Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pytają, jak rozbroić dzielącą nas, Polaków, wrogość. Pytają, choć wiedzą, że tak jak oni, nie wiem. Nie wiem, a jednak odpowiadam.
Czasem ironicznie, że musiałoby nas dotknąć jakieś nieszczęście, np. okupacja, bo, jak napisał Różewicz w wierszu „Zielona róża”: „Pamiętacie / byliśmy otwarci / w czasach największego ucisku / cudze cierpienie i cudza radość / łatwo przenikały do naszego wnętrza / wasze życie biegło do mnie / ze wszystkich stron”. Albo mówię (wiedząc, iż powtarzam banały), że musimy się nauczyć słuchać „innego”. Albo że (odwołując się do chrześcijańskich korzeni) gdyby chrześcijanie zaczęli poważnie traktować Ewangelię, problemu „języka nienawiści” by nie było. Jednak, być może, przyczyną polskich morderczych podziałów jest narodowe ponuractwo, czyli narodowy brak poczucia humoru.
Wyjaśniam, że poczuciem humoru nie jest umiejętność opowiadania dowcipów przy piwie ani pisania tekstów dla kabaretów. Poczucie humoru to postawa życiowa, dystans do świata i do siebie. Dzięki niemu dostrzega się komiczną stronę ponurych postaci i ponurych sytuacji. Oczywiście do pewnych granic. Leszek Kołakowski napisał gdzieś, że rozwścieczony na niego Gomułka był zabawny, ale – napisał dalej – Stalin nigdy zabawny nie był.
Czym jest poczucie humoru, świetnie wyjaśnia Jerzy Stuhr w autobiograficznej książce „Moje smoki na dobre i na złe” (gorąco polecam rozdział „Italia – comedia dolorosa”!). Stuhr dostrzega w kłótniach włoskich polityków coś z przedstawienia, wręcz z opery z odśpiewaniem arii, i porównuje to z naszym „politycznym piekiełkiem”, gdzie „wszystko odbywa się na poziomie bruku”. „Oni [Włosi] śmieją się beztrosko, dla samego śmiechu. U nas ten śmiech zawsze jest przeciw komuś i z kogoś, z jakimś zamierzeniem (...). Radość czerpiemy z szydzenia ze słabości drugiego”. Wspominając reakcję prawicowego posła na rzeźbę Maurizia Cattelana, przedstawiającą Jana Pawła II przygniecionego głazem (poseł uszkodził ją w imię obrony wiary), Stuhr komentuje: „Ot polska dosłowność jako karzący miecz sprawiedliwości”.
Dobrze zapamiętałem wskazówkę udzieloną mi przez starego watykańskiego prałata, kiedy zaczynałem pracować w Watykanie. Powiedział: „młody człowieku, tu, żeby nie zwariować, trzeba żartować ze wszystkiego, poza Panem Jezusem Chrystusem”. Inny włoski prałat (dziś kardynał), kiedy zostałem wybrany generałem zakonu, dał mi taką radę: patrz na wszystkie sprawy tak, jak będziesz na nie patrzył za sześć lat (tyle trwa kadencja).
Z jak śmiertelną powagą traktują siebie sprawujący (jakąkolwiek) władzę. Jakże są wrażliwi na punkcie swej powagi. Nieodżałowany ks. Andrzej Bardecki przestrzegał mnie, bym pisząc o biskupach, nigdy nie pisał, że „poszli” (np. na kolację), bo biskupi „się udają”. Miał rację: żartobliwe potraktowanie dostojnika duchownego czy świeckiego łatwo zostaje uznane za Crimen Laesae (Divinae) Maiestatis... i potępione.
A nasze ponure spory? Nasze ponure parcie do zagarnięcia całej władzy i unicestwienia opozycji tak, jakby nigdy nie miała przyjść zmiana ról i władza na wieki mogła pozostać w rękach jednej partii?
Myślę, że Bóg ma poczucie humoru. Weźmy takie Boże Narodzenie. Żydzi przez stulecia czekali na Mesjasza, prorocy uroczyście Go zapowiadali, wizja jego nadejścia obrastała w obrazy tryumfu: zwycięstwa nad wrogami, wyzwolenia Izraela od okupacji Rzymian, chwalebnego panowania, króla królów itd. Oczekiwano Mesjasza przy tryumfalnej bramie, On tymczasem wyszedł w świat ze starej stajni w Betlejem.
Panie, daj mi duszę, która nie zazna nudy,
zrzędzenia, westchnień, lamentów
i nie pozwól, bym zbytnio martwił się zawalidrogą,
która nazywa się „ja”.
Daj mi, Panie, poczucie humoru.
Udziel mi łaski zrozumienia żartu,
by odkryć w życiu trochę radości
i by móc użyczyć jej innym.
(św. Tomasz Morus)
©℗