Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Diwali to dla hindusów z północnych Indii chyba najważniejsze ze świąt. Obchodzi się je dla uczczenia zwycięskiego powrotu bóstwa Pana Ramy z wyspiarskiej twierdzy Lanki, gdzie pokonał jej władcę Ravanę i odbił z jego niewoli swoją żonę, Sitę. Diwali jest świętem walki z demonami i zwycięstwa światła nad ciemnością, dobra nad złem. Tego dnia, wieczorem, mieszkańcy północnych Indii obdarowują się łakociami i palą przed domami oliwne lampki. Przez całą noc nad miastami strzelają petardy i fajerwerki. Święto, które powinno przynosić radość i nadzieję, od kilku lat wprawia jednak mieszkańców Delhi w zadumę i niepokój. Karnawał sztucznych ogni zwiastuje bowiem czas, gdy stolicę przejmuje we władanie zabójczy smog, a życie w mieście staje się nieznośne.
W czwartek, ósmego listopada, nazajutrz po nocnej orgii sztucznych ogni, Delhi i inne miasta na północy kraju, spowiła szaro-mleczna, mglista chmura, a komunikaty radiowe ostrzegały, że prawie w całym mieście poziom trucizn w powietrzu przekroczył poziom alarmowy (400, podczas gdy dopuszczalna przez Światową Organizację Zdrowia norma wynosi 25), a w niektórych dzielnicach sięgał nawet ponad półtora tysiąca (rekordowe 1665 w śródmiejskim Anand Vihar).
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Indie na szafranowo
Trucizny, które niepokoją mieszkańców Delhi to pyły zawieszone PM 2,5 i PM 10 – znane nam też w Polsce drobiny, które wdychane przez ludzi przedostają się do płuc, wywołując chroniczne infekcje, choroby gardła i dróg oddechowych, a także alergie, astmy, a nawet nowotwory. „Od dawna przeklinam to święto – skarżył mi się przed rokiem znajomy hotelarz z delhijskiej dzielnicy Pahar Ganj, gdzie zatrzymuję się zwykle podczas podróży do Indii. – Muszę zabraniać dzieciom tego, na co się najbardziej cieszą, odmawiać zabawy, w której uczestniczą ich koleżanki i koledzy. Ale muszę myśleć o ich zdrowiu. Nie pozwalam im zimą bawić się na podwórku, najchętniej w ogóle nie wypuszczałbym na ulicę. A i tak ciągle kaszlą. W kółko tylko bieganie po lekarzach, antybiotyki, sterydy!”.
Cena za sukces
Dwudziestomilionowe Delhi, jedna z największych azjatyckich metropolii, od lat cieszy się złowrogą opinią należącego do najbardziej zanieczyszczonych miast świata. Na ostatniej czarnej liście WHO, zdominowanej przez indyjskie miasta, zajęło 6. miejsce. To i tak postęp, bo niedawno było na miejscu pierwszym.
Jego ekologiczny upadek jest w głównej mierze wynikiem gospodarczego sukcesu. Po dziesięcioleciach ubóstwa i eksperymentów z socjalizmem, na przełomie wieków Indie przeszły na wolnorynkowy kapitalizm. Gospodarka zaczęła się gwałtownie rozwijać. Metropolia, jeszcze niedawno znana z szerokich, przestronnych i przewiewnych, a przede wszystkim zielonych alei w nowej części stolicy, zaczęła się bogacić i rozrastać, wchłaniać jedną po drugiej okoliczne wioski. Mieszkańców i tak już przeludnionego miasta z każdym rokiem przybywało, a co drugi, dorobiwszy się, natychmiast kupował samochód, motocykl albo przynajmniej skuter. Szacuje się, że dziś po ulicach Delhi jeździ prawie 10 milionów aut. Na delhijskich ulicach brakuje dla nich miejsca, a władze nie nadążają z budową nowych autostrad i obwodnic. Spaliny z unieruchomionych w kilometrowych korkach samochodów są jednym z głównych źródeł trucizn, zasilających smogowe chmury.
Innym są dymy z fabryk, elektrociepłowni i domowych pieców, opalanych drewnem i węglem, a także wszechobecny w mieście kurz z niezliczonych budów, mających zapewnić ściągającym do miasta ludziom dach nad głową i miejsca pracy. Jeśli dodać do tego popiół ze spalanych hałd śmieci i pył, niesiony wiatrem z pustyni Thar, otrzymamy miksturę, która zadusi miasto, czyniąc życie w nim niebezpiecznym.
