Czy Kościołowi grozi nowa reformacja

Paweł Milcarek, redaktor naczelny „Christianitas”: Jeśli zmiany teraz pójdą w złym kierunku, to nastąpi daleko idąca fragmentacja Kościoła. Podzielimy się na grupy, które nie będą w stanie ze sobą rozmawiać.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

 / MAREK LAPIS / FORUM
/ MAREK LAPIS / FORUM

WSPÓLNY NIEPOKÓJ, RÓŻNE DIAGNOZY

„Chcemy wywołać alarm, chcemy poruszyć katolickie serca, pokazać, że sprawy mają się naprawdę źle i świadomość tego jest pierwszym krokiem do zmiany” – napisali we wstępie książki „Alarm dla Kościoła. Nowa reformacja?” jej autorzy – Paweł Milcarek i Tomasz Rowiński. Książka jest zbiorem rozmów diagnozujących kryzys Kościoła, przeprowadzonych przez dwóch czołowych publicystów środowiska skupionego wokół kwartalnika „Christianitas”. Dla tego środowiska sprawą pierwszej wagi jest zachowanie w nienaruszonym stanie depozytu wiary, przeżywanego w codziennym życiu w wierności niezmiennym zasadom moralnym i ożywianego pielęgnowaniem tradycji liturgicznej – od tego przede wszystkim ma zależeć nasze zbawienie.

PODZIELAMY NIEPOKÓJ o stan wspólnoty wiary. Podobnie jak środowisko „Christianitas”, dostrzegamy źródła kryzysu przede wszystkim wewnątrz Kościoła – w jego grzechach. Różni nas jednak szczegółowa diagnoza i propozycja programu naprawczego. Objawienie nie jest przede wszystkim zestawem gotowych prawd przekazanym przez tradycję naszemu pokoleniu do wiernego „przechowania”, ale spotkaniem z Osobą. Jest budowaniem żywej relacji z Bogiem w konkretnych warunkach, a więc jest też zadaniem, które trzeba odczytywać wciąż na nowo, dostrzegając biedę świata (świat nie jest tylko zagrożeniem czy pokusą!), ale także kierując się rozumem, czyli uwzględniając współczesną wiedzę. Nie dysponujemy gotowym wzorcem wiary. Ten wzorzec musimy wciąż wykuwać na podstawie doświadczenia Jezusa jako Zbawiciela (czyli kerygmat).

DOBRZE TO ROZUMIE FRANCISZEK, który postrzega Kościół jak „szpital polowy”, a źródła kryzysu widzi w silnej wśród ludzi Kościoła klerykalnej mentalności, bezdusznym jurydyzmie, w obronie przestarzałych struktur i lęku przed ryzykiem wychodzenia na peryferie. Naszym zdaniem w ten sposób papież walczy o nowy kształt Kościoła. Środowiska konserwatywne postrzegają jego działania jako zagrożenie. Tu leży główna różnica diagnozy. Ale wspólna jest nam świadomość, że spór o ten kształt jest sprawą niezwykle ważną.
©℗ Artur Sporniak

PIOTR SIKORA: Nadchodzi nowa reformacja? I czy to powód, by ogłaszać alarm dla Kościoła?

PAWEŁ MILCAREK: Obie kwestie stawiamy wraz z moim redakcyjnym kolegą z „Christanitas”, Tomaszem Rowińskim, w tytule naszej książki – zbioru rozmów z wieloma osobami krytycznie myślącymi o tym, co się dziś w Kościele dzieje. Ale od razu muszę pewną kwestię wyjaśnić. My widzimy „nową reformację” nie jako np. samą protestantyzację Kościoła (którą po Vaticanum II piętnował szereg autorów konserwatywnych), ale jako coś, co obejmuje łącznie dwa etapy: etap gnicia i etap wybuchu. Nowa reformacja nadchodzi jako odpowiedź na głęboki kryzys, „przedreformacyjny” – tak jak reformacja była wybuchem wewnątrz humanistycznego zeświecczenia. Nasz obecny kryzys łączy oba etapy.

Jakie są jego objawy?

