Dama z suspensem

Opowieść o tym, w jaki sposób kolekcja Czartoryskich z daru dla społeczeństwa zmieniła się w towar, jest przygnębiającą historią o państwie, które rzeczywiście istnieje tylko teoretycznie.

16.04.2018

Czyta się kilka minut

„Dama z gronostajem” na wystawie w Londynie, 2012 r. / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES
„Dama z gronostajem” na wystawie w Londynie, 2012 r. / DAN KITWOOD / GETTY IMAGES

Polacy, nic się nie stało – tak można streścić komunikat, który kilka dni temu opublikowało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, odnosząc się do „nieprawdziwych informacji na temat zakupu Kolekcji Książąt Czartoryskich” krążących w przestrzeni publicznej.

Autorzy noty wyjaśniają, dlaczego wykupienie zbiorów z rąk fundacji było ich zdaniem optymalną decyzją, i zapewniają, że umowa zabezpieczyła Skarb Państwa przed ewentualnymi roszczeniami innych spadkobierców rodu Czartoryskich.

Rozczarowanie czeka jednak na każdego, kto szuka w tym komunikacie choćby zdania komentarza w sprawie, która po przeszło roku od tamtej transakcji ponownie przykuła do niej uwagę opinii publicznej: nieoczekiwanego zniknięcia z kont Fundacji Czartoryskich 441 mln zł zapłaconych przez Skarb Państwa za kolekcję.

Czy naprawdę nic się nie stało?

Dzień nadejdzie

29 grudnia 2016 r. minister kultury Piotr Gliński złożył podpis pod aktem zakupu przez Skarb Państwa kolekcji ponad 86 tys. dzieł sztuki i innych zabytkowych przedmiotów tworzących tzw. Kolekcję Czartoryskich, włącznie z najcenniejszą „Damą z gronostajem” Leonarda da Vinci. Dotychczasowy właściciel, Fundacja Książąt Czartoryskich, otrzymała za to równowartość 100 mln euro.

– Myślimy o rozwinięciu działalności prospołecznej i w dziedzinie kultury, oczywiście w kontekście dziejów rodziny Czartoryskich – wyjaśniał w imieniu władz fundacji Jan Lubomirski-Lanckoroński.


Czytaj także: Marek Rabij: I nadszedł ten dzień


Niespełna rok później, 18 grudnia 2017 r., władze fundacji złożyły jednak w krakowskim sądzie wniosek o jej likwidację w związku z brakiem funduszy na działalność statutową. Pieniądze trafiły do Liechtensteinu, na konto nowej fundacji Czartoryskich Le Jour Viendra (fr. Dzień Nadejdzie), która – jak można przeczytać w oświadczeniu – „będzie kontynuować działania i projekty realizowane przez Fundację XX. Czartoryskich. Cele nowej fundacji są też zbieżne z celami Fundacji XX. Czartoryskich”. Przelewy poszły również na konta trzech polskich fundacji: Trzy Trąby, Fundacji XX. Lubomirskich oraz Fundacji im. Feliksa hr. Sobańskiego. Były to darowizny „w uznaniu dokonań w obszarze kultury osób, które są związane z fundacją”. Spośród wspartych instytucji, dwie pierwsze związane były z Maciejem Radziwiłłem i Janem Lubomirskim-Lanckorońskim, dwoma członkami zarządu Fundacji Czartoryskich, którzy objęli te stanowiska tuż przed zakupem kolekcji przez Skarb Państwa. Michał Jerzy Sobański, związany z trzecią fundacją, zasiadał z kolei w radzie Fundacji Czartoryskich.

W internecie i w mediach zawrzało. Zaskoczenie było tym większe, że o szczegółach tego transferu opinia publiczna dowiedziała się nie z pierwszej ręki, lecz od dziennikarzy. Wywołany do tablicy Adam Czartoryski zapowiedział w końcu, że w połowie kwietnia ujawni swoje plany odnośnie nowej fundacji. Na razie jego stara fundacja tłumaczy usilnie, że wybór Liechtensteinu był „podyktowany stabilnym otoczeniem prawnym, które w dużej mierze ułatwia zarządzanie majątkiem fundacji. Przepisy prawa, które funkcjonują w Polsce, a które zostały uchwalone jeszcze w okresie PRL, mają mankamenty, które skutecznie blokują rozwój fundacji z dużymi zasobami finansowymi”.

