Czas pogrzebać energetyczną centralizację

Jesteśmy na wczesnym etapie trzeciej rewolucji przemysłowej, na którą składają się zdecentralizowana komunikacja i energia wodorowa. Wielkie rewolucje ekonomiczne w historii polegały na zmianie reżimu energetycznego, a następnie informacyjnego.

24.04.2006

Czyta się kilka minut

Elektrownia wiatrowa nad polem kukurydzy w Montfort w stanie Wisconsin (USA) /fot. Todd Klassy - flickr.com (CC) /
Elektrownia wiatrowa nad polem kukurydzy w Montfort w stanie Wisconsin (USA) /fot. Todd Klassy - flickr.com (CC) /

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: - Kiedyś "zimna wojna" dzieliła świat na dwa obozy, prowadzące wyścig zbrojeń atomowych. W naszej ostatniej rozmowie ( ) twierdził Pan, że sposób dystrybucji zasilania (energii) wpływa na dystrybucję siły (władzy). Czy widzi Pan związek między dwubiegunowym podziałem zimnowojennego świata sprzed 1989 r., a energią atomową?

JEREMY RIFKIN: - Związek jest oczywisty. Energia atomowa to symbol ery zimnowojennej. Używana zarówno w produkcji energii, jak i broni, reprezentuje ówczesną geopolitykę państw. Koniec "zimnej wojny" symbolizuje zaś okres przejściowy, gdy USA tkwią wciąż w starym geopolitycznym układzie odniesienia. Ale Unia Europejska, pierwszy ponadnarodowy organizm polityczny, jest już gdzieś pomiędzy starą geopolityką postwersalską a kształtującą się polityką biosfery, między polityką XIX, a polityką XXI wieku.

Ten straszny atom

- Tymczasem podczas ostatniego konfliktu gazowego między Rosją a Ukrainą okazało się, że Europa jest bezbronna wobec problemów z dostawą energii. Do niedawna Stary Kontynent zmierzał do redukcji użytkowania energii atomowej na rzecz innych źródeł, w tym energii "zielonej". Dziś okazuje się, że być może Europa będzie musiała przeprosić się z atomem.

- Myślę, że tak się nie stanie. Będzie o to wielka walka polityczna, ale atom nie wróci. Po pierwsze, jest to za drogie. Energię nuklearną zabiła deregulacja rynku: była osiągalna dopóty, dopóki mógł ją dotować rząd. W USA powrót do rozwoju energetyki atomowej kosztowałby krocie, a z naszym rekordowym kredytem konsumenckim, deficytem w handlu i zadłużeniem rządu nie ma na to szans. To samo dotyczy Europy i reszty świata. Technologie energetyki nuklearnej, nawet nowej generacji, są zbyt kosztowne. Centralizacja źródeł energii była usprawiedliwiona podczas "zimnej wojny", gdy obowiązywała "doktryna potęgi": państwa pragnęły wywrzeć na reszcie świata wrażenie dominacji geopolitycznej.

Po drugie, wciąż nie wiemy, jak bezpiecznie transportować i składować odpady radioaktywne. Przez 60 lat przemysł nuklearny powtarzał: "Dajcie nam wystarczająco dużo czasu i pieniędzy, a wymyślimy, jak to bezpiecznie robić". Po 50 latach wciąż tego nie wiedzą, a odpadów nieustannie przybywa przy elektrowniach atomowych całego świata. W Stanach, w Yucca Flat, powstała instalacja za dwa miliardy dolarów, gdzie odpady miały spoczywać bezpiecznie przez 20 tys. lat. A już przecieka.

Po trzecie, po co w epoce terroryzmu budować setki elektrowni jądrowych na całym świecie? To wariactwo. One mogą być głównymi celami terrorystów.

- Dziś boimy się programu atomowego Iranu. Ale filozof Jean Baudrillard pisze, że z przynależnością do klubu państw atomowych wiąże się założenie, że broni nuklearnej nigdy się nie użyje. Terroryści zakładają coś dokładnie odwrotnego.

- 11 września 2001 r. uczestniczyłem w konferencji na prośbę jednej z pięciu najważniejszych firm branży nuklearnej w USA, której własnością jest Indian Point, elektrownia atomowa dla Nowego Jorku. Nagle jeden z dyrektorów mówi, że nastąpił atak i musimy się ewakuować, i że trzeba zamknąć elektrownię. Po tym zdarzeniu zdecydowałem się napisać książkę "Ekonomia wodorowa". Ataki na WTC i Pentagon były symboliczne. Ale naprawdę poważnie zrobiłoby się, gdyby terroryści uderzyli w system energetyczny społeczeństwa. A najwrażliwszym jego elementem są elektrownie atomowe. Wystarczy wystrzelić odpalany ręcznie pocisk w stos atomowy... I nie jest to problem akademicki. W zeszłym roku w Australii aresztowano ośmiu członków islamskiej komórki terrorystycznej, którzy zamierzali dokonać ataku bombowego na jedyną elektrownię atomową Australii.

