Czytam tylko Haupta

Andrzej Stasiuk, dyrektor artystyczny Festiwalu im. Zygmunta Haupta: Hauptowi nic do końca nie wyszło, nie przeszedł do historii literatury jak rówieśnicy, Schulz czy Gombrowicz, a przecież był, choć na swój własny sposób, tak samo wybitny.

13.09.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Adam Golec / AGENCJA GAZETA
Andrzej Stasiuk / Fot. Adam Golec / AGENCJA GAZETA

MICHAŁ SOWIŃSKI: Podczas jednego z wywiadów powiedział Pan, że Zygmunt Haupt jest jedynym pisarzem, do którego Pan wraca, bo on pisze tak, jak Pan myśli. Chyba trudno wyobrazić sobie lepszy komplement wyrażony przez pisarza o drugim pisarzu... 

ANDRZEJ STASIUK: No tak. Innych przeczytałem, Haupta czytam.

Ale dlaczego akurat Haupt?



A kogo innego pan czyta? Ja tylko Haupta. Nawet koledzy się już ze mnie śmieją... Sugerują, żebym może wreszcie za coś innego się zabrał, to może byłbym od tego mądrzejszy. Ale tak serio, to nie wiem... To chyba jak z miłością – przychodzi nagle i nie wiadomo dlaczego. Pod koniec lat 80. dostałem egzemplarz „Pierścienia z papieru” z wydawnictwa podziemnego. Wyglądał jak książeczka do nabożeństwa – koszmarnie mały druk, no ale wtedy bystrzejszy wzrok miałem na krótkie dystanse.

Z Hauptem to była chemia, a nie operacja intelektualna. Może dlatego, że wtedy czytałem go przy lampie naftowej, a w tej prozie pojawia się właśnie takie ciepłe światło? A może dlatego, że uświadomiłem sobie, iż chciałbym tak pisać, ale nie potrafię?

Czyli miłość od pierwszego przeczytania. A jak było dalej?

Gdy już mocniej wszedłem w tę prozę, to zafascynowała mnie jej niekompletność i fragmentaryczność. Przecież Haupt nie napisał żadnej „wielkiej” książki, nie zostawił po sobie żadnego dzieła przez duże „D”. Te opowiadania w sumie też nie są opowiadaniami, a bardziej jakimiś urywkami. To przypomina – proszę wybaczyć, ale trochę pofilozofuję – ludzką egzystencję, która jest zawsze poszarpana, nie do końca udana, do tego zaczyna się oraz urywa w przypadkowych miejscach i bez żadnego powodu. Jemu nic do końca nie wyszło, nie przeszedł do historii literatury jak rówieśnicy, Schulz czy Gombrowicz, a przecież był, choć na swój własny sposób, tak samo wybitny.

Widać duże podobieństwo między prozą Haupta a Pańską.

Nic dziwnego, bo ja zrzynam od niego, tyle że nieumiejętnie! Wydaje mi się, że mamy podobne temperamenty.

Powiedziałbym, że wspólna jest pewna obsesyjność w opisywaniu wybranych miejsc czy wątków. 

Bo ja, tak samo jak Haupt, wciąż piszę tę samą książkę. Niektórzy stawiają sobie zadania – opisać taki czy inny ważny temat, więc za każdym razem mówią o czymś zupełnie innym. A Haupt, tak jak ja, pisze cały czas o jednym – o tym, jak świat odbija się w umyśle człowieka, o tym, co świat z nami robi. Reszta jest nieważna, jest przypisem.

Czuje się Pan jego spadkobiercą albo uczniem?

Trudno być jego uczniem... Jemu samemu w szkole nie szło. Bardzo cenię sobie jego pisarstwo. Kiedyś, gdy chciałem obcować z wybitną polszczyzną, to sięgałem po Schulza. A teraz po Haupta. Czytam po jednym, po dwa zdania, czasem akapit. Ta fraza! Absolutna przyległość języka do desygnatów. Jest w tym zapewne także obsesyjność – to zafiksowanie na percypowaniu rzeczywistości. Ale mnie osobiście udzieliła się także obsesja samej postaci – jeździłem sporo jego śladem, szukałem kościoła, w którym był ochrzczony, byłem w Ułaszkowcach na Ukrainie, gdzie się urodził...

Czyli wątek galicyjski był dla Pana ważny?

