Dla sprawiedliwości i dla historii

Z prof. Witoldem Kuleszą, dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, rozmawia Patrycja Bukalska.

22.09.2006

Czyta się kilka minut

Witold Kulesza. Fot.IPN /
Witold Kulesza. Fot.IPN /

PATRYCJA BUKALSKA: - Czy Polska wykorzystała w prawno-sądowych rozliczeniach z komunizmem wcześniejsze doświadczenia ze ściganiem zbrodniarzy nazistowskich? Zanim ruszył IPN, działała Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, która zajmowała się zbrodniami popełnionymi w czasie II wojny światowej.

PROF. WITOLD KULESZA: - W Polsce ściganie zbrodni stalinowskich rozpoczęła właśnie Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, od połowy 1991 r. Wtedy to parlament znowelizował ustawę o Komisji zajmującej się wcześniej ściganiem zbrodni hitlerowskich i upoważnił ją do prowadzenia postępowań w sprawach zbrodni stalinowskich, czyli popełnionych do końca 1956 r. To upoważnienie ustawowe dotyczyło jednak prowadzenia postępowań w sprawie, a nie przeciw osobom.

"Zdjęcia się odkleiły"

- Chodziło o wyjaśnienie okoliczności, czy także o postawienie sprawców przed sądem?

- W praktyce wyglądało to tak, że gdy śledztwo prowadzone przez prokuratorów Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu dochodziło do etapu postawienia zarzutów konkretnym osobom, wówczas prokuratorzy Komisji przekazywali je prokuratorom powszechnym, które stawiały zarzuty, przygotowywały akt oskarżenia i kierowały go do sądu przeciw żyjącym sprawcom. Śledztwa były długotrwałe, bo prokuratorzy powszechni zwykle powtarzali przynajmniej część czynności przeprowadzonych wcześniej przez prokuratorów Komisji, np. przesłuchania świadków. Długotrwałość sprawiała, że do roku 1998 skazano tylko 28 sprawców zbrodni stalinowskich, m.in. Adama Humera.

W 1997 r. zostałem przewodniczącym zespołu programowego AWS ds. reformy państwa i prawa. Wtedy to zarysowana została, przy udziale Janusza Pałubickiego, przewodniczącego równoległego zespołu ds. bezpieczeństwa wewnętrznego, koncepcja przyszłej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Założyliśmy, że pod jednym dachem IPN-u należy zgromadzić trzy piony, w tym prokuratorski, który będzie się zajmować ściganiem nie tylko zbrodni popełnionych do końca 1956 r., ale zbrodni komunistycznych popełnionych do końca 1989 r. Założyliśmy też, że prokuratorzy Komisji będą prowadzić postępowania do końca, tzn. wnosząc akt oskarżenia i następnie podejmując ewentualnie kroki odwoławcze.

- Chodziło o skrócenie czasu postępowań?

- Realizacja założenia, aby postępowania prowadzone były od początku do końca przez prokuratorów Komisji (która w związku z tym zmieniła nazwę) istotnie zaowocowało skróceniem czasu trwania śledztw. Dziś trafił na moje biurko sto trzydziesty pierwszy akt oskarżenia, przygotowany od 2000 r. Tych 131 aktów oskarżenia dotyczyło ponad 160 oskarżonych.

- To było pierwsze założenie, a kolejne?

- Uznaliśmy, że pod jednym dachem IPN-u powinien znaleźć się, obok pionu śledczego, także pion archiwalny. Wynikało to z doświadczeń z początku lat 90. Byłem wtedy społecznym przewodniczącym okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi. Znaczna część postępowań napotykała wtedy na taką trudność: śledztwa miały często za przedmiot znęcanie się psychiczne i fizyczne przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego nad aresztowanymi w okresie stalinowskim. Pokrzywdzeni składali przed prokuratorami relacje w charakterze świadków, ale nie byli w stanie rozpoznać prześladowców po tym, jak dziś wyglądają, bo od lat 50. upływ czasu zmienił ich wygląd. Dlatego prokuratorzy zwracali się o stare akta osobowe funkcjonariuszy. Te docierały do nich po wielu miesiącach, czasami po roku. A gdy już docierały, okazywało się, że brakuje w nich fotografii funkcjonariuszy z okresu ich służby. Tłumaczono nam, że klej był słaby, zdjęcia się odkleiły i wypadły przy przenoszeniu akt... Nie można było zatem dokonać rozpoznania przez świadka jego prześladowcy w oparciu o fotografię z okresu zdarzeń. Stało się oczywiste, że dla skutecznego ścigania konieczne jest przejęcie archiwów.

