesny redaktor naczelny jednej z francuskich stacji telewizyjnych. Na pytanie Szczygła o to, co znaczy „stwarzanie społeczeństwu alternatywy”, znajomy ślusarz nieśmiało mu odpowiada: „będzie jeszcze gorzej”. Elektorat? Jakaś maszyna. „Bożena Matecka, lekarka nasza: »Mam wyższe wykształcenie, a jakby UFO do mnie z telewizora mówiło«”.

Życzę miłej bezczynności

Nic dziwnego zatem, że gdy nagle upada komunizm i przychodzi kapitalizm, w Polsce panuje moda na tropienie przybyszów z innego świata. „Czy pan wierzy, że bez ich pomocy Polska przetrwa?” – pyta jeden z bohaterów tekstu „Strzeż się szaraka” Piotra Lipińskiego (z 1992 r.), rozczarowany PZPR, Solidarnością, a nawet Stanem Tymińskim. Był jedną z czterystu osób, które wykupiły karnet na odbywające się w tamtym czasie dwudniowe sympozjum poświęcone bliskim spotkaniom z kosmitami.

Kierunek, w którym płynie czas, ma decydujące znaczenie, pisał niedawno na łamach „TP” Marcin Napiórkowski, tłumacząc siłę perswazji, popularność i skuteczność działań ruchu antyszczepionkowców – to pierwsza i najważniejsza lekcja z pseudonauki. Przyszłość jest podejrzana, wszyscy się jej boją, szczególnie w momentach silnej destabilizacji gospodarczej czy politycznej. „Utraciliśmy wiarę, że będzie coraz lepiej. Kulturę i politykę przesiąka pesymizm. Nowoczesne społeczeństwo wyrzekło się przyszłości. Utopia kojarzy nam się z podstępem. Na horyzoncie widzimy bunt maszyn, globalną epidemię albo cyberdyktaturę. W takim środowisku doskonale czują się pseudonaukowcy” – wyjaśnia Napiórkowski, dodając, że pseudonauka do wprawnej manipulacji naszymi lękami czerpie siłę z nostalgii. Między innymi dlatego popularność alternatywnych metod leczenia dalekich od EBM (evidence-based medicine) oraz ezoteryka wciąż mają się w Polsce świetnie.

Handel uliczny przed Pałacem Kultury, 1992 r. / KRZYSZTOF WOJCIEWSKI / FORUM

„A jeśli Twoje problemy finansowe są zaproszeniem do zmiany?” – pytają dziś organizatorzy webinaru, którego wykupienie zapewnić ma uczestnikom „eksplozję obfitości finansowej”. „Możesz stworzyć w życiu takie przepływy pieniędzy, które pozwolą nie martwić się już o nic, czy jesteś na to gotowy? Dowiedz się, w jaki sposób Ty sam tworzysz ograniczenia dla przypływu pieniędzy i wszelkiej obfitości oraz jak możesz to zmienić już dziś” – brzmi wzorowane na starych samouczkach marketingu ogłoszenie pisane z wyraźnie neoliberalnym nerwem.

„Badania rynku – zrób to sam”, „Ekonomia w jednej lekcji”, „Mała firma, to takie proste” – kusiły wydawane na początku lat 90. książeczki z serii dla przedsiębiorczych wydawnictwa Signum. Dziś największe w Europie Targi Medycyny Naturalnej, na których oprócz ufundowania sobie „eksplozji obfitości” można poddać się egzorcyzmom albo poznać przyszłość zapisaną w Kronikach Akaszy (godzinna sesja to koszt ok. 300 zł), odbywają się raz na kwartał w Katowicach, odwiedza je przez trzy dni średnio 10 tys. osób.

Za komuny kosmici rzadziej nas odwiedzali, reflektuje Lipiński. A ludzie nie trafiali tak często do biur pośrednictwa pracy, dodaje, dość subtelnie poruszając jeden z kluczowych w końcu dla tamtych czasów temat – bezrobocia. Chyba jednak zbyt subtelnie wybrzmiewa on w całym zbiorze, który jak magnes pozbierał największe kurioza pierwszego dziesięciolecia polskiego kapitalizmu. Są tu odkurzacze Rainbow, pierwsze teleturnieje, kioski pełne erotycznych magazynów („pisali już nawet o seksie oralnym”), zloty ufologów, powiatowe kluby Catsa ze striptizem czy wreszcie – pośmiertne życie niedawno jeszcze wszechwładnych instytucji, które świetnie zresztą relacjonował także Timothy Garton Ash:

„Zatelefonowałem do Jacka Kuronia, weterana opozycji, obecnie polskiego ministra pracy i opieki społecznej. Telefon odebrała jakaś pani.

– Czy mógłbym rozmawiać z ministrem Kuroniem?