Jeśli chodzi o obecną przedreformację, jest bardzo dużo rzeczy gorszących. Najłatwiej zauważyć to, co przekracza wszelkie standardy: kryminalne nadużycia seksualne wobec nieletnich. To już podchodzi nam pod gardło. Reakcja na nie wzmocniona jest naszą zwiększoną świadomością etyczną (która sama jest owocem chrześcijaństwa) oraz przekazem medialnym – bombardującymi nas obrazami krzywdy maluczkich, jak niedawno u nas w filmie Sekielskiego. Doprowadza to do wrzenia. Można mieć wątpliwość co do konkretnych liczb w poszczególnych częściach Kościoła, co do winy poszczególnych osób – ale rodzaj i ciężar zła jest oczywisty. I to, że ma ono miejsce na każdym poziomie decyzyjnym hierarchii. Włącznie z papieskim – tam też jest jakiś niedowład. Mimo że już Benedykt XVI podejmował wiele działań w tej kwestii. Warto przypomnieć sobie jego bardzo mocny list do Kościoła w Irlandii – to, co pisał tam w odniesieniu do hierarchii, było wówczas szokiem. Wymienił wielu biskupów. W przeważającej większości chodzi o nadużycia sprzed wielu lat (ich fala jest raczej za nami), co nie zmienia w niczym odpowiedzialności deprawatorów i konieczności przeciwdziałania. Na przykładzie kard. McCarricka widzieliśmy, że niektórzy nie tylko unikali odpowiedzialności, ale dochodzili do władzy i wpływów. To jątrząca rana.

Instytucje kościelne zawodzą.

Na ogół brak odpowiednich decyzji przełożonych. A równocześnie nie możemy tracić z oczu drugiego problemu, który jest u źródła innych: z codzienności Kościoła wyparowuje nadprzyrodzone rozumienie wiary. Wiara jest dziś pojmowana jako światopoglądowy konstrukt pośród wielu innych możliwych. Wiara nadprzyrodzona, będąca roszczeniem chrześcijańskiej prawdy wyjątkowej, zanika. Co ma konsekwencje w rozmaitych dziedzinach życia Kościoła, w zurzędniczeniu hierarchii, w kryzysie liturgii i edukacji. Także instytucje coraz częściej przestają być postrzegane jako część wiary Kościoła. Także przez tych, którzy się nimi posługują.

To znaczy?

Są traktowane jako szczeble kariery. A liturgia czy doktryna są oceniane wedle standardów czysto świeckich. Bardziej dba się o dostosowanie do świata niż o to, by Kościół był dla świata przewodnikiem i nauczycielem.

W Polsce też to tak wygląda?

W Polsce chrześcijaństwo jest nadal żywe wśród ludzi, ale w życiu publicznym przyzwyczaja się do roli podniosłego ornamentu dla świeckich narracji. Ludzie Kościoła przestają być nauczycielami np. polityków, a stają się ich towarzyszami drogi, uświetniaczami do fotek lub uroczystych podziękowań. Jeden biskup w ornacie z orłem białym będzie „uświetniać” celebrą uroczystości patriotyczne, a inny biskup czy ksiądz w garniturze na jakiejś fecie na cześć Unii Europejskiej wygłosi jeden z wykładów o uwarunkowaniach demokracji. Bardzo rzadkie są wypowiedzi, w których mamy pełne chrześcijaństwo, takie mające siłę ocenić zjawiska społeczne w świetle Objawienia, z katechizmem w dłoni. I raczej mizerne są też próby suwerenności opinii katolickiej wewnątrz różnych środowisk – np. publicyści katoliccy nie stawiają trudnych pytań „swoim” politykom. Ważniejsza jest partia niż teologia, co wynika też z zaniedbań w wykształceniu religijnym i braku głębokich, prawdziwie teologicznych dyskusji.

Skoro wysycha wiara, gdzie miejsce dla nowej reformacji? Dla Lutra wiara była podstawowa, tylko ona się liczyła – sola fide.

