Czeski paradoks

Nigdy jeszcze gospodarka nad Wełtawą nie miała się tak dobrze. A jednak Czesi pokazali właśnie, że mają czegoś dosyć. Właściwie czego?

31.10.2017

Czyta się kilka minut

 / MATEJ DIVIZNA / GETTY IMAGES
/ MATEJ DIVIZNA / GETTY IMAGES

Frustracja i rozczarowanie, nakładające się na kryzys wartości i przywództwa – to one najsilniej wpłynęły na Czechów podczas wyborów do Izby Poselskiej. Z tym właśnie należy wiązać sukces takich ugrupowań jak przedstawiający się jako antysystemowy ruch ANO 2011 miliardera Andreja Babiša. Zdobył najwięcej, bo blisko jedną trzecią głosów.

W odróżnieniu od poprzednich kampanii wyborczych, teraz polityka nieznacznie tylko ożywiła praskie ulice. Przypominały o niej jedynie kolorowe plakaty z portretami kandydatów, zmoczone przez deszcz banery z numerami list wyborczych i zasłaniające okna billboardy ze sloganami.

W Pradze nie było jej nawet słychać w kłótniach czy dyskusjach, być może ze względu na dużą liczbę żyjących tu imigrantów. Jednak – wbrew kampanijnemu straszakowi partii prawicowych i populistycznych – nie imigrantów muzułmańskich, lecz z obszaru byłego Związku Sowieckiego i Wietnamu.

Pogoń bez końca

Z perspektywy Polski, Czechy zawsze zdawały się krajem, gdzie transformacja postkomunistyczna powiodła się najlepiej i nie była tak bolesna dla mieszkańców jak w pozostałych państwach Europy Środkowej. Tymczasem 20 i 21 października (wybory trwają tu dwa dni) Czesi jednoznacznie dali wyraz swemu niezadowoleniu z sytuacji, w jakiej w ostatnich latach znalazł się ich kraj.

– Chyba wreszcie do ludzi dotarło, że pogoń za Zachodem nigdy się nie skończy. Że Austriacy i Niemcy dostają cztery-pięć razy więcej za tę samą pracę, są motorem postępu. A Czechy, które jeszcze sto lat temu wraz z nimi stanowiły serce światowych zmian społeczno-kulturowo-ekonomicznych, są daleko w tyle i mogą co najwyżej być liderem bliżej nieokreślonej Europy Środkowej – mówi 40-letni Ondřej Beránek z Pragi, z wykształcenia socjolog, który na co dzień zajmuje się funduszami unijnymi.

– Jednocześnie pojawiło się wrażenie, że staliśmy się śmietnikiem Europy, że dostajemy tylko resztki, a Unia Europejska co najwyżej nas wykorzystuje – dodaje Ondřej. – W to wszystko włącza się dysfunkcyjny aparat państwowy, który nawet nie zna podstaw dobrej komunikacji z obywatelem, nie potrafi zbudować autostrady czy wyjaśnić afery korupcyjnej.

Jest dobrze, jest źle

Bloger i aktywista Karel Světnička – w przeszłości pracownik czeskiej Najwyższej Izby Kontroli (NKÚ) – ocenia, że Czesi wręcz doszli do wniosku, że obecny system niewiele się różni od tego, co było za komunizmu.

– Wygląda to tak, że w pracy siedzi się od rana do nocy. Owszem, jest co jeść, jest gdzie spać, ale nic poza tym. Niby panuje dobrobyt, lecz nie ma jak z niego korzystać, nie starcza czasu, by cieszyć się życiem. Jakby powrócił rytm: pracuj, bądź cicho i równaj krok – uważa Světnička.

Zdaniem dr. Josefa Mlejnka, eksperta ds. polityki Europy Środkowej i Wschodniej z Uniwersytetu Karola w Pradze, paradoks polega dziś na tym, że jeszcze nigdy w historii Czech sytuacja gospodarcza kraju nie była tak dobra.

– Tymczasem społeczeństwo żyje w strachu przed muzułmańskimi imigrantami, których właściwie tu nie ma, istnieją tylko w mediach i wyobraźni – przekonuje Mlejnek. – Dochodzi do tego lęk, mający źródło w gospodarce rynkowej i kapitalizmie, związany z obawą o utratę pracy, z konkurencją, niepewnością i frustracją wynikającą z nierówności. Co więcej, Czechom brakuje kotwicy duchowej czy kulturowej, więc ludziom wystarcza zapewnienie polityków, że będzie dobrze.

