Długi koniec pewnej epoki

Cztery miesiące po wyborach okazuje się, że Niemcami znów może rządzić koalicja CDU/CSU i SPD. Żmudne klejenie rządu ujawnia napięcia w polityce. I sugeruje, że nie będzie to spokojna kadencja.

29.01.2018

Czyta się kilka minut

Lider SPD Martin Schulz podczas spotkania ­parlamentarnego klubu swojej partii.  Berlin, 22 stycznia 2018 r. / HANNIBAL HANSCHKE / REUTERS / FORUM
Lider SPD Martin Schulz podczas spotkania ­parlamentarnego klubu swojej partii. Berlin, 22 stycznia 2018 r. / HANNIBAL HANSCHKE / REUTERS / FORUM

Na koniec trzeba jednak ręcznie liczyć głosy. Jest niedziela, 21 stycznia, tuż po szesnastej. Na nadzwyczajnym zjeździe w Bonn socjaldemokraci decydują, czy podjąć rozmowy koalicyjne z chadekami z CDU/CSU. Po głosowaniu, w którym delegaci podnieśli ręce, nie jest jasne, czy większość mają zwolennicy, czy też przeciwnicy ponownego wejścia do rządu.

Przez wcześniejsze pięć godzin ponad 600 delegatów spierało się, atmosfera była napięta. W partii wszyscy wiedzą, że dalsze współrządzenie z Angelą Merkel osłabi tracącą poparcie partię, bo powoli coraz trudniej odróżnić ją od chadeków. Ale jeśli zjazd nie zgodzi się na rozmowy, Niemcy czekają nowe wybory.

Martin Schulz, przewodniczący SPD, przez niemal godzinę wymienia wszystkie drobne osiągnięcia ze wstępnych rozmów z chadekami. Ale do delegatów lepiej trafia Andrea Nahles, szefowa frakcji SPD w Bundestagu, gdy mówi, że „wyborcy stukną się w czoło”, jeśli SPD jeszcze raz wyśle ich na wybory. „To głupota!” – podnosi głos.

„Powstanie krasnali”, jak prześmiewczo zwany jest ruch przeciwników negocjacji, napędza partyjna młodzieżówka Juso (skrót od Jungsozialisten). „W sumie nie chcemy, ale jednak i tak musimy, i to jest ta niekończąca się pętla, w której jesteśmy od lat, a którą trzeba w końcu przerwać” – apeluje przewodniczący Młodych Socjalistów Kevin Kühnert. I zbiera aplauz.

Tuż przed głosowaniem występuje jeszcze raz Schulz. „Nie my doprowadziliśmy do tej sytuacji, ale musimy jej sprostać. – mówi. – Nie trzeba rządzić za wszelką cenę. Ale nie można nie chcieć rządzić za wszelką cenę” – dodaje i schodzi ze sceny.

Głosy są już policzone. 365 „za”, 279 „przeciw”. To niewielka większość, „za” było tylko 56 proc. delegatów. Ale jednak większość.

W ten sposób 119 dni po wyborach dowiedzieliśmy się, że dwie największe partie, które rządziły wspólnie przez osiem z ostatnich dwunastu lat, podejmą rozmowy o ponownej koalicji. W najlepszym wypadku, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Niemcy będą mieli rząd przed Wielkanocą – w pół roku po wyborach.

Jamajka nie leży nad Szprewą

A przecież miało być inaczej. „Jest jasne, że otrzymaliśmy od wyborców mandat do bycia w opozycji” – ogłosił Schulz już w wyborczy wieczór, 24 września 2017 r. Tego dnia SPD zdobyła tylko 20,5 proc. głosów. O pięć procent mniej niż przed czterema laty – i najmniej w powojennej historii.

Błyskawiczna odmowa dalszego udziału w koalicji z partią Merkel (obie formacje rządzą wspólnie od 2013 r.) miała być ucieczką do przodu: okazją na wypracowanie lewicowego programu, odróżnienie się od „centrowej” Angeli Merkel i zatrzymanie wyborców. A dla Schulza szansą na pozostanie w fotelu przewodniczącego.