Nie, to był raczej przypadek, że on się urodził w Galicji. Nie można się zapędzić w kozi róg z tą galicyjskością – to jest trochę kategoria historyczna, trochę folklorystyczna, którą niektórzy w Krakowie poprawiają sobie humor. Oczywiście Haupt korzystał czasem z tego sztafażu, ale ważna jest przede wszystkim obsesja jego pamięci: nazwy, rzeczy, krajobraz – ten odcisk, który świat zostawia w naszych umysłach. Bądźmy szczerzy – on tak naprawdę zawsze opisuje siebie. Chociaż czasem nie jest to takie oczywiste... Na przykład w opowiadaniu „Deszcz” – nie wiadomo, gdzie jesteśmy, ale te trzy strony opisu deszczu w mieście sprawiają, że aż ciarki przechodzą po plecach! Czy to jest Galicja? To może być wszędzie...

Udało mu się nie popaść w emigracyjny sentymentalizm.

To prawda. Mimo że wielu próbowało mu przypiąć taką łatkę, w żadnej mierze nie jest pisarzem kresowym.

Jego Galicja, czy jakkolwiek nazwiemy tę przestrzeń wyobraźni, nie jest ani trochę idylliczna. 

Fakt, nie ma tu mowy o żadnym pokojowym i sielskim współżyciu kultur, narodów oraz naszej misji cywilizacyjnej. Elementy etniczne w ogóle pojawiają się rzadko. To są raczej fragmenty z jego pamięci, do których wraca bez większego wysiłku, nie stara się niczego rekonstruować ani uładzać. Ten świat był, jaki był...

A dostrzega w nim Pan jakiś strach przed modernizacją? Bo ten jego świat jest nieco staroświecki, można powiedzieć: przednowoczesny. 

Nie, nie czuję w nim żadnego lęku. Ostatecznie pojechał do Ameryki – stolicy nowoczesności. Wydaje mi się, że on w ogóle nie zabiera głosu w sprawie współczesności, dlatego jego proza jest ponadczasowa. On opisuje losy ludzkiej świadomości i tożsamości – z pewnością nie jest pisarzem społecznym. Trudno w ogóle zaklasyfikować to pisarstwo. Psychologiczne? Nie wiem...

Ale czy jest nam jeszcze potrzebne? Dlaczego warto go wydobyć z tego literaturoznawczego lamusa, do którego, niestety, został wtrącony?

Myślę, że on by wybaczył nam to zapomnienie. Nigdy nie starał się, żeby być zapamiętanym – skupiał się na działaniu, a nie na tym, co stanie się z jego dziełem. Ale dla mnie to „wskrzeszanie” pamięci jest trochę dwuznaczne – bardzo chciałbym, żeby to był pisarz tylko mój, ewentualnie jeszcze kilku osób. Gdy o nim piszę, to czuję się trochę jak zdrajca albo sprzedawczyk...

...Justyna Sobolewska nazwała fanów Haupta sektą. 

Gorzej, to jest mafia. Jego czytelnicy, co widać w tych sporadycznych tekstach, które się o nim pojawiają, są mu oddani niczym jakiemuś capo di tutti capi. To są „chłopaki z miasta”, z miasta Haupta... Dlatego czuję się jak zdrajca, gdy mówię o nim poza tym kręgiem... Ten Festiwal też jest chyba odrobinę zdradą. Najwspanialsi są ci pisarze, o których wiesz tylko ty. Ale może mu się to należy, może chociaż tyle.

Skąd zatem pomysł Festiwalu akurat jego imienia?

Jechaliśmy kiedyś z żoną długo samochodem, wtedy przychodzą do głowy najlepsze pomysły, ale to historia i geografia przesądziły. Haupt w latach 30. przez jakiś czas przebywał w tej „naszej” Galicji, w Gorlicach i Szymbarku – został po tym ślad w postaci opowiadania. Pomyśleliśmy, że skoro tak wybitny pisarz wylądował na takim literackim bezrybiu, to czemu tego nie wykorzystać? Zazwyczaj jest lepiej coś zrobić, niż nie zrobić.

A co wynika z samego faktu jego patronatu? Czy to jakiś sygnał dla współczesnej literatury? 

