Dlaczego Duda

Jerzy Zelnik: Cud „zielonej wyspy”? Szybko zobaczyłem, jakie są jego koszty: największa w historii Polski emigracja, największy dług publiczny i pensje ludzi, którzy ledwo żyją z miesiąca na miesiąc.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Rafał Siderski dla „TP”
/ Fot. Rafał Siderski dla „TP”

CEZARY ŁAZAREWICZ: Była radość?
JERZY ZELNIK: Bałem się cieszyć.

Dlaczego?
Pięć lat temu zacząłem się cieszyć, kiedy Jarosław miał 4 punkty przewagi nad Bronisławem Komorowskim, ale gdy rano się obudziłem, to prezydentem był Komorowski. W ostatnich, jesiennych wyborach też były takie cuda. Okazało się, że PSL, który zwykle ma 6 czy 7 proc. poparcia, zebrał 20 proc. Tylko dziecko może uwierzyć, że to wiarygodny wynik.

Myśli Pan, że to fałszerstwo?
To są proste metody. Daje pan długopis ze znikającym tuszem, komisja dopisuje krzyżyki i unieważnia głosy albo dorzuca karty do głosowania do urny. Są tysiące sposobów, żeby wybory sfałszować.

W pierwszej turze wyborów prezydenckich wygrał jednak Pana kandydat, Andrzej Duda. To był dość zaskakujący wynik. Dlatego pytam, jak Pan to przyjął?
Wracałem wtedy samochodem z kolejnej miesięcznicy smoleńskiej. O tej niewielkiej przewadze usłyszałem w radiu. Pojechałem na Nowogrodzką do siedziby PiS, a tam śpiewy, krzyki, radość. W tę wyborczą niedzielę nie miałem swoich siedemdziesięciu lat, a najwyżej dwadzieścia parę. Odkryłem w sobie chłopca. Zachowywałem się jak młody, nieopierzony fan tego młodego polityka, który mógłby być moim synem. Pojawił się promyk nadziei. Byłem przekonany, że dopiero w drugiej turze będzie zwycięstwo.

Zna Pan go lepiej?
Poznaliśmy się chyba w Krakowie, przy sarkofagu Lecha Kaczyńskiego. Na razie mówię do niego „panie Andrzeju”, ale niedługo, wierzę w to: „panie prezydencie”.
To człowiek konkretu, szalenie wrażliwy na głos społeczeństwa, gotowy poświęcić zdrowie i życie dla ojczyzny. Wiem, że to, co mówię, brzmi patetycznie, ale tak właśnie jest.

Wyczuł Pan to podczas prywatnych spotkań?
Jest łagodny, dobrze wychowany, ze znakomitych krakowskich rodzin. Powiedziałbym nawet, że jest trochę niedzisiejszy z tą swoją kindersztubą. W polityce to rzadkość, ale szczególnie prezydentowi się to przydaje. Tak, tak, panie prezydencie Komorowski. Nie zawiodłem się żadnym jego spotkaniem z wyborcami. Mówi pięknie po polsku, ma klasę, nawiązuje merytoryczny kontakt z różnymi środowiskami.

Większość Pana kolegów aktorów wspiera jednak Bronisława Komorowskiego.
Tak często było. Kiedy oni głosowali na Mazowieckiego – ja na Wałęsę, jak oni na UW i SLD – ja na PC.
Współtworzyłem Solidarność w teatrze, a kiedy nastał stan wojenny, ze Zbyszkiem Zapasiewiczem i kilkoma innymi kolegami działaliśmy w strukturach podziemnych. Tak, na ogół działam w opozycji, bo w demokracji zdrowo jest patrzeć władzy na ręce, stale ją rozliczać. Chodzi przecież o naszą „najzasłużeńszą matkę”, o Ojczyznę, o to Dziedzictwo. Czy można patriotą nazwać tego, kto zajmując się sobą, odwraca się od spraw całej wspólnoty, która Polskę stanowi?
Od 1980 r. nie ustaję w wysiłkach i nie tracę nadziei, że będzie lepiej. Niestety, te ostatnie 25 lat, które obecny prezydent nazywa „wolnością”, pozostawiają wiele do życzenia.

