Czwarta władza w IV RP

Dziennikarze zagrażają wolności słowa bardziej niż politycy. Narażają ją, pracując bez przygotowania, odwagi i wstydu.

23.11.2015

Czyta się kilka minut

Tomasz Lis i Monika Olejnik w lepszych czasach mediów, warszawska Parada Powozów, 2 maja 1991 r. / Fot. Piotr Wójcik / AGENCJA GAZETA
Tomasz Lis i Monika Olejnik w lepszych czasach mediów, warszawska Parada Powozów, 2 maja 1991 r. / Fot. Piotr Wójcik / AGENCJA GAZETA

Od czasu wygranych przez PiS wyborów do studiów radiowych i telewizyjnych, a także na łamy gazet wchodzą nowi goście. Wraz z nimi pojawia się zmieniony język i ton wypowiedzi. Oraz inny światopogląd, pomysły na Polskę, jej rolę w świecie i nasze życie. Ostrość i tempo tej zmiany – idące w parze ze stylem podejmowania decyzji przez PiS – zaskoczyły wielu dziennikarzy. A nie powinny. Oni przecież mają być tymi, którzy ją z wyprzedzeniem zdiagnozują.
Tymczasem od kilku tygodni widać przejawy nieporadności czy wręcz bezsilności przedstawicieli ważnych stacji i tytułów. Jak się zachować wobec gości prezentujących poglądy irracjonalne, nienawistne, antydemokratyczne lub dyskryminujące? Bardziej niż czujnego, punktującego boksera dziennikarze przypominają senne lwy kawiarniane. Do medialnego stolika każdy może się przysiąść bez lęku o to, czy zdoła przeforsować swoje. Do pewnego stopnia polskie media już od lat pozwalają się politykom wykorzystywać. Ale teraz mogą się stać narzędziem ideologicznym. Chyba że dziennikarze się obudzą i zdejmą z kołka rękawice.


Bez sprawdzania
Dotąd byli uśpieni przewidywalnością: tym samym zestawem nazwisk, tą samą osią sporów, brakiem wyzwań – dawno nie stawiali ich ani sobie, ani gościom. Przywykli do graczy, z którymi przez ostatnią dekadę wypracowali schemat – dziennikarz serwuje prowokujące pytanie i pozwala, by goście urywali sobie głowy. Podobno wszystko dlatego, że ludzie lubią emocje. Podobno nie chcą treści, lecz widowiska. Podobno. Nawet jeśli – dziennikarze, jako przedstawiciele elit umysłowych, mają obowiązek informować. A nie przyczyniać się do dezinformacji, współtworzyć igrzyska pyskówek, eliminować merytorykę. Pozbawieni drapieżności i trzeźwości, na ogół dają przyzwolenie na złą politykę. Wręcz się nią karmią – z myślą o medialnym, nie publicznym interesie.


Teraz objawia się, jak bardzo potrzebna jest zapomniana sztuka wywiadu. W tych powyborczych dniach widać, jak prowadzący (nawet ci z dużym doświadczeniem w mediach publicznych i komercyjnych) milkną i ustępują pola. Może zapomnieli, że jako gospodarze programów mają nie tylko przywilej decydowania o przebiegu rozmowy, ale przede wszystkim odpowiedzialność za publikowane treści. Bez względu na to, z czyich ust padają. Jeśli prowadzący jest bierny, pozostawia wypowiedzi bez komentarza, to wysyła odbiorcy komunikat: „Wszystko w porządku, mój gość mówi prawdę”. Tymczasem jego podstawową rolą powinno być nieustanne wołanie „sprawdzam!”, demaskowanie pustosłowia, nielogiczności, populizmu. A także żywa ciekawość, pozwalająca poszerzać perspektywę.


Najlepsza, uniwersalna broń dziennikarza to domaganie się konkretów. Wszystko, co przed laty Monika Olejnik wyrażała ostentacyjnym: „Ale pan mi nie odpowiedział na moje pytanie!”. Tej dociekliwości nie uosabia dziś ani ona sama, ani większość jej kolegów po fachu. Tomasz Lis bywa oceniany różnie, ale w jednej kwestii pozostaje wzorem: przy nim żaden rozmówca nie może czuć się bezpiecznie. Przykładem odbyta tuż przed wyborami rozmowa dziennikarza z przedstawicielami wszystkich partii (poza PO i PiS) – treściwa i miarodajna, w przeciwieństwie do miałkiej debaty liderów zakończonej chwilę wcześniej na innym kanale.