Nie mam pojęcia, nie myślę takimi kategoriami. Może miasto Gorlice weźmie głębszy oddech kulturalny? Bo na razie słynne jest głównie z bitwy gorlickiej z 1915 r., która zresztą łączy się z tym opowiadaniem. To była jedna z najważniejszych bitew tej wojny, a Haupt opisuje cmentarz, który po niej pozostał. Wojna ważna rzecz, ale po walce dobrze jest coś przeczytać. Kiedyś oficerowie czytali. Niektórzy nawet pisali... Sam Haupt był podporucznikiem u Maczka.

Właśnie – Gorlice i Szymbark. To ciekawa decyzja o przeniesieniu dużych wydarzeń kulturalnych poza te oczywiste centra, jak Kraków czy Wrocław. 

 

Ale my niczego nie przenosimy. My tu żyjemy na co dzień, więc dla nas to naturalna decyzja. Z żoną to wstępnie wymyśliliśmy, a potem Magdalena Miller z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gorlicach się dołączyła – to ona jest w sumie głównym organizatorem, my jesteśmy nieco z boku, bardziej jako pierwsi wydawcy Haupta w III RP.

No tak – „Pierścień z papieru” to jedna z pierwszych książek w ogóle wydanych w Czarnym. 

Tak, najpierw wydaliśmy moją książkę, „Przez rzekę” – nawet coś na tym zarobiliśmy, choć byliśmy wtedy kompletnymi amatorami. No i pojawiło się pytanie – co zrobić z tymi pieniędzmi? Prawie natychmiast postanowiliśmy z Moniką wydać Haupta jako drugą książkę w naszym wydawnictwie. To był 1997 rok.

Czyli Haupt jest duchem, który nawiedza Czarne od samego początku. 

Zdecydowanie. Decyzja o jego wydaniu była instynktowna. Trzeba wydać Haupta – nic innego nie wchodziło w grę.

Gośćmi Festiwalu będą bardzo różni ludzie. Z jednej strony poeci i pisarze: Darek Foks, Bohdan Zadura, także ci ukraińscy – Taras Prochaśko, Serhij Żadan. Będą również dziennikarze i krytycy – Zofia Król, Małgorzata Szejnert, Jarosław Klejnocki. Dużo ważnych i znaczących ludzi dla współczesnej kultury polskiej (i nie tylko). O czym zebrani pod patronatem Haupta będą rozmawiać?

Nie mam pojęcia.

A o czym by Pan chciał, żeby rozmawiali?

Hm... No chciałbym, żeby było ciekawie! Z dużą przyjemnością wezmę udział w tych spotkaniach. Wydaje mi się, że Haupt jest tak niejednoznaczny i wielowymiarowy, iż będzie można rozmawiać o wszystkim – o Galicji i Ukrainie, o tym, ile w literaturze i reportażach prawdy, a ile fikcji, bo to przecież wielki temat tej dziwnie autobiograficznej hauptowskiej prozy, może nawet o seksualności, bo ona też jest u niego wszechobecna. Słowem – o wszystkim!

Ale wie pan, co jest najfajniejsze w tym Festiwalu? To, że odbywa się jesienią: koniec września, będzie kolorowo, wybuch barwności połączony z tym skrajem Rzeczypospolitej, czyli łemkowszczyzny – to będzie niezwykłe. Festiwal, tak sobie wyobrażam, nie powinien stawiać sobie czysto intelektualnych wyzwań, to jest przede wszystkim spotkanie ludzi – to takie wczasy tematyczne!

Tylko żeby nie padało...

Tu we wrześniu zazwyczaj nie pada. Będą poranne przymrozki i ryczące jelenie, będzie też to specyficzne jesienne światło mieszające się ze szronem i pajęczynami – to przecież świat Haupta. Nie da się przecenić zmysłowości jego prozy.

W tych warunkach z pewnością uda się wskrzesić ducha Haupta. 

Jego nie trzeba wskrzeszać – on z nami jest. Trzeba go tylko wywołać, zintensyfikować. To będzie festiwal spirytystyczny częściowo. ©

ANDRZEJ STASIUK jest prozaikiem, eseistą i wydawcą. W 2005 roku otrzymał Nagrodę Literacką Nike za „Jadąc do Babadag”. Wraz z Moniką Sznajderman prowadzi Wydawnictwo Czarne. Pełni funkcję dyrektora artystycznego Festiwalu im. Zygmunta Haupta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015

Artykuł pochodzi z dodatku „Festiwal im. Zygmunta Haupta