Czy możemy to puścić w jakimś innym języku?

Wielka epoka poezji będzie trwała tak długo, jak długo pisze Sosnowski, który jest mocnym i zarazem ironicznym kontynuatorem tej tradycji.

08.05.2017

Czyta się kilka minut

Uttar Pradesh, Indie / Fot. RON NICKEL / Design Pics / East News
Uttar Pradesh, Indie / Fot. RON NICKEL / Design Pics / East News

Nie będę Państwa trzymał w niepewności i od razu odpowiem na tytułowe pytanie: tak i nie. W przypadku poezji Andrzeja Sosnowskiego możemy i zarazem nie możemy puścić „tego” (czyli wiersza) w innym języku. Trzeba to jeszcze wysubtelnić: po części tak, częściowo nie. Albo w ten sposób: na pozór tak, w zasadzie jednak nie.

Już tłumaczę. Amerykański poeta Wallace Stevens zasugerował niegdyś, że poezja powinna stawiać opór naszej inteligencji niemal do samego końca. Dobry wiersz to taki, który nie chce nam wszystkiego od razu wyjawić, który ukrywa przed nami swój sens, ale nie po to, żeby nas zwieść na manowce, lecz po to, by zwrócić naszą uwagę na sam język, na jego brzmienie, fakturę i strukturę. Do czego nam to potrzebne? Wiadomo, że gdy ktoś oferuje nam sens, to zaprasza nas do szybkiej i bezpiecznej transakcji. Ale do czego może nam się przydać nadwyżka języka? Pierwszą z możliwych odpowiedzi można wydobyć z formuły Stevensa: gdy za sprawą poetyckiego impulsu podejmujemy pracę z językiem i na języku, wówczas nasza inteligencja dostaje potężnego kopa. Zresztą nie tylko ona. Zysk może odnotować również wyobraźnia. Energia, którą wyzwalają językowe operacje poety, staje się udziałem czytelnika i pomaga mu w innym nazywaniu świata, innym tego świata rozumieniu, a wreszcie w innym jego zamieszkiwaniu.

W tym sensie poezja Andrzeja Sosnowskiego zasługuje na miano „dobrej”, a nawet więcej: „najlepszej”. Wystarczą pierwsze z brzegu linijki (wybieram na chybił trafił z tomiku, który akurat mam pod ręką) – „biegnę do ciebie i tak błogo się rozpadam / mój profil ładnie świeci i miota się w sieci” – by przekonać się, co się tu dzieje z językiem. Kto biegnie, nie wiadomo, podobnie jak nie wiadomo, kto na tego biegnącego czeka (i czy w ogóle). Ale jest pośpiech i jest to chyba pośpiech ekstatyczny, trochę jak u kochanka, który wybiega na spotkanie ukochanej. Być może kryje się za tymi słowami nadzieja – jeśli nie na „lepsze jutro”, to chociaż na udaną schadzkę. Świecący ładnie profil to znak rozpoznawczy kogoś, kto się na spotkanie dobrze przygotował, ale profil świecący i miotający się w sieci to przecież wyraźna wskazówka, że jeśli mamy tu w ogóle do czynienia ze spotkaniem, to nie ludzi, lecz ich cyfrowych awatarów. Ale może tak nam się tylko wydaje? Gdybyśmy przeczytali ten wiersz do końca, czego nie mogę tu niestety zrobić, doświadczylibyśmy jeszcze kilku takich oszałamiających i inspirujących zwrotów akcji wywołanych przez nagłe zwroty języka.

Czy taki wiersz można puścić w innym języku, czyli np. przełożyć go na inną mowę? Niby tak, z pewnością jednak coś w tym procesie zostanie zgubione i bezpowrotnie utracone, zdecydowanie więcej niż w przypadku utworów, które chcą się z nami od razu podzielić sensem. Nie znaczy to jednak, że poezja Andrzeja Sosnowskiego jest tak bardzo związana z polszczyzną, że topi się w lokalności, że jest przeznaczona wyłącznie dla naszych – polskich – oczu i uszu. W jednym z wywiadów Agata Bielik-Roboson zasugerowała, że autor „Życia na Korei” mógłby się urodzić w Anglii, we Francji lub w Niemczech, gdyż z onieśmielającą wręcz zwinnością porusza się pomiędzy różnymi tradycjami europejskiego modernizmu. Bardziej niż jakikolwiek inny poeta wykracza poza granice jednego języka i jednej kultury. Nie bez znaczenia jest w tym kontekście fakt, że Sosnowski to również wybitny tłumacz (przede wszystkim z języka angielskiego), który nie tylko przekłada na polski innych, ale również miesza swój język poetycki z mową obcą, co jeszcze wzmaga wspomniany wcześniej energetyzujący naszą inteligencję i wyobraźnię efekt uniezwyklenia.