- Jednak już dziś coraz bardziej drożeje ropa, która znajduje się w krajach niestabilnych politycznie: Rosji czy Bliskiego Wschodu. Tymczasem uran można kupić praktycznie w każdej części świata, Australii, Kanadzie czy Afryce. Poza tym jest bardzo efektywnym surowcem.

- Nie zmienia to powodów, dla których technologia jądrowa jest nieodpowiedzialnym, staroświeckim i niepasującym do naszych czasów źródłem energii.

Czas na debatę

- Jest Pan futurologiem. Jaką mamy, Pana zdaniem, alternatywę?

- Bardzo jasną. Potrzebujemy strategii zakończenia eksploatacji paliw kopalnych i energii atomowej, przyszłością zaś jest wodór, który może dostarczać energii odnawialnej. Trzeba dziś w Unii Europejskiej uruchomić na masową skalę partnerstwo publiczno-prywatne, mające w ciągu najbliższych 20 lat w miejsce paliw kopalnych i atomu wprowadzić energię słoneczną, wiatrową, geotermiczną, wodną i pochodzącą z biomasy. A wodór, najlżejszy istniejący pierwiastek, jest nośnikiem energii, którego eksploatacja nie zanieczyszcza. Jej efektem są woda i ciepło. Ale, jak wiadomo, praktycznie nie występuje on w stanie wolnym, trzeba go uzyskiwać przy pomocy energii [w procesie elektrolizy, czyli rozkładu wody pod wpływem prądu - red.]. Jeśli uzyskiwanej z węgla czy gazu - powstaje przy tym dwutlenek węgla i efekt cieplarniany, jedno z wyzwań dla rodzaju ludzkiego. Można użyć energii atomowej, co dostarcza masy problemów. Jako opcja pozostają odnawialne źródła elektryczności. Trafia ona do sieci, a nadwyżki można użyć do pozyskania wodoru z wody. I w ten sposób przechowywać energię odnawialną.

Unia Europejska podpisała protokół z Kioto zakładający, że do 2010 r. 22 proc. energii w Unii ma pochodzić ze źródeł odnawialnych. A nie sposób używać energii odnawialnej bez przechowywania jej w wodorze, bo słońce nie zawsze świeci, wiatr nie zawsze wieje, poziom wody nie zawsze jest dostatecznie wysoki. Tymczasem wodór jest jedynym sposobem przechowywania tej energii. Zarówno dla sieci energetycznej, jak i dla transportu.

- Tyle że Pana polemiści obliczyli, iż przechowywanie energii w wodorze jest nieefektywne: znacznie więcej trzeba jej włożyć w proces elektrolizy wody, niż można otrzymać z wodoru.

- To nonsens! Druga i piąta największa gospodarka świata pracuje już nad urzeczywistnieniem ekonomii wodorowej tu i teraz: Japonia i Kalifornia w USA. W ciągu najbliższych 12-18 miesięcy osiem japońskich przedsiębiorstw, wśród nich Toshiba, wejdzie na światowy rynek z ogniwami wodorowymi. Będą to niewielkie kasetki do zasilania telefonów komórkowych czy laptopów. I dostarczą znacznie więcej energii niż ładowalna bateria. Więc twierdzenie, że to nieekonomiczne, w momencie, gdy wchodzą z tym na rynek wiodące gospodarki, jest niepoważne.

Po drugie, już eksploatuje się stacjonarne ogniwa wodorowe. Na lotnisku w Monachium mają jedno, od dwóch lat. To oczywiście początki, ale technologia ta znajduje się w punkcie, w jakim były technologie komputerowe w latach 80. Innymi słowy, są zaawansowane na tyle, by spodziewać się, że ich nadejścia nie da się zatrzymać. Weźmy samochody. Zasilane wodorem pojazdy testowane są przez czołowych producentów z Europy, Japonii i USA. Samochód Toyoty będzie na rynku w 2010 r., podobnie General Motors, acz nie sądzę, by zdążyli przed 2012 r.; BMW zaś w przyszłym roku.

Popatrzmy na Kalifornię: dwa tygodnie temu gubernator Schwarzenegger, przemawiając do stowarzyszeń promujących wodór, mówił: "Wielu ludzi uważa, że wodór to daleka przyszłość. Ale my wiemy, że to dziś". I deklarował, że przez następne 48 miesięcy powstanie tam 200 stacji paliwowych z wodorem.

