Dajemy popalić

MARCIN POPKIEWICZ, analityk Megatrendów: Przez całe życie dążyłeś do tego, żeby mieć terenówkę, a na kolację jeść steki. I nagle ktoś mówi, że w ten sposób szkodzisz swoim dzieciom. Jeśli to wyprzesz – naprawdę im zaszkodzisz.

24.12.2018

Czyta się kilka minut

Baner reklamowy w Gliwicach, 2018 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER
Baner reklamowy w Gliwicach, 2018 r. / BEATA ZAWRZEL / REPORTER

ADAM ROBIŃSKI: Jak by Pan wytłumaczył dziecku, co to jest ślad węglowy?

MARCIN POPKIEWICZ: Jak dziecku, to trzeba od początku. Energię zużywamy na różne cele. Światło, ogrzewanie, samochód, samolot, fabryka – wszystko to zasilane jest w większości paliwami kopalnymi, takimi jak węgiel, ropa czy gaz. One przez miliony lat leżały pod ziemią, dopóki nie wpadliśmy na pomysł, by je wydobyć, spalić i uzyskać w ten sposób energię. Im więcej paliw kopalnych spalamy, tym więcej emitujemy dwutlenku węgla. „Węgiel” to po polsku uniwersalny rzeczownik. Po angielsku rozróżnia się carbon i coalCarbon to węgiel w znaczeniu „pierwiastek”, coal to węgiel w znaczeniu: „czarna skała z domieszkami”. Gdy spalamy, czyli utleniamy węgiel – powstaje dwutlenek węgla. Gaz ten powstaje niezależnie od tego, czy spalamy coal, ropę czy gaz. A ślad węglowy jest ilością dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych, jaką emitujemy do atmosfery.

I dlaczego mamy się tym przejmować?

Paliwa kopalne to narkotyk naszej cywilizacji. Jesteśmy od nich uzależnieni. Gdyby ich dziś zabrakło, stanęłaby cała gospodarka: elektrownie, transport, system żywnościowy. Uzależniliśmy się od surowców, które w naszej skali życia są nieodnawialne. Jak je wykopiemy i spalimy, to koniec, kropka – już ich nie ma. Zresztą już teraz musimy sięgać po te trudniej dostępne.

Paliwa kopalne się wyczerpują, ich wydobycie staje się nieopłacalne, co zbiega się w czasie z problemem postępujących zmian klimatycznych. Pogrubiliśmy izolację naszej planety, dodając do atmosfery gazy cieplarniane, które przepuszczają promieniowanie słoneczne, ale blokują ucieczkę promieniowania ziemskiego. Ziemia kumuluje energię i gwałtownie się nagrzewa.

Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu przy ONZ przekonuje, że do połowy wieku powinniśmy wyzerować emisję gazów cieplarnianych. Nie zmniejszyć, ale zlikwidować.

Do zera w 30 lat to jest gigantyczne wyzwanie, szczególnie biorąc pod uwagę, że paliwa kopalne dostarczają obecnie aż 80 proc. całości energii. Więc niemal zawsze, kiedy korzystamy z energii, wiąże się to z emisją dwutlenku węgla. Do tego dochodzą jeszcze wylesianie, metan z krów, podtlenek azotu z upraw i inne gazy cieplarniane, ale dwutlenek węgla to ponad dwie trzecie emisji.

To ile emitujemy?

I tu dochodzimy do samego śladu węglowego. Dla porównania: przeciętny Polak wyrzuca około kilograma śmieci dziennie. Dwutlenku węgla emitujemy do atmosfery ponad 20 razy więcej. Traktujemy ją jak darmowy, nieskończony śmietnik. Na tę emisję składają się m.in. spaliny z rury wydechowej naszego auta, z samolotu, z komina elektrowni czy domu. Kupując żywność, opieramy się na cyklu produkcyjnym, w którym są nawozy, traktory, nawadnianie, przetwórnie, lodówki, gotowanie. Obecny model rolnictwa „karmi” nas paliwami kopalnymi.

Na Pana stronie internetowej ­ziemianarozdrozu.pl jest kalkulator indywidualnego śladu ­węglowego. Wyszło mi 9,3 tony rocznie dla mojego gospodarstwa domowego. Była też adnotacja, że gdyby wszyscy żyli tak jak ja, potrzebowalibyśmy dziewięciu planet.

