Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Monti widzi „sygnały psychologicznego rozkładu Europy” i przestrzega, że jeśli euro stanie się czynnikiem destabilizującym, zagrożone będą „fundamenty projektu europejskiego”. Czas i miejsce publikacji sugerują, że adresatem tych słów jest „La Merkel” i jej „merkelizacja” (nowy czasownik, pojawił się we Włoszech) strategii antykryzysowej – w końcu w ostatnich tygodniach Monti sam ustawił się w roli głównego, obok prezydenta Francji, europejskiego adwersarza niemieckiej pani kanclerz.
Ale jeśli Monti chciał, by jego słowa zabrzmiały jak uderzenie pięścią w stół, to spóźnił się o wiele miesięcy. Oznaki psychologicznego rozkładu wspólnoty widać w Europie od dawna. Dziś należałoby już mówić o sygnałach rozkładu politycznego. Albo, ostrożniej, o sygnałach, że drogi europejskich polityków coraz bardziej się rozchodzą, a ludzie, w których rękach leży przyszłość Unii, mają coraz większy problem z ufaniem sobie nawzajem.
Przecież to także posunięcia Montiego z ostatnich tygodni sprawiają, że prezentujący się w roli Kasandry premier Włoch jest częścią problemu, który można określić jako polityczna fragmentaryzacja Europy. Miejsce wygasającego sojuszu niemiecko-francuskiego (przez dekady trafnie uznawanego za unijny „motor”) zajmują taktyczne sojusze, których uczestnicy – zwłaszcza Monti i prezydent Francji François Hollande (premier Hiszpanii Mariano Rajoy ciągle lawiruje między „osią” Paryż–Rzym i Berlinem) – mają na uwadze doraźną korzyść: dostęp do łatwego pieniądza. Nowy sojusz ma też (inaczej niż dawny niemiecko-francuski) silny element negatywny: jest wymierzony przeciw Niemcom, a jego celem jest zmuszenie Merkel do politycznego samobójstwa (czymże innym byłoby porzucenie przez nią swoich zasad, dla których tak cenią ją niemieccy wyborcy?).
W gruncie rzeczy przywódcy Francji i Włoch chcą, by walka z kryzysem została „zamerykanizowana”: Unia poszła śladem USA, gdzie bank centralny i Obama usiłują rozkręcać koniunkturę przez rzucanie na rynek coraz większej ilości pieniędzy – z umiarkowanym efektem. Monti i Hollande mówią otwarcie, że rolę „dostarczyciela” łatwego pieniądza w Unii powinien odgrywać Europejski Bank Centralny (przez kupowanie obligacji państw, które płacą za nie najwyższe odsetki; dziś to Hiszpania i Włochy, obok Grecji) i unijny fundusz ratunkowy, czyli tzw. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny. Monti mówi otwarcie, że EMS powinien być bankiem i mieć nieograniczone możliwości kredytowania państw.
Na to zgody Niemiec nie będzie. Podobnie, jak nie ma w Europie żadnej finansowej „Wunderwaffe”: cudownego środka, który postawiłby kontynent na nogi. Na pewno nie będzie nim mnożenie nowych długów. Kryzys ma charakter strukturalny, jego przyczyną jest zła konstrukcja unii walutowej, połączona z błędami polityków, którzy zadłużali swe kraje – i jeśli teraz ktoś ma go zwalczyć, to nie żadna „ręka rynku” (nawet „ręka” Europejskiego Banku Centralnego), lecz unijni politycy: to ich odpowiedzialność.
Jak jednak mają oni zwalczyć kryzys, jeśli ich sporom towarzyszy coraz większy brak zaufania między głównymi aktorami? Tymczasem stara zasada – przypomina ją sędziwy politolog Michael Stürmer – mówi, że główną siłą każdej waluty jest zaufanie, jakim obdarzają ją ludzie; wszystko inne to tylko zadrukowany papier.