- Mówił Pan o dwóch pionach IPN: Komisji i pionie archiwalnym. A trzeci?

- To pion edukacyjny, który zajmuje się opracowywaniem naukowym działalności dwóch pozostałych.

Założenie, że prokuratorzy IPN-u prowadzą śledztwo od początku do końca, wynikało także z doświadczeń, które związane były z zaniechaniem przez prokuratury powszechne kontynuowania śledztw. Podam przykład: w latach 90. Komisja prowadziła śledztwo w sprawie pogromu kieleckiego i przekazała je prokuraturze powszechnej z wnioskiem o postawienie zarzutów trzem ówczesnym funkcjonariuszom państwowym. Chodziło o zarzut zaniechania działań, które przerwałyby to, co działo się na ulicy Planty 7 w Kielcach. Podejrzani, mimo że mogli to uczynić, uruchamiając wojsko dla przerwania działań przestępczych, dla przerwania mordowania żydowskich mieszkańców tego budynku, nie zrobili tego.

Tymczasem prokuratura powszechna umorzyła postępowanie, powołując się m.in. na przedawnienie. Stawialiśmy tym ludziom zarzut, co chcę podkreślić, nie uczestnictwa, ale zarzut zaniechania wypełnienia swoich obowiązków: mieli obowiązek, po powiadomieniu ich o tym, co się dzieje, uczynić wszystko, by to przerwać. Wydawało się nam, że jeśli dojdzie do ich procesu, zechcą w akcie obrony ujawnić tę wiedzę, której nie zdołaliśmy zebrać w toku postępowania. Ale prokuratura powszechna nie postawiła ich przed sądem.

Dopiero niedawno podjęliśmy postępowanie na nowo, ale znowu ukończyliśmy je umorzeniem, po wyczerpaniu możliwości dowodowych. Wśród tych możliwości nie było jednak zeznań tych trzech ludzi, bo już nie żyli. Może zabrali do grobu jakąś część wiedzy o mechanizmie zdarzeń, której odtworzyć już nie potrafimy?

Było zatem dla nas oczywiste, że musimy starać się o zmianę ustawy tak, by prokuratorzy IPN-u mogli prowadzić postępowanie od początku do końca. Zanim jednak Komisja rozpoczęła pracę w 2000 r., trzeba było powołać jej prokuratorów na wniosek prezesa IPN-u i zrekonstruować komisje oddziałowe w oparciu o wcześniejsze komisje okręgowe, ale w dużej części już z nową kadrą prokuratorską. Mianowicie potrzeba było prokuratorów liniowych, którzy mają doświadczenie sądowe i będą występować w sądzie jako oskarżyciele publiczni. Bywało bowiem wcześniej i tak, że do Komisji trafiali prokuratorzy bez doświadczenia sądowego, skoro wiadomo było, iż prokuratorzy Komisji przed sądami nie występują.

Ubecja jak gestapo

- Jak ocenia Pan tych ponad pięć minionych lat działalności Komisji? Czy 131 aktów oskarżenia to dużo, czy mało?

- Odpowiem tak: żaden z tych aktów oskarżenia nie powstałby, gdyby nie działalność prokuratorów IPN-u. A ona nie powinna być oceniana tylko przez pryzmat aktów oskarżenia. To, co robią prokuratorzy, odbierając relacje od świadków, często przez tych ludzi komentowane jest tak, że to pierwsza w ich życiu relacja przed kimkolwiek o tym, co ich spotkało w kazamatach Urzędu Bezpieczeństwa czy potem ze strony Służby Bezpieczeństwa. Czasami mówią, że nawet najbliższym nie przekazywali informacji, które teraz utrwala prokurator IPN-u. Z różnych przyczyn: chcieli oszczędzić najbliższym własnych przeżyć, czasami ze wstydu. My, prokuratorzy IPN-u, często między sobą o tym rozmawiamy. Słyszę od kolegów: "Wiesz, wczoraj świadek powiedział mi rzecz bardzo dla mnie ważną: »Jest pan pierwszym człowiekiem, któremu opowiedziałem, jak było«". Jeśli więc nawet umarzamy potem postępowanie np. z powodu śmierci sprawców, nie obniża to wagi działania prokuratora.

