Czy umiera nam Bóg?

Fot.K.Trybuś

26.04.2007

Czyta się kilka minut

Na początek dwie sceny z ostatnich kilku tygodni.

Niedziela wielkanocna: Msza św. w jednym z wiejskich kościółków parafialnych. Świątynia wypełniona po brzegi. Kapłan beznamiętnym głosem odczytujący spisane skądś kazanie - abstrakcyjne, pełne pustych i zużytych formuł. Znudzone twarze wiernych, nierozumiejących z tego ani słowa, myślących o czymś innym. Obustronne udawanie: wierni udający, że przyszli dla Boga, podczas gdy przyszli tylko dla swojego rytuału; kapłan udający, że mówi o Bogu, podczas gdy mówi jedynie o słowach, a których znaczenia zapomniał.

Autobus miejski: dwóch nastolatków. Jeden z nich wyciąga drugie śniadanie i pyta kolegę: "Chcesz?". Ten bierze, przygląda się zawartości kanapki i dostrzegając plasterek wędliny niemal wykrzykuje: "K..., piątek!". Za chwilę jednak pochłania wszystko ze smakiem. W jednym krótkim równoważniku zdania ordynarne przekleństwo i bezmyślne nawiązanie do tradycji piątkowego postu - tradycji, za którą nie stoi żaden Bóg. Tresura rytuału.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak dawniej: prowadzimy ze sobą ożywione rozmowy, wymachujemy energicznie rękami, przebieramy nogami, wstajemy, siadamy, spożywamy posiłki, prowadzimy samochody, czytamy gazety, słuchamy muzyki, spacerujemy po parkach, chodzimy do kościoła. A jednak - powoli i nieubłaganie zapadamy w sen. Sen wiary. Wiele, zbyt wiele znaków wskazuje na to, że nadchodzi noc polskiego chrześcijaństwa.

Ogarnia nas osobliwy somnambulizm. Przypomnijmy, oznacza on podejmowanie złożonych działań w stanie zmienionej świadomości. Na czym nasz somnambulizm polega? Na powtarzaniu starych gestów i starych słów w sytuacji, kiedy zanika ich transcendentna podstawa. Koło jeszcze się kręci, nawet dosyć szybko. Ale jego pierwszy poruszyciel już odszedł. Nie ma go wśród nas, zapanowało milczenie, choć zgiełk naszych gestów i słów jeszcze nie pozwala usłyszeć braku słów. Co musi się stać, co jeszcze musi się stać, żebyśmy zaczęli dostrzegać wielkie odchodzenie Boga?

Jedną z najśmielszych i najbardziej przenikliwych myśli, jakie wydobył z siebie wiek XIX, było krótkie, powtarzane potem wielokrotnie stwierdzenie Fryderyka Nietzschego o śmierci Boga. Jakkolwiek do dziś, nawet z ust wykształconych filozofów, nierzadko słyszymy opinię, że było to tylko bluźnierstwo oszalałego nihilisty, o którego niesmacznych proroctwach winniśmy czym prędzej zapomnieć, sens tego stwierdzenia był i nadal pozostaje przejmująco prosty. Śmierć Boga oznacza ni mniej, ni więcej tylko fakt odrzucenia przez człowieka wszelkiej transcendencji przy jednoczesnym zachowaniu jej zrytualizowanych pozorów. A więc: twierdzimy, że wierzymy w niezmienną prawdę, ale czynimy wszystko, by pokazać, że prawdy mamy za nic; utrzymujemy, że wierzymy w piękno, ale czynimy wszystko, by uczynić nasze życie szpetnym; przekonujemy, że wierzymy w dobro, ale czynimy wszystko, by kolejne pokolenia uznały nas za amoralnych. I rzeczywiście: czyż nie za nihilistów, gardzicieli piękna i zbrodniarzy uznano właśnie ludzi XX stulecia, o których pisał w swej przepowiedni Nietzsche? Ludzi dwóch wojen światowych, komunizmu i faszyzmu, Auschwitz i Kołymy, Srebrenicy i World Trade Center? Ludzi, dla których przestały się liczyć zasady dawnej moralności, metafizyki, estetyki, choć długo jeszcze, niejako siłą rozpędu, zachowujących się tak, jakby się nic nie zmieniło? A jednak w którymś momencie następuje zapaść, nagłe tąpnięcie. Z gruzów wyłania się "najszpetniejszy człowiek", tak sugestywnie ukazany w pismach niemieckiego myśliciela: zły, brzydki, cyniczny. W zapiskach Nietzschego czytamy: "Opisuję nadchodzącą przyszłość: nastanie nihilizmu. Mogę tu opisywać, ponieważ dzieje się tu coś koniecznego - znaki tego są wszędzie, jedynie brak jeszcze oczu dla tych znaków. Nie chwalę tu, nie ganię okoliczności, że nadchodzi on: sądzę, że ma [teraz] miejsce jeden z największych kryzysów, chwila najgłębszego namysłu człowieka nad sobą. (...) współczesny człowiek wierzy tytułem próby już to w tę, już to w inną wartość, po czym porzuca ją: krąg porzuconych wartości, które się przeżyły, staje się coraz pełniejszy; coraz bardziej odczuwa się pustkę i ubóstwo wartości; ruch [ten] jest niepowstrzymany - choć w wielkim stylu próbuje się go opóźniać" (przeł. Grzegorz Sowiński).