Ten nasz ślad węglowy możemy podzielić na różne sektory. Przede wszystkim na to, jak mieszkamy, jak podróżujemy i jak konsumujemy. Każdy z nich rozkłada się na drobniejsze wydatki. Ważne jest to, czy lejemy co wieczór wielką wannę wody, czy bierzemy szybki prysznic. Czy latamy samolotem. Ile jemy mięsa. Jak duży mamy dom, jak jest ogrzewany, jak izolowany. Jak się to wszystko podsumuje i uśredni, wyjdzie osiem ton z haczykiem dla przeciętnego Polaka.

Jak wypadamy na tle innych?

W Stanach Zjednoczonych to jest 20 ton. Formalnie trochę mniej, ale jeśli doliczymy emisje chińskich fabryk, które produkują na potrzeby Amerykanów, to wyjdzie około 20 ton. Przeciętny Chińczyk ma ślad węglowy podobny do naszego, ale gdyby odjąć mu te tony, które spala na potrzeby Stanów i Europy, wypadnie lepiej. Z kolei Hindusi mają raptem półtorej, dwie tony na osobę. Polski ślad to mniej więcej średnia unijna. Wynika to z tego, że z jednej strony mamy oparty na węglu wysokoemisyjny system energetyczny, ale z drugiej jesteśmy mniej zamożni. Mniej latamy samolotami, mniej konsumujemy niż Europejczycy z Zachodu. Ale mamy najbrudniejszy miks energetyczny i mało efektywną wydajność. To znaczy tyle, że bardzo dużo energii marnujemy.

To jaki jest Pana ślad węglowy?

Sześć ton z groszami. Sporo jeżdżę po Polsce.

Lata Pan samolotem?

Nie, wcale.

A samochód?

Nie mam. Jeżdżę rowerem. Korzysta na tym nie tylko środowisko, ale też moje zdrowie i portfel. Posiadanie samochodu w Warszawie kosztuje, lekko licząc, tysiąc złotych miesięcznie. To koszt amortyzacji, paliwa, serwisowania, ubezpieczenia, parkowania.

Pana dzieci się nie wkurzają, że nie lecicie na wakacje samolotem?

Nie, ale też wcale nie spędzamy ich w szałasie pod domem. W tym roku byliśmy w Chorwacji. Zrobiliśmy to niskoemisyjnie. Pociągiem do Wiednia, tam trochę zwiedzaliśmy, potem autobusem do Zagrzebia, znowu przystanek, kolejnym do Splitu i wreszcie na wyspę. Wszystko powoli, ale to nie znaczy, że to był stracony czas. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że dzieciakom wyjdzie na zdrowie, jak poznają prawdziwy smak podróżowania. Zamiast teleportacji z miejsca na miejsce.

Ale sześć ton to wciąż wysokoemisyjne życie.

Oczywiście. Tym bardziej że dwie tony to tzw. czynniki ogólnospołeczne. Oświetlenie miast, policja, szkoły, szpitale, ­administracja. Nieważne, co robisz u siebie w domu, one i tak działają i emitują gazy cieplarniane. Z punktu widzenia tego, o czym mówimy – zejścia z emisjami o połowę w ciągu 12 lat i do zera zaraz potem – przy obecnie istniejącej infrastrukturze jest to po prostu niemożliwe. A to oznacza, że działania indywidualne, nawet największe starania, są skazane na porażkę.

To co dalej?

Potrzeba zmian systemowych, zmian infrastruktury. Czystej, ­bezemisyjnej energii. Tego, żeby za naszym gniazdkiem nie kryła się elektrownia węglowa, tylko wiatrak, fotowoltaika czy biogazownia. Ale zanim do tego przejdziemy, powiem panu, że my wcale nie potrzebujemy energii.

Nie?

Potrzebujemy usług energetycznych. Siedzimy sobie teraz w restauracji, pali się światło, podali nam coś ciepłego do jedzenia. To są usługi energetyczne. Możemy mieć dokładnie te same usługi, a nawet dużo lepsze, zużywając o wiele mniej energii. Możemy mieszkać w domach, których nie trzeba ogrzewać. Podróżować inaczej.

Przypuśćmy, że Kowalski musi polecieć samolotem. Czy może to naturze zrekompensować, np. finansowo?

