Deklaracja śmiertelności

– Końca zacząłem się bać tuż po czterdziestce – wyznaje Piotr Pustelnik, himalaista. – Takiego normalnego, ze starości, a nie w górach. Po prostu obudziłem się w środku nocy i pomyślałem: „Boże, ja już jadę w dół”.

27.10.2014

Czyta się kilka minut

Piotr Pustelnik, Annapurna, 2010 r. / Fot. Archiwum prywatne
Piotr Pustelnik, Annapurna, 2010 r. / Fot. Archiwum prywatne

Scena z kwietnia 2010 r.: 59-letni alpinista, przez dwie ostatnie dekady zajmujący się głównie kompletowaniem Korony Himalajów i Karakorum, siedzi w namiocie pod szczytem Annapurny. Jest wyczerpany: dwa dni wcześniej wszedł na swój ostatni niezdobyty szczyt, którego brakowało mu do Korony.

Siedzi w namiocie i płacze jak dziecko.

Omsknięcia

Wcześniej Piotr Pustelnik – jeden z najbardziej utytułowanych polskich himalaistów – „koniec” mówił sobie dwukrotnie.

Po raz pierwszy pięć lat wcześniej, po nieudanej, drugiej już próbie ataku na Annapurnę. – Organizm zawiódł mnie kompletnie – wspomina 63-letni dziś wspinacz. – Na pewnym pułapie okazało się, że z mojego ciała wyparowała cała energia. To było pierwsze, porażające uczucie, że nie jestem już tym samym człowiekiem, co kiedyś.

Ten pierwszy „koniec” kończy się dość szybko. – Choć nadal miałem niepokojące sygnały – zastrzega Pustelnik. – Jak się gdzieś w górach omsknąłem, to już nie było dla mnie zwykłe omsknięcie, tylko raczej starcze omsknięcie.

Mimo to decyduje się na kolejną próbę. Rok później ma szansę wejść na Annapurnę wraz z – nieżyjącym już dziś – Piotrem Morawskim. Obu przychodzi jednak ratować cierpiącego na śnieżną ślepotę Tybetańczyka. Wyczerpani i pozbawieni żywności, czekają w namiotach, aż ten odzyska wzrok. Pozostawienie towarzysza oznacza jego śmierć, zbyt długie czekanie – niechybny koniec całej trójki.

– Zacząłem zastanawiać się głośno, jak godnie umrzeć. Piotr nie chciał tego słuchać, czemu trudno się dziwić. Myśmy tam naprawdę otarli się o śmierć. A ja zdałem sobie sprawę, że zaczyna mnie zawodzić instynkt samozachowawczy. „Nigdy wcześniej – myślałem – nie dopuściłbym do takiej sytuacji” – wspomina Pustelnik.

Ostatecznie Tybetańczyk odzyskuje wzrok. Choć wszystko kończy się szczęśliwie, a historia wchodzi do kanonu bohaterskich akcji ratowniczych, wspinacz nie ma wątpliwości: rok wcześniej wysiadło mu ciało, teraz psychika. „Tym razem naprawdę koniec” – ogłasza.

Przez cały rok 2007 nie jeździ w góry. Z drugim „końcem” wytrzymuje do roku 2008 – do czwartej próby na Annapurnie. Też nieudanej, tym razem jednak z powodu warunków atmosferycznych. Piąty raz Pustelnik jedzie na ten szczyt z kolejnym postanowieniem: ostateczny koniec bez względu na rezultat.

Bardzo ostatni raz

Ze Słowakiem Peterem Hámorem i Kingą Baranowską postanawiają aklimatyzować się nie na trudnym i niebezpiecznym terenie wokół Annapurny, ale w jednej z dolin nieopodal Everestu. Chcą w ramach przedbiegów wejść na siedmiotysięcznik Pumori.

– Stała się rzecz niezwykła – opowiada Pustelnik. – Zaczęło mi po prostu brakować oddechu. Sen, regeneracja – i nic. 59-letni, wysportowany facet niezdolny do wejścia już na etapie aklimatyzacji! Powiedziałem partnerom, że schodzę. W Katmandu mój agent załatwił wszystkich możliwych lekarzy i badania: kardiologa, pulmonologa, testy krwi, wysiłkowe EKG. Nie znaleźli nic. Wróciłem.

W drodze na szczyt dostaje od organizmu jeszcze jeden sygnał. – W idiotyczny sposób przewróciłem się o własny kijek – wspomina. – Upadłem, uderzając się w żebra. Lekarz w bazie stwierdził, że złamania nie ma, ale ja niemal nie mogłem oddychać. Pomyślałem, nie pierwszy raz: „Dziadek przewraca się o własne nogi, trzeba mu jak najszybciej zabrać zabawki, bo się w końcu zabije”. Do końca wyprawy zero radości.

Może poza kilkudziesięcioma sekundami na samym szczycie. Ściskają się z Hámorem i Baranowską, są wzruszeni. On kompletuje Koronę, ona jej połowę (siedem szczytów). – To było ostatnie takie doznanie w moim życiu – mówi Pustelnik.

Półtora dnia później, w namiocie pod Annapurną, dociera do niego sens decyzji, jaką podjął jeszcze przed wyprawą.