Jesteśmy na wczesnym etapie trzeciej rewolucji przemysłowej, na którą składają się zdecentralizowana komunikacja i energia wodorowa. Wielkie rewolucje ekonomiczne w historii polegały na zmianie reżimu energetycznego, a następnie reżimu informacyjnego w celu organizacji tego pierwszego. Rozwinięte rolnictwo Sumerii potrzebowało pisma, a telegraf i telefon służyły organizowaniu drugiej rewolucji przemysłowej, napędzanej ropą naftową. Dziś mamy zdecentralizowaną komunikację internetu, komunikacji satelitarnej i mobilnej. Dzięki technologiom komputerowym zwiększyliśmy produkcyjność, zmieniliśmy socjologię komunikowania.

Elektrownia w domu i zagrodzie

Ale jest w tym głębsza misja. Przez najbliższe lata stanie się jasne, że jest to mechanizm zarządzania siecią wodorowej energetyki na bazie energii odnawialnej. Co to znaczy? Ogniwo wodorowe jest w tej sieci analogiczne do komputera, przy pomocy którego generujemy własne informacje, a następnie dzielimy się z innymi przy pomocy internetu. Wyobraźmy sobie za 25 lat miliony ogniw wodorowych zasilanych energią odnawialną. Każdy dom, biuro, fabryka będzie mieć własne. Każdy pojazd będzie małą elektrownią. Wszyscy staniemy się producentami energii. Tak jak informacji. A kto 15 lat temu pomyślałby, że to możliwe? Gdy każdy z nas będzie generował przechowywaną w wodorze energię ze źródeł odnawialnych, dostaniemy więcej niż potrzebujemy. Nadwyżki będzie można odsprzedać do sieci.

Zachodzi konwergencja między rewolucją komunikacyjną lat 90. a technologią energetyczną XXI wieku. Będzie potrzeba takiej samej architektury. Prąd "tankowany" z sieci będzie nam dostarczany na takiej zasadzie, na jakiej użytkownicy udostępniają pliki w internecie, dzieląc swoje zasoby z innymi. To początek energetyki otwartej.

- To piękna wizja demokratycznego systemu energetycznego. Ale przypadek internetu pokazał, że sieć wcale nie jest demokratyczna. "Prosumenci" informacji, jakby powiedział Alvin Toffler, nie są równi: jedni dominują, głosu innych nie słychać, ktoś musi sprzedać nam sprzęt, oprogramowanie i dostęp, organizować. Sieć energetyczna, którą Pan opisuje, dozna tych samych problemów.

- Zgadza się, będzie to taka sama walka jak między otwartym kodem Linuksa [bezpłatnego systemu operacyjnego, rozwijanego przez entuzjastów - red.] a oprogramowaniem Microsoftu. Będziemy mieć do czynienia z konfliktem systemu odgórnego z oddolnym. Kompromis plasuje się pośrodku.

Ja nie jestem technofilem ani technoświrem, zawsze byłem krytyczny w stosunku do technologii i do władzy korporacyjnej. Chcę tylko powiedzieć, że dzięki tej technologii mamy dziś szansę urządzenia systemu we właściwy sposób. Będzie to wymagało kooperacji małych i średnich przedsiębiorstw, związków zawodowych, organizacji obywatelskich, samorządów, partii... Nie będzie łatwo, bo sektor energetyczny jest zdominowany przez wielkie firmy. Natomiast trzeba zacząć dialog na temat zdecentralizowanej energii, tak jak 10 lat temu rozmawialiśmy o zdecentralizowanej komunikacji.

Europo, nad wyżyny ulatuj!

Zadaję liderom biznesu proste zadanie: dajcie mi rozwiązanie na wzrost gospodarczy w ostatnim etapie danej ery energetycznej! Odpowiedzią jest cisza. Nie da się, bo konkuruje się o coraz mniejsze kawałki praktycznie zjedzonego już ciastka. Co więc musi zrobić Europa? Trwa właśnie dyskusja nad wspólną elektrownią - zbudujcie ją! Następnym etapem rozwoju Unii po wprowadzeniu euro i przyjęciu 10 nowych krajów jest wspólna sieć transportowa i energetyczna na wskroś Europy...

- Kłopot w tym, że właśnie niedawno okazało się, iż kraje Unii nie mogą porozumieć się w sprawie wspólnej polityki energetycznej i w gruncie rzeczy każdy prowadzi tu jakąś swoją partykularną politykę...