Co to znaczy, że „musi”? Bo jeśli „musi” lecieć na urlop na Malediwy, to wcale nie musi. A jeśli chodzi o konferencję klimatyczną i uważa, że jego obecność zbawi świat, to niech leci. Między tymi skrajnościami jest oczywiście kontinuum. Ale mam wrażenie, że tego „musimy” jest nie więcej niż dziesięć procent tego, co latamy. Reszta bierze się z tanich biletów. Uważam, że latanie na weekend zakupów w Paryżu czy na piwo do Dublina jest etycznie obrzydliwe. Powinniśmy latać dużo mniej. Z samego podróżowania oczywiście nie zrezygnujemy. Ale w warunkach europejskich samoloty mogłyby być zastąpione przez szybką kolej czy ­hyperloop, który ma zużycie energii na kilometr na osobę na poziomie rowerzysty.

To są ciągle tematy traktowane z przymrużeniem oka.

Zanim coś stanie się standardem, jest dziwactwem. Kiedyś ludzie śmiali się z samochodów. Jest takie zdjęcie: Nowy Jork, Piąta Aleja, 1900 rok. Widzimy same powozy i jeden samochód. Pewnie uważano go za dziwaka. A potem drugie zdjęcie, to samo miejsce, 1913 rok. Same samochody i jeden powóz. Trzynaście lat, zmiana radykalna. Jak wypuszczano na rynek pierwszy smartfon, też wszyscy pukali się w głowy, że Apple na tym nie zarobi. O pierwszych komputerach IBM mówił, że kilka sztuk wystarczy na cały świat.


CZYTAJ SPECJALNY SERWIS „TYGODNIKA”: GLOBALNE OCIEPLENIE –  PYTANIA O NASZĄ PRZYSZŁOŚĆ >>>


Dobrze, ale na razie budujemy coraz większe porty lotnicze.

Nie bójmy się odważnych wizji. My wcale nie chcemy latać, tylko się przemieszczać. Poza tym na razie traktujemy atmosferę jak darmowy ściek. Jeśli pojawiłaby się uczciwa wycena kosztów zewnętrznych, na zasadzie „zanieczyszczający płaci”, to bilety lotnicze byłyby wielokrotnie droższe. Mało kogo byłoby na nie stać. Biznes zacząłby kombinować: ludzie chcą podróżować, poszukajmy tańszych alternatyw. Może samoloty na wodór? Albo na akumulatory? Albo hyperloop?

Dziś paliwo lotnicze jest w lotach międzynarodowych nieopodatkowane. To pozostałość po II wojnie światowej, kiedy chodziło o to, by przemysł lotniczy, który rozwinął się w warunkach wojennych, nie upadł w czasach pokoju. Ten wzrost kosztów nie musiałby być zresztą z dnia na dzień. Może być stopniowy. Niech bilety będą z roku na rok coraz droższe, aż dojdziemy do punktu, w którym Kowalski z samolotu zrezygnuje. A tymczasowo biznes znajdzie i wybuduje dla niego inne środki transportu, zeroemisyjne. Ale możemy też opodatkować paliwa kopalne na wejściu.

Co to znaczy „na wejściu”?

Podnieść cenę energii z paliw kopalnych w momencie, gdy do portu wpływa tankowiec z gazem lub przy wydobyciu węgla z kopalni. W rezultacie wszystko jest droższe na dzień dobry, przede wszystkim prąd i paliwo. Ale tę nadwyżkę jako państwo zbieramy na jedno konto i na koniec miesiąca całość zwracamy wszystkim obywatelom w formie dopłat. Każdemu tyle samo. Biedni skorzystają, bo zużywają mniej energii od średniej. Dostaną więcej, niż wydali. A bogatsi pójdą po rozum do głowy i zainwestują w panele fotowoltaiczne i elektryczne auta, które będą z tych paneli ładować.

Czyli, mocno upraszczając, powinniśmy się cieszyć, gdy paliwo na stacji benzynowej drożeje?

Pytanie, dokąd te pieniądze trafiają. Jeśli ono drożeje, bo ropa drożeje, to więcej zarobią oligarchowie i szejkowie. Ale jeśli wprowadzimy system, np. obniżając PIT czy inny podatek, a stratę rekompensując przez opodatkowanie paliwa lub wprowadzając opisaną przed chwilą dywidendę węglową, to te pieniądze z Polski nie uciekną. Wie pan, dlaczego samochody w USA palą dwa razy tyle co w Europie?

Dlaczego?