- Bo pozostaje materiał wyjaśniający okoliczności zdarzenia?

- Bo, poza tym aspektem ludzkim, o którym mówiłem, pozostaje wartościowy materiał dowodowy, obrazujący mechanizmy działania komunistycznego państwa.

- Jakiego rodzaju sprawy przeważają wśród tych prowadzonych przez Komisję?

- 131 aktów oskarżenia to w większości akty oskarżenia przeciw byłym funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, a w części także przeciw byłym funkcjonariuszom Służby Bezpieczeństwa. Przedmiotem zarzutów jest stosowanie tortur fizycznych i psychicznych. Nasza technika śledztwa polega na tym, że świadek po złożeniu zeznań dokonuje rozpoznania swych prześladowców na podstawie fotografii umieszczanych na tablicy. Prokurator IPN-u umieszcza na niej kilkanaście, czasem kilkadziesiąt fotografii funkcjonariuszy danego urzędu z okresu, o którym mówi świadek. Na tych fotografiach świadek dokonuje rozpoznania sprawcy. W tej kategorii spraw prokurator IPN-u idzie do sądu z mocnym materiałem dowodowym: oto świadek złożył relację o tym, co go spotkało, i rozpoznał sprawcę.

Przedmiotem zarzutów są tu zwykle tortury, których przykładów nie będę wymieniać, żeby nie epatować okrucieństwem. Mogę powiedzieć tyle, że w opinii torturowanych, którzy często działali wcześniej w podziemiu w czasie II wojny światowej, pokrywały się one z metodami stosowanymi przez gestapo. Dotyczy to zwłaszcza okresu stalinowskiego. Dodajmy, że niekiedy więzienia Urzędu Bezpieczeństwa mieściły się w tych samych budynkach. Tak było np. w Łodzi. Kiedy rozmawiałem z ludźmi, którzy byli tam więzieni i w okresie okupacji hitlerowskiej, i w okresie stalinizmu, to twierdzili oni, że dolegliwiej odczuwali więzienie UB, gdyż oprawcy mówili po polsku.

- Jakie wyroki zapadają w tych sprawach?

- Skazujące, na karę pozbawienia wolności. Najsurowszy to sześć lat dla sprawcy, któremu prokurator IPN-u postawił kilkadziesiąt zarzutów, uznanych przez sąd za udowodnione. Czasem sądy wydają wyroki uniewinniające, gdy prokurator stawia np. zarzut zabójstwa ofiary, a sąd uznaje, że nie został mu przedłożony wystarczający materiał dowodowy. Innymi słowy, w tych procesach, w których nie mamy naocznych świadków, pokrzywdzonych, przeprowadzenie dowodu, iż oskarżony brał udział w zabójstwie, jest bardzo trudne.

Podam przykład sprawy żołnierza AK, o którym wiemy, że został zamordowany w zasadzce zorganizowanej przez UB i MO, gdy uciekał z domu przed aresztowaniem. Wcześniej uciekał tą samą drogą przed aresztowaniami gestapo. Ubecy ją znali i tam zorganizowali zasadzkę. Ustaliliśmy, że żył jeden uczestnik tej zasadzki. Nie negował on, że był na miejscu. Mieliśmy na to dowody, ale nie mieliśmy dowodu, że brał udział w zabójstwie. Z jego wyjaśnień jako oskarżonego wynikało, że zabił drugi sprawca, który już nie żyje. Brak było wystarczających dowodów dla wyroku skazującego.

W tyle za Niemcami

- Jakie są inne kategorie spraw prowadzonych przez IPN?

- Druga kategoria, w której nie zapadły wyroki skazujące, to sprawy, gdzie przedmiotem są zbrodnie sądowe popełnione w okresie stalinowskim przez współdziałających ze sobą prokuratorów i sędziów. Ten wątek działania Komisji został zapoczątkowany w 1998 r. Zebraliśmy ogromną ilość wyroków śmierci, dokonując ich oceny w kategoriach zbrodni sądowych. Badaliśmy również inne wyroki, w których wymierzano karę np. za szeptaną propagandę. Jednak żaden sędzia ani prokurator nie został skazany prawomocnym wyrokiem. Najbliżej, wydawało się, było do skazania Czesława Ł., który oskarżał bohaterskiego rotmistrza Witolda Pileckiego. Proces został umorzony na ostatnim etapie z powodu śmierci oskarżonego.

