Człowiek-wiersz

Kawafis to syn Lewantu, dziecię wschodniego Śródziemnomorza. Nasze humanizmy nie pokrywają się; nasze historie spisane są różnymi językami, zdeponowano je w różnych księgach. Zmylić nas musiał fakt, że go Zachód pokochał jak swojego.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

 / graf. Zalley
/ graf. Zalley

Konstandinos Kawafis urodził się 29 kwietnia 1863 r. w Aleksandrii, gdzie zmarł siedemdziesiąt lat później – co do dnia. Rodzice poety, Petros Kawafis i Harikleja z domu Fotiadis, przenieśli się do wieloetnicznej Aleksandrii z Konstantynopola, stolicy imperium osmańskiego i wielkiego ośrodka kultury grec-kiej, osiem lat przed jego przyjściem na świat. W Aleksandrii żył; w Aleksandrii rozczytywał się w literaturze greckiej, angielskiej i francuskiej; w Aleksandrii pisał.

Przez trzy dekady, począwszy od 1892 r., Kawafis pracował w egipskim Wydziale Nawadniania, był więc na co dzień urzędnikiem państwowym. Ale biuro absorbowało go jedynie w godzinach porannych. Mógł zatem resztę dnia poświęcać na spacery zaułkami miasta i na wizyty w kawiarniach...

Grecję odwiedził czterokrotnie: trzy razy z powodów rodzinnych (w pierwszej dekadzie XX wieku) i raz w 1932 r., więc na krótko przed śmiercią, by poddać się tam zabiegowi tracheotomii. Zabił go rak gardła.

I wiadomo: był homoseksualistą.

Za długiego życia Kawafisa nie ukazała się żadna książkowa publikacja z jego utworami poetyckimi, choć napisał ich wiele setek. Te, które zdecydował się upowszechnić, publikował w czasopismach literackich bądź w postaci broszur, które przesyłał zaufanym przyjaciołom i pisarzom, których opinię sobie ce-nił. Znany był z tego, że każdy wiersz przerabiał w mozole i po wielekroć, aż osiągnął wreszcie zamierzony efekt; w przeciwnym razie – kategorycznie żądał zwrotu wszystkich kopii i tekst kierował z powrotem do szuflady.

Ostateczną weryfikację, której poeta poddał swoje wiersze, przeszły zaledwie sto pięćdziesiąt cztery z nich (przy czym jeden, ostatni, nie na pewno) – te wyłącznie uznał poeta za warte rozpowszechniania. Zbiór, zwany odtąd Kanonem Kawafisa, ukazał się po raz pierwszy w Aleksandrii w 1935 r.

Często mówi się, że Kawafis przez całe swoje życie pisał tak naprawdę jeden wiersz – wiersz doskonały, totalny.

Sztuka nadinterpretacji

Trudno odmówić piękna takim słowom: „Ból zamroczył moje serce. Na cokolwiek patrzyłem, wszędzie widziałem tylko śmierć. Rodzinne miasto stało się dla mnie czymś niemożliwym do zniesienia, dom rodzinny – samym nieszczęściem. Wszystko, co przedtem było nam obu wspólne, teraz, bez niego, zmie-niło się w straszną mękę. Wszędzie go szukały moje oczy, a nigdzie go nie było. Wszystkie miejsca, gdzie dawniej bywaliśmy razem, były mi nienawistne przez to, że jego już tam nie było, że już mi te miejsca nie mogły zapowiadać: Zaraz przyjdzie! – jak to było wtedy, gdy na niego czekałem, kiedy żył”.

Ale to nie Kawafis. Tak odsłania swą duszę święty Augustyn; w ten sposób w „Wyznaniach” wspomina śmierć najdroższego przyjaciela. Kontekst deter-minuje interpretację. Bo czy wyznanie to różni się na pierwszy rzut oka od homoerotycznych konfesji, jakie odnajdujemy u greckiego arcypoety Konstan-tonosa Kawafisa? Tak bohater wiersza „Piękne i białe kwiaty pasowały tak bardzo” próbuje znaleźć sobie miejsce po utracie kochanka:

„Kiedy zaszedł wieczorem / (trafiła się okazja, // by na chleb zarobić) / do kawiarni, gdzie // przychodzili razem – / jak nóż w serce była // ta czarna ka-wiarnia, / gdzie przychodzili razem”.