Reformacja przychodzi, gdy ludzie są stanem Kościoła przerażeni i w szoku czy poczuciu bezsilności uznają, że pozbycie się starych struktur będzie wyzwoleniem ducha ewangelicznego. Należy się pozbyć części nauki moralnej, bo uznaje się ją za niemożliwą do zrealizowania; trzeba pozbyć się części „aparatury” – doktryny, sposobu sprawowania liturgii – by pozostać w wolności dzieci Bożych. Ten wątek pojawia się wyraźnie u niemieckich autorów. A oni mają wpływ na papieża Franciszka. Uznają, że ludzie w Kościele są pół-poganami, w bardzo skomplikowanych moralnie sytuacjach i – następuje sugestia – że nie ma możliwości, by zrealizowali moralną naukę Kościoła. Lepiej pozwolić im – trochę po luterańsku – wyzwolić się z „niewoli uczynków” i ufać miłosierdziu Boga. W zwykłych formach życia kościelnego nie widać już życia – ludzie szukają radykalnej zmiany i pewnych nowych, dynamicznych, emocjonalnych form, które nie liczą się z tradycją. Nie można też pominąć kontekstu zewnętrznego – zjawiska, które autorzy środowiska „Christianitas” nazywają postchrześcijaństwem.

Czy właśnie stąd bierze się silny w tym środowisku motyw sprzeciwu wobec, jak to określacie, „mentalnej kolonizacji” – tj. protest przeciwko zbyt dużym wpływom idei pozachrześcijańskich na Kościół? Wpływom socjologii czy historii na współczesną teologię? Rozumiem, że rozmycie granicy pomiędzy tym, co chrześcijańskie, a tym, co pozachrześcijańskie, uznajecie za problem i jedno ze źródeł kryzysu?

Tak. Ale problemem nie są spotkania z tym, co wyraźnie poza chrześcijaństwem – lecz z tym, co z materii chrześcijaństwa wykrojone, a potem użyte w innym sensie. Wiele ideologii naszej epoki jest tak zbudowanych. Mają korzenie chrześcijańskie, ale przewartościowały je. I to nazywamy postchrześcijaństwem: zawłaszczenie elementu chrześcijaństwa, być może kiedyś gdzieś zaniedbanego, ale tylko jednego, jego absolutyzacja i przeciwstawienie chrześcijaństwu.

Jakiś przykład?

Tak kluczowe pojęcia chrześcijańskie jak osoba, wolność czy sprawiedliwość (sprawiedliwość społeczna!) mają dziś mocne alternatywy postchrześcijańskie. Słowa łudzą podobieństwem, lecz przywołują inne sensy, sprzeczne z oryginałem.

Skoro jednak są to elementy źródłowo związane z chrześcijaństwem, i skoro były – jak Pan powiedział – nieco przez chrześcijan zaniedbane, to może są to dobre punkty porozumienia ze światem – a nawet kwestie, w których możemy się od świata uczyć? Czy w przeciwnym razie nie grozi nam sekciarstwo? Czy Ojcowie Kościoła, czy Tomasz z Akwinu, nie czerpali z otaczającej kultury?

Tomasz korzystał z mądrości pogan – ale już z chrześcijańskimi radykalnymi arystotelikami polemizował twardo i ostro. Problemu postchrześcijaństwa nie doświadczył. Dzisiaj jednym z podstawowych napięć w Kościele jest napięcie pomiędzy tymi, którzy sądzą, że to nadprzyrodzone źródła Kościoła zawsze uwalniają go z niewoli aktualnych żądań świata, a tymi, którzy myślą, że to raczej te żądania świata są podpowiedzią, jak się wyzwalać z dotychczasowego słuchania się owych źródeł. Pozytywnym owocem Soboru Watykańskiego II było zwiększenie wrażliwości na źródła. Tyle że niektórzy są przekonani, że Objawienie jest bardziej historyczne niż metafizyczne i że bardziej przemawia przez ewolucję obecną w duchu czasu niż przez źródła. Na takie stanowisko mamy przemyślaną odpowiedź łączącą metafizykę i historię, np. w teologii Ratzingerowskiej. Hermeneutyce zerwania przeciwstawia się tam hermeneutykę reformy, jej ciągłość interpretacyjną źródeł. To właśnie tę ciągłość nazywamy Tradycją, sposobem obecności historycznej ciągle tego samego Objawienia. Ciągłość jest ważnym znakiem: to, czy jakiś wątek wychodzi z depozytu wiary, trwa, jest podtrzymywany. Tego nie da się wyrzucić przy pomocy stwierdzenia, że duch czasów prowadzi gdzie indziej.

