Diabelski pakt zastępcy Saddama

Tak bardzo chciał wrócić do władzy, że sprzymierzył się z Państwem Islamskim. Ale Izzet Ibrahim al-Duri, kiedyś prawa ręka dyktatora Iraku, przeliczył swe siły.

24.05.2015

Czyta się kilka minut

Szyici obnoszą ulicami Bagdadu przeszkloną trumnę z ciałem swego wroga Al-Duriego, 20 kwietnia 2015 r. / Fot. Hadi Mizban / AP / EAST NEWS
Szyici obnoszą ulicami Bagdadu przeszkloną trumnę z ciałem swego wroga Al-Duriego, 20 kwietnia 2015 r. / Fot. Hadi Mizban / AP / EAST NEWS

Spektakl, który szyiccy milicjanci odegrali tego dnia w centrum Bagdadu, był makabryczny: ulicami poniesiono przeszkloną trumnę z trupem mężczyzny, którym miałby być nie kto inny, jak sam Izzet Ibrahim al-Duri, niegdysiejszy zastępca dyktatora Saddama Husajna – w 2003 r. obalonego przez Amerykanów. Było to pod koniec kwietnia. Trzy dni wcześniej generał Al-Duri – przez lata oprawca irackich szyitów, a po 2003 r. jedna z czołowych postaci irackiego podziemia – miał zginąć w zasadzce, gdzieś na wschód od miasta Tikrit.

Od lodziarza do generała

Czy zwłoki z charakterystycznym wąsem, ufarbowanym henną na rudo, rzeczywiście należały do Al-Duriego? To będzie wiadomo dopiero za jakiś czas. Medycy sądowi z Bagdadu twierdzą, że nie mają próbek porównawczych do testu DNA, który pozwoliłby zidentyfikować trupa z przeszklonej trumny. A wątpliwości są uzasadnione, gdyż w minionych latach śmierć Al-Duriego ogłaszano już wielokrotnie.
Jednak martwy czy żywy, Al-Duri symbolizuje dziś zwłaszcza jedno: klęskę baasistów (jak zwano członków rządzącej kiedyś partii Baas), którym nie udało się stanąć na czele sunnickiej rebelii w Iraku. A decydujący, śmiertelny cios w dowodzoną przez siebie podziemną „armię” Al-Duri zadał własnymi rękoma, gdy w 2014 r. sprzymierzył się z dżihadystami z tzw. Państwa Islamskiego (w większości sunnitami, podobnie jak on i jego baasiści).
Jeśli chodzi o stosowanie terroru, dżihadyści mogliby się od niego uczyć. Urodzony w 1942 r. w al-Dawr koło Tikritu, Al-Duri wywodził się ze społecznych nizin, podobnie jak Saddam Husajn. Zwano go „Lodziarzem”, gdyż jako młody chłopak sprzedawał bryły lodu – w tamtych czasach, gdy nie było prądu, niezbędne w irackich domach. Wcześnie związał się z partią Baas, działał w jej podziemnych strukturach, brał udział w zamachach i w tzw. pierwszym puczu w 1963 r., gdy Baas i sprzymierzeni z nią wojskowi przejęli rządy w kraju.
Podczas kolejnych etapów walki o władzę między rywalizującymi frakcjami i kolejnych rzezi Al-Duri należał do tzw. kliki z Tikritu, która koniec końców utorowała drogę do władzy Saddamowi Husajnowi (starszemu o pięć lat od Al-Duriego). Wspólnie eliminowali każdego, kto mógł być dla nich zagrożeniem. Blady rudzielec z wąsem stał wiernie u boku Saddama także później, gdy ten toczył wojnę z Iranem, gdy używał broni chemicznej przeciw Kurdom, gdy napadł na Kuwejt i gdy w 1991 r. utopił we krwi szyickie powstanie w południowym Iraku.
Jako wiceprzewodniczący Rady Dowództwa Rewolucyjnego Al-Duri był drugim po Saddamie człowiekiem w państwie. Przez jakiś czas również powinowatym dyktatora, gdy jego córka była żoną Udaja, syna Saddama. Wprawdzie małżeństwo z notorycznym gwałcicielem i mordercą nie trwało długo, ale jego rozpad nie zaciążył na męskiej przyjaźni obu teściów.