– Ale to urząd cenzury! – odpowiedziała pani uprzejmie.

– Sądziłem, że cenzurę zniesiono.

– Tak, ale nasze umowy obowiązują do końca lipca, więc nadal tu jesteśmy.

– W takim razie życzę miłej bezczynności.

– Dziękuję i wszystkiego najlepszego”.

Wyborna anegdota. Tyle że Ash za moment zastanawia się jednak, jaki los spotka panią cenzorkę. Postawić jej zarzuty? Ale wedle jakiego prawa? Czy może należałoby zaproponować jej inne stanowisko administracyjne, co będzie z kolei niesprawiedliwe wobec tych, którzy dotąd byli z powodów politycznych z pracy wykluczeni.

Urok likwidacji

Próżno szukać w zbiorze Lipińskiego i Matysa dyskusji o szaleństwach lustracyjnych, wahaniach cen, strajkach czy informacji o losie tych, którym miejsca pracy likwidowano, zachęcając do odbycia „lekcji ekonomii w weekend”. Barwniejsze okazują się losy samych likwidatorów. A likwidować można było (a przede wszystkim opłacało się, syndykom oczywiście) przez wiele lat. Ogłoszenia w prasie zachęcały: „Wykorzystaj swoją życiową szansę! Zostań likwidatorem przedsiębiorstw państwowych”. Niektórzy, jak Paweł Gintowt, syndyk Mody Polskiej, stojąc przed wyborem: szybko wszystko sprzedać i spłacić długi albo zrestrukturyzować firmę i sprzedać ją drożej, zamiast zamykać i zwalniać – zatrudniali. Pod kuratelą Gintowta Moda Polska zaczęła przynosić zyski. Matys opublikował swój tekst w 1997 r., firma przetrwała jednak do roku 1998 – dziś w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi można oglądać odkupione wówczas od syndyka kolekcje.

„Niepowtarzalny urok likwidacji” to przede wszystkim zbiór historii tych, którzy – często kosztem nadludzkiej pracy oczywiście – odnieśli sukces. Jak handlarze z Tuszyna pod Łodzią, którzy weszli w jeden z najlepszych w owym czasie bazarowych interesów – biustonosze („Bardotka na Polenmarkt” autorstwa Michała Matysa i Włodzimierza Nowaka). „Weszliśmy w lukę” – mówi król bielizny, który dla kariery w handlu porzucił posadę urzędnika w łódzkim magistracie. Cena finansowego sukcesu? Pobudka codziennie o trzeciej rano, zbycie towaru na bazarze, a po południu poszukiwanie nowego materiału po całej Polsce bądź samodzielne szycie i projektowanie coraz ciekawszych wzorów – innych dla klienta polskiego, innych na eksport, bo konkurencja nie śpi. Podsumowując: praca 18 godzin na dobę.

„Stadion to wylęgarnia przedsiębiorców. Prawdziwy inkubator, walka jest tam ostra. Wychodzą z niej zwycięsko orły i sokoły, które żywią się padliną. To nie są utuczone dotacjami indyki. Ci właśnie przedsiębiorcy przyczyniają się do sukcesu polskiej gospodarki” – komentował Jan Macieja z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, który od początku śledził m.in. rozwój bazaru na Stadionie Dziesięciolecia.

Work song

„Jestem kasjerką, jest mi ciężko, pracuję na zmiany. W tych piosenkach się zapominam” – czytamy we fragmencie jednego z listów do Polsatu, który znalazł się później w książce Mariusza Szczygła „Niedziela, która zdarzyła się w środę”. Stacja w niedzielę rano nadawała wówczas godzinny program disco polo, niezwykle popularny. Wspomniany już Marcin Napiórkowski komentując powracającą w ostatnich latach modę na muzykę chodnikową pisał, że jest ona najczulszym sejsmografem społecznym: „taneczne przeboje zabierają nas w podróż do krainy bardzo precyzyjnie opisanych pragnień, lęków i fantazji, które dotyczą nie tylko sfery seksualnej, lecz także kulturowej i ekonomicznej”. Już w 1995 r. profesor Roch Sulima komentował: „Może to tylko trzy akordy wykonane na samograjach, ale ludziom trzeba tych trzech akordów, żeby nie myśleć o tym, co zrobić ze swoim życiem jutro”. Murzyni wymyślili bluesa, Polacy disco polo.

Zbiór reportaży Lipińskiego i Matysa potwierdza stawianą już na tych łamach tezę, że nasza narracja o transformacji konstruowana jest głównie w oparciu o wspomnienia i przeżycia, z których wyparliśmy smak zupy rybnej z ruskiego dowcipu. Wierzymy w nieodparty urok likwidacji. Czy aby nie czas na prawdziwy audyt? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2018