Człowiek, któremu się udało

Nie żyje Kazimierz Kutz. Miał 89 lat. Przypominamy tekst, który w 2009 roku na łamach „Tygodnika” publikował Tadeusz Lubelski: „Niezależnie z jakiej perspektywy opowiadać życie Kazimierza Kutza – filmowca, pisarza, producenta, zawsze będzie to opowieść o człowieku zdobywającym dla siebie wolność”.

10.02.2009

Czyta się kilka minut

Kazimierz Kutz /fot. Igor Morye / Agencja Gazeta /
Kazimierz Kutz /fot. Igor Morye / Agencja Gazeta /

Tytuł artykułu wziąłem od jego bohatera. Wśród różnych "Portretów godziwych", zawartych w książce Kazimierza Kutza, którą Znak wydał przed pięciu laty na jego poprzedni jubileusz, znalazł się tak właśnie nazwany wizerunek jego idola, generała Jerzego Ziętka, człowieka o niewyczerpanej pasji społecznikowskiej, wieloletniego posła. Ziętek, zwalisty mężczyzna, oschły w obejściu i wzbudzający respekt otoczenia, Kutza uwielbiał i w jakimś sensie usynowił, a w latach 70., jako jedyny pośród Zagłębiaków rdzenny Ślązak piastujący w Katowicach tak wysoki urząd (przez kilka lat był wojewodą), stanowił tarczę ochronną dla rozmaitych działań reżysera walczącego o własną autonomię artystyczną, a zarazem o niezależność kierowanej przez siebie "Silesii" i o awans kulturowy swojej ukochanej Silesii - już nie Zespołu, a krainy.

Piąta strona świata

Ale formuła "Człowiek, któremu się udało", której Kutz użył przed laty do scharakteryzowania Ziętka, jeszcze lepiej pasuje dziś do niego samego. Wydaną, znów przez Znak, na jego obecny jubileusz świetną książkę biograficzną Aleksandry Klich "Cały ten Kutz" wieńczy urodzinowa rozmowa o starości. "Ja mam to szczęście - mówi reżyser w jej trakcie - że swoją starość spędzam w biegu i obiegu myślowym. Mogę poświęcać więcej czasu niż w młodości na refleksję, lektury, rozmowy. Dzięki temu trzymam swoje życie wewnętrzne na własnym cynglu". Nie ma przesady w żadnym z tych określeń: zarówno "w biegu", jak "w obiegu" domagają się nawet wzmocnienia stylistycznego. Swoje osiemdziesięciolecie (które stuknie mu 16 lutego) Kutz przeżywa w pędzie, przejawiając stałą aktywność w przestrzeni publicznej.

Po kadencji marszałkowania w Senacie jest teraz posłem, znanym z ostrości sejmowych wystąpień. Mieszka pod Warszawą, ale regularnie przyjmuje interesantów w swoim biurze poselskim w Katowicach, a potem walczy o ich sprawy. Co tydzień pisze felieton dla katowickiej "Gazety Wyborczej" (do niedawna, kiedy przez kilka lat pomieszkiwałem w Katowicach, każdą sobotę zaczynałem od jego lektury), a to oznacza - z powodu legendarnego nieprzebierania w słowach - nieustanne potyczki i narażanie się na inwektywy politycznych przeciwników.

Felietony te ukazują się pod stałym nagłówkiem "Pół na pół", co może przypominać, że ich autor jest po równi zwierzęciem politycznym, która to skłonność zmusza go na przykład - jego, mężczyznę znanego z radykalnie heteroseksualnego nastawienia - do brania udziału w przeróżnych "marszach przeciw homofobii", co człowiekiem sztuki, walczącym o prawo młodych artystów do eksperymentowania. Sam widziałem, jak Kutz - wywalczywszy już dla swoich Katowic festiwal teatralny "Interpretacje" - chodzi potem na wszystkie przedstawienia, a jeszcze późnymi wieczorami, po spektaklach, broni reżyserów przed atakami widowni. W tym samym czasie pracuje nad książką "Piąta strona świata", by uświetnić jubileusz debiutem powieściowym. A także przygotowuje się (choć z wewnętrznymi oporami, bo władanie planem filmowym wymaga energii prawdziwie młodzieńczej) do nakręcenia kolejnego śląskiego filmu, według "Cholonka" Janoscha. A jeszcze - za czym podobno przepada - robi zakupy spożywcze dla rodziny i troszczy się o czwórkę swoich dorosłych już dzieci.

