Demokracja między piętrami

Sytuacja jest dynamiczna - posłowie powtarzają te słowa jak zaklęcie. Mają być odpowiedzią na wszystkie pytania: czy będą wybory, czy sejm się rozwiąże, czy odwołają Ziobrę, czy powstanie po raz trzeci koalicja PO-LPR-Samoobrona, czy ujawnione zostaną zeznania Kaczmarka?.

28.08.2007

Czyta się kilka minut

rys.M.Owczarek /
rys.M.Owczarek /

Telewizor w kuluarach Sejmu przyciąga posłów jak magnes. Jednak konferencja Zbigniewa Ziobry i Zbigniewa Wassermana, wypowiedzi Janusza Kaczmarka, nawet pierwsza po wakacjach konferencja prasowa premiera przyciągały umiarkowany tłumek. Natomiast krzyki, bójka na pięści, obrzucanie się kubkami w boliwijskim parlamencie - tłum. Trudno dociec, czy posłów zainteresowała ta forma politycznej walki, czy też potrzebna im była satysfakcja, że u nas nie jest jeszcze tak źle. - Czegoś takiego się nie doczekacie, nie liczcie na to - zapewniali dziennikarzy.

Wojna jednak trwa. Nie na pięści, lecz na słowa, przecieki, obelgi i haki. Wojna wszystkich o wszystko. Dla LPR-u i Samoobrony - o polityczne życie. Dla Platformy - o polityczną przyszłość. Dla PiS-u - o zachowanie wpływów i niedopuszczenie do kompromitacji.

Frontman

PiS na pierwszą linię walki rzuciło marszałka Ludwika Dorna, ale nawet ten zaprawiony w bojach parlamentarzysta z trudem trzymał nerwy na wodzy. Być może uwierała go misja, której chcąc nie chcąc musiał się podjąć, skoro partia tego zażądała. Być może jego zdenerwowanie wynikało również z faktu, że to on musiał wziąć na siebie obronę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę. Być może tym należy tłumaczyć jego ostateczną i - co tu kryć - wymuszoną zgodę na udostępnienie posłom zeznań Janusza Kaczmarka. Kaczmarek miał w nich ujawniać między innymi w jaki sposób Zbigniew Ziobro doprowadził do konfliktu Dorna z premierem i usunięcia go ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych i administracji.

Teraz Dorn walczył samotnie, bo partia postanowiła chronić Jarosława Kaczyńskiego. Premier nie pojawił się w Sejmie ani razu. Nie przyszedł nawet na głosowania, o których pisowscy posłowie powtarzali, że zdecydują, czy Polska runie, czy - nie. Faktycznie, ustawy były ważne. Wejście do strefy Schengen, karta nauczyciela. Ale widocznie nie były aż tak ważne, by ryzykować uwikłanie premiera w polityczną awanturę. On był od tego daleko, promując jednocześnie nową ustawę o budownictwie mieszkaniowym. (Swoją drogą: kto ją uchwali, skoro Sejm ma się rozwiązać?) Propagandowo premier pewnie tę rundę wygrał - przy okazji nie omieszkał dołożyć opozycji, oskarżyć ją o chodzenie na pasku oligarchów i zapowiedzieć powrót Rywinlandu. Krótko skwitował przesłuchanie Kaczmarka - stek bzdur, i dał jasno do zrozumienia, że ta sprawa go już nie interesuje.

