Człowiek, który przerósł swój głos

José Carreras, „tenor wszechczasów” – zapowiadają go artykuły prasowe na całym świecie. „Nikt nie potrafi tak śpiewać piano”.

02.05.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Materiały prasowe
/ Fot. Materiały prasowe

W przypadku Carrerasa rozpoznawalność nazwiska-marki jest bardzo duża, choć niekoniecznie wynika z podziwu dla pięknego głosu i niekwestionowanych umiejętności wokalnych artysty, który w latach 80. uchodził za wzorcowego odtwórcę ról w operach Verdiego i Pucciniego.

Sława rządzi się własnymi prawami. Celebrycka, jedno- lub kilkusezonowa, wymaga niemal nieprzerwanej obecności w mediach, koniecznie „kolorowych”, plotkarskich. Bez gwarancji powodzenia, bo po kilku sezonach nowo wykreowani ulubieńcy wszędobylskich paparazzi zastąpią dawnych idoli na mocno chwiejnych piedestałach. Jest też inny rodzaj sławy. Po blisko stu latach od śmierci Carusa neapolitański śpiewak nadal jest nazywany „tenorem wszechczasów”, nie tylko przez zdeklarowanych melomanów. Są nazwiska, które wypada znać, by znaleźć się w kręgu „ludzi kulturalnych”: Enrico Caruso i Beniamino Gigli, Maria Callas i Renata Tebaldi, Giuseppe di Stefano i Mario del Monaco... Wszyscy o nich słyszeliśmy, tak jak wszyscy chyba wiedzą o „trzech tenorach”, nawet jeśli nie zdarzyło im się słuchać żadnego z nich: Luciano Pavarottiego, Placida Domingo i – najmłodszego z nich – José Carrerasa. To człowiek, który zasłynął nie tylko z powodu walorów śpiewaczych, lecz również dlatego, że potrafił triumfalnie powrócić na światowe sceny i estrady po przebyciu choroby, która daje szansę nielicznym.


Pokonać chorobę

W 1987 r. ostra białaczka limfoblastyczna na kilkanaście miesięcy przerwała błyskotliwą karierę czterdziestojednoletniego śpiewaka. Podczas rekonwalescencji wspierali go na duchu nie tylko melomani, ale i wokalni – wtedy jeszcze – rywale. Pavarotti przesłał mu telegram: „Giuseppe, masz wyzdrowieć, bo inaczej zostanę bez konkurencji”. Domingo, z którym stosunki nie układały się z początku najlepiej (tenorzy pokłócili się spektakularnie przed koncertem galowym w Operze Wiedeńskiej, na co pewnie miały też wpływ gorące, hiszpańskie temperamenty obu panów), teraz przyleciał do Seattle, by odwiedzić w szpitalu kolegę oczekującego na przeszczep szpiku. Było to jeszcze przed epoką „trzech tenorów” – wspólne koncerty pod tą marką rozpoczęły się w 1990 r. Wcześniej, w latach 1988-89, Carreras odbył trasę koncertową rozpoczętą wielkim koncertem w Wiedniu. Sukces artystyczny ryzykownego przecież przedsięwzięcia oznaczał dla śpiewaka – jak sam mówił – powrót na czoło stawki.

Tym spektakularnym powrotem śpiewak udowodnił światu, że chorobę, która – nawet szczęśliwie przebyta – przeważnie ogranicza możliwości podjęcia dawnego życia, można pokonać niemal zupełnie. Los artysty dawał nadzieję tysiącom chorych i Carreras był tego w pełni świadom: stąd jego zaangażowanie w programy leczenia raka i wspieranie inicjatyw badawczych nie tylko wysokimi wpłatami, ale też działalnością koncertową na rzecz fundacji medycznych, również własnej, którą założył, by pomóc ludziom cierpiącym na białaczkę. Jego zasługi w tej materii świat nauki ocenił właściwie, nadając mu honorowe członkostwo Europejskiego Towarzystwa Medycznego, za czym przyszła godność honorowego przewodniczącego Europejskiego Towarzystwa Onkologicznego.