- Co jest tu przeszkodą?

- Trudno mi powiedzieć, potrzebuję więcej czasu, by dokonać odpowiedzialnej oceny. Dwadzieścia kilka postępowań przygotowawczych jest jeszcze prowadzonych w sprawach zbrodni sądowych, akty oskarżenia będą kierowane do sądów.

Natomiast mogę powiedzieć, co niemiecki znawca tej problematyki Dieter Schenk pisał o postępowaniach prowadzonych po wojnie w Niemczech przeciw sędziom i prokuratorom, którzy w III Rzeszy dokonywali mordów sądowych. Otóż tam również nie doszło do skazania sędziów ani prokuratorów. Schenk tłumaczył to "duchem kastowym": sędziowie, którzy po wojnie wydawali wyroki uniewinniające, należeli do tej samej "kasty" prawniczej, której młodość przypadła na czasy III Rzeszy, do której to "kasty" należeli też oskarżeni. Ten Kastengeist, zdaniem Schenka, zadecydował także o tym, że w sprawie oczywistego mordu sądowego na polskich pocztowcach w Gdańsku nie doszło do postawienia zarzutów ani sędziom, ani prokuratorom, którzy w 1939 r. zażądali kary śmierci dla 38 bohaterskich obrońców Polskiej Poczty w Gdańsku. Natomiast po zjednoczeniu Niemiec doszło do skazania, choć w pojedynczych przypadkach, sędziów z byłej NRD.

- Wydaje się, że właśnie rozliczenia w b.NRD można porównywać z sytuacją polską.

- Rozmawiałem o tym wielokrotnie z moim niemieckim odpowiednikiem: prokuratorem, który kierował zespołem zajmującym się ściganiem sprawców zbrodni popełnionych w NRD. Wiele nauczyłem się od niego, także jeśli chodzi o rozpoznawanie trudności, które on miał już za sobą, podczas gdy my w 1998 r. dopiero tę działalność zaczynaliśmy.

"Sprawcy zza biurka"

- Czy jako osobna kategoria występują osoby, które wydawały polecenia innym? Właśnie w czasie rozliczeń niemieckich okazało się, że łatwiej skazać żołnierza, który strzelał do uciekinierów na granicy, niż tego, kto wydał rozkaz strzelania.

- To tzw. sprawcy zza biurka. Najpoważniejsze postępowanie dotyczy autorów stanu wojennego, które prowadzi oddziałowa Komisja w Katowicach. Oczywiście, w Polsce skazano Humera, który pełnił funkcję kierowniczą w strukturach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Ale wśród tych 131 aktów oskarżenia nie ma aktu skierowanego przeciw sprawcy, który nie brudził sobie rąk popełnieniem zbrodni komunistycznej, ale był typowym "sprawcą zza biurka". Takich aktów oskarżenia nie ma.

- Sądzi Pan, że jeszcze będą?

- Myślę, że tak.

- Czasem podnoszony jest tu argument, że jest na to trochę za późno, że ktoś, kto był wówczas u władzy, teraz jest w podeszłym wieku.

- "Sprawcy zza biurka" z okresu stalinowskiego byli zazwyczaj starsi niż bezpośredni wykonawcy, więc objęła ich, jak mówią Niemcy, biologiczna amnestia: zdążyli umrzeć, zanim postawiono im zarzuty. Natomiast gdy chodzi o okres późniejszy, np. o to, co stało się w 1976 r. w Radomiu, czy o wydarzenia stanu wojennego, to te śledztwa są prowadzone i kierują się także przeciw "sprawcom zza biurka". A więc tym, którzy decydowali o aresztowaniach, o stosowaniu zbrodniczych metod postępowania.

- To sprawy, w których ocena prawna sąsiaduje z oceną historyczną. Przykładowo, ocena decyzji Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego do dziś dzieli Polaków: część oczekuje, że poniesie on za to karę, część uważa, że miał do tego prawo.