Statuty czartoryskie

Czym zajmuje się w Polsce Fundacja Czartoryskich? Pierwszym z jej pięciu celów wspomnianych w aktualnym statucie jest „ochrona Muzeum i Biblioteki XX. Czartoryskich oraz nieruchomości wchodzących w skład majątku Fundacji w Krakowie i w Sieniawie – jako historycznej nierozerwalnej całości, jak również udostępnianie tych zbiorów społeczeństwu”. Poza tym stawia na szeroko rozumianą działalność naukową i edukacyjną (z kształceniem studentów) oraz kulturalną (w tym również poprzez wsparcie finansowe organizacji prowadzących działalność w tym zakresie). Duże znaczenie w jej działalności ma mieć również „ochrona dziedzictwa kulturalnego w Polsce i za granicą”, ze szczególnym uwzględnieniem „dziedzictwa I Rzeczypospolitej związanego z rodzinami magnacko-arystokratycznymi (w szczególności Rodziną Czartoryskich lub rodzinami spokrewnionymi)”.

Podobne brzmienie mają cele statutowe fundacji Le Jour Viendra, zarejestrowanej w Liechtensteinie w listopadzie ub.r. Lektura profilu statutowego, który można znaleźć choćby za pośrednictwem wywiadowni gospodarczych, pokazuje jednak pewne różnice. W drugim statucie nie ma już mowy o ochronie krakowskiego muzeum i biblioteki, która przez lata stanowiła rację bytu polskiej fundacji. Dużo miejsca statut Le Jour Viendra poświęca za to rozmaitym formom wspierania i zachowywania „dziedzictwa kulturowego, w szczególności rodzin arystokratycznych w Polsce i za granicą (w szczególności rodziny założyciela, rodzin beneficjentów lub rodzin związanych z beneficjentami) oraz zabezpieczani[a] dziedzictwa i historii”. Fundacja w Liechtensteinie ma dbać m.in. o konserwację zabytków historycznie związanych z rodami fundatora i jej beneficjentów, realizować programy edukacyjne na terenach wiejskich oraz fundować stypendia osobom wywodzącym się z byłych polskich Kresów Wschodnich.

Fundator i fundacja

Zatrzymajmy się na chwilę przy tajemniczych beneficjentach, o których wspominają dokumenty Le Jour Viendra. To wymienione zapewne z nazwiska osoby, uprawnione do korzystania z pomocy fundacji. W statucie polskiej Fundacji Czartoryskich podobnego zapisu brak, gdyż w świetle rodzimego prawa działalność fundacji musi mieć charakter społecznie użyteczny, a co za tym idzie – nie może faworyzować konkretnych osób, zwłaszcza z rodziny fundatora. Nie wiadomo, czy właśnie to miał na myśli zarząd Fundacji Czartoryskich mówiąc o „mankamentach” prawnych, które skutecznie blokują nad Wisłą rozwój fundacji o dużych zasobach finansowych, nie ulega jednak wątpliwości, że statut polskiej Fundacji Czartoryskich i polskie otoczenie prawne praktycznie wyłączały tę rodzinę z grona jej potencjalnych beneficjentów. Statut Le Jour Viendra już tego nie wyklucza, choć trzeba zaznaczyć, że nie skazuje też fundacji w Liechtensteinie na działalność skoncentrowaną na jej beneficjentach i rodzinie samego fundatora.

Czy podobieństwa obu statutów były dostateczną przesłanką, by część (wciąż nie wiadomo, jak dużą) majątku polskiej Fundacji Czartoryskich przekazać następczyni w Liechtensteinie? Czy kryteria działalności statutowej spełniły również darowizny dla trzech fundacji polskich arystokratów współpracujących z Czartoryskimi przy sprzedaży krakowskiej kolekcji?

Właśnie to powinno stać się teraz przedmiotem wnikliwej analizy. Polskie prawo o fundacjach, podobnie jak w innych krajach, wyraźnie oddziela bowiem majątek fundatora od majątku samej fundacji. 441 mln zł, które Skarb Państwa zapłacił za kolekcję Czartoryskich, stały się własnością Fundacji Czartoryskich, a nie rodziny, która tę fundację utworzyła. Co więcej, pieniądze te mogły być następnie wydane jedynie na cele statutowe fundacji.