Ludwik Dorn jednak musiał podjąć nierówną walkę z opozycją, czyli niemal z całym, nie-pisowskim, sejmem. Nie docenił jednak jej determinacji i - u tych, którzy swego politycznego bytu są niepewni - woli przetrwania. Gdy oświadczył, że nie podda pod głosowanie wniosków opozycji o powołanie komisji śledczych - w sprawie akcji CBA w ministerstwie rolnictwa i wyjaśnienia samobójczej śmierci Barbary Blidy - wywołał efekt podobny do skutków zabójstwa arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Wszystkie strony - no prawie, bo część postanowiła przyjąć status państwa neutralnego - stanęły do walki. Racjonalne argumenty przestały się liczyć. Wykorzystywano wszystko: od konia Kaliguli w rzymskim Senacie do przypominania sprawy Anny Jaruckiej i jej oskarżeń Włodzimierza Cimoszewicza. Marszałek próbował wyjaśniać, że komisja w sprawie CBA stanie się komisją ochrony Leppera. Dla wszystkich było jasne, że PiS jak ognia boi się grzebania w działalności podległych mu służb specjalnych, nie życzy sobie wtrącania się w ich politykę i daje do zrozumienia, że państwo prawa i sprawiedliwości jest wyłącznie państwem Prawa i Sprawiedliwości.

Po lekturze

Komisja śledcza mogłaby ujawnić nieprawidłowości rządzących, a z odczytanych posłom zeznań Janusza Kaczmarka wyłania się ponury obraz Polski rządzonej za pomocą haków, inwigilacji, używania służb specjalnych w walce z opozycją. To nie porażające, a przerażające - komentował przewodniczący komisji Paweł Graś z Platformy Obywatelskiej w pierwszym dniu zeznań Kaczmarka. - Porażające to mało - dopowiadali posłowie, gdy nad ranem opuszczali sejm, gdzie na utajnionym posiedzeniu marszałek Dorn odczytywał im stenogram z przesłuchań. - Bagno. Koniec świata. Czegoś takiego jeszcze nie było. - komentarze zmęczonych posłów jasno pokazywały, że bez komisji śledczej, bez odwołania ministra Ziobry nie da się zapobiec niszczeniu państwa. Jednak PiS, po wskazówce premiera, że zeznania prokuratora to tylko stek bzdur, nie przyszedł na posiedzenie. Ten brak zainteresowania zeznaniami Kaczmarka opozycja umiejętnie wykorzystywała. Skoro to tylko stek bzdur, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby zeznania ujawnić.

Sytuacja - co widać wyraźnie - wymknęła się PiS-owi spod kontroli. Nawet jeśli marszałek Dorn robił i robi wszystko, by zapobiec stopniowemu osuwaniu się partii na dno, teraz lawiny nie da się już powstrzymać. I nie pomoże zwołana naprędce konwencja wyborcza w symbolicznej Hali Oliwii w Gdańsku. Nie pomogą zwołani mówcy - w tym Jan Olszewski, nie pomoże demonstracja siły i solidarności, bo od dziś znów zaczną się pytania o zeznania Kaczmarka, tym razem szczegółowe. I jeśli odpowiedzią będzie wyłącznie kampanijna już retoryka i próba sił z opozycją - nie uda się sprawy Kaczmarka zamieść pod dywan, czego najlepszym dowodem determinacja z jaką opozycja walczyła w Sejmie.

Marszałek bronił się dwa dni, a w tym czasie Janusz Kaczmarek sypał swoich dawnych kolegów. Godzinę po jego wyjściu z przesłuchań w sejmowej komisji śledczej pojawiły się pierwsze przecieki: na kogo obecna władza zbierała haki i kogo rozpracowywała. Choć wiarygodność Kaczmarka jest poddawana w wątpliwość, tajemnice przekazywane za zamkniętymi drzwiami niezwykle intrygowały posłów. Z okazji skorzystał nawet koordynator do spraw służb specjalnych Zbigniew Wassermann, któremu jakoś nie chciało przejść przez usta zdanie, że Kaczmarek wszystko wyssał z palca. I w kuluarach posłowie PiS coraz częściej zadawali sobie pytanie: - A co, jeśli to prawda? Jeśli choć część z tego jest prawdą?