- Opinia publiczna i historycy przedstawiają odmienne punkty widzenia na to, czy stan wojenny był wynikiem działania w stanie wyższej konieczności jego autorów, to znaczy został wprowadzony w obliczu bezpośredniego niebezpieczeństwa sowieckiej interwencji, czy też owego bezpośredniego niebezpieczeństwa nie było. A przecież nie ulega wątpliwości, że stan wojenny został wprowadzony w obronie władzy komunistycznej w Polsce, która powoływała się na obronę ideologii. Na murach miast jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego pojawiała się na plakatach złowieszcza deklaracja, którą pamiętam: "Socjalizmu będziemy bronić jak niepodległości Polski".

Proszę sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji znalazłby się prokurator IPN-u, który, zapytany o to, jaka jest ocena prawna tego, co się stało w grudniu

1981 r., odpowiedziałby: "Nie wiem, bo nawet nie zapytałem o to autorów stanu wojennego". Wtedy usłyszelibyśmy: "A więc kierujecie akty oskarżenia przeciw tym, którzy w stanie wojennym znęcali się nad aresztowanymi, a nie zapytaliście autorów stanu wojennego, czym kierowali się, stwarzając ten stan rzeczy, w którym możliwy był powrót stalinowskich metod?". Bo stan wojenny przyniósł recydywę metod stalinowskich, jeśli chodzi o postępowanie wobec aresztowanych.

Wiedza o przeszłości

- Nie jest to zemsta nad zwyciężonymi?

- Nie. Nie ma takiego tła dla prowadzonych przez nas postępowań.

Powiem jeszcze jedno: zawsze prowadzimy postępowanie przygotowawcze z nadzieją, że osoba skonfrontowana z zarzutem zechce ujawnić, choćby na swoją obronę, tę wiedzę, której w inny sposób nie uzyskamy.

Niech mi będzie wolno odwołać się tu do spraw mających za przedmiot zbrodnie nazistowskie. Otóż prowadzimy postępowania także po to, by wyjaśnić to, co do tej pory nie zostało wyjaśnione, a co może być jeszcze wyjaśnione. Także wtedy, gdy nie ma perspektyw postawienia przed sądem sprawców. Choćby dlatego, że nie żyją.

Jednym z takich śledztw, bardzo czasochłonnych, które niedługo zostanie zakończone, jest postępowanie, które ma odpowiedzieć na pytanie, czy prof. Rudolf Spanner, kierownik Instytutu Anatomii Akademii Medycznej w Gdańsku, używał do produkcji mydła jako surowca ludzkiego tłuszczu. Pisała o tym Zofia Nałkowska. W czasie wojny istniało powszechne przekonanie, że Niemcy wytwarzają takie mydło, opatrzone literami RIF. Ten skrót rozpoznawano jako "rein jüdisches Fett", "czysty tłuszcz żydowski".

Przed kilkoma laty pojawiły się w mediach informacje, że prowadzimy śledztwo w tej sprawie. Zwróciła się o to do IPN-u społeczność niemiecka w Gdańsku, argumentując, że tablica na gmachu Akademii Medycznej, mówiąca, iż w tym budynku prof. Spanner produkował mydło z ludzi, wymaga weryfikacji. Że albo trzeba to potwierdzić, albo zabrać tę tablicę. Wszczęliśmy śledztwo i prokuratorzy IPN-u otrzymywali z wielu źródeł listy z informacjami typu "u nas w domu jest kawałek mydła RIF, możemy Komisji przedstawić jako dowód, to jest z ludzkiego tłuszczu".

Dziś wiemy, że kostki mydła z napisem RIF - które, bywa, są przechowywane w rodzinach albo w izbach pamięci - nie były produkowane z ludzkiego tłuszczu. Litery RIF to skrót od niemieckiej nazwy "Centrala Rzeszy ds. zaopatrzenia w tłuszcze przemysłowe".

Mamy jednak próbki mydła pochodzące z laboratorium Spannera, badaliśmy je za pomocą najnowszej techniki, której wcześniej nie było. Wyniki badań zostaną podane wkrótce do publicznej wiadomości. W tej chwili nie mogę w sprawie powiedzieć więcej.

- Czyli wynik takiego śledztwa ma znaczenie już nie tyle prawne, ale dla naszej wiedzy o przeszłości?

- Tak. W tym przypadku chodzi o pytanie, czy Nałkowska pisała prawdę i czy ta tablica mówi prawdę? Sprawa ta pokazuje, czym jeszcze przychodzi się nam zajmować, gdy chodzi o koszmar II wojny światowej.