Czytaj także: Marek Rabij: Sumy czartoryskie


Stąd już blisko do kolejnego pytania: czy realizacją celu statutowego jest również przekazanie pieniędzy innej fundacji na zbliżony cel? Fundacje zarejestrowane w Polsce składają sprawozdania z działalności, w których rozliczają się ze zrealizowanych zadań. Czy zatem przelew na konto zagranicznej fundacji, która ma z tych pieniędzy ufundować np. stypendia, polska fundacja może opisać w sprawozdaniu jako ufundowanie stypendiów? W tym przypadku o terminie wypłaty zdecyduje przecież fundacja zagraniczna, niepodlegająca polskiemu nadzorowi.

Wbrew pozorom, są to pytania istotne, bo przybliżające do odpowiedzi na pytanie, czy zarząd Fundacji Czartoryskich mógł – jak sam twierdzi – oddać innym podmiotom lwią część pieniędzy należących do tej instytucji, a następnie uznać to za przesłankę do likwidacji fundacji. Nie wiadomo, w jaki sposób zinterpretował to krakowski sąd, który kilkanaście dni temu (warto podkreślić, że na niejawnym posiedzeniu) oddalił wniosek Fundacji Czartoryskich o jej likwidację. Wnioskodawcy – jak zdradziła jedynie rzeczniczka krakowskiego sądu okręgowego, sędzia Beata Górszczyk – nie udowodnili, że doszło do wyczerpania zasobów finansowych i majątku fundacji.

Co rok to statut

Pewne jest natomiast co innego – specyficzne joint venture, które Skarb Państwa stworzył w 1991 r. z Fundacją Czartoryskich, przedstawiciele strony rządowej przez lata traktowali jak uciążliwy obowiązek. Fundacja udostępniła kolekcję w zamian za pokrycie kosztów jej utrzymania i konserwacji. Skarb Państwa łożył na to przez lata, nie dostrzegając, że jego głos w fundacji znaczy coraz mniej. Aż wreszcie przestał znaczyć cokolwiek.

Lektura kolejnych wersji statutu Fundacji Czartoryskich to przygnębiające studium lekkomyślności rządzących od lewej do prawej strony polskiej sceny politycznej. Opozycja, która dziś aż rwie się do krytykowania ministra kultury za nabycie kolekcji od lat pozostającej pod kontrolą państwa, a następnie za dopuszczenie do transferu majątku fundacji za granicę, zachowuje się dziś tak, jakby do pierwszej ważnej zmiany w dokumentach statutowych Fundacji Czartoryskich doszło dopiero za kadencji Piotra Glińskiego. 9 grudnia 2016 r. ze statutu wykreślono istotnie dwa ważne punkty, uniemożliwiające sprzedaż kolekcji oraz jej rozdzielenie. O tym, że wykupienie zbiorów zyskało w ogóle rację bytu, zadecydowały jednak wcześniejsze zmiany.

Nowelizacja w 2003 r. (za rządów koalicji SLD-UP) rozszerzyła dostęp do organów statutowych fundacji, wcześniej zarezerwowanych dla reprezentantów państwa i samych Czartoryskich, na przedstawicieli rodzin spokrewnionych z tym rodem.

Po kolejnej zmianie, z października 2005 r. (tuż po wygranej PiS) ze statutu znikł zapis o tym, że fundator przekazuje całość „zbiorów i nieruchomości stanowiących Muzeum i Bibliotekę XX. Czartoryskich ustanowionej przeze mnie wieczystej fundacji”, a „od tego czasu Muzeum i Biblioteka XX. Czartoryskich stanowią instytucję i własność publiczną, utrzymywaną przez Państwo Polskie”. Zastąpił go passus, w którym fundator Adam Czartoryski potwierdzał jedynie, że „własność tę [czyli kolekcję Muzeum i Biblioteki Czartoryskich – red.] przekazuję obecnie ustanowionej przeze mnie wieczystej fundacji”.

We wrześniu 2007 r. (to już schyłek rządów PiS) pełna nazwa: Fundacja XX. Czartoryskich przy Muzeum Narodowym w Krakowie zmieniła się po prostu na Fundację XX. Czartoryskich. W całości wyparował ze statutu również artykuł 11., zgodnie z którym zarządzaniem zbiorami i nieruchomościami należącymi do fundacji miało się zajmować Muzeum Narodowe w Krakowie.