Subtelność języka ma swoje źródło w subtelności umysłu, nie zaś w orientacji seksualnej. Zresztą sądzę, że dla tej doskonałej poezji byłoby nieporównanie lepiej, gdybyśmy o preferencjach łóżkowych jej autora – nie jej protagonisty – umieli podczas lektury nie myśleć. Czy wówczas „Mury” – wiersz o wy-dźwięku równie uniwersalnym co „Itaka”, „Czekając na barbarzyńców” czy „Miasto” – czytalibyśmy niezmiennie jako wynurzenia człowieka osaczonego, wyjętego spod prawa (moralnego) z powodu swej orientacji seksualnej? Bo przecież, kiedy wczytujemy się w nagi tekst, znajdujemy w nim co innego: apo-rię, osamotnienie, rozpacz – uczucia dotykające nas wszystkich...

Tak, Kawafis był homoseksualistą. A jednak jego poezja w najmniejszym nawet stopniu nie jest poezją skargi! Poezja Kawafisa to zachwyt – zachwyt nad pięknem męskiego ciała i nad dawną świetnością grecką; i mądra tęsknota za wszystkim tym, co niegdyś żyjąc pełnią, nie oparło się w końcu niszczącej sile czasu.

Owoc bezowocnej miłości

Bohaterowie wierszy Kawafisa są delikatni, wrażliwi, introwertyczni – i zawsze dwudziestokilkuletni. Mówi o nich: młodzieniec, dzieciak, chłopiec albo przyjaciel.

Poeta podziwia ich zawsze „w rozkwicie sił cielesnych, // u szczytu młodzieńczego wigoru” – tak jak podziwia się młodych mężczyzn w eposach Homera, w dialogach Platona czy w żartobliwych wierszykach Anakreonta i jego naśladowców.

Ciała doskonale piękne, witalne, zmysłowe, a przy tym często dziewicze, więc nieznające jeszcze dotyku, obserwujemy u Kawafisa niejako w znierucho-mieniu – są niczym rzeźby czy postacie z malarstwa wazowego: „a w środku umieściłem / pięknego młokosa, // nagiego, zmysłowego; / w wodzie jedną nogę // wciąż ma zanurzoną”. Każdy niemal utwór, miłosny czy historyczny, jest dumnym hołdem złożonym ciału młodego mężczyzny, a tym samym – idiosynkratycznej greckiej tradycji.

Kiedy więc czytam w artykule poświęconym Kawafisowi (Błażej Warkocki dla „Dwutygodnika”, nr 64, 2011) o „homoseksualnym życiorysie” poety albo o „podstawowej strukturze opresjonującej osoby homoseksualne”, która cechuje jakoby pewne jego utwory, obawiam się, byśmy nie utracili tego wybitne-go twórcy i to zanim jeszcze zdołał przyjąć się na polskiej ziemi! Subtelność i finezja Aleksandryjczyka wynosi jego homoseksualizm do rangi problemu filozoficznego.

Kawafis-filozof stawia problem: wszelkie tętniące życiem piękno umiera. Kawafis-poeta stara się przebić głową mur brudnej egzystencji: jeśli życie bez szans na trwanie jest de facto śmiercią, to uśmiercenie będącego w kwiecie wieku estety (tak nazywa poeta homoseksualnych mężczyzn) paradoksalnie staje się obroną... życia!

Bo zważmy: wszyscy ci piękni dwudziestoletni albo umierają, albo – jak w wierszu „Nim zmienił ich czas” – znikają bez śladu: „Może niczym artysta // zjawił się Los, / rozdzielając ich teraz, // nim ich uczucie zgasło, / nim zmienił ich czas; // jeden dla drugiego / pozostanie na zawsze // pięknym mło-dzieńcem / w wieku lat dwudziestu czterech”. I w tym właśnie znieruchomieniu, jakby na mgnienie przed spotkaniem z Nieuchronnym, znajduje poeta schronienie przed rozpaczą.

