Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najtrudniej pokazać na ekranie zwykłe życie. Wszak kino karmi się konfliktem, napięciem, dynamiką – pod tym względem był to rok dla polskiego filmu wyjątkowo ciekawy. A jednak w tym niełatwym dla nas wszystkich czasie szczególnej wartości nabierają tytuły, które nie są ani rozrachunkami z przeszłością, ani zapasami z teraźniejszością, ani efektownymi ucieczkami od nich. W których, choćby na chwilę, można się po prostu przejrzeć, w wymiarze ludzkim, rodzinnym, codziennym.
Takie właśnie jest kino Łukasza Grzegorzka i jego ostatni film o ironicznym tytule „Moje wspaniałe życie”, nagrodzony za reżyserię na festiwalu w Gdyni. Ciśnie się tu słowo „mały”, ale nie po to, by ów film bagatelizować czy sprowadzać go do przyziemia. Portretując czteropokoleniową familię z rodzinnej Nysy, szczególnie zaś niekonwencjonalną żonę, kochankę, córkę, matkę i babcię zagraną przez Agatę Buzek, reżyser ani na moment nie grzęźnie w banale. Serdecznie, choć trochę z ukosa, przygląda się mieszkańcom niedużego polskiego miasta, zamkniętym ze sobą w jednym domu, szamoczącym się w swoich rolach.
Niedoszły prawnik i były tenisista (patrz: rozmowa w dziale Kultura) unika oceniania ich, bo wie, że życie to nie jest sala sądowa czy wielkoszlemowy mecz. Zawsze jesteśmy coś komuś winni, coś nam nie wychodzi, a równocześnie gdzieś po drodze wiele przegapiamy. I bywamy przy tym strasznie śmieszni. Swoim filmem Grzegorzek sprawił, że przestaliśmy się w tym czuć osamotnieni.©