Wszak gdy w lutym 2017 r. wrócił z Parlamentu Europejskiego do niemieckiej polityki i ogłosił, że poprowadzi SPD do wyborów, i partia, i media ogłosiły go zbawicielem dla tracących od lat poparcie socjaldemokratów. Sondażowe słupki skoczyły. Ale na krótko. „Efekt Schulza” zblakł jeszcze na długo przed wyborami: walka o sprawiedliwość społeczną jako główny temat kampanii nie porwała wyborców, a Schulz nie przekuł chwilowych emocji w trwałe poparcie.

Nowa SPD miała się zatem wykuć w opozycji. Tym bardziej że większość mogła mieć także inna partyjna konstelacja: koalicja „jamajska”, nazwana tak od tradycyjnych kolorów czterech partii – CDU/ /CSU (chadecy, „czarni”), FDP (liberałowie, „żółci”) i Zieloni. Byłby to pierwszy taki rząd w historii Republiki Federalnej. Byłby, gdyby nie szef FDP Christian Lindner, który po trwających niemal miesiąc rozmowach zdecydował się je przerwać. „Lepiej nie rządzić, niż rządzić źle” – ogłosił pod koniec listopada.

Do dziś spekuluje się o powodach jego decyzji. Ostatnie cztery lata FDP spędziła poza parlamentem. W kampanii Lindner zapowiadał ogólną „zmianę trendów” w politycznym Berlinie: krytykował politykę migracyjną, niechętnie wypowiadał się o reformie strefy euro. Wejście do rządu Angeli Merkel nie pasowałoby do tej narracji, a Lindner nie ukrywał niechęci wobec pani kanclerz. Nie po drodze było mu też z lewicowymi Zielonymi.

Gdy wtedy Schulz potwierdził, że SPD nadal nie zamierza wchodzić do rządu, Angeli Merkel pozostały dwie opcje: rząd mniejszościowy lub nowe wybory. Takiej sytuacji w powojennej niemieckiej polityce jeszcze nie było. Tym bardziej że nowe wybory być może niewiele by zmieniły, bo sondaże niemal nie drgnęły od września. Na pewno zaufanie obywateli do systemu politycznego byłoby wystawione na próbę, a wiatru w żagle nabrałaby antysystemowa Alternatywa dla Niemiec (AfD, która po raz pierwszy weszła do Bundestagu).

Dlatego prezydent Frank-Walter Steinmeier, który na czas urzędowania zawiesił członkostwo w SPD, zaangażował się w szukanie kompromisu. Presja na SPD rosła. Do tego stopnia, że w grudniu zarząd partii zmienił zdanie i zgodził się na rozmowy z chadekami.

Nie chcą, ale muszą

Żeby całkiem nie stracić wiarygodności, postawiono jednak warunek: na wejście do rządu muszą się zgodzić członkowie SPD. I to na każdym kroku: w grudniu kongres delegatów musiał wydać zgodę na rozmowy sondujące, a w styczniu w Bonn na właściwe negocjacje. Na koniec wynegocjowaną umowę koalicyjną będzie musiała zatwierdzić większość z 440 tys. członków SPD w partyjnym referendum. Między wyborami a powstaniem rządu SPD zagłosuje zatem aż trzy razy – tak jakby bardzo chciała pokazać, jak bardzo tego nie chce.

Po doświadczeniu nieudanych rozmów wokół koalicji „jamajskiej” tym razem obie strony sondowały tylko pięć dni. To właśnie nad efektem tych rozmów, 28-stronicowym dokumentem, debatowali w Bonn socjaldemokraci. Delegaci byli niezadowoleni, bo SPD nie udało się przeforsować żadnego ze sztandarowych postulatów: ani tzw. ubezpieczenia obywatelskiego (znoszącego podział na publiczne i prywatne ubezpieczenie zdrowotne), ani podniesienia podatków dla najbogatszych, ani ograniczenia czasowych umów o pracę.

Dla wielu członków partii, tych przychylnych przyjmowaniu uchodźców, problematyczne są też decyzje w sprawie imigracji. Bawarskiej CSU, która walczy o utrzymanie władzy w swoim tradycyjnie konserwatywnym landzie, udało się bowiem wynegocjować w umowie zapis o „górnej granicy” – zgodnie z nim Niemcy przyjmą rocznie nie więcej niż „od 180 tys. do 220 tys.” uchodźców. To poziom podobny do 2017 r., gdy o azyl wystąpiło w Niemczech 198 tys. osób (dla porównania: w latach 2015-2016 było to prawie 1,2 mln).