Śmierć, której widmo unosi się nad każdym niemal z jego wierszy, śmierć jako śmierć wypchnięta zostaje poza nawias wszelkiej refleksji. Kawafis – po-dobnie jak współcześni mu Nietzsche, Bergson czy Freud – to bard życia, fanatyczny wyznawca istnienia.

Dyskretny urok dekadencji

„Nasz humanizm nie pokrywa się z humanizmem Kawafisa – zauważa Marguerite Yourcenar. – My odziedziczyliśmy po Rzymie, po renesansie, po osiem-nastowiecznym akademizmie obraz Grecji heroiczny i klasyczny, hellenizm z białego marmuru; ośrodkiem naszej historii Grecji jest ateński Akropol. Hu-manizm Kawafisa toruje sobie drogę przez Aleksandrię, przez Azję Mniejszą, w słabszym stopniu przez Bizancjum, przez zawikłany ciąg rozmaitych Grecji coraz odleglejszych od tego, co my uważamy za złoty wiek greczyzny, zachowując jednak żywą ciągłość. Nie zapominajmy zresztą, że to przez omyłkę tylko aleksandrynizm uchodził u nas przez długi czas za synonim dekadencji...”

A właśnie: dekadencja! Jakże boleśnie obnażyłby spryciarz Sokrates tę naszą nierozumność! Bo który Grek, zapytany dziś o powód do dumy, wymieni re-formy Solona, rządy Peryklesa czy Sofoklesową „Antygonę”? Dla nas, dla nie-Greków, świat Filipa II Macedońskiego i jego syna, Aleksandra, a przede wszystkim świat ich następców i dziedziców, nie przedstawia większej wartości, nie istnieje jako temat godny specjalnej uwagi; dla nich zaś, dla spadko-bierców tejże tradycji – od diadochów właśnie, od generałów Aleksandra, wszystko się właściwie zaczyna...

„My: Aleksandryjczycy, Antiocheńczycy, // Seleucjanie, i rozliczni // pozostali Hellenowie z Egiptu i Syrii, // i ci w Medii, i ci w Persji, i ci wszyscy inni. // Z rozległymi władztwami, // z roztropnymi próbami wielostronnej wymiany. // I ze Wspólną Grecką Mową – aż do Baktrii ją ponieśliśmy, aż do Indów”. Taki rozmach zapiera dech!

Dziedzictwo Aleksandra Macedońskiego – oto, co napawało i napawa Greków prawdziwą dumą! To wraz z jego śmiercią (323 r. przed Chr.), wraz z na-rodzinami monarchii hellenistycznych, nastają czasy, w których każdy bądź był, bądź pragnął stać się Grekiem; czasy, w których greka stanowiła najpierwsze i najpowszechniejsze narzędzie komunikacji! Nigdy w dziejach tej części świata militarny podbój nie przerodził się tak wdzięcznie w mile widzianą, przyjmowaną z otwartymi ramionami ekspansję kultury. Wielkość owego panhelleńskiego świata – nieobecnego właściwie na polskich lekcjach historii; dla nas z nastaniem ery Rzymu Grecja przestaje po prostu istnieć! – może dziś przyprawić o zawrót głowy i o mdłości: jeśli wówczas, za Seleucydów i Ptoleme-uszów, istniało cokolwiek, gdziekolwiek, to istniało na sposób grecki.

Dekadencja?! Czy także i wówczas, kiedy poeta z Aleksandrii, będąc w kościele Greków, powraca myślą do (innych) czasów świetności swojej nacji, „do wspaniałego bizantynizmu”?! Dekadencja – oto jak oświeceniowiec Edward Gibbon, autor „Zmierzchu i upadku cesarstwa rzymskiego”, zemścił się zza grobu na poecie, który sprzeniewierzył się jego filozofii dziejów!