– Rozpłakałem się, byłem bezradny jak dziecko – wspomina. – Siedziałem w tym namiocie i nie miałem pojęcia: „Co dalej z tak pięknie rozpoczętym, nowym życiem?”.

„Pan od Korony”

Październik 2014 r. Wspinacz siedzi rozparty na krześle w swoim korporacyjnym gabinecie. Osiemnaste piętro biurowca mBanku w samym centrum Łodzi, za oknami gwarna Piotrkowska, tramwaje, autobusy i rozorane przez koparki rondo. Z tego okna nie widać najmniejszej choćby nierówności terenu – jeśli nie liczyć biurowców i fabryk.

W firmie Piotr Pustelnik, z wykształcenia inżynier, odpowiada za kryzysy. Przygotowuje bank na wypadek katastrof: aktów terroru, awarii systemu informatycznego itd. Ale na korytarzach bywa też „panem od Korony Himalajów”. Gdy idziemy do kuchni po kawę, zaczepia go młodszy kolega – chce zapytać o „pewien artykuł”. Gdy wchodzi do windy, bywa, że słyszy: „Co ty tutaj w ogóle robisz?”. Nosi się inaczej niż inni: oni wbici w garnitury, on w jaskrawym t-shircie.

W gabinecie siedzimy pod galeryjką himalajskich zdjęć. – To pierwsza rzecz, na jaką patrzą wchodzący tu ludzie – Pustelnik pokazuje na fotografie; na jednej z nich stoi na szczycie K2.

Łączność między facetem płaczącym w namiocie pod Annapurną a tym siedzącym cztery lata później na 18. piętrze biurowca w centrum Łodzi? – Siedząc tam, byłem jeszcze zanurzony w 59 latach poprzedniego życia – mówi. – A potem musiałem wymyślić je na nowo.

Pierwsza zasada: żadnej opcji zerowej. Jak wielu polskich zdobywców tego pokolenia, poszedł na kompromis z rzeczywistością: zrezygnował z części wolności na rzecz stabilizacji. Ale nie osiadł w biurowym fotelu. Biega, trenuje, jeździ w góry – tyle że nie wyczynowo. Sylwetka wysportowanego czterdziestolatka.

Czyściec

Godzenie się z przemijaniem? – Z tym jest u mnie kiepsko – odpowiada bez zastanowienia. – Śmierci zacząłem się bać tuż po czterdziestce. Takiej normalnej, ze starości, a nie tej w górach. Po prostu obudziłem się w środku nocy i pomyślałem: „Boże, ja już jadę w dół”. Góry bywają środkiem przeciwbólowym na świadomość przemijania. Kiedy ten środek przestaje działać, wracają koszmary.

„Dlaczego już masz dość tego filmu?” – pyta zza filmowego kadru Marcin Koszałka, reżyser i operator, bohatera jednego ze swoich dokumentów pt. „Deklaracja nieśmiertelności” – Piotra Korczaka. Jeszcze parę lat wstecz absolutnego mistrza wspinania skalnego, teraz (2010 r.) zbliżającego się do pięćdziesiątki kiedyś-mistrza.

„No bo on się w kółko kręci o tym samym – odpowiada bohater, a na jego twarzy, wcześniej jak ze skały, pojawia się grymas irytacji. – Mianowicie o tym, że będzie już coraz gorzej”.

W innym miejscu filmu Korczak mówi: „Nie potrafię już robić trudnych, najtrudniejszych przechwytów, najtrudniejszych dróg. Ale jak zamknę oczy, to każdą z tych najtrudniejszych pamiętam. Pamiętam każdy ruch, każdy układ palców (...) Pamiętam nawet konkretny wysiłek, jaki wkładałem w każdy z tych ruchów. To jest jakiś taki ciężar, który dźwigam cały czas w sobie. Pamięć o tym – nie potrafię się od niej uwolnić”.

– Można wielu rzeczy nie pamiętać, ale to, że się skoczyło kiedyś metr kilkadziesiąt wzwyż, albo miało się doskonałą kondycję – tego nie zapomina się nigdy. U niektórych to może być obsesja, u mnie to raczej rodzaj złości. Że nie jest się już tak samo sprawnym – wyznaje Pustelnik.

I opowiada historię Juanita Oiarzabala, Baska, wspinacza z jego pokolenia: – Zrobił Koronę, przeżył wiele w górach. Ale nie zrezygnował, na K2 tak się odmroził, że mu odcięli palce. Przez lata widziałem, jak próbuje robić „drugie okrążenie”. I jak jest coraz bardziej sfrustrowany, nerwowy, wyizolowany od grupy. Był już przewlekle chory na góry, ale nie miał nowego pomysłu na siebie. Ta historia pokazuje, jak ważna jest sztuka rezygnacji.

Okres czterech lat od zakończenia kariery do dzisiaj Pustelnik nazywa czyśćcem, który pozwolił mu stopniowo godzić się z upływem czasu. – Nie chować się po krzakach, przechodzić przez kolejne etapy z twarzą – mówi wspinacz. – Nie udawać, że to mnie nie dotyczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014