Wytrwale punktujący Lis, pracujący z podobną konsekwencją radiowcy Beata Michniewicz i Marcin Zaborski z „Salonu Politycznego Trójki” i uporczywie pytający w „Gazecie Wyborczej” o Polskę Grzegorz Sroczyński są jednak wyjątkami.


Bez odwagi
Przyjmijmy na chwilę, że sprawdzi się czarny scenariusz i nowi rządzący zechcą media publiczne upolitycznić i pozbyć się ich niewygodnych pracowników. Kto zada w naszym imieniu ważne pytania? Jedną z kluczowych cech dziennikarza powinna być odwaga cywilna. To pojęcie ze sfery indywidualnych, osobowościowych kompetencji. O jej rozbudzenie nie można się zwrócić do żadnej instancji ani uniwersalnego zawodowego autorytetu, bo branża już takowych nie ma. Lękliwość i uległość jest kluczowa dla bylejakości dziennikarstwa, odwaga – jedynym chyba sposobem na odbudowanie jego sensu. Problem jest poważny, ponieważ dziennikarz pracuje śmiało pod warunkiem, że czuje siłę i niezależność swojego medium i powagę profesji. A sytuacja ekonomiczna wielu redakcji i podziały w środowisku tę odwagę tłamszą.


Trzeba pamiętać, że osłabienie dotyczy dziennikarzy bez względu na specjalizację. Informacyjni poddają się presji politycznej, krytycy i recenzenci – interesom wydawców, dystrybutorów czy szefów instytucji kultury, ekonomiczni – naciskom biznesu i lobbystów. Smutną cechą wspólną w zawodzie jest też rosnąca arogancja. Odwrotnie proporcjonalna do zmniejszających się kompetencji i wiedzy. Im mniejszy prestiż płynący z pracy wykonywanej tanio i byle jak, im częściej zdarza się, że podsuwający dziennikarzowi temat PR-owiec jest lepiej od niego poinformowany, tym bardziej puchnie dziennikarska duma. Mamy na kopy gwiazd mediów, ale wiarygodny i nieugięty dziennikarz to gatunek ginący.


Czy nie pora, by przedstawiciele różnych redakcji zakopali topór rynkowej i światopoglądowej rywalizacji i wspólnie odkurzyli kodeks dobrych praktyk? Bo dno się już oberwało.


Bez pytań
Do fatalnej kapitulacji doszło podczas przedwyborczych debat telewizyjnych. Przyjęta formuła uniemożliwiała dziennikarzom przerywanie wypowiedzi kandydatów lub dopytywanie. Dlaczego się na to zgodzili? To jak pójść na pojedynek bez broni, przystać na rolę statysty w zagarniętym przez polityków spektaklu. A ci ostentacyjnie ignorowali pytania. Pan Wołodyjowski przestrzegał: „Albo będą się ciebie bali, albo będą się z ciebie śmiali”. Kim jest dziennikarz, jeśli nie wzbudza respektu? Kim, jeśli nie wypełnia powierzonej mu władzy wyrażającej się właśnie w prawie do zadawania pytań? Czy nie staje się zwyczajnie zbędny?


Z niejasnych przyczyn trzy duże stacje informacyjne (w tym dwie prywatne) nie protestowały. W efekcie mieliśmy debaty słabe i nudne, których nie da się porównywać do sporów z ostatnich wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii czy sparingów kandydatów do prezydentury w USA. Tam odbywają się intelektualne batalie o cechach elektryzującego widowiska. Tu – bieda- teatrzyk.