Legenda o Trzech Tenorach

Choroba pozostawiła jednak pewien ślad: artysta, który do tej pory „śpiewał całą duszą” (by zacytować tytuł jego autobiografii), zaczął stopniowo ograniczać wymagające żelaznej kondycji występy sceniczne, rozwijając w zamian działalność koncertową. Wśród podejmowanych wówczas wyzwań były jednak występy w „Medei” Cherubiniego (1998), wykonanie morderczej partii w „Samsonie i Dalili” Saint-Saënsa (1990) i roli pierwszoplanowej w „Stiffeliu” Verdiego (1993) – notabene, w tym samym roku zarejestrowano i wydano na DVD spektakl Carrerasa pod dyrekcją Edwarda Downesa z Covent Garden oraz przedstawienie z Metropolitan Opera prowadzone przez Jamesa Levine’a, z udziałem Dominga; dla miłośników porównań gratka niebywała.

W 1990 r., w rzymskich Termach Karakalli odbył się koncert, na którym po raz pierwszy wspólnie wystąpili Pavarotti, Domingo i Carreras. Sukces zdawał się być gwarantowany, ale i tak nikt nie potrafił wówczas przewidzieć jego skali. Pod koniec dekady liczba sprzedanych płyt szła w miliony.

Wspomnienie „trzech tenorów”, jednej z najbardziej rozpoznawalnych marek lat 90. XX wieku, to może dobra sposobność, by zastanowić się nad modelami kariery wokalnej w późnym czasie aktywności artystycznej. Nie mówmy o zmarłym Pavarottim, tylko o jego kolegach, którzy uniknęli zgubnych skutków nieumiarkowania. Placido Domingo, mimo ukończonych 73 lat, pojawia się jeszcze na scenie, od 2009 r. celując jednak w partie barytonowe, odpowiedniejsze dla jego obecnej skali, przez wiele lat łącząc zadania artysty-wykonawcy ze żmudnymi obowiązkami dyrektora opery (Kirsten Flagstad w Norwegii i Janina Korolewicz-Waydowa w Polsce poświęciły się administrowaniu sztuką już po zakończeniu aktywnej działalności artystycznej). Kondycja godna podziwu.


Ze sceny na estradę

Młodszy o sześć lat Carreras na scenie operowej nie pojawia się od przeszło dziesięciu lat. Zamknął ten etap kariery w 2002 r. występem w Tokio, w tytułowej roli opery Wolfa-Ferrariego „Sly”. Jego domeną stała się estrada, gdzie wykonuje repertuar wielce różnorodny: wystarczy wspomnieć, że w jego dotychczasowych występach w Polsce towarzyszyły mu Edyta Górniak, Natalia Kukulska i Justyna Steczkowska, w innych krajach – między innymi Diana Ross i Charles Aznavour. Decyzja o wycofaniu się ze sceny była ze wszech miar słuszna, jeśli wziąć pod uwagę rozsądne planowanie dalszej kariery. Długowieczności wokalnej nie pomaga nadmierna liczba występów w młodych latach ani podejmowanie się zbyt „mocnych” partii. Estrada jest przystanią bezpieczną zarówno dla artysty, jak i dla słuchaczy, którzy mogą tym intensywniej podziwiać sztukę wokalną.

Spośród „wielkiej trójki” być może to jego nazwisko jest najbardziej znane wśród polskich słuchaczy – ostatecznie José Carreras odwiedza nasz kraj w miarę regularnie od 1994 r. (zaśpiewał wówczas w Zabrzu na rzecz Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii prof. Zbigniewa Religi). Dwadzieścia lat okazjonalnych, ale szeroko opisywanych w prasie występów na polskich estradach każe potraktować tegoroczną obecność artysty na Festiwalu w Łańcucie jako prawdziwy jubileusz.


LECH KOZIŃSKI jest filologiem klasycznym i znawcą opery. Autor licznych recenzji, esejów i not programowych, współpracował między innymi ze „Studiem”, „Ruchem Muzycznym”, Programem 2 PR i Filharmonią Łódzką. Los artysty dawał nadzieję tysiącom chorych i Carreras był tego w pełni świadom: stąd jego zaangażowanie w programy leczenia raka i wspieranie inicjatyw badawczych.


JOSÉ CARRERAS i jego goście – ukraińska sopranistka Nataliya Kovalova oraz hiszpański dyrygent David Giménez – wystąpią z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej na koncercie inauguracyjnym 24 maja o 19.00 w parku przed Zamkiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „53. Muzyczny Festiwal w Łańcucie