Bo w Europie opodatkowaliśmy paliwo. Benzyna jest droższa. Amerykanin i Europejczyk mają do wydania podobne pieniądze, mogą przejechać zbliżoną odległość, ale samochód europejski pali o połowę mniej, bo jest dwa razy droższe paliwo. Droższa energia jest dla gospodarki korzystna, bo stajemy się bardziej efektywni. Ubóstwo energetyczne nie bierze się zwykle zresztą z wysokich cen, tylko z tego, że np. nasze domy, energetyczne wampiry, pochłaniają ją jak szalone. I my na ogół nie zdajemy sobie z tego sprawy. Kierowca z reguły wie, ile pali jego auto. Ilu ludzi wie, ile kilowatogodzin na metr kwadratowy rocznie zużywa ich budynek?

W samochodzie płacimy wtedy, gdy tankujemy.

Rachunek mamy na bieżąco. Poza tym wiemy, ile jedziemy. Ale to ogrzewanie jest często większym wydatkiem niż samochód. Przychodzi jakiś rachunek i bez refleksji zlecamy przelew, a potem zapominamy.

I na dodatek dużo tej energii tracimy, np. wietrząc mieszkanie, nie zakręciwszy najpierw kaloryferów.

Są oczywiście metody, które pomogą nam domowym sposobem oszczędzić energię. Ale przede wszystkim powinniśmy budować takie budynki, które są z natury oszczędne. Taki budynek jest kilka procent droższy w budowie od budynku-wampira. Co to znaczy? Że rata kredytu X będzie o parę procent wyższa. Do tej raty dochodzą koszty mediów, w tym ogrzewania, czyli Y.

Co miesiąc płacimy X plus Y. W budynku konwencjonalnym to Y jest tak wysokie, że suma X+Y będzie wyższa niż w budynku zeroenergetycznym. Co oznacza, że nawet abstrahując od spraw klimatu czy eliminacji smogu, budowanie niskoenergetyczne jest dziś jedynym racjonalnym ekonomicznie wyborem. Ludzie nie odróżniają rekuperatora od pompy ciepła, nie słyszeli o mostkach termicznych czy płytach fundamentowych, ale gdyby słyszeli, toby ich pewnie wymagali od architektów i deweloperów. Oczywiście, większość się tym nie interesuje – dlatego powinny być normy budowlane mówiące, jaki standard energetyczny powinien spełniać budynek – na razie te normy są absurdalnie łagodne, co oznacza, że nawet nowy budynek może być „wampirem energetycznym”.

Na razie ograniczanie emisji opieramy głównie na apelowaniu do ludzkiego sumienia.

A potrzebujemy rozwiązań systemowych, na przykład norm efektywności energetycznej budynków. Opodatkowania sprzedaży samochodów. Płacenia za wjazd do centrum miasta. Nowej infrastruktury rowerowej, pozwalającej na bezpieczne puszczenie siedmiolatka rowerem samego do szkoły. Kiedy to już nastąpi, kiedy zracjonalizujemy wydatki energetyczne, będziemy marnować o wiele mniej energii, nagle okaże się, że możemy zasilić cały system wyłącznie z polskich źródeł czystej energii. Nie będziemy już musieli importować węgla z Rosji czy ropy z Bliskiego Wschodu. Te pieniądze zostaną w Polsce. Poprawimy bilans handlowy, stworzymy nowe miejsca pracy, rozwiniemy własne technologie. Nakręcimy koniunkturę w wielu przyszłościowych sektorach gospodarki, a potem staniemy się eksporterem tych technologii.

Politycy na razie nie są zainteresowani tematyką klimatu, niezależnie od tego, po której stronie barykady stoją.

Powiem nawet, że dotychczas wszyscy dzielnie bronili węgla. O nas się mówi Coaland, Węglandia. Ale jak się spojrzy na kraje Europy Zachodniej, to w coraz większej ich liczbie, od lewej do prawej strony sceny politycznej, panuje konsensus w sprawie konieczności transformacji energetycznej. Wszyscy chcą czystej energii. Całe społeczeństwa się na to zgodziły i oczekują tego od polityków. Kierunek działania jest wyznaczony, wszelka dyskusja jest bardzo merytoryczna.

To dlaczego w Polsce tylko partie z marginesu sondaży mówią o środowisku?