Więc gdy coś, co było niezmienne, zostaje zmienione, trzeba bić na alarm?

Gdy ogłasza się nagle, że „odtąd nie obowiązuje” coś, co przez wieki było powtarzanym refrenem w źródłach, u Ojców i doktorów, w Magisterium. Gdy się mówi, że dopiero aktualne naukowe opracowanie wydobywa nieznaną prawdę i że bez naukowego komentarza kontakt z Pismem i Tradycją grozi zakażeniem szkodliwymi ideami.

Naukowe komentarze są jednak potrzebne. Przecież nie znając historycznego kontekstu tekstu, intencji autorów, użytego przez nich gatunku literackiego itd., możemy źle zrozumieć ich przesłanie. Podobnie – nie znając dobrze całej tradycji, możemy ulegać złudzeniu, że coś jest „odwiecznym nauczaniem Kościoła” – mimo że to tylko jakaś forma, która zmieniała się wielokrotnie na przestrzeni dziejów. Elastyczność wobec zmian może wynikać nie z ducha świata, lecz z uważnego czytania źródeł i ze znajomości historii ich zmiennych interpretacji.

W tych sprawach, których zmiany mnie niepokoją i które uznałbym za moment zerwania, nie zetknąłem się z przekonującym rozumowaniem pokazującym, że mamy do czynienia z uprawnioną ewolucją doktryny, tak jak np. przedstawiał ją kard. Newman.

Bliski mi jest obraz kard. Journeta: „rozpakowywanie” się tej samej treści, która w różnych warunkach i historycznych kontekstach musi się rozgałęziać w różne sformułowania – ale zachowując ciągłość i nie przeciwstawiając się temu, co na różnych etapach zostało wcześniej powiedziane z tym samym autorytetem. W przypadku wielu zmian proponowanych współcześnie nie widzę ciągłości prawdy, która świadczyłaby, że mamy do czynienia z prawdziwym integralnym rozwojem. Zamiast tego spotykam twarde odwołanie do władzy przeprowadzania zmian, np. „bo papież tak mówi”, albo fideizm: uznanie, że w danym momencie zawieszamy działanie rozumu i odwołujemy się do przeżycia: „oto Duch Święty nam dziś mówi...”.

Co złego jednak jest w odwołaniu się do działania Ducha? Czyż pewien lęk przed zmianą zewnętrznych form religii nie wynika z braku wiary w żywą obecność niezmiennego Boga? Może kryzys polega w istocie na tym, że zamieniliśmy „wino mistyki” na „wodę moralizatorstwa i doktrynerstwa”?

Dla mnie ważna jest tu różnica pomiędzy dwoma punktami wyjścia, raczej alternatywnymi. W pierwszym Bóg jest Logosem – Kimś, kto, choć wymyka się naszym zdolnościom poznawczym, to jednak zechciał nam coś o sobie powiedzieć i daje się pojąć w analogii do stworzenia. Dzięki temu ludzki rozum może być pewien pewnej ciągłości teologicznego pojmowania. W drugiej perspektywie Bóg jest postrzegany przede wszystkim jako Moc. Mowę Boga widzi się tam, gdzie dokonuje się przeskok, odwrócenie naszej ludzkiej logiki – w królestwie rzeczy zaskakujących, nieprzewidzianych, uderzających.

Ja bronię pierwszej perspektywy – Logosu. Uważając, by nie dokonać nadmiernej racjonalizacji religii, przyjmuję pogląd tych Ojców i Doktorów Kościoła, którzy przekonywali, że Bóg porozumiewa się z nami, nie zaprzeczając swoim kolejnym, dla nas zrozumiałym wypowiedziom. Na tym opiera się też zdolność przekazywania Objawienia w Kościele.