Wyobraźmy sobie, że jest inaczej. Że Olejnik, Kraśko, Gugała, Gawryluk, Ziemiec przy poparciu kolegów z innych redakcji odmawiają spełnienia żądań sztabów wyborczych (nota bene – żądań bezczelnych). Mówią, że albo będą mieli swobodę pytania, albo debat nie poprowadzą. Co by się stało? Może starcia by odwołano (straciłby tylko Adrian Zandberg z Partii Razem), a może przebiegłyby na wyższym poziomie, lepiej przygotowując Polaków do dokonania wyboru.


Bez samodzielności
Pamiętam wywiad z Muammarem Kaddafim, na który w 2011 r. dziennikarz BBC Jeremy Bowen pojechał razem z Christiane Amanpour z ABC. Byli w swoim – wspólnym! – stanowisku wobec dyktatora nieugięci, razem przygotowywali się do rozmowy, opracowali strategię. Dlatego gdy wszedł do pokoju, pytali bez lęku. Obie stacje opublikowały znakomity, pełen napięcia wywiad. Wynikało z niego, że dyktator stracił kontakt z rzeczywistością. Jego irracjonalność była tym wyraźniejsza, że dziennikarze zachowali spokój.


Warto zapytać: dlaczego polscy dziennikarze tracą głowy, nie potrafią ukryć swych sympatii, irytacji, podniecenia? Dlaczego ferują wyroki po zamachach w Paryżu, gdy ich francuscy, niewątpliwie zaszokowani koledzy mówią chłodno? Czemu w sprawie europejskiego terroryzmu dzwonią do Jerzego Dziewulskiego, a nie specjalistów francuskich czy niemieckich? Czyżby nie znali języków?


A na polskim podwórku? Reporterzy biegną wzywani na oświadczenie pod gabinet tego czy innego posła lub ministra, ale nie drążą własnych tematów. Z jakiego powodu rezygnują z niezależności umysłowej? I gdzie podziali się reporterzy, którzy z ambicji czy przekory chodzą pod prąd – czyli tam, gdzie większości się nie chce i gdzie ich sobie żadna władza nie życzy? Niewiele było w ostatnich latach rzetelnych materiałów dziennikarskich, które by nami zatrzęsły, naświetliły ważne dla kraju zjawisko. Nie biorę pod uwagę publikacji „Wprost” o aferze podsłuchowej, bo istnieją wątpliwości, czy powstały z zachowaniem reguł etycznych. Dowiodły jedynie, jak niebezpieczna dla państwowości i demokracji jest słabość mediów.


Bez podrygiwania
Znam standardowe wyjaśnienie – winne są brak pieniędzy i nieopłacalność rzetelnej pracy. Dzieci na utrzymaniu, kredyt na 30 lat, a wierszówka marna. Komu by się chciało robić miesiącami materiał śledczy albo wywiad rzekę? Teresie Torańskiej się chciało. Prawda jest taka, że można. W każdych warunkach. My po prostu wolimy średniej jakości materiał prasowy włożyć w okładkę i sprzedać jako książkę z niezłą zaliczką oraz mgiełką popularności.
Jesteśmy w szczególnym momencie. Po raz pierwszy od 25 lat rząd tworzy jedna formacja i – czego właśnie doświadczamy – zamierza ze swojej siły korzystać bez pardonu, bez poszanowania niezawisłości sądu i mniejszości parlamentarnych. Media głównego nurtu mają dobrą okazję, by zatrzymać długie spadanie. Patrzenie na ręce PiS jest łatwiejsze niż pilnowanie PO. Po pierwsze, większość mediów z tą partią nie sympatyzuje, o czym nas niestety swą postawą wielokrotnie informowały, łamiąc ważną regułę dziennikarstwa, czyli nakaz bezstronności. Po drugie, naprawdę zapowiadają się rządy kontrowersyjne. PO niemal do końca ukrywała swoje winy pod gładkim wizerunkiem, jak minister Nowak zegarki pod mankietami eleganckich koszul. PiS fauluje od pierwszego dnia, i nawet tego nie ukrywa.


Wyzwanie polega na tym, by nie dać się ponieść. A część dziennikarzy ulega niezdrowemu podnieceniu. Na straży się stoi, nie podryguje.