Jolanta Szczypińska niestrudzenie przywoływała wątpiących posłów do porządku, przekonywała o dobrych intencjach premiera i niecnych praktykach opozycji. Problem w tym, że mit niezwyciężonego premiera i lidera jest coraz odważniej podawany w wątpliwość w łonie samej partii. Szeregowi posłowie zastanawiają się, jaką władzę nad premierem ma Zbigniew Ziobro. Czy i premiera nagrywał i co o nim wie? Wśród posłów narasta przekonanie o rosnącym wpływie Ziobry, który szkodzi wizerunkowi partii. Nie mieliby nic przeciwko temu, by młodego i piekielnie ambitnego ministra sprawiedliwości trochę usadzić i ostudzić. Boją się, że Ziobro może nie tylko siebie, ale i ich pociągnąć na dno. Przewidują, że Kaczmarek nadal będzie sypał, a opozycja doprowadzi w końcu do powołania komisji śledczej. PiS powtarza więc argumenty o konieczności oczyszczenia państwa z komunistycznych złogów, ale prowokuje tym samym porównania. Czy państwo PiS działa jeszcze w sposób demokratyczny?

Odmowa sięgnięcia do sedna, do dokumentów, każe podejrzewać, że rządzący mają na sumieniu poważne grzechy. I nie wystarczy tylko zapewnienie Zbigniewa Ziobry, że to wszystko nieprawda, a Kaczmarek kłamie. Nie wystarczy przekonywać o cynicznej grze i kompromitacji opozycji. Bo gra i walczy każdy. Problem tylko - jakimi metodami i jakie narzędzia do tej walki otrzymał, i jakie wykorzystuje. Na to pytanie i premier, i minister Ziobro powinni dać odpowiedź.

Na rubieżach

Przed sejmowym telewizorem zbiera się spory tłumek. Posłowie wychodzą z głosowań i zatrzymują się jak wryci, z niedowierzaniem oglądając zmagania posła Stanisława Łyżwińskiego uwięzionego w szpitalnej windzie, które na żywo relacjonuje telewizja TVN24. Nie można powiedzieć, aby perypetie posła, którego dzień wcześniej Sejm pozbawił immunitetu i wyraził zgodę na aresztowanie, wzbudzał litość jego dawnych kolegów. Nikt nawet nie stara się hamować śmiechu. Renata Beger i Danuta Hojarska z Samoobrony śmieją się na cały głos. Dopiero po chwili przychodzi opamiętanie. - A jeśli on tam umrze? Tam przecież nie ma klimatyzacji - martwią się posłowie i filozoficznie dodają, że to wynik fatalnie działającej służby zdrowia. Historia z Łyżwińskim dopisuje do dramatycznych wydarzeń w Sejmie humorystyczną kartę. - Nawet Bareja by tego nie wymyślił. A gdyby wymyślił, to by mówili, że przesadził. - zastanawiają się posłowie. Ale czy może być coś bardziej groteskowego niż aresztowany poseł, który wraz z funkcjonariuszami policji utknął w windzie na oczach całej Polski?

Opozycja tymczasem zabrała się za przyczółki, czyli sięgnęła tam, gdzie nie sięga władza Dorna - do sejmowych komisji. Sprawa nie ma politycznej rangi, choć odwołanie z funkcji przewodniczącego komisji Marka Kuchcińskiego było odwetem symbolicznym i triumfalnym za wszelkie uzurpatorskie - jak mówił Roman Giertych - działania marszałka Sejmu. - To nie ostatnia odzyskana rubież. Idziemy po następne - komentował na gorąco następca Kuchcińskiego, poseł Platformy Obywatelskiej Grzegorz Dolniak. Opozycja nabrała wiatru w żagle, oskarżała Dorna o zamach stanu, a niezwykle widowiskowym pojedynkom słownym Dorn-Giertych przyglądano się z zapartym tchem. Giertych walczy o polityczne przeżycie, walczy o rozgłos i poparcie, ale też trzeba mu oddać sprawiedliwość. Gdyby nie jego determinacja, być może dziś wszystko w Sejmie nadal przebiegałoby pod dyktando PiS-u. Nie byłoby mowy o czytaniu zeznań Kaczmarka, a rządzący mogliby powtarzać, że przecieki z komisji do spraw służb specjalnych nie mają żadnego znaczenia. Dziś już mają. Giertych walczył, wykorzystując adwokacką biegłość, polityczny cynizm i wrodzoną złośliwość. Platforma zachowywała neutralność, przyglądała się z pełnym niesmaku dystansem. I nie robiła nic.

