Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tymczasem przekład to nie tylko szlachetne rzemiosło, ale i współtworzenie dzieła w nowym języku, a jego rola może być nadspodziewanie wielka. O podstawowych kwestiach związanych z przekładem traktuje ta niewielka, ale niezwykle gęsta książeczka, powstała z inicjatywy twórczyń Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury. Małgorzata Łukasiewicz, świetna tłumaczka dzieł Roberta Walsera, Hermanna Hessego, Hansa Georga Gadamera i W.G. Sebalda, a także „Niewczesnych rozważań” i „Radosnej wiedzy” Friedricha Nietzschego, librett wagnerowskich i wielu innych książek, w pięciu szkicach odpowiada na pytania dotyczące swojej profesji, rozważa jej dylematy i paradoksy. Czyni to z wielką precyzją i zarazem eseistyczną lekkością – dla miłośnika literatury ta lektura to czysta przyjemność i spory przy tym pożytek!
Po co właściwie tłumaczymy obce książki? Czy tylko po to, by służyć tym, którzy danego języka nie znają? Pojęcie służby także się tutaj pojawi, ale w znacznie szerszym sensie: jako służba własnej kulturze i międzykulturowemu porozumieniu. Przekład to nie tylko proteza dla nie-poliglotów – może być także poszerzeniem przestrzeni znaczeń i sensów własnego języka, uruchomieniem w nim nowych energii, i czymś jeszcze innym. Małgorzata Łukasiewicz wskazuje na zastanawiające bogactwo metaforycznych określeń używanych wobec przekładu i relacji między tłumaczem a autorem dzieła oryginalnego: jest tu i wspomniana służba, i przeprawa na drugi brzeg, i transfuzja, a także walka czy rywalizacja. Tłumacz okazuje się hermeneutą cudzego dzieła, interpretatorem i najuważniejszym czytelnikiem – „czytelnikiem do potęgi drugiej”, jak to nazwał Anders Bodegård, znakomity szwedzki tłumacz literatury polskiej. Jeśli chcemy uprawiać ten trudny zawód, musimy nie tylko dobrze poznać system języka, z którego tłumaczymy, ale też nauczyć się wychwytywać specyficzne cechy języka tłumaczonego pisarza, a nawet odczytywać język własny konkretnego dzieła, czyli jego wewnętrzny system aluzji i odsyłaczy. W dodatku przyjętego rozwiązania nigdy nie będziemy mogli uznać za ostateczne. Jak pisze autorka, „oryginał jest jeden jedyny, a wokół niego krąży widmowy orszak możliwych wersji przekładu”.
Oczywiście tłumacz bywa „zdrajcą” i w jakimś stopniu musi nim być (traduttore traditore), ale jest też pośrednikiem między kulturami, kimś, kto dokonuje operacji udomowienia rzeczywistości nieznanej, poszerzając granice naszego świata. No i bywa twórcą, otwierającym we własnym języku nowe przestrzenie. Małgorzata Łukasiewicz zaczyna swoją opowieść od Jana Kochanowskiego, który w swoim „Psałterzu” dokonał w pewnym miejscu zdumiewającego zabiegu. Responsoryjny zwrot „quoniam in aeternum misericordia Eius” (w Biblii Tysiąclecia „bo Jego łaska na wieki”), który w Psalmie 136 powraca dwadzieścia sześć razy, oddał za każdym razem inaczej, tworząc „obraz rozpędzonego kosmosu, wypełnionego niewyczerpaną siłą”. Jakby szukał najlepszej formuły i zarazem rozkoszował się bogactwem rozwiązań. „Boski atrybut niepostrzeżenie przenosi się na inwencję poety tłumacza, który w nieskończoność pomnaża możliwości ekspresji”. ©
Małgorzata Łukasiewicz, PIĘĆ RAZY O PRZEKŁADZIE, Karakter – Instytut Kultury Miejskiej, Kraków – Gdańsk 2017, ss. 142