Niektórym wystarcza to, co jest.
Wiem. Mówią: niech będą niedoskonałe rządy, ale przynajmniej jest spokój, stabilizacja. Problem w tym, że ten spokój jest spokojem z „Wesela” Wyspiańskiego. To spokój ludzi, którzy tańczą w półśnie swój taniec chocholi. Mówiłem o tym na konwencji Andrzeja Dudy.

Jak to się stało, że to Panu zaproponowano jej prowadzenie?
Od dobrych paru lat współpracuję z PiS na rzecz lepszej Polski, ogólnie mówiąc. Naturalne było, że i w tej konwencji wziąłem udział.

Czy euforia 1989 r. Pana nie porwała?
Miałem ogromne nadzieje, jak większość Polaków. Przed wyborami 4 czerwca jeździłem ze Zbyszkiem Romaszewskim i Zbyszkiem Bujakiem po stadionach i namawiałem do głosowania na Solidarność. Potem pojechałem z delegatami Solidarności podziękować francuskim związkowcom za wsparcie nas w czasie stanu wojennego. A w 1990 r. byłem, m.in. z panią Gronkiewicz-Waltz, członkiem sztabu wyborczego Wałęsy.

Wtedy Pana kandydat wygrał.
Zraziłem się do niego. A tego Wachowskiego uważałem za prymitywną, szarą eminencję. Potem byłem w kampanii Jarka Kaczyńskiego (jeszcze wtedy nie byliśmy na „ty”). Wystąpiłem w spotach PC. Wspierałem Buzka. Na 20-lecie Solidarności występowałem z nim w Hali Olivia.
Nie chcę z siebie robić kombatanta, ale przez te 35 lat sprawy Polski nie były mi obojętne.

W 2001 r. związał się Pan z Platformą. Było wtedy jeszcze trzech tenorów: Płażyński, Olechowski i Tusk.
Wiązałem wielkie nadzieje z tą partią konserwatywno-liberalną. Konserwatywną w sensie tradycji, liberalną, jeśli chodzi o gospodarkę. Ale szybko się to zdewaluowało.

Co Pana zraziło?
Donald Tusk. Wycinał konkurencję. On nie lubi się dzielić władzą i chwałą. Powoli pozbył się najciekawszych ludzi. Zaczęła zwyciężać polska nienormalność. Zielona wyspa tylko przez chwilę mi imponowała. Szybko zobaczyłem, jakie są tego koszty: największa w historii Polski emigracja, największy dług publiczny i pensje zwykłych ludzi, którzy ledwo żyją z miesiąca na miesiąc.
Duda świetnie to wyczuwa. Wie, że wszystkie nieudolności rząd zrzuca na grzbiet społeczeństwa. A prezydent Komorowski bardzo w tym pomaga, podpisując ustawę za ustawą. Czy wie pan, ile on ustaw o podniesieniu podatków podpisał? Ponad dwadzieścia. Dlaczego? Bo takie rozwiązania suflował mu rząd. Gdzie on ma ucho na głos społeczny? Zero. Począwszy od krzyża za płotem Pałacu Prezydenckiego, który kazał zlikwidować, narażając tych, którzy tam się modlili, na brutalne reakcje pijanych wyrostków.
Społeczeństwo zatroskane niewiarygodnością wyborów ten „ojciec narodu” nazywa szaleńcami. Nie mówiąc już o śledztwie smoleńskim, którego wersji oficjalnej, opartej na dalece niepełnych dowodach, nie podważa, nie inicjuje spotkań naukowców, aby na oczach społeczeństwa skonfrontować kilka wersji tych tragicznych wydarzeń.

Czy Pana zaangażowanie polityczne nie szkodzi w karierze aktorskiej?
Nie czekam, aż mi coś spadnie ze stołu władzy.