Politycy, którzy uchwalają prawo, są członkami naszego społeczeństwa. Musi więc powstać konsensus społeczny, oczekiwanie, żeby coś z tym zrobili. A żeby był konsensus, musi być świadomość społeczna. Kiedy wyborcy zaczną oczekiwać od polityków konkretnych działań, ci nie będą mogli już unikać tematu. Z tak świadomego społeczeństwa łatwo mogą też wyrosnąć liderzy, którzy sami staną się decydentami. Jak dbasz o swój ślad węglowy, to siłą rzeczy stajesz się aktywistą. Jeśli do pracy jeździsz rowerem, to nie dość, że oczekujesz od władz miasta nowych ścieżek, a od pracodawcy zamiany miejsc parkingowych na stojaki, to jeszcze dajesz przykład innym. Głosujesz też swoimi pieniędzmi – jak jeździsz autem lub kupujesz piec węglowy, to na status quo; jak jeździsz rowerem i instalujesz panele fotowoltaiczne lub rekuperację, to na nowy efektywny energetycznie świat.

Jeśli robi tak dużo ludzi, następuje efekt śnieżnej kuli. System polityczny zaczyna słuchać. Ostatnio czytelnik mojego portalu, prezes firmy reklamowej, udostępnił za darmo trzysta billboardów na promocję wiedzy o katastrofie klimatycznej. Sam je wydrukował, sam rozwiesił. Właściciel firmy reklamowej stał się aktywistą.

Ale ludzie wciąż nie chcą słuchać o katastrofie klimatycznej.

Bo to jest bardzo nieprzyjemne i niewygodne. Jak latasz samolotem, bo taki masz kaprys, to nie chcesz słuchać o tym, że niszczysz przyszłość własnych dzieci. Odczuwasz dysonans poznawczy. Przez całe życie dążyłeś do tego, żeby dużo konsumować, mieć terenówkę, a na kolację codziennie jeść steki. I nagle ktoś ci mówi, że im skuteczniej realizujesz ten cel, tym bardziej szkodzisz swoim dzieciom. Są dwa sposoby radzenia sobie z tym dysonansem poznawczym. Pierwszy to zmiana zachowania. Redukcja emisji i działania wokół siebie na rzecz zmiany świata.

Czyli powiedzenie: byliśmy głupi?

Raczej przyznanie, że czegoś się nauczyliśmy, wyciągamy wnioski i chcemy być lepsi. Druga możliwość to wyparcie. „Panie, jaka zmiana klimatu? Górnicy są biedni, musimy kopać węgiel”. Albo mówienie, że inaczej się nie da. Tsunami zbliża się do plaży, a my siedzimy w swoim grajdołku i dalej stawiamy babki z piasku, myląc brzeg grajdołka z linią horyzontu.

Dotychczasowe działania na rzecz ratowania klimatu odniosły jakikolwiek skutek?

Emisje gazów cieplarnianych to iloczyn trzech czynników. PKB, czyli rozmiaru naszej gospodarki, zużycia energii oraz emisyjności jednostki energii – czyli ile z tej jednostki dostajemy dwutlenku węgla, które trafia do atmosfery. My ciągle kombinujemy z ograniczaniem dwóch ostatnich czynników. Owszem, efektywność energii się poprawia, zwiększa się też udział czystych energii, ale i tak ten pierwszy czynnik rośnie tak szybko, że niweluje wszelkie zyski, więc emisje rosną tak czy inaczej. To pokazuje, jak trudno pogodzić wykładniczy wzrost gospodarczy z ograniczaniem zużycia zasobów. Będziemy się musieli z tym problemem zmierzyć, bo – jak mówiliśmy na początku – żyjemy na skończonej planecie o ograniczonych zasobach.

Czyli na razie zostaje nam oszczędzanie energii we własnym życiu i lobbowanie na rzecz odnawialnych źródeł?

W Polsce startujemy z bardzo niskiego pułapu ich udziału w systemie energetycznym. Trzeba to różnymi mechanizmami stymulować. Ale przede wszystkim nie pisać prawa, które utrwala status quo, sprzyja paliwom kopalnym i zabija choćby wiatraki. Inaczej będziemy jak car, który chciał rewolucji przemysłowej, ale bez zmieniania stosunków społecznych. Żeby było nowocześnie, ale z zachowaniem pańszczyzny. ©

FOT. MIASTO LUBLIN

MARCIN POPKIEWICZ, z wykształcenia fizyk, jest analitykiem megatrendów. Redaktor portalu ziemianarozdrozu.pl i ­naukaoklimacie.pl, autor książek „Świat na rozdrożu”, „Rewolucja energetyczna. Ale po co?”, współautor książki „Nauka o klimacie”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2019