Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przypomnijmy: podczas wizyty w Chile papież stanął w obronie biskupa oskarżanego o tuszowanie przestępstw swego mentora, o. Karadimy, jednego z największych autorytetów chilijskiego Kościoła w ostatnim ćwierćwieczu, którego Watykan uznał winnym pedofilii i usunął z kapłaństwa. Pod wpływem krytyki Franciszek, tuż po zakończeniu pielgrzymki, przeprosił za pochopne słowa. Dlaczego teraz kaja się publicznie po raz drugi?
W założonym przez o. Karadimę Centrum Formacji Młodzieży edukację odebrały setki młodych chłopców, kilkudziesięciu z nich zostało księżmi, czterech biskupami. Skargi na jego zachowanie były skrzętnie ukrywane, postępowania uchylane, skarżących pomawiano i oczerniano. Karadima miał wpływowych obrońców w kraju i w Watykanie, którzy – gdy jego wina została udowodniona – przedzierzgnęli się w jego krytyków, by bronić samych siebie.
Franciszek pisze, że w kwestii bp. Barrosa nie miał „uczciwych, obiektywnych informacji”. Powiedzmy wprost: był okłamywany. Mniejsza o winnych, choć lista podejrzanych nie jest długa. Nie nazwiska są teraz istotne, ale fakt, że chodzi o osoby pełniące ważne funkcje w Watykanie. Co oznacza, że karierę w Kościele robią ci, którym brakuje odwagi, by bronić niewygodnej prawdy, iść pod prąd, zło nazywać złem, bez względu na to, czy popełnia je „obcy”, czy „swój”. Którzy zawsze dobrze wiedzą, kogo opłaca się krytykować, a kogo bronić.
Franciszek dał im wiarę. Zwyciężyła korporacyjna solidarność. Zdanie biskupów, choć niepoparte dowodami, miało większą wagę niż słowa pokrzywdzonych. To był poważny błąd. I papież umiał się do niego przyznać. ©℗
Czytaj także: Edward Augustyn: Kardynalny błąd