Wódz podziemnej armii

Władczy i bez skrupułów – takim go znano. Ale miał on też inne oblicze. O ile Saddam chętnie pozował z cygarem i szklaneczką whisky, o tyle on prezentował się jako pobożny muzułmanin. Jeszcze za młodu dołączył do sufickiego bractwa Nakszbandija [sufizm to ogólne określenie nurtów mistycznych w islamie – red.]. Bractwo zyskało na tym ochronę, a w zamian Al-Duri, wspierając się na nim, budował swe wpływy. Gdy w 2003 r. Amerykanie obalili Saddama i Al-Duri trafił jako król trefl do słynnej talii kart – rozdawana Irakijczykom przez Amerykanów była jakby listem gończym. Figury tej talii odpowiadały ukrywającym się prominentom obalonego reżimu – wówczas to właśnie sieć powiązań między członkami bractwa pozwoliła mu skutecznie unikać aresztowania.
W kolejnych latach Al-Duri pojawiał się to w Syrii, to w odległym Jemenie. Ale większość czasu spędzał chyba w ukryciu w Iraku – mimo że chorował na białaczkę. O ile Saddam i jego synowie zostali zdradzeni, o tyle otoczenie Al-Duriego pozostało mu wierne, choć za jego głowę Amerykanie wyznaczyli 10 mln dolarów nagrody. Po straceniu Saddama w 2006 r. – taką karę wymierzył mu iracki sąd – Al-Duri ogłosił powstanie podziemnej armii o dość barokowej nazwie: „Armia mężczyzn podążających ścieżką Nakszbandiji” (skrót: JRTN).
Podobno już wtedy zawierał taktyczne sojusze z Al-Kaidą w Iraku, by uniknąć zarzutu, że jego bojownicy zabijają rodaków (Al-Kaida nie miała problemu z takim oskarżeniem). Zamachy JRTN wymierzone były głównie przeciw wojskom USA, a w wydawanych z ukrycia odezwach Al-Duri potępiał ataki na irackich cywilów i piętnował „konfesjonalizm” Al-Kaidy.
Sytuacja zmieniła się pod koniec 2011 r., gdy USA wycofały się z Iraku. Amerykańscy dowódcy twierdzili wtedy, że „armia” Al-Duriego to jedna z najgroźniejszych grup podziemnych w kraju. Tymczasem Al-Duri ciągnął profity z bezkompromisowego kursu ówczesnego premiera-szyity Malikiego wobec sunnitów: mógł się prezentować jako przywódca sunnickiego ruchu oporu. Jego bojownicy pojawiali się wszędzie tam, gdzie na terenach sunnickich dochodziło do antyrządowych protestów: od Ramadi i Faludży przez Tikrit po Mosul. W styczniu 2013 r. JRTN opublikowała nagranie: zza potężnego biurka Al-Duri wygłosił godzinną mowę, w której zapewniał sunnitów o poparciu „wszystkich sił nacjonalistycznych i islamskich” oraz obiecywał, że walka będzie trwać, aż upadnie „irański sojusz” (szyicki Iran wspiera irackich szyitów).
Ale wkrótce, jeszcze w 2013 r., okazało się, że zbrojne powstanie sunnitów nie jest w stanie niczego obalić, a bojownicy JRTN mogą mobilizować większe oddziały tylko tam, gdzie silne było bractwo Nakszbandiji: między Tikritem i Kirkukiem. Za to w Anbarze (zachodni Irak) i innych sunnickich regionach JRTN odgrywała co najwyżej podrzędną rolę.

Na marginesie

Gdy w grudniu 2013 r. dżihadyści z Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii – organizacji, która poprzedziła obecne Państwo Islamskie – częściowo zajęli iracką prowincję Anbar, Al-Duri znów postawił na sojusz z islamskimi ekstremistami. Kiedy zaś latem 2014 r. dżihadyści zajęli Mosul, Al-Duri wymieniany był nawet jako ten, który miałby przejąć kontrolę nad tą dawną twierdzą „baasistów”. W nagraniu wideo wychwalał on wtedy dżihadystów jako „bohaterów” i mówił, że bliskie jest „wyzwolenie Bagdadu”.
Ale diabelski pakt, jaki zawarł z Państwem Islamskim, niewiele mu pomógł. Fanatyczni dżihadyści pogardzają sufizmem niemal tak jak „niewiernymi” i szyitami. I nie w smak była im rola tych, którzy mieliby torować drogę do władzy pogrobowcom Partii Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego (tak brzmiała pełna nazwa Baas). Wprawdzie dawni „baasiści” walczą dziś także w szeregach Państwa Islamskiego, ale w istocie są oni rozproszeni po prawie wszystkich irackich ugrupowaniach; niektórzy trafili nawet do rządu w Bagdadzie.
Ostatnio Al-Duri zmienił taktykę i zaczął dystansować się od dżihadystów. W być może ostatnim przesłaniu wideo krytykował ich za to, że innych muzułmanów traktują jak „niewiernych”. Ale było za późno: Państwo Islamskie zdążyło zepchnąć już na margines wszystkie podziemne grupy sunnickie. ©

Przełożył WP

INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”. Przez wiele lat mieszkała i pracowała w Bagdadzie.

RAMADI I PALMIRA: NOWE ZDOBYCZE DŻIHADYSTÓW
Najpierw Ramadi, potem Palmira. Mimo nalotów, prowadzonych przez lotnictwo USA i krajów arabskich, Państwo Islamskie kontynuuje ofensywę. Zajęcie przez IS w minionych dniach irackiego Ramadi to cios dla władz Bagdadu. Podczas zdobywania miasta dżihadyści mieli zamordować kilkuset żołnierzy i cywilów. Tysiące Irakijczyków znów rzuciły się do ucieczki – od kwietnia tego roku z Ramadi i okolic miało uciec już ponad 100 tys. ludzi. „New York Times” twierdzi, że natychmiast po upadku Ramadi rząd USA podjął decyzję o dostarczeniu armii irackiej – tak szybko, jak to możliwe – tysiąca rakiet przeciwpancernych.
Z kolei w Syrii dżihadyści zajęli w minioną środę miasto Palmira, wypierając stąd syryjską armię rządową. W ręce dżihadystów wpadły też antyczne ruiny z czasów rzymskich, wpisane na listę UNESCO. Wprawdzie władze Syrii twierdzą, że udało się zawczasu ewakuować miejscowe muzeum, ale dżihadyści, którzy w przeszłości ostentacyjnie niszczyli zabytki nieislamskie (a także islamskie, niezwiązane z sunnitami), mogą wysadzić imponujące kolumnady i stanowiska archeologiczne, np. wielkie pola grobowe z czasów antycznych. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2015