Lecę na skrzydłach, Mamo!

Rodzinne wątki wydały mi się zresztą we wspomnianej "biografii niepokornej" pióra Aleksandry Klich szczególnie ciekawe, te zwłaszcza, które dotyczą umocowania jej bohatera we wcześniejszych fazach życia, jego ról wnuka, syna i brata.

Do najpiękniejszych fragmentów książki należą cytaty z listów Kazimierza Kutza do matki, Anastazji, której dłużnikiem czuje się przez całe życie. On, który w codziennych zachowaniach oscyluje często między pikantnym żartem a polemiczną gwałtownością, w kontaktach z matką jest nieodmiennie czuły i poważny. Jeszcze na etapie przygotowywania scenariuszy opowiada jej w listach wszystkie swoje filmy. Kiedy pod koniec 1980 r.

matka martwi się o niego, uspokaja ją: "Przyszły czasy, że słowo powinno znaczyć słowo, a czyn czyn. Jestem głęboko przekonany, że postępuję właściwie i właściwie wykorzystuję możliwości publicznego występu". Dekadę później, u progu nowych potransformacyjnych czasów, łagodnie wyjaśnia: "Mamo! Traktujesz mnie, jakbym miał 20 lat. Nie stoję w miejscu, lecę na szeroko rozpostartych skrzydłach jak ptak", by jednak za chwilę porzucić łagodność: "Musisz zrozumieć, że świat się poszerzył i »Gość Niedzielny« nie zaspokaja wszystkich potrzeb czytelniczych ludzi. Nudzą mnie te wszystkie katolickie frazesy, które niewiele mają wspólnego z naszą katolicką rzeczywistością".

Ale i ojciec, Franciszek, okazuje się ważną postacią; to on dostarczył pierwszego wzorca postaci starego Habryki z "Paciorków jednego różańca". Wygląda też na to, że znacznie większą rolę, niżby wynikało z dotychczasowej refleksji krytycznej nad twórczością Kutza, odegrał w jej uformowaniu zmarły przed 15 laty starszy brat Henryk, niezwykły prywatny filozof i antropolog ze skłonnością do mistyki ("Poza rzeczywistością, przesunięty w inną stronę, ale nie wariat" - wspomina go Andrzej Czeczot). Według opinii bratanka reżysera (syna jego młodszego brata, Konrada), Kazimierz Kutz nawrócił się na swoją małą ojczyznę, wróciwszy do niej pod koniec lat 60. ze stolicy, właśnie pod wpływem starszego brata, po prostu "uległ Heńkowej wizji Śląska, tym mitom, które tworzył Henryk".

Bratanek ma na myśli przede wszystkim przemianę, która zaznaczyła się w filmach stryja. Bowiem niezależnie od całej, pokrótce powyżej omówionej, wielorakiej aktywności, a także od licznych spektakli telewizyjnych i teatralnych (najwspanialszy z nich, "Opowieści Hollywoodu" wg Christophera Hamptona z 1986 roku, przypomniano niedawno na małym ekranie w ramach Kutzfestu), najważniejszą częścią dorobku Kutza pozostaną stworzone przezeń filmy. Uzbierało się ich dotąd dwadzieścia - dziewiętnaście pełnych metraży i jeden serial. Z samej twórczości filmowej da się ułożyć kilka równoległych opowieści interpretacyjnych.

Kazimierz Kutz / Fot. Igor Morye / Agencja Gazeta

To tylko tyle?