Dla aktora może to oznaczać brak ofert.
Odwrotnie. Jak się płynie pod prąd, to się żyje. Z prądem płyną tylko śnięte ryby. Oferty aktorskie sam sobie składam. Nie jestem prostytutką, która czeka na rogu na propozycje.
Od siedmiu lat jeżdżę po kraju i daję świadectwo, czytając wiersze wielkich polskich poetów. Te wiersze to moje credo, jako chrześcijanina i jako obywatela. Jestem ogromnie zajęty. Staram się, wzorem Adama Chmielowskiego, dzielić się sobą. Mam wrażenie, że tego oczekuje ode mnie „generalicja” w Niebie.

Ale w filmie i teatrze Pana nie widać.
Od czasu, kiedy w 1995 r. Adam Michnik powiedział mi: „Co ty tak, Jurek, z tym Kościołem się bratasz?”, to rzeczywiście liczba propozycji aktorskich znacznie się skurczyła. Gram teraz niewielką rolę Tomasza Turowskiego w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. To były tylko cztery dni zdjęciowe. Za teatrem, jaki teraz jest, nie tęsknię. Satysfakcję mi daje reżyserska praca ze studentami-amatorami.
Żyjemy w kraju, w którym są znakomite wzorce z PRL. Wciąż są zapisy na konkretne nazwiska, wykluczanie, dyskryminowanie. W takim kraju żyjemy. Ile ma pan lat?

Czterdzieści osiem.
To pan zna ten kraj

Może Pan patrzy z innej strony barykady? Bo Pana kolega Wojciech Pszoniak, który popiera prezydenta Komorowskiego, ma zupełnie inne zdanie o Polsce.
Z Wojtkiem łączyła nas przyjaźń jeszcze niedawno. Teraz podzieliła nas jakże różna postawa obywatelska. Spotykam czasem moich serdecznych przyjaciół sprzed lat: Annę Nehrebecką, Daniela Olbrychskiego czy Wojtka w jakiejś telewizji. Mamy rozmawiać o Polsce. Na moje argumenty oni wzruszają ramionami, mówiąc, że nie znają się na gospodarce, na bezpieczeństwie państwa – to po co zgadzają się na rozmowę?
Brakuje bliskości. Kiedyś byliśmy po jednej stronie, mieliśmy wspólne marzenia, podobnie widzieliśmy świat i Polskę. A jak się człowiek z tym rozmija, to co zostaje?

Próbował Pan ich przekonywać do swoich racji?
W telewizji próbujemy się przekonywać. To jedyna okazja, żeby ze sobą porozmawiać. Zwłaszcza po Smoleńsku. Tamta katastrofa wykopała między nami głęboki rów.

Dlaczego?
Daliśmy sobie napluć w twarz przez Rosjan. Niektórzy tę ślinę ścierają i robią dobrą minę do złej gry. Udają, że deszcz pada.

Myśli Pan, że te podziały uda się kiedyś zasypać?
Nie da się żyć w fałszu, budować na kłamstwie. Jedynie prawda nas wyzwoli, jak mówi Ewangelia.

Co się zmieni po niedzieli, jeśli wygra Pana kandydat?
Jestem przekonany, że jest to kandydat większości Polaków, którzy mają dosyć obietnic bez pokrycia, którzy z nowym prezydentem wiążą nadzieję na zdrową Ojczyznę. ©

JERZY ZELNIK (ur. 1945 r. w Krakowie) jest aktorem, występował m.in. w Teatrze Starym w Krakowie oraz Teatrze Dramatycznym i Teatrze Powszechnym w Warszawie, w filmach Andrzeja Wajdy („Ziemia obiecana”), Jerzego Kawalerowicza („Faraon”), Krzysztofa Zanussiego („Hipoteza”). Ostatnio zagrał w „Smoleńsku” Antoniego Krauzego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz prasowy, reporter i publicysta. Autor zbioru reportaży Kafka z Mrożkiem. Reportaże pomorskie (2012), Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich (2013) oraz Elegancki morderca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015