Jednym z głównych punktów spornych podczas tych rozmów było prawo azylantów do sprowadzenia małżonków i dzieci pozostających za granicą. Jest to zgodne z europejskim i niemieckim prawem. Ale w trakcie kryzysu migracyjnego duża liczba uchodźców zamiast pełnego prawa do azylu otrzymywała status tzw. ochrony uzupełniającej, dający im mniej praw – w latach 2016-17 było to 250 tys. ludzi, głównie z Syrii i Iraku. I właśnie dla tej licznej grupy zawieszono w 2016 r. na dwa lata prawo do sprowadzenia najbliższych.

Ten zakaz upływa w marcu, a szacunki mówią o kilkudziesięciu tysiącach osób, które mogłyby złożyć wniosek o przyjazd do Niemiec. Kompromis z rozmów jest więc taki, że Niemcy będą przyjmować miesięcznie tysiąc członków rodzin. SPD chce teraz utworzenia specjalnej komisji, która pozwoli przyjąć więcej rodzin „w ciężkich przypadkach”.

Z drugiej strony, liderzy SPD zwracają uwagę na swoje osiągnięcia: poziom emerytur ma być zagwarantowany na dzisiejszym poziomie do 2025 r., a rząd federalny będzie miał więcej wpływu na system edukacji (teraz to kompetencja krajów związkowych, co prowadzi do dużych różnic w poziomie edukacji). Wstrzymano już także eksporty broni do krajów, które biorą udział w wojnie w Jemenie, m.in. do Arabii Saudyjskiej.

Poza tym SPD, CDU i CSU zapowiedziały gotowość wpłacania więcej do unijnego budżetu po Brexicie i ostrożną zgodę na stworzenie budżetu strefy euro, co jest odpowiedzią na plan reformy Unii autorstwa francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona. Także wzmocnienie roli Parlamentu Europejskiego jest zgodne z agendą Schulza, który był jego przewodniczącym.

Problemy lewicy są głębiej

Teraz ten dokument będzie podstawą do dalszych negocjacji. A na koniec umowa koalicyjna zostanie – jak powiedziano – poddana pod osąd 440 tys. członków SPD.

– Nasz okręg jest podzielony mniej więcej pół na pół – opowiada „Tygodnikowi” o nastrojach w partii Michael Biel, przewodniczący lokalnego okręgu SDP w berlińskiej dzielnicy Tempelhof-Schöneberg. – Trzeba będzie wynegocjować coś więcej, żeby przekonać ich do koalicji. Brakuje nam jednego dużego osiągnięcia, tak jak to było z wprowadzeniem przepisów o płacy minimalnej w poprzednim rządzie.

Na Schönebergu problemem są mieszkania: ceny wynajmu rosną szybko, ciężko znaleźć tu lokum. Biel życzy sobie, aby następny rząd rozwinął budownictwo socjalne. Zaznacza, że jest zwolennikiem rozmów z chadekami: – Demokraci muszą ze sobą rozmawiać – mówi.

Jednak problemy SPD leżą głębiej. Ostatni raz partia miała swojego kanclerza w latach 2002-05, gdy Gerhard Schröder rządził wspólnie z Zielonymi. Ówczesne reformy, nazwane „Agendą 2010”, uelastyczniły rynek pracy i zraziły do SPD dużą część jej socjalnego i robotniczego elektoratu.

– Ostatni rząd SPD przeprowadził niepopularne reformy, a potem partia nie miała okazji wypracować nowego profilu. Gdy była młodszym partnerem w koalicji z CDU/CSU, jej zasługi szły raczej na konto Angeli Merkel – mówi „Tygodnikowi” politolog Christoph Nguyen z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.

Nie wiadomo jednak, czy przejście do opozycji oznaczałoby automatycznie odnowę partii. Gdy w latach 2009–2013 ­socjaldemokraci byli poza rządem, odzyskali jedynie półtora procent poparcia.

– To generalny problem starych partii socjaldemokratycznych w Europie – twierdzi Nguyen. – Stare linie podziału nie są już tak wyraźne, przywiązanie do partii maleje, a tożsamość robotnicza nie jest już tak ważna jak w przeszłości i cała idea socjaldemokratyczna potrzebuje reinterpretacji. Próby podejmowane przez Schrödera czy Tony’ego Blaira w Wielkiej Brytanii nie były zbyt udane.