Powiedzmy to wreszcie – bo lepiej późno niż wcale: Konstandinos Kawafis nie jest i nigdy nie był poetą Zachodu, poetą tego świata, który zmierzchł i upadł. Mimo iż znał ten świat, jego mowę i jego literaturę, to punktem odniesienia pozostawało średniowieczne cesarstwo Greków – Basileia ton Romaion – które istniało przez tysiąc lat! Jego stolica, Konstantynopol, pozostawała przez te długie wieki największym i najbogatszym miastem świata, i jako jedyna w kwestiach wyznaniowych nie musiała liczyć się z Rzymem! Kiedy na Zachodzie (sic!) i w Azji rodziły się i umierały kolejne monarchie, kiedy na półwyspie arabskim jedne koczownicze plemiona przepędzały inne, Bizancjum trwało – potężne, majestatyczne, jakby „nie z tego świata”...

Kawafis to syn Lewantu, dziecię wschodniego Śródziemnomorza. Nasze humanizmy nie pokrywają się; nasze historie spisane są różnymi językami, zde-ponowano je w różnych księgach. Zmylić nas musiał fakt, że go Zachód pokochał jak swojego.

Nie: to nie dekadencja – to zachwyt. Zachwyt i duma, która radośnie rozpiera. I splin...

Kawafis Aleksandryjczyk

Osobę i dzieło Wielkiego Melancholika przybliżył jako pierwszy światowej opinii brytyjski prozaik E. M. Forster, a pierwsze tłumaczenie Kanonu na język angielski ukazało się w 1951 r. W latach 1957-60 powstawał „Kwartet aleksandryjski” Lawrence’a Durrella, cykl czterech powieści, będący swego rodzaju hołdem złożonym greckiemu poecie i jego miastu. Nie ulega wątpliwości, że Aleksandryjczyk wywarł ogromny wpływ zarówno na konkretnych poetów (T. S. Eliot, G. Seferis, W. H. Auden), jak i na architektonikę poezji jako takiej, jako sztuki posługiwania się słowem.

Czytywał i podziwiał go Miłosz, Herbert usiłował naśladować; Tomas Venclova uznał za jednego z czterech najwybitniejszych poetów ubiegłego stulecia. W pełni zasłużenie Kawafis nazywany jest tym, który wprowadził poezję w wiek XX.

W Polsce Konstandinos Kawafis zaistniał właściwie tylko i wyłącznie za sprawą translatologicznej i historycznoliterackiej pracy Zygmunta Kubiaka. Alek-sandryjczyk w jego przekładzie – latami przerabianym i udoskonalanym – wychodził w kolejnych edycjach, począwszy od 1967 r. aż do 2001 r. Kubiak jest też autorem książki „Kawafis Aleksandryjczyk”.

Mistrz z Aleksandrii dał o sobie znowu przypomnieć w 2011 r., kiedy nakładem wydawnictwa „Znak” ukazał się przekład jego wierszy wybranych, doko-nany przez Antoniego Liberę. Przekład niewolny od różnego typu błędów i dokonany bez udziału oryginalnego tekstu nowogreckiego.

Pamięci, przemów!

„Piękno tych wierszy – pisała Yourcenar – polega na ich nieskazitelnej jasności wolnej od jakichkolwiek pomyłek...”. Takie są też te ciała i te „Itaki”, za któ-rymi w dal tęsknie spogląda Kawafis z panhelleńskiego wierzchołka (tak nazywa swą ukochaną Aleksandrię) – nieskazitelnie jasne i wolne od pomyłek; no więc w dal tęsknie spogląda: „Chciałbym ubrać to wspomnienia w słowa... // Lecz już zanikło... prawie zupełnie – // bo leży daleko, pośród najwcześniej-szych lat mojej młodości”. Pamięci, przemów!

Koniec końców poezja Kawafisa Aleksandryjczyka zawsze zamyśli się nad wieczną tragedią śmierci, zawsze zatęskni za doznaniami, które niepostrzeżenie przeszły w sferę wspomnień, i wybrzmi wspólną dla wszystkich tych wierszy nutą: „Pamięci moja, zachowaj je takimi, jakie były!”.    

JACEK HAJDUK (ur. 1982) jest absolwentem filologii klasycznej na Uniwersytecie Jagiellońskim i doktorantem w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Przełożył z języka nowogreckiego kanon poezji Kawafisa i stąd pochodzą wykorzystane w tekście cytaty z wierszy. Na wiosnę tego roku ukaże się jego debiutancka powieść „Pliniusz Młodszy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012