Zadziwiające i przygniatające: jeśli chcieć, choćby kosztem pewnej nieuniknionej trywializacji, doraźnie potraktować te słowa, a zatem odnieść je do naszej wiary, naszego tu i teraz, można właściwie zapytać, czy Nietzsche nie pisze aby o przyszłości polskiego Kościoła? Przyszłości być może jeszcze odległej, ale już intuicyjnie wyczuwalnej? Innymi słowy: czyż Nietzsche nie pisze o uśmiercaniu Boga dokonującego się właśnie tu, właśnie teraz, w naszych - Polaków - czynach, myślach i słowach?

Uśmiercanie owo objawia się tym samym, czym wedle niemieckiego filozofa objawiał się dwudziestowieczny nihilizm: masowym porzucaniem głębokiej ufności w transcendencję przy jednoczesnym trzymaniu się jej zrytualizowanych pozorów. Mówiąc brutalnie: jeśli nie mamy już Boga, to miejmy chociaż papieskie kremówki.

Jak to rozumieć? Weźmy to, co zasmuca najbardziej: uwielbienie, jakim obecnie otacza się osobę Jana Pawła II. Nie świadczy ono o pogłębiającej się religijności Polaków, lecz, przeciwnie, o jej postępującym uwiądzie. Przedmiotem powszechnego kultu nie jest bowiem dzieło Zmarłego ani tym bardziej jego wielka wiara, do której nie zdołaliśmy dorosnąć, ale jego wizerunek, infantylny, jednowymiarowy image serwowany przez media i znaczną część polskiego duchowieństwa w ostatnich latach pontyfikatu tego papieża. W istocie oznacza to ni mniej, ni więcej tylko porzucanie prawd wiary na rzecz jej doraźnych protez. Taką protezą, będącą rezultatem powszechnego procesu zapoznawania istotowych wartości religii chrześcijańskiej w życiu codziennym polskich katolików (i duchownych, i świeckich), jest nieustannie powtarzane we wszystkich możliwych przypadkach żądanie wyniesienia Karola Wojtyły na ołtarze. Jakby sam fakt owego wyniesienia wystarczyć miał, by uratować naszą malejącą wiarę w samych siebie, w swój Kościół, w swą religię. Wedle zasady podobnej do wyrażonej już wcześniej: jeśli nie mamy już wiary, to miejmy przynajmniej świętego Papieża-Polaka... (Cóż to zresztą za osobliwa zbitka słów! Słyszał kto kiedy o Jezusie-Żydzie, Mahomecie-Arabie, Buddzie-Hindusie?).Wszelako uważajmy: im głośniej skandujemy "Papież-Polak świętym!", tym mocniej wypychamy Boga z naszych umysłów, serc, domów, placów, świątyń.

Kościoły są jeszcze pełne. Jeszcze. Ale zbliża się wielkie tąpnięcie. Zwiastunów jest coraz więcej: podwójne standardy moralności wśród kapłanów i świeckich, bierność jednych i drugich, milczenie episkopatu w najważniejszych sprawach dotyczących życia duchowego polskiego społeczeństwa, paternalizm, uporczywe powtarzanie starych formuł w sytuacji, gdy wokół zmieniło się tak wiele, nadużycia finansowe, skandale obyczajowe... Jak powiada Nietzsche: coraz bardziej odczuwa się pustkę i ubóstwo wartości. Ten ruch jest niepowstrzymany, choć w wielkim stylu próbuje się go opóźniać.

Bóg nam umiera. Choć może nie, przecież Bóg w rzeczywistości nie umiera nigdy, co najwyżej zostawia nas samych. Na jakiś czas albo na zawsze. Za chwilę zamilknie - bo cóż może na to wszystko powiedzieć? Spuści głowę, zostawiając nam naszego "Papieża-Polaka", olbrzymie, tonące w luksusie świątynie, coniedzielne puste msze, święta pełne telewizji i niepohamowanego obżarstwa. Za chwilę odej dzie. Czy - gdy już się obudzimy - będzie jeszcze na tyle blisko, byśmy go mogli przywołać z powrotem?

Łukasz Musiał jest adiunktem w Instytucie Filologii Germańskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz członkiem Zespołu Pracowni Pytań Granicznych na tej uczelni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2007