Czekanie

Mnie oczywiście „Kronos” nie oburza. Nie oburza mnie także marketing, raczej zdumiewa sukces w tej dziedzinie. Kto daje się nabierać? – oto najżywiej nurtujące mnie pytanie krytyczne wobec mechanizmów rynkowych.

25.06.2013

Czyta się kilka minut

Podglądacze i mieszczanie? Na pewno, Gombrowicz na szczycie top listy sprzedaży wiosenno-letniej to druga strona tego zwrotu na rynku książki, który nastąpił za sprawą technologii czytników. Niektórzy kupują swobodnie tandetną literaturę erotyczną jednym kliknięciem, inni ekscytują się podszewką biografii kanonicznego pisarza. Z jednej strony mamy więc dyskretny dostęp do produktów zaspokajających pragnienia, z drugiej zaś niedyskretny i paradoksalnie nobilitujący dostęp do tego, co w nas samych zwykle pozostaje zaledwie częściowo ujawnione. Dyskrecja i niedyskrecja; klikanie i stawianie na półce w salonie tego, o czym się z dziećmi w szkole nie rozmawia. O czym dzieci, oczywiście, w szkole rozmawiają, nikt nie ma złudzeń.

Dam spokój tej efekciarskiej analogii, bo nie chcę dowodzić, że Gombrowicz jest jak E.L. James (od „Pięćdziesięciu twarzy Greya”) lub jej mniej ugrzecznione wersje, tylko w dodatku wypada go kupić i lokować obok edycji dzieł wszystkich Tomasza Manna. Nie, niezupełnie tak to widzę, zapewne nie te same osoby (choć bywa i tak) czytają sformatowane pornosy i Gombrowicza. Nie chcę też powtarzać rozważań recenzentów „Kronosa”, którzy analizowali kwestię dostępu do intymności i naszego zaciekawienia autobiografizmem. Tak, chodzi o to, że mamy rozbudzone apetyty na intymność, więc trudno wymyślić w tej kwestii granice. Seksualność, fizjologia, choroba są lepsze niż zbrodnia, zdrada, rozpacz – stare, poczciwe motywy, kierujące aktywnością diarystów i wspominkarzy. Im głębiej w nieopakowane „ja”, tym lepiej, dla „ja” kupujemy dzienniki. Oczywiście zwykle dajemy się zwodzić i nabierać, ponieważ wszyscy co bardziej świadomi dziennikopisarze chcą być jak Gombrowicz, więc niewiele w ich tekstach znajdziemy poza opakowaniem. Tego, czego chcemy najbardziej – ich „ja” – znajdziemy najmniej. Zarazem jednak czytamy ich/je tak, jakby tam, w tekście, naprawdę byli.

Pokonywałam „Kronosa” przez tydzień. Najpierw wysłuchałam wersji aktorskiej, podczas wieczoru dyskusyjnego. Ponad godzina czytania. Facet nie mógł skończyć, jakby wziął honorarium od słowa i postanowił nie wyjść, zanim nie wyrobi normy. Zapis po zapisie, zaczęłam życzyć Witoldowi rychłej śmierci, żeby już wreszcie uwolnić się z ciasnego wnętrza, w którym odprawiano rytuał napawania się bliskością wielkości, która wszak także chadza do wychodka, a nawet do proktologa. Rok po roku, strona za stroną. Patrzyłam, ile procent książki ma facet po lewej, a ile po prawej stronie stolika. Śmiałyśmy się przy stole, przy którym właśnie skończyłyśmy spotkanie na tematy genderowe. Lapidarne komunikaty na temat ero i finans, uporządkowane przez Ritę Gombrowicz („z którą nic”), płynęły w naszą stronę, a my przed chwilą właśnie skończyłyśmy gadanie o terrorze macierzyńskim według francuskich feministek.