Komora gazowa
A kolejnym składnikiem trucizny i smogowej chmury, duszącej Delhi są dymy z wypalanych ryżowisk i pól w podstołecznych, żyjących z rolnictwa stanach Haryana i Pendżab. Jesienią tamtejsi chłopi kończą żniwa i przygotowują pola pod nowe zasiewy. Mają na to niespełna miesiąc, a wypalanie ściernisk jest najszybszym i najtańszym sposobem przygotowania ziemi pod nową uprawę. Dym znad płonących pól sprawia, że od października niebo nad Delhi zasnuwa się chmurami. Sytuację stolicy dodatkowo utrudnia jej położenie geograficzne i klimat. Delhi leży w niecce, otoczonej odległymi łańcuchami górskimi, a zimy są tu zwykle bezwietrzne. Zbiegające się z wypalaniem pól święto Diwali i towarzyszący mu karnawał sztucznych ogni są jedynie zwieńczeniem najtrudniejszej dla mieszkańców Delhi pory roku, gdy indyjska stolica, według słów jej gospodarza Arvinda Kejriwala, z kwitnącego miasta przemienia się w „komorę gazową”.
Czytaj także: Wojciech Jagielski: Kłopotliwe Taj Mahal
Amerykańcy i brytyjscy badacze ustalili, że mieszkańcy Delhi, mimo coraz większej zamożności, umierają w coraz młodszym wieku, a Arvind Kumar, stołeczny chirurg, specjalizujący się w operacjach płuc powiedział niedawno jednemu z zagranicznych dziennikarzy, że dzieci, które przychodzą na świat w Delhi od pierwszego dnia życia wdychają tak zanieczyszczone powietrze, jakby paliły paczkę papierosów dziennie. W zagranicznych ambasadach ogromnych powodzeniem cieszyła się niedawno historia pewnego duńskiego konsula, któremu po oględzinach płuc lekarz poradził, by ograniczył palenie, gdyż paczka papierosów dziennie zaprowadzi go do grobu, tymczasem Duńczyk w ogóle nie palił, a jedynie mieszkał od kilku lat w Delhi. Wieści o zatrutym powietrzu w indyjskiej stolicy sprawiły, że zagraniczni dyplomaci zaczęli unikać wyjazdów na tamtejsze placówki, a władze Norwegii rozważają, czy dyplomatom z ambasady w Delhi nie płacić dodatków za pracę w szkodliwych warunkach.
Walka z wiatrakami
Władze państwa i stolicy nie przyglądają się biernie, jak ich obywatele duszą się w smogu, ale podejmowane wysiłki nie przynoszą ratunku. Kilka lat temu stołeczne władze próbowały wprowadzić reglamentację na delhijskich ulicach. Od pierwszego dnia nowego roku do co najmniej połowy stycznia w indyjskiej stolicy miejscowych kierowców obowiązuje nowy porządek korzystania z ulic. We wtorki, czwartki i soboty jeździć tu miały wyłącznie samochody, których numery rejestracyjne kończą się liczbą parzystą, w poniedziałki, środy i piątki – na nieparzystą. Wielkim ciężarówkom, których tysiące codziennie przetaczają się przez miasto pozwolono jeździć jedynie nocą. Władzom zabrakło jednak odwagi i żeby nie uprzykrzać zanadto życia mieszkańcom stolicy, wyłączyły z reglamentacji motocykle i skutery, taksówki miejskie i motorowe riksze, karetki pogotowia, wozy policyjne i strażackie, a także samochody napędzane gazem ziemnym. Z uciążliwych przepisów zwolnili się też wszyscy wyżsi rangą dygnitarze, posłowie, sędziowie i cudzoziemscy dyplomaci. W rezultacie, mieszkańcy miasta nie tylko nie odczuli ulgi, ale nawet nie zauważyli różnicy, a wkrótce eksperymentu w ogóle zaniechano.
W zeszłym roku władze próbowały też zakazać sztucznych ogni w święto Diwali. Zrezygnowały jednak wobec sprzeciwu pobożnych wiernych, ich kapłanów i działaczy rządzącej, a odwołującej się do hinduskiej tożsamości Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). Wszyscy oni przekonywali zgodnie, że zakaz fajerwerków będzie pogwałceniem wolności religijnej hindusów. W tym roku pozwolono odpalać sztucznie ognie jedynie między ósmą a dziesiątą w nocy i wyłącznie fajerwerki „zielone”, najmniej szkodliwe dla otoczenia. Zakazy pozostały na papierze. Policja obliczyła, że w świąteczną noc w Delhi odpalono pięć tysięcy ton fajerwerków i petard. Jeszcze w czwartkowy poranek miasto grzmiało od wybuchów.