Miliarder ze skazami

Hasło wyborcze zwycięskiej partii Babiša brzmiało: „ANO, bude líp” („Tak, będzie lepiej”). Babiš obiecał, że będzie sterować państwem jak firmą. Przewidywano jego zwycięstwo, ale nie na taką skalę.

ANO (skrótowiec od Akcja Niezadowolonych Obywateli; równocześnie ano to po czesku „tak”) przekonało do siebie ponad półtora miliona Czechów. Uwierzyli w przedstawiany w kampanii i mediach obraz lidera ruchu jako człowieka sukcesu: przedsiębiorcy i miliardera, który od lat 90. kieruje holdingiem rolno-spożywczym Agrofert, a od 2013 r. kontroluje też największy koncern medialny MAFRA. Jego majątek szacuje się na 2 mld dolarów.

Do polityki 63-letni dziś Babiš wszedł niedawno. Po wyborach z 2013 r., w których jego partia (założona rok wcześniej i funkcjonująca jak jego własność) zajęła drugie miejsce, dołączył do koalicji z socjaldemokratami i ludowcami – i w rządzie Bohuslava Sobotki zajął fotel wicepremiera oraz ministra finansów.

Wizerunek Babiša ma też wyraźne skazy: tuż po studiach ekonomicznych w Bratysławie został członkiem partii komunistycznej, a wg dokumentów słowackiego Instytutu Pamięci Narodowej (ÚPN), od 1982 r. figuruje na liście informatorów czechosłowackiej bezpieki StB. Do tego, gdy był w rządzie, zarzucano mu konflikt interesów – ze względu na posiadane aktywa i funkcję w gabinecie – co ostatecznie doprowadziło do jego dymisji. Były prezydent Václav Klaus nazwał takie przenikanie się biznesu i polityki „groźnym”. Gdy ogłoszono wyniki, Babiš oświadczył, że wygrał „na przekór kampanii kłamstw i dezinformacji”.

Za Havla było inaczej

Prócz ANO, która zwyciężyła we wszystkich 77 okręgach wyborczych i zdobyła 29,64 proc. głosów, w Izbie Poselskiej znajdzie się jeszcze osiem partii (to rekord w historii Czech). Od zwycięzcy dzieli je przepaść. Druga w kolejności – centroprawicowa Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS) – zdobyła nieco ponad 11 proc. Po prawie 11 proc. otrzymały Partia Piratów oraz eurosceptyczna i antyimigrancka SPD Tomia Okamury. Z jednocyfrowym wynikiem próg przekroczyli komuniści (KSČ, 8 proc.), socjaldemokraci (ČSSD, 7 proc.), ludowcy (KDU-ČSL, 6 proc.), liberałowie (TOP’09, 5 proc.) i ugrupowanie samorządowców STAN (5 proc.).

Komentatorzy zwracają uwagę, że do zwycięstwa ANO i rozdrobnienia głosów przyczynił się też niski poziom innych partii i ogromny wpływ Babiša na media. Pośrednio ich zdaniem dołożył się też do tego prezydent Miloš Zeman: zarzuca mu się niszczenie kultury politycznej i wspieranie tendencji autorytarnych.

– Kiedy prezydentem był Václav Havel, panowała atmosfera, w której to, co się dzieje teraz, byłoby niemożliwe – mówi Josef Mlejnek. – Havel na przykład nie pozwoliłby na taką wulgarność. Także Václav Klaus przestrzegał pewnego decorum i cechował się dostojeństwem. O Zemanie tego powiedzieć nie można; upada kultura polityczna i prezydent nie korzysta ze swej roli strażnika, a to tylko zwiększa prawdopodobieństwo dojścia do władzy populistów.

Mlejnek uważa, że panującą dekadencję doskonale widać w czeskim internecie: – Są tam tylko hejt, agresja i nieumiejętność rzeczowego wyrażania argumentów. Społeczeństwo podzielone jest na obozy i nie ma żadnego zwornika, który by je ze sobą łączył, a kulturę dźwigał na wyższy poziom.

– Owszem, także w czasach Havla byli ludzie agresywni, pełni nienawiści, ale oni nie byli społecznie akceptowani. Teraz jakby rośnie liczba osób, które się z tym nie kryją. Internet im to ułatwia, a Babiš umiał to wykorzystać – dodaje Mlejnek.

Jego zdaniem Babiš świetnie zna kulisy polityki, wie, jak partią kierować i jak eliminować konkurencję: dokładnie tak, jak to robi w biznesie. – Wyborcom więc tylko wydawało się, że decydują sami, tymczasem byli od dłuższego czasu pod presją jego propagandy i mediów – ocenia Mlejnek.