W październiku 2011 r. (tuż po przedłużeniu mandatu koalicji PO-PSL) do statutu wróciła wprawdzie wzmianka o tym, że majątek fundacji stanowi „historyczną nierozerwalną całość”, dodano jednak do niego również, że instytucja ta realizuje swoje cele także poprzez „odpłatne wypożyczanie na wystawy” swoich zbiorów. Kolejne wersje dokumentu wprowadziły z kolei możliwość likwidacji „wieczystej” do tej pory fundacji.

Państwo w defensywie

Na wszelkie korekty brzmienia statutu musiał wyrazić zgodę najpierw zarząd fundacji, a po zmianie – jej rada. Problem w tym, że jeszcze poważniejsze zmiany nastąpiły także w układzie sił we władzach fundacji. W pierwszej wersji statutu z 1991 r. w zarządzie zasiadali głównie ludzie wskazani przez fundatora, ale prezesem miał być każdorazowy dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie. Radę nadzorczą fundacji tworzyli natomiast sami przedstawiciele instytucji publicznych – plus sam fundator.

W kolejnych wersjach statutu liczba stanowisk zastrzeżonych dla strony państwowej sukcesywnie malała. Po noweli z 2011 r. zarząd składał się już z prezesa i dwóch członków, wśród których musiał znaleźć się dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie. O składzie zarządu decydowała natomiast rada fundacji, która składała się z fundatora w roli prezydenta, pięciu osób z rodziny Czartoryskich lub spokrewnionych z nią rodów oraz od jednego do maksymalnie pięciu innych osób, powołanych przez fundatora i pozostałych członków rady, wśród których tylko jedno miejsce jest statutowo zarezerwowane dla przedstawicieli publicznych instytucji kulturalnych. W ostatniej wersji statutu, z lipca 2017 r., w radzie nie ma już nawet tej jednej rezerwacji dla przedstawiciela Skarbu Państwa. To, czy w organach fundacji, mogących zmieniać jej statut, znajdzie się ktoś jeszcze poza przedstawicielami Czartoryskich, decydują wyłącznie Czartoryscy.

Imposybilizm władzy – by użyć ulubionego terminu Jarosława Kaczyńskiego – w stosunku do tej fundacji jest zadziwiająco trwały. Politycy partii, która nieufność do własności prywatnej i sektora pozarządowego ma wpisaną w ideologiczny genotyp (przypomnijmy słowa Lecha Kaczyńskiego, że „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”), w relacjach z arystokratami nagle tracą całą zdrową podejrzliwość. Ta sama władza, która uwielbia odgrywać rolę srogiego szeryfa w kolejnych miasteczkach, tym razem z góry zakłada, że nie istnieją powody do choćby rutynowej kontroli proceduralnej strony przeniesienia portfela Fundacji Czartoryskich do Liechtensteinu. Nie chce nawet zdradzić podatnikom, skąd czerpie tę pewność.

– Jeżeli macie państwo jakieś wątpliwości co do tego, w jaki sposób te środki przez fundację są spożytkowane, transferowane, rozczłonkowywane na jakieś inne fundacje, to są to pytania do tych fundacji – poradził w zeszłym tygodniu opinii publicznej wiceminister kultury Jarosław Sellin.

Bez względu na finał tej sprawy, jej konsekwencje dla państwa prawa będą opłakane. Mniejsza o to, że minister Gliński nazywa pieniądze fundacji „prywatnymi”, jakby nie zdawał sobie sprawy, jak wielu Polaków nadal nie dostrzega różnicy między majątkiem fundacji a osobistym majątkiem jej fundatora – albo jakby on sam miał z tym problem. Nie chodzi nawet o utrwalenie i tak zakorzenionego w Polsce przekonania, że w obliczu prawa są równi i równiejsi. Jednych władza sprawdza, bo może. Innym nie zadaje żadnych pytań, bo nie musi.

Bardziej destrukcyjna może okazać się lekcja lekceważenia, udzielona przez rząd obywatelom, którzy zareagowali należycie na co najmniej niecodzienny rozwój scenariusza z publicznymi pieniędzmi w roli głównej.

W odpowiedzi słyszą nadal: Polacy, nic się nie stało.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2018