Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
1
...dotyczące stanu czytelnictwa w Polsce należą do nowego gatunku literatury katastroficznej. Z ostatniego z nich, obszernie omówionego przez Małgorzatę I. Niemczyńską („Gazeta Wyborcza” z 8 marca) wynika, że w roku 2012 „kontaktu z ani jedną książką nie miało 60,8 proc. Polaków”. W tym samym czasie więcej niż 6 książek przeczytało 11 proc. mieszkańców naszego kraju; także ta wiadomość nie brzmi radośnie.
2
Jako starszy księgowy (by nawiązać do tytułu świetnego tomu felietonów Jacka Dehnela) czuję się przymuszony do wyznania, iż w roku 2012 przeczytałem 453 książki. Trudno ukryć: należę do wymierającego klanu dziwaków, oddalonych od głównej pasji naszego narodu, jaką stało się nieczytanie. Trochę pociesza mnie fakt, iż „Tygodnikowy” Lektor przeczytał w tym czasie jeszcze więcej, a więc jest jeszcze bardziej wynarodowiony.
3
Powinienem także wyznać, iż bardziej niż raport o stanie czytelnictwa w Polsce przygnębił mnie esej francuskiego literaturoznawcy Pierre’a Bayarda „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”. Bayard najpierw podważa pojęcie „książki przeczytanej”, dowodząc m.in., iż bardziej niż znajomość zawartości konkretnego dzieła liczy się umiejętność usytuowania go pośród innych dzieł, potem zaś opisuje nieubłagane mechanizmy zapominania, wymazywania z pamięci tego, co zostało przeczytane. Wniosek pierwszy: nieczytanie nie może być jednoznacznie potępiane; można czytać niewiele (albo nawet nic nie czytać) i dobrze sobie radzić w świecie. Wniosek drugi: można poświęcić czytaniu cały swój czas, by w końcu doświadczyć kruchości, niepewności, uciekania własnej pamięci. Wolałbym się nie poddawać takim myślom.