Agonia SPD więc trwa. Dzień po kongresie w Bonn jej sondaże spadły do 17 proc. Już tylko cztery punkty procentowe dzielą SPD od Alternatywy dla Niemiec. „Era SPD jako partii masowej minęła. To epokowa zmiana. Zwycięzcą jest AfD. To ona zastąpi SPD jako partia masowa dla prostego człowieka” – ocenia lewicowy komentator Jakob Augstein. Argumentuje, że w konflikcie między zwycięzcami i przegranymi globalizacji, SPD nie trafia do żadnej ze stron. AfD zaś zwraca się do tych, którzy nie korzystają z neoliberalizmu i otwarcia granic: robotników, przeciwników imigracji, bezrobotnych.

Pojawiają się głosy sugerujące zmiany po lewej stronie politycznej sceny. Do powołania nowego ruchu wzywa Sahra Wagenknecht, liderka frakcji Partii Lewicy w Bundestagu. Tej, która powstała z fuzji postkomunistów z dawnej NRD i grupy rozłamowców z „lewego skrzydła” SPD. Jej pomysł odrzucają inni liderzy.

Stare się kończy, nowego nie widać

Rekordowo długi proces budowania rządu wskazuje na większe problemy niemieckiego systemu partyjnego. Wprawdzie teraz uwaga skupia się na SPD, która w świetle kamer liże rany. Ale ostatnie miesiące pokazały słabość wielu aktorów tutejszej polityki.

Od zerwania rozmów na temat koalicji „jamajskiej” mnożą się głosy o słabnącej pozycji Angeli Merkel. W porównaniu z wyborami w 2013 r. jej partia straciła ponad 8 proc. głosów (czyli więcej niż SPD), a „na prawo” od CDU/CSU do Bundestagu weszła Alternatywa dla Niemiec, która na krytyce polityki europejskiej i migracyjnej rządu Merkel zebrała 12 proc. głosów i stała się trzecią siłą w parlamencie. A ponieważ zarówno AfD, jak też Partia Lewicy nie mogą być partnerami do rządzenia, budowa koalicji jest trudna jak nigdy dotąd.

Merkel stała się zakładniczką SPD. Gdyby jej starzy koalicjanci nie zechcieli znów wejść do rządu, prawdopodobnie musiałaby ustąpić ze stanowiska. Tym bardziej że w chadecji wielu ma jej za złe, że swoją centrową polityką – szczególnie podczas kryzysu migracyjnego – dopuściła do tego, że Alternatywa dla Niemiec urosła w siłę. Na głównego krytyka Merkel w CDU wyrasta 37-letni Jens Spahn, który mówi, że chadecy muszą wrócić do konserwatywnych korzeni i walczyć o odzyskanie wyborców AfD. Podobne nastroje są w Bawarii.

Do tego nowa wielka koalicja zwiększa ogólne zniechęcenie do polityki wśród Niemców. – Przekonanie, że nie ma dużych różnic między dwiema głównymi partiami, wzmocni się, jeśli znów utworzą wspólnie rząd – mówi Nguyen. – Szczególnie wśród sfrustrowanych wyborców pojawia się wrażenie, że nieważne, na kogo głosują, na koniec i tak rządzą chadecy i SPD – dodaje. To także wzmacnia przekaz antysystemowców z AfD.

Jeśli stara-nowa koalicja powstanie, raczej nie będzie stabilna, skoro pozycja dwóch głównych partii słabnie. W 2013 r. SPD i CDU/CSU zebrały łącznie 67 proc. głosów, a po ostatnich wyborach już tylko 53 proc. To wystarczająco mało, aby widzieć, że ta koalicja wzajemnie się osłabia. Ale nadal wystarczająco dużo, aby być do niej zmuszonym.

Wygląda to jak długi koniec pewnej epoki: widać, że w Niemczech zachodzą głębokie zmiany, ale na tyle powoli, że jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądać nowy porządek. Martin Schulz zapowiedział już wpisanie do umowy koalicyjnej klauzuli o jej „przeglądzie” po dwóch latach, w połowie kadencji. Przy spadającym poparciu i rosnących napięciach w obu formacjach nad nowym rządem będzie wisieć ryzyko przyspieszonych wyborów.

Oczywiście pod warunkiem, że stara-nowa koalicja w końcu powstanie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2018