Donald Tusk zabrał głos dopiero w piątek, tylko w swojej sprawie i tylko po to, aby po raz kolejny zagrać PiS-owi na nosie. Prezydent Lech Kaczyński miał zabiegać o spotkanie z liderem opozycji. Lider opozycji wystąpił i powiedział publicznie. - Nie. Dziękuję. Żadnych spotkań nie będzie.

Odmowę można zrozumieć, bo Platforma bała się, że zostanie uwikłana w niejasne dla opinii publicznej konszachty z rządzącymi, których chce za wszelką cenę uniknąć. W końcu, po pierwszym spotkaniu zdecydowano o przyspieszonych wyborach 21 października i dla PO sprawa jest zamknięta. Ale - jak wszystkim wiadomo - sytuacja jest dynamiczna. Platforma chce pozostać niewinną dziewicą, która odmawia wszystkim konkurentom. Nie chce ani z PiS-em, ani z lewicą, ani z Giertychem i Lepperem. Czego więc chce? Pozostać niezależną i piękną singielką, która w nowych wyborach dostanie pełnię władzy nieubrudzona podejrzanymi konszachtami z byle kim.

Nie było to proste, gdy kolejne dni przynosiły rewelacje wyciekające z zeznań Kaczmarka. O podsłuchiwanych politykach i podsłuchiwanych dziennikarzach. O metodach rządzenia. Może to wszystko nieprawda? A może prawda? Odpowiedź może dać tylko komisja śledcza - bo przecież nie podległa i uległa ministrowi Ziobrze prokuratura. Wyborca musi wiedzieć, co jest prawdą, co stekiem bzdur. Musi wiedzieć, czy rzeczywiście PiS wykorzystywał służby specjalne, zbierał haki na przeciwników, podsłuchiwał dziennikarzy. Bez tego wybory staną się farsą, a brudna kampania - której przedsmak widoczny był już w Sejmie - niczego nie wyjaśni. Co w przyszłym tygodniu zrobi Platforma? Przejmie polityczną inicjatywę? Czy znów pozostanie bierna, czekając na rozwój wydarzeń?

W ostatnim dniu posiedzenia posłowie zabrali do Sejmu amatorskie kamery. Dokumentacja pożegnalna? Rano filmowali budynek w całej jego krasie. Ozdobne stiuki, pluszowe fotele, wejście do ulubionej Hawełki. Filmowali pierwsze minuty posiedzenia. W południe dostali materiał na thriller, gdy Giertych kłócił się z Dornem, potem materiał na komedię z Łyżwińskim w roli głównej. W nocy już filmować nic nie mogli, bo Sejm utajnił swoje obrady, co jest równoznaczne z zakazem wnoszenia na salę urządzeń elektronicznych. Dostali jeszcze szansę na dokrętki, będą je pewnie robić przez tydzień, dwa. Potem przyjdzie czas na odkręcanie tabliczek, robienie pamiątkowych zdjęć. Rytuał końca kadencji. Nic nie jest jednak przesądzone. Do 7 września jeszcze sporo czasu. A nuż, liderzy się opamiętają. I sejmowe życie znów stanie się piękne. Pamiętajmy, sytuacja jest dynamiczna!

Katarzyna Kolenda-Zaleska jest dziennikarką "Faktów" TVN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2007