Bardzo byłyśmy genderowo nabuzowane, a tu niby-szyfry erotyczne, parada chłopców i mężczyzn, zaledwie odnotowanych. I facet nie kończy, celebra niby gdzieś prawie w podziemiu, w artystycznej piwnicy, ale jednak wszyscy poruszeni, bo wielkość. Miałam więc w tej lekturze falstart z powodu, że tak powiem (nie bez podtekstu wydarzeń, które w następnym tygodniu miały miejsce), „audiobooka na żywo”. Bo facet postanowił pokazać, że potrafi przeczytać książkę telefoniczną, jeśli tylko napisze ją wielki pisarz. Z dyskusji wyszłyśmy, w piwnicy było zimno, potem zaraz rano trzeba by z moczem do analizy, żeby się upewnić: pęcherz czy jajniki. Lepiej zawczasu zadbać, wrócić do ciepłego, nie ma żadnej gwarancji, że jakby co, ktoś nasze zapiski pozbiera i następnie w jakiejś piwnicy odczyta. Nie, jajniki jednak za blisko macierzyństwa, zaraz jakaś mistyka kobiecości albo coś w tym guście wypłynie na wierzch i na nic nonszalancja obyczajowa, kobieta pozna swoje miejsce.

Czytałam „Kronosa” przez tydzień nie tylko dlatego, że jako polonistka muszę kompulsywnie wchłaniać przypisy. Niby nie bardzo jest jak ten tekst podzielić na kilka wieczorów, o delektacji stylem lub fabułą też nie ma mowy. W patetycznej frazie zmieściłoby się stwierdzenie, że dramat przychodzi do „Kronosa” z zewnątrz – i tyle osób już styk egzystencji i notatek Gombrowicza opisało, że wystarczy. W skrócie: chwytanie życia, opieranie się przemijaniu, walka o fakty jako osnowę nadziei na kolejne miesiące, lata. Wszystkie te okoliczności dobrze rozpoznaję – u siebie. Uważam, że miał i tak świetną pamięć, skoro umiał policzyć kochanków i wydatki. Zwłaszcza wobec tej okoliczności, że akurat kochanków miał dużo, bo gdyby miał dwóch-trzech rocznie, rachunki nie byłyby trudne. Pamiętał nawet jednorazowych, imiona i miejsca. W tym upatruję triumfu nad materią pamięci: odtworzyć listę, zapisać na bieżąco. Tego nie odnajdę u siebie.

Jednak tydzień zabrało mi brnięcie przez słowo „czekanie”. I znów nie chodzi o ewentualne metafizyczne konotacje, że los, że emigracja, że nie najlepsza materialna strona życia. Że – wreszcie – głównym tematem tych zapisków jest śmierć, a śmierci nie dosyć żadnej formy, pożywi się i literaturą, i milczeniem, więc sumy lat, dokonywane przez pisarza, są jednym jeszcze wynalazkiem formalnym, być może niebanalnym. Nie, ja o tym „czekaniu” wieńczącym rozdziało-lata myślałam z innego powodu, odwlekając finał lektury.

Czekanie się zagęszcza w zapiskach wówczas, gdy materializują się efekty pisania. Powieści i dramaty są tłumaczone, wydawane; spływają honoraria. Czekanie nie jest więc stanem niedojrzałości. Przeciwnie: towarzyszy spełnieniu. Występuje obok słowa „prestiż”, wysoko szacowanego w buchalterii roku i co najmniej bezwstydnie nadużywanego. Czekanie i prestiż. Oczywiście także czekanie na prestiż. I znów: nie chodzi tu o pogłoski na temat Nagrody Nobla, ale raczej o sam ten splot: pychy i niedosytu. Pychy i poniżenia.

Splot pychy i poniżenia znajdziemy u większości pisarzy, którzy pozostawili jakiekolwiek świadectwa intymne, wypowiadali się publicznie czy publicystycznie. Bezustanna huśtawka tych dwóch stanów, dwa głosy w sprawie jednej osoby. Gombrowicz czyni z nich dwa, powiedziałabym, wskaźniki w badaniu własnego życia, na poły statystycznym. Prestiż zdaje się być zjawiskiem policzalnym, zarazem jakąś fizyczną falą, na której pisarz się wznosi. Czekanie jest także stanem fizycznym, stopniem stężenia relacji ze światem, wysiłkiem, ma cechy choroby, prowadzi do poniżenia. Pycha i poniżenie, jak prestiż i czekanie, przeglądają się w sobie, trafiają do jednej notatki.

Czytałam przez cały tydzień te dwa słowa zatknięte na szczytach lat, na zwieńczeniach opisów chorób i enuncjacji, z kim tak, z kim nie. Czekanie i prestiż – nadal wokół tych słów kręci się literatura i pisarskie życie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013