Czytaj także: Indie, mój kontynent - rozmowa z Wojciechem Jagielskim
Władze miasta zarządziły też, by budowane i remontowane budynki były zakrywane na czas robót ochronnymi zasłonami, a polewaczki regularnie zmywały stołeczne ulice z kurzu. Zakazano też używania generatorów prądowych napędzanych olejem napędowym i próbuje się utrudniać życie właścicielom samochodów, wyposażonych w dieslowskie silniki.
Już w 2000 roku władze Delhi nakazały, by wszystkie autobusy komunikacji miejskiej, a także wszystkie stołeczne riksze przestawiły się na paliwo gazowe. W 2002 roku zaczęło działać metro, rozbudowany został transport publiczny, zamknięto najstarsze, przestarzałe i najbardziej zatruwające powietrze elektrociepłownie. Wzrosła też ekologiczna świadomość mieszkańców stolicy i widok przechodniów w ochronnych maskach jest w Delhi codziennością. Zwłaszcza zimą.
Polityczny temat
Ostatnio zaczęto mówić w Delhi, że ulgę podczas zimowych miesięcy przyniosłyby wielkie, wysokie na sto metrów wieże-filtry, gigantyczne oczyszczalnie powietrza, które jak mury obronne strzegłyby miasta przed trującymi chmurami i unieszkodliwiałyby najgorsze trucizny. Autorzy pomysłu, hinduscy architekci i ekolodzy z Dubaju, przekonują, że podniebne wieże-filtry uratują Delhi od razu, podczas gdy przekonywanie kierowców, miłośników fajerwerków, a zwłaszcza chłopów z Pendżabu może zająć całe pokolenia.
Oporni są zwłaszcza chłopi, którzy mimo grożących kar ani myślą odstąpić od zwyczaju wypalania ściernisk. Twierdzą, że zawsze tak robili. A z chłopami w Indiach nikt nie zamierza zadzierać. Zwłaszcza przed wyborami, które czekają kraj późną wiosną. Żaden polityk nie pośle policji na płonące ścierniska, żaden sędzia nie wlepi grzywny. Nie ma też mowy, by rządzący Indiami znieśli dopłaty do oleju napędowego, co pozwoliłoby pozbyć się z kraju pojazdów z trującymi powietrze silnikami dieslowskimi.
Polecamy: "Strona świata" - specjalny serwis "TP" z analizami i reportażami Wojciecha Jagielskiego
Indyjską stolicą od trzech lat rządzi najmłodsza z indyjskich partii, populistyczna Partia Zwykłego Człowieka, która wygrała w stolicy atakując korupcję i arogancję starych politycznych elit, zarówno z opozycyjnego dziś Indyjskiego Kongresu Narodowego (partii dynastii Nehru-Gandhich), jak rządzącej BJP. Premier Narendra Modi z krajowego rządu BJP, choć urzęduje w Delhi, wcale nie życzy sukcesu swojemu politycznemu rywalowi, Kejriwalowi, gospodarzowi stolicy. Nie życzy mu też tego opozycyjny Kongres, który też marzy o odzyskaniu władzy. Nieprzyjaźni Kejriwalowi politycy wytykają mu już dziś, że zimą, kiedy w Delhi zaczyna się zatruta pora, zamiast zanosić się kaszlem jak inni, wyjechał z rodziną na wakacje do Dubaju.
Lekcja Pekinu
Jeszcze niedawno, z podobnymi do Delhi problemami zmagał się Pekin i Chiny, największy konkurent i rywal Indii. Podczas jednak gdy Indie dumnie mienią się największą demokracją w Azji i na świecie, przywiązani do autokracji Chińczycy nie zawracają sobie głowy wyborczymi uwarunkowaniami, ograniczeniami, politycznymi kalkulacjami, ani wizerunkiem. W Pekinie kwestie liczby samochodów, wysokości cen oleju napędowego i podatków od silników diesla rozwiązano rządowymi dekretami – podobnie jak kiedyś dozwoloną liczbę dzieci w rodzinie. Powietrze w Pekinie czy Szanghaju – w przeciwieństwie do pogody politycznej – jest dziś zdrowsze niż w Delhi. Policja delhijska podała zaś, że niemal wszystkie fajerwerki, wystrzelone podczas niedawnego święta Diwali, pochodziły z Chin.
Zła pogoda w indyjskiej stolicy minie pod koniec lutego. Delhi znów złapie oddech, zajmie się innymi sprawami i zapomni o trujących, czarnych chmurach zanim pod koniec jesieni znów nie nadciągną nad miasto. Taki klimat.