Wybieram kolejny fragment, tym razem trzy linijki z wczesnego wiersza Sosnowskiego „Czym jest poezja?”: „ważne są liście i jeszcze chyba rym / »głos-los«, bo głosy prą na świat i losy / właśnie liściom powierzają miana”. O tak, w twórczości tego poety głos pełni niezwykle ważną rolę! Od razu muszę zaznaczyć, że nie chodzi o jeden głos, lecz całą symfonię głosów, które nakładają się na siebie, splatają ze sobą, uzupełniają się, a czasem nawzajem zagłuszają. Jeśli wszystko zaczyna się tutaj od języka, to głos, jako nośnik mowy, musi wyjść na prowadzenie, musi wyprzedzić pozostałe narzędzia poetyckie. Los współbrzmi z głosem, w głosie może się uobecnić, przez głos możemy się zbliżyć do naszego losu, dzięki brzmieniom możemy ów los usłyszeć, czyli uchwycić go, albo jeszcze lepiej: pojąć. Jeśli głosy prą na świat, jak pisze poeta, to być może dlatego, że los chce wyjść z cienia, chce zaszeleścić na scenie, ale miana powierzone liściom świadczą chyba o tym, że takie uobecnienie jest zaledwie chwilowe. W późniejszym wierszu Sosnowski dołoży jeszcze jedno słowo do pary „głos-los”, a mianowicie angielski wyraz „loss”, by dać do zrozumienia, że w cały proces wpisana jest strata.

Czy można puścić w innym języku tak wielogłosowy wiersz? Można, oczywiście, da się przecież jeden głos zastąpić innym, ale za taką podstawkę zawsze trzeba zapłacić pewną cenę. Znów coś zostaje zgubione. Przypominałem już niegdyś to wydarzenie, ale jest ono tak niezwykłe, że zrobię to jeszcze raz: podczas jednego z występów we Wrocławiu Sosnowski – jak to często ma w zwyczaju – czytał swoje teksty z towarzyszeniem muzyki. W pewnym momencie akompaniament ucichł, a głos Sosnowskiego – dzięki prostemu zabiegowi realizatora dźwięku – zaczął przemieszczać się od głośnika do głośnika, krążąc po sali, otaczając zahipnotyzowanych słuchaczy, którzy odruchowo kręcili głowami, jakby próbowali ten wędrujący sygnał przyszpilić spojrzeniem. Dałoby się to puścić w innym języku, ale efekt nie byłby taki sam: we francuszczyźnie czy angielszczyźnie „los” zaszeleściłby inaczej.

Niektóre wiersze można z łatwością parafrazować albo opowiadać, można je również tłumaczyć na inne dyskursy, np. religijny, polityczny czy filozoficzny. Kawałki Sosnowskiego opierają się podobnym zabiegom, co nie znaczy, że nie posiadają religijnego, politycznego czy filozoficznego potencjału. W jednym ze swoich tekstów Alain Badiou pisze o wieku poetów, który nastał po Heglu, kiedy to filozofia niemal całkowicie oddała pole poezji, porzucając obowiązek wnikliwego mówienia o bycie i naszym istnieniu w świecie. Zadanie to podjęli poeci, ale nie dlatego, że chcieli rywalizować z filozofami, zemścić się za edykt, którym Platon wygnał ich niegdyś z państwa. Chodziło o coś innego – o wyświetlenie sprzeczności obecnych pod powierzchnią kulturowych form, które w tamtym czasie (okres od połowy wieku XIX do połowy wieku XX) uchodziły za obowiązujące. Epoka jawiła się jako spójna i ukierunkowana, pisze Badiou. Progres, Historia, tysiącletnia Tradycja, Przyszłość, Inny Świat – wszystkie te kategorie uspokajały serca i umysły współczesnych Hölderlina. Ale sam Hölderlin spokojny nie był. Jego wiersze ukazywały pęknięcia i wyrwy, oświetlały puste miejsca, obszary nieciągłości, w których zachodnia cywilizacja próbowała ukryć swe największe błędy i zaniechania. Według Badiou wiek poetów kończy się wraz z Celanem. Potem filozofia znów odzyskuje dawny wigor i wyprzedza poezję.

Wydaje mi się, że epoka poezji będzie trwała przynajmniej tak długo, jak długo pisze Sosnowski, który jest wielkim i zarazem ironicznym kontynuatorem tej właśnie tradycji. Badiou pisze, że poeci wprowadzili do uproszczonych obrazów naszego świata „dezorientującą przekątną”. To znakomita kategoria, która bardzo dobrze oddaje charakter poetyckich praktyk, jakim od wielu lat oddaje się Sosnowski. Ale niezbędne jest pewne zastrzeżenie: autor „Stancji” nie powtarza gestu poprzedników, lecz go ironicznie przekracza, proponując najrealniejszą wizję naszego nowego świata.

Właśnie ironia sprawia, że tak trudno puścić jego wiersze w innym języku, choć przecież nieustannie próbujemy to robić, by go lepiej zrozumieć i oswoić. Wiersz „Acte manqué” Sosnowski zamyka frazą: „Powiedzieć to inaczej niż tak i niż nie”. To kapitalne wyzwanie. Skoro on – przynajmniej w wierszach – nigdy nie mówi „tak” lub „nie”, to może i nam ta sztuka kiedyś się uda. ©℗

GRZEGORZ JANKOWICZ (ur. 1978) jest filozofem literatury i eseistą. Redaktor działu Kultura „Tygodnika Powszechnego”. Pracownik Centre for Advanced Studies UJ. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Silesius 2017