Jedna z nich, może najciekawsza, to biografia Juliana Sorela polskiego kina (by posłużyć się mianem bohatera formacyjnej dla Kutza powieści), chłopaka z Szopienic, dla którego już samo znalezienie się w łódzkiej szkole filmowej było świadectwem niewyobrażalnego awansu i który potem przez szereg lat odwdzięczał się losowi za ten awans pracą od świtu do nocy. Na planie u Andrzeja Wajdy, jako asystent reżysera "Pokolenia" i "Kanału", wziął udział w powstawaniu Polskiej Szkoły Filmowej. Jako autor własnych filmów z przełomu dekad - "Krzyża Walecznych", "Nikt nie woła", "Ludzi z pociągu" - współtworzył jej ważny odłam, nazwany niegdyś "nurtem plebejskim" w gruncie rzeczy z powodu pierwszej noweli jego debiutanckiego utworu. Kiedy jako trzydziestolatek stał się sławnym reżyserem i bywalcem stołecznych salonów, mógł jak główna postać "Czerwonego i czarnego" rozejrzeć się wokół i zapytać: "To tylko tyle?".

Toteż wkrótce zakwestionował swoją dotychczasową drogę, porzucił salony i mody estetyczne, by powrócić do rodzinnego pejzażu i stworzyć w jego ramach nową, własną estetykę filmów śląskich, najważniejszych w swoim dorobku. A kiedy już je zrealizował, wydały mu się mniej ważne i nie tyle może porzucił kino, ile odsunął je na bok, ponieważ wynikłe z nakręcenia tych filmów bezpośrednie działanie w świecie wydało mu się zajęciem wartościowszym i godniejszym czasów, których dożył.

Równocześnie jednak, kiedy do tych filmów się wraca, odkrywa się w nich wciąż coś nowego. Może nie wszystkich tytułów to dotyczy, bo filmografia Kutza jest nierówna, ale - licząc na oko - trzy czwarte z jego utworów mieści się w trwałej tradycji kina polskiego, zasługującej na częsty krytyczny namysł i otwartej na nowe odczytania. Stąd inna możliwa opowieść - o Kutzu filmowcu osobnym, poszukującym, za każdym razem nastawionym na artystyczne odkrycia. Wiem coś o tym, bo pracując ostatnio nad historią naszego kina, właśnie wśród filmów Kutza często natrafiałem na utwory wciąż żywe, które oglądane na nowo, poza okolicznościami swojego powstania, odsłaniają różne niedostrzegane wcześniej cechy. Dotyczy to w pierwszym rzędzie wspaniałego "Nikt nie woła" (1960), filmu o miłości zrealizowanego na przekór wszelkim konwencjom filmów miłosnych, a także wbrew ówczesnym standardom rodzimego kina; legendę jego niegdysiejszego odrzucenia sam reżyser zbudował skutecznie przez minione lata.

Takich utworów zasługujących na nowe odkrywanie jest jednak w jego filmografii więcej, poczynając od debiutanckiego "Krzyża Walecznych", zwłaszcza jego kapitalnej trzeciej noweli z niezapomnianą komediową rolą Zbigniewa Cybulskiego, autoszyderczą wobec stworzonej tuż przed nią kreacji w "Popiele i diamencie". To w tej nowelce rozpoczyna Kutz swoje konsekwentne podważanie narodowej mitologii (Stanisław Dygat utwierdził go wtedy w przekonaniu, że "jedną z cech patriotyzmu jest wyszukiwanie rzeczy budzących wątpliwość we własnym narodzie"), będące zarazem uniwersalną pracą obserwacji, jak zbiorowość, która może mieć zbawienny wpływ na człowieka, kiedy indziej zniekształca go, odziera z własnej autonomii. Studia nad tym procesem zawarte są w szczególnie wartych przypominania filmach Kutza z lat 60.: "Ludzie z pociągu" (1961), "Milczenie" (1963), "Skok" (1967), w których na drugim planie pojawiają się, jakby przy okazji, niezapomniane ciepłe postaci kobiet, grane przez Danutę Szaflarską i Janinę Traczykównę w pierwszym, Elżbietę Czyżewską w drugim, Małgorzatę Braunek w trzecim przypadku. Sam najbardziej lubię spośród utworów tego okresu najdotkliwiej kiedyś niedoceniony film "Ktokolwiek wie..." (1966), prekursorski wobec poetyki Kina Moralnego Niepokoju, będący manifestacją wściekłości na kulturę, która człowieka hamuje, zamiast go rozwijać, i przypominający o zobowiązaniu inteligenta, żeby mówić o tym głośno.