Za złudne uważam teologiczne przekonanie, że w pewnym momencie Bóg może wszystko odwrócić przez natchnienie charyzmatycznego lidera, choćby to był i papież. Duch Święty działa cały czas, ale nie ma sensu szukać jakiegoś jednego, „nowego Zesłania Ducha” otwierającego zupełnie nową epokę, czas prawdziwie duchowego Kościoła. Jakobyśmy dopiero teraz mieli właściwie odczytać Objawienie, które do tej pory wszyscy Ojcowie postrzegali niewyraźnie, albo wręcz błędnie. To złudzenie. Dziś tym bardziej niebezpieczne, że przybiera ono postać połączonej logiki władzy i wzmożonych oczekiwań wobec papieża, w stylu fideistycznego populizmu. Papież Franciszek jest dobrym, sympatycznym człowiekiem. Wszyscy charyzmatyczni liderzy jawili się jako bardzo bliscy ludowi, wręcz „pachnieli” swoimi wyznawcami. W wielu ludowych ruchach pojawiał się ten motyw: oto jeden z nas, najlepszy i najmocniejszy, mąż opatrznościowy odwraca bieg dziejów. Łatwo jest papieża potraktować w ten sposób.

Jednak kryzys jest realny i zmiana jest konieczna...

Zgoda – lecz jeśli zmiany teraz pójdą w złym kierunku, to nastąpi daleko idąca fragmentacja Kościoła. Podzielimy się na grupy, które nie będą w stanie ze sobą rozmawiać, a przede wszystkim – rozpoznać się w Objawieniu, które zostało dane w Chrystusie.

Nowa reformacja to nie będzie jedna wielka schizma, tylko rozpad?

Rozpad wewnętrzny, wiele atomizacji, wynikających z rozbijania całości doktrynalnej, z pozostawiania na peryferiach kolejnych grup zdezorientowanych wiernych. Popatrzmy np. na to, co się dzieje dzisiaj z nurtem katolicyzmu „janopawłowego” – masowego, mocno zmobilizowanego do bronienia „ewangelii życia”, odnajdującego się w tradycyjnej pobożności, a równocześnie misyjnego, ewangelizującego. Kiedyś był to mainstream, teraz mają często poczucie marginalizacji. Obawiam się, że będzie coraz więcej takich środowisk „cierpiących na bezdomność”. A świat ma mnóstwo oczekiwań i żądań wobec Kościoła, i różnie rozgrywa ten pokawałkowany Kościół – tworząc w nim w środku „kościoły” na swój obraz i podobieństwo.

Każde środowisko ma swoje własne lęki. Jedni boją się „świata”. Inni tak samo irracjonalnie boją się, by nie uznano ich za ludzi zamkniętych na świat. Kryzys powoduje, że wszyscy są po trochu chorzy. Uczestnicząc w wewnątrzkościelnym sporze i krytykując innych, trzeba przynajmniej w równym stopniu dbać o swoich „chorych”. Lęki bowiem wzajemnie się napędzają, zwłaszcza w sytuacji agresywnych polemik. Kształtuje się podobnie zamknięta postawa prowadząca do wzajemnych oskarżeń, a nie do próby wspólnej naprawy sytuacji. Może dojść do sytuacji, gdy ludzie będą przekonani, że aby przetrwać, trzeba zbudować nie jeden Kościół, ale własny „szałas” – z wybranych przez siebie kawałków autorytetów, fragmentów tradycji.

Jak do tego nie dopuścić?

Trzeba szukać autentycznego doświadczenia, aż do monotonii codzienności. Ale nie chodzi tu o wyłącznie „pentekostalne” emocjonalne wzmożenie. Bóg może dać się wszędzie, ale właściwie można rozpoznać Go w znakach liturgicznych i we wspólnocie, która jest związana tymi znakami. Waga, jaką moje środowisko przywiązuje do liturgii, nie jest antykwaryzmem. Nie chodzi nam o estetyczne poszukiwania, ale o budzenie zmysłu doświadczania wiary w służbie Bożej. Bo liturgia – liturgiczna mowa Kościoła – jest sposobem przenoszenia światła objawienia do każdego kościoła każdego czasu. Celebrując misteria, Kościół interpretuje źródła. Ważne, by naszą codzienność kształtował organizm Tradycji. Katechizm, mszał, brewiarz.

Który mszał?