Esbecka zmowa milczenia

- Czy chronologia ma znaczenie? Mówiąc inaczej, czy bardziej intensywnie, ze względu na wiek sprawców i świadków, pracuje się nad zbrodniami stalinowskimi, a represje wobec opozycji w latach 80. dopiero czekają na to, aż prokuratorzy się nimi zajmą?

- Nie, tak bym nie powiedział. Istotnie, po zawieszeniu działalności Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, a przed rozpoczęciem działalności już przez Komisję Ścigania, moją intencją było kontynuowanie tych śledztw, które zostały zapoczątkowane, lecz były zawieszone. A one dotyczyły zbrodni stalinowskich. Za kontynuowaniem tych śledztw przemawiał również wiek sprawców i pokrzywdzonych. Zatem one były podejmowane w pierwszej kolejności. Pamiętajmy też, że sporo czasu zajęło tworzenie pionu śledczego, powoływanie nowych prokuratorów. Ci, którzy przychodzili, mieli za zadanie podejmować śledztwa, które już są wszczęte.

Następnie przechodziliśmy do lat 80. Nie ukrywam, że właśnie z myślą o ściganiu zbrodni z lat 80. w ustawie o IPN umieściliśmy, podczas prac nad projektem tej ustawy zapis, który pozwala nadać status świadka koronnego sprawcy zbrodni komunistycznej, nawet tej najcięższej, jak zabójstwo. Zakładaliśmy, że instytucja ta pozwoli na ujawnienie sprawców zbrodni popełnionych po wprowadzeniu stanu wojennego na łącznie 107 osobach. W tylu przypadkach istnieje prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż były to zabójstwa, choć czasami upozorowane na wypadki. Albo zabójstwa, których okoliczności nigdy nie zostały wyjaśnione. Jak dotąd nie udało się nam uzyskać relacji takiego świadka koronnego, co może skłaniać do refleksji, że środowisko sprawców tych zbrodni jest bardziej zwarte niż środowisko przestępczości zorganizowanej. Bo w tej udało się jednak przełamać zmowę milczenia i pozyskać świadków koronnych.

- Jakie są zadania Komisji na następne lata?

- Chcemy kontynuować to, co zaczęliśmy. Chodzi o możliwość prawno-karnej oceny zbrodni komunistycznych popełnionych w latach 70. i 80. oraz o kontynuowanie śledztw w sprawach zbrodni sądowych. Chcemy też kontynuować te postępowania, które nie kończą się aktami oskarżenia w sprawach zbrodni nazistowskich, ale wyjaśniają nieznane ich aspekty.

Nie prowadzimy śledztw na polityczne zamówienia. Postępujemy w zgodzie z normami państwa prawa i z zasadami pracy prokuratorskiej. Z moich doświadczeń od 1998 r. wynika, że od żadnego z prokuratorów generalnych i zarazem ministrów sprawiedliwości jako ich podwładny nie otrzymywałem żadnych poleceń co do prowadzenia określonego postępowania czy wszczęcia jakiegoś postępowania.

WITOLD KULESZA (ur. 1950 w Łodzi) jest prawnikiem; po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w Zakładzie Prawa Karnego Materialnego UŁ, którym kieruje od 1992 r. jako profesor. Od ukończenia studiów współpracował społecznie z Okręgową Komisją Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi, a w latach 1994-98 był jej przewodniczącym. W 1998 r. powołany na stanowisko Dyrektora Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu; od 2000 r. kieruje Główną Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, która stanowi pion śledczy IPN. Wprowadził do polskiej terminologii prawniczej pojęcie "kłamstwa oświęcimskiego". W okresie stanu wojennego i w latach następnych udzielał pomocy prawnej osobom represjonowanym, występując jako obrońca w postępowaniach dyscyplinarnych i sądowych ze stosunków pracy. Odznaczony w 2001 r. Krzyżem Zasługi RFN za budowanie zrozumienia między Niemcami a Polakami; w 2004 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Republiki Węgierskiej za doprowadzenie do zakończenia śledztwa w sprawie zbrodni wojennej, popełnionej przez żołnierzy Armii Czerwonej na żołnierzach węgierskich w 1945 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia w Tygodniku (39/2006)