Ale oczywiście najwszechstronniej reżyser spełnił się w swoich niezapomnianych sześciu filmach śląskich, tworząc w nich na nowo - od "Soli ziemi czarnej" (1969) po "Śmierć jak kromka chleba" (1994) - mitologię swojego plemienia, upominając się zarazem o obecność tej plemiennej mitologii w zbiorowej świadomości Polaków, ale też umiejąc się zdobyć - w "Na straży swej stać będę" (1983) i "Zawróconym" (1994) - na jej podważenie czy prowokacyjne podanie w wątpliwość. Kiedy ostatnio sobie te filmy przypomniałem, zdumiało mnie, jak ich twórca potrafił się utożsamić z rozmaitymi fazami ludzkiego życia. "Sól ziemi czarnej", którą nakręcił, mając już za sobą biologiczną młodość, to hymn na cześć młodości, i to tej szczeniackiej, ucieleśnianej przez nastoletniego bohatera, toteż i estetyka tego filmu jest młodzieńcza. "Paciorki jednego różańca" (1979), podczas realizacji których ich autor od starości był jeszcze daleki, to właśnie pochwała starości, także konstrukcję filmu poddając temu z niczym nieporównywalnemu okresowi.

***

A jeszcze na marginesie da się poprowadzić różne narracje osobne. Jedną - o Kutzu spełnionym/niespełnionym producencie, który jako szef "Silesii" decyduje się na kompromisy, byle doprowadzić do ukończenia tak niezwykłych filmów, jak "Sanatorium pod Klepsydrą" Wojciecha Hasa czy "Na wylot" Grzegorza Królikiewicza. Inną - o Kutzu niespełnionym pisarzu, który może właśnie teraz się spełni, w nowym świetle umieszczając wcześniejszy dorobek reżysera.

Bez względu na to jednak, jaką się przyjmie perspektywę narracyjną, opowieść o Kazimierzu Kutzu będzie opowieścią o człowieku zdobywającym dla siebie wolność, wypracowującym sobie status człowieka wolnego. Jak poucza klasyk, mnóstwo odpowiedzialności się z tym wiąże. I nie zwalnia od niej nawet jubileusz osiemdziesięciolecia.

Kazimierz Kutz - ur. w 1929 r. w Szopienicach na Śląsku, wybitny reżyser filmowy i teatralny, senator (1997-2007), wicemarszałek Senatu (2001-2005), od 2007 r. poseł. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. W 1959 r. zadebiutował obrazem "Krzyż Walecznych". Od tego czasu zrealizował ponad 20 filmów, w tym tak znane tytuły jak: "Sól ziemi czarnej" (1969), "Perła w koronie" (1971), "Śmierć jak kromka chleba" (1994), "Pułkownik Kwiatkowski" (2005). Jako reżyser teatralny debiutował w 1961 r. spektaklem "Śmierć Gubernatora", na podstawie dramatu Kruczkowskiego. Do najwybitniejszych jego realizacji zalicza się: "Do piachu" Tadeusza Różewicza dla Teatru TV w 1989 r., "Kartotekę rozrzuconą" (1998), "Stalina" (1992). Niewielu wie, że gdyby Kutz poświęcił się pisaniu, mógłby zostać jednym z czołowych żyjących prozaików - fragmenty powieści "Piąta strona świata" ukazywały się w czasopismach, budząc zachwyt m.in. Wisławy Szymborskiej. Tymczasem do księgarń trafiają felietony w tomie "Z mojego młyna" oraz biografia "Cały ten Kutz", autorstwa Aleksandry Klich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2009