Ja tę „tkaninę pokoleń”, świętych obcowanie odnajduję wyraźniej w tzw. starym mszale. Ale jest i w posoborowym Mszale Pawła VI. Występuję tu w obronie rytuału. Rytuał nie jest dla mnie wszystkim – ale właśnie dlatego nie boję się powiedzieć, że w rytuale jest życie, Kościoła i moje. To są znaki, które wyznaczają drogę z Chrystusem. Bez nich nie będę wiedział, w którą stronę podążać. Te znaki nie są projekcją moich własnych przeżyć. Gdy modlę się antyfoną ułożoną ze słów patriarchy z Księgi Rodzaju w trakcie celebracji wspomnienia świętego z XIII wieku – to ta mowa nie wychodzi z mojego serca, lecz do niego przychodzi, oświetla je.

Analogicznie rozumiem rolę Katechizmu, jako „regułę”. Nie trzeba go przeczytać od deski do deski. To raczej uczenie się języka Kościoła. W bliskim mi benedyktyńskim języku powiedziałbym, że nam, postbarbarzyńcom w ciągłym pędzie, potrzeba zatrzymania i konfrontacji z wielką tradycją, nawet jeśli ona na pierwszy rzut oka nie tryska sokami doświadczeń mistycznych. Albo z kontemplacyjną ciszą, do czego nawołuje kard. Sarah. Trzeba cierpliwości. Zakończyć bieganie za czymś, co nas od razu całkowicie zapali i wzruszy, i w ogóle ma rozwiązać od razu wszystkie problemy.

Czy jednak oprócz tej pracy duchowej nie są konieczne zmiany instytucjonalne?

Są. Ale nie sądzę, żeby mógł naprawić sytuację sam obecny papież – który sprowadził na siebie znaki zapytania i „dubia” w całych sektorach Kościoła, w tym tych tradycyjnie propapieskich i oczekujących uzdrowienia sytuacji. Teraz i sam papież jest przedmiotem zasadniczych kontrowersji. Nie trzeba być wyznawcą błędnego poglądu o wyższości soboru nad papieżem, żeby w tej sytuacji myśleć, że ten kryzys będzie się palił i tlił, aż wraz z decyzją któregoś papieża przyjdzie też czas na sobór, taki, jakim dla czasu reformacji był Trydent. I podobnie jak wtedy, pokolenie z mocną świadomością wezwania do nadzwyczajnej gorliwości. W Trydencie nie chodziło tylko o odrzucenie błędów. Trydent chciał na głębokim poziomie opowiedzieć prawdę, omijając mielizny punktowane przez protestantów – uniknąć zwykłego powtarzania rozwiązań z późnośredniowiecznej teologii. I podobna praca będzie musiała być wykonana po bardzo wielu eksperymentach naszego czasu.

Pewna część Kościoła, dziś zgromadzona wokół papieża Franciszka, trwała od roku ’68 w swoistym utajeniu z przekonaniem, że dzieło Soboru Watykańskiego II nie zostało dokończone; że zahamował je Paweł VI i Jan Paweł II. To, co dziś się dzieje, jest realizacją tego ich marzenia i przekonania, że pewne negatywne procesy są skutkiem rzekomego „niedokończenia” Vaticanum II. Być może na naszych oczach odbywa się właśnie instytucjonalne spełnianie tych oczekiwań. Moim zdaniem są to kroki ku katastrofie. Ale pewnego dnia, gdy stwierdzimy, że wszystkie te eksperymenty wykonano, przyjdzie czas podsumowania – i odszukania przerwanych szlaków, na nowo. Co z naszych – w wielu sprawach różnych – przekonań i wizji Kościoła wówczas przetrwa, Bóg raczy wiedzieć. Niewątpliwie na naszych oczach dokonuje się koniec świata kościelnej nowoczesności; naszego świata. ©℗

FOT. JAKUB SZYMCZUK / FOTO GOŚĆ / FORUM

PAWEŁ MILCAREK (ur. 1966) jest założycielem i redaktorem naczelnym konserwatywnego katolickiego kwartalnika „Christianitas”. „Teologizujący filozof” – jak siebie określa, historyk, publicysta, propagator nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego (mszy trydenckiej). Ojciec szóstki dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019