Odruch antyestablishmentowy

Politolog Jiří Pehe był szefem gabinetu politycznego Havla w latach 1997-99. Dzisiaj uważa, że sytuacja w Czechach ma również związek z narastającym sprzeciwem społeczeństwa wobec tradycyjnych partii politycznych, które Czechów rozczarowały i w ich oczach straciły wiarygodność. Pehe diagnozuje, że proces ten zaczął się tuż po kryzysie gospodarczym z 2008 r., który jeszcze podkreślił problemy dotyczące m.in. walki z korupcją.

– Czeski elektorat, złożony wcześniej z wyborców postkomunistycznych i reprezentujący względnie konserwatywną postawę, dzieliły między siebie socjaldemokratyczna ČSSD i centroprawicowa ODS – mówi politolog. – Natomiast teraz doszło do zmiany preferencji, ludzie szukają czegoś nowego, może niekoniecznie antysystemowego, ale zdecydowanie antyestablish­mentowego.

Pehe sądzi, że są dwie przyczyny sukcesu partii niesystemowych: – Jeden dotyczy starszego pokolenia i mniej wykształconej części młodszego elektoratu. To zarządzanie strachem. Pod jego wpływem są ludzie mający te same obawy co wyborcy Trumpa w USA, zwolennicy Brexitu w Wielkiej Brytanii czy część wyborców PiS w Polsce, którzy boją się zmian wynikających z globalizacji, związanych z nowymi trendami, i chcą jakiegoś marginesu bezpieczeństwa. Wydaje się im, że tradycyjne partie sobie nie radzą, i głosują u nas na takie ugrupowania jak SPD Okamury czy ANO Babiša.

– Dla Babiša to jednak niekoniecznie okazało się istotne, gdyż pojawiła się druga tendencja, związana ze średnim pokoleniem, lepiej wykształconym – dowodzi Pehe. – Ci ludzie przyznają, że w kraju znacząco się poprawiło. Ale dodają, że gonimy Zachód od blisko 30 lat, a wciąż jesteśmy w tyle z modernizacją i ciężko nadgonić zapóźnienie strukturalne, bo boom gospodarczy w Czechach opiera się na tym, że kraj jest montownią Europy, a tradycyjne partie przespały inwestycje służące rozwojowi, jak kształcenie czy infrastruktura. Więc gdy przyszedł Babiš i powiedział: „wezmę się za to i być może kosztem niektórych zasad liberalnych i demokratycznych zmodernizuję kraj”, zagłosowali na niego.

Pehe uważa, że z podobnym przekazem – cyfryzacji kraju i wdrożenia nowoczesnych technologii – do młodszego pokolenia trafiła Partia Piratów.

Kres historycznego marzenia

Ondřej Beránek uważa, że państwem nie da się zarządzać jak firmą, gdyż ono nie jest nastawione na zysk. – Tymczasem Babiš będzie z państwa czerpał zyski i będą to zyski tylko dla niego, a nie dzielone ze społeczeństwem – mówi. A to tylko pogłębi dezorganizację i zapóźnienie.

Zgryźliwi wręcz komentują, że teraz wszyscy Czesi będą zmuszeni do życia w holdingu.

Jednak zdaniem szefa działu zagranicznego dziennika „Hospodařské noviny” Martina Ehla, decyzje podjęte w tych wyborach przez Czechów wpisują się w szerszy trend w Europie, wyrażający coraz większe poparcie dla autorytaryzmu i izolacjonizmu oraz sprzeciw wobec Unii Europejskiej i liberalizmu.

To wszystko – przekonuje dziennikarz – wraz z tradycyjnym eurosceptycyzmem wyrażanym przez ODS, a częściowo przez ANO (komuniści są w ogóle za wystąpieniem z Unii), wskazuje, że Czechy dołączają do obozu Polski i Węgier, położonego na marginesie integracji europejskiej.

Martin Ehl stawia też tezę, że to koniec etosu Václava Havla, który dotychczas determinował politykę Czech. – To koniec historycznego marzenia o Zachodzie dużej części czeskiego społeczeństwa i jeszcze większej części czeskich elit, które chciały dołączyć i współtworzyć klub zamożnych – mówi redaktor „Hospodařskich novin”. – Ten, w którym pewne zasady szanowali wszyscy jego członkowie, gdzie istniały wspólne cele i gdzie każde państwo wspierało stabilność i rozwój pozostałych. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2017