Bez kompetencji
Być może to rozgorączkowanie wynika z nowej sytuacji i minie. Ale polskie dziennikarstwo jest w kryzysie od blisko dekady, choruje z wielu powodów, których, jak dotąd, nie udało się przezwyciężyć. Można więc mieć obawę, że dziennikarze prędzej ułożą się w jakimś nowym rodzaju gry z prawicowymi politykami, niż wrócą do swej prawdziwej roli.


Bo do wywiadów z elokwentnymi, a bywa, że agresywnymi gośćmi trzeba być świetnie przygotowanym. Merytorycznie i psychicznie. Umieć w mig zweryfikować np. interpretacje polskiej historii, kontrować manipulacyjne stwierdzenia o pogromach na Ukrainie czy o liczbie uchodźców wyznania muzułmańskiego zamieszkujących Szwecję. Znać wyniki głosowań sejmowych, propozycje nowelizacji ustaw, doktryny polityczne, rozumieć metodę d’Hondta, pamiętać orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Trzeba zarywać noce, by rano pytać ze zrozumieniem i panować nad sytuacją w studiu. Wiedzieć, a nie zerkać błagalnie na siedzącego obok eksperta, z nadzieją, że odwali robotę.


W naszych mediach, podobnie jak w polityce, utarły się brzydkie zwyczaje. Zbyt wielu dziennikarzom goście służą jako osoby wypełniające czas antenowy, podczas gdy oni pozorują wysiłek. To odpowiednik polityki ciepłej wody w kranie – lenistwa i unikania spraw wymagających. Nie zliczę, ile razy sama gościłam w studiach i od progu słyszałam, że dziennikarz (lub dziennikarka) nie wie, kim jestem ani czym się zajmuję („To jak panią przedstawić?”), nie przeczytał książki, artykułu albo depeszy („Więc ja po prostu zadam takie pytania otwarte”), nie ma pojęcia o temacie. Skandaliczną normą są dziennikarze niesłuchający odpowiedzi swoich gości, zbyt zajęci przeglądaniem kolejnych newsów lub grzebaniem w smartfonie.


Użytkowo traktują również kolegów po fachu. Zapożyczają – delikatnie mówiąc – cudze treści. Przeprowadzają wywiady, powtarzając pytania zadane przez inne media, cytują wyczytane opinie bez podania źródła. A poranki w radiach? Sprowadzają się do odczytywania obszernych fragmentów artykułów prasowych i używania ich tez jako głównych wątków do rozmów z gośćmi w studiu. Nie, nie jest to promowanie pracy kolegów, tylko żerowanie na niej. Na palcach jednej ręki można zliczyć newsroomy z ambicjami tworzenia własnych serwisów, podejmowania unikatowych tematów czy przeprowadzania wywiadów na wyłączność.


Bez przyszłości?
Dziennikarzy w Polsce – tych z prawa, lewa i centrum, radia, telewizji, internetu czy prasy, z działów ekonomii, kultury czy sportu – łączy równanie w dół. Wszyscy zmagamy się z obniżaniem standardów, tabloidyzacją, presją nowych technologii. Podobnie doświadczamy paradoksu niedofinansowania i komercjalizacji – od treści ważniejsza jest reklama, od rzetelności – pseudoinformacje szyte pod dyktando marketingu. Kilka lat temu tąpnął rynek prasy. Dziś o swój los martwią się dziennikarze z publicznego radia i telewizji. Raczej bez poczucia, że koledzy z branży z nimi sympatyzują.


Tracimy wszyscy. Tracą nasi odbiorcy, a my tracimy ich. Część już się odwróciła plecami do kiosku, radioodbiornika i telewizora. Część czyta bez zrozumienia, nieświadoma, że im suflujemy sponsorowane treści. A cudownego uzdrowienia nie będzie. Żadna wyższa instancja nie wkroczy, by nas uratować przed dalszą degrengoladą.
Dziennikarze globalnych mediów opiniotwórczych, takich jak „Economist”, telewizja BBC World czy National Public Radio mają podobne problemy. I znaleźli odpowiedź: za wszelką cenę utrzymać wysoką jakość treści, bronić wartościowego, rzetelnego dziennikarstwa jak gałęzi, na której siedzą całe społeczeństwa. Innej, łatwiejszej strategii nie będzie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2015