- Gdyby udało się Europie usunąć elektrownie na paliwa kopalne i atomowe, gdyby stała się pierwszym postnuklearnym regionem w historii, pozwoliłoby jej to trzymać głowę wysoko! Regiony, które przerzucą się na źródła odnawialne i wodór, przetrwają i będą prosperować. Jeśli będzie się wracać do starych debat na temat energii atomowej i paliw kopalnych, przyjmie się zimnowojenną, a nawet XIX-wieczną perspektywę polityczną. Nie da się zbudować Europy opartej na partycypacji, zrównoważonym rozwoju, prawach społecznych i pokoju za pomocą reżimu energetycznego, który jest elitarny, scentralizowany.

- A co z resztą Globu w Pana wizji? Skoro atom to, jak Pan twierdzi, symbol ery industrialnej, opartej o państwa narodowe, to jak "zielone" źródła energii mogą przekształcać linie podziału świata?

- Zmienią je dramatycznie i dlatego wielu to niepokoi. Gdy wie się, jak dana cywilizacja dystrybuuje energię, wie się też, jak rozkłada się w niej władza. Świat współczesny posadowiony jest na paliwach kopalnych i atomie: surowcach scentralizowanych i elitarnych. I to dlatego mamy takie rozdźwięki między posiadającymi i pozbawionymi dostępu do dóbr na całym świecie. Gdy zaczęła się epoka węgla, pary i prasy drukarskiej, nowy reżim energetyczny pozwolił na szybszą przemianę i ludzkość przeszła od modelu państw-miast do państw narodowych. Od monarchii do demokracji i rynku. Rewolucja zaś, o której mówię, jest przede wszystkim horyzontalna. Sprawia, że każdy jest równouprawniony w dostępie do energii odnawialnej. Bo jej źródła i wodór są dostępne dla wszystkich. Potencjalnie to wielki przeskok.

Podłączyć Afrykę

- Zakładając, że Pana wizja jest realna, to kto dostarczy technologię wodorową np. krajom Trzeciego Świata? Aby być podłączonym do tej sieci, trzeba najpierw zainwestować, dysponować technologią.

- Ależ największym beneficjentem ekonomii wodorowej będzie właśnie Trzeci Świat. Próbując wprowadzić Afrykę w nową erę, robi się wiele dobrego, działają organizacje pomocowe i charytatywne, ale trzeba zrozumieć, że ludzie są bezsilni, nie dysponując zasilaniem. Mówimy o budowie globalnego świata, tymczasem ponad połowa jego mieszkańców nigdy nie korzystała z telefonu. Jedna trzecia nie ma prądu. Globalizacja nie mogła się udać. System jest tak elitarny, że tylko nieco ponad 20 proc. populacji świata ma dostęp do energii i może generować produkcję i globalny handel.

To Unia Europejska, gdy stworzy wspólny plan energetyczny i upowszechni u siebie nowe rozwiązania, musi dostarczyć technologii Trzeciemu Światu i współpracować z nim w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego. Baterie słoneczne na każdym dachu, wiatraki gdzie się da! Badania ONZ w południowej Afryce pokazały, że na każde sto rodzin, którym doprowadzono prąd, powstawało dwadzieścia nowych przedsięwzięć biznesowych.

Trzeba ponownej globalizacji, tym razem oddolnej. Poprzednia, odgórna, nie była w stanie objąć wszystkich. Zadłużenie krajów Trzeciego Świata wynika m.in. z ich niemożności zapłacenia za ropę przy dzisiejszych jej cenach.

Dajmy sobie szansę

Potrzebujemy dziś źródła energii pozwalającego nam żyć jako gatunkowi na wspólnej planecie. Energia atomowa to szaleństwo, to geopolityka XIX- i XX-wieczna. Energia z paliw kopalnych niesie zaś globalne ocieplenie. Trzeba skoncentrować się na misji ocalenia biosfery. A żeby przy tym nie zniszczyć samych siebie, musimy pozbyć się energii nuklearnej.

- Jednak, po pierwsze, teza o przyczynach globalnego ocieplenia też nie jest taka jednoznaczna, a z kolei problem z tą transformacją, o której Pan mówi, jest problemem czysto politycznym: kto zaryzykuje rozpoczęcie globalnej restrukturyzacji w świecie, w którym trzeba się liczyć, powiedzmy, z odcięciem dostaw gazu dla Europy?

- Kalifornia czy Japonia przesuwają się w stronę źródeł odnawialnych. Próbuję przekonywać liderów Unii Europejskiej, aby nie wracali do energii atomowej. Europa jest największym rynkiem i eksporterem świata, Japonia drugą co do wielkości światową gospodarką, a Stanów na ponowny rozwój energetyki atomowej nie stać. I to Europa miałaby ją rozwijać, wracać do atomu? Dajcie spokój! Tę debatę nazywam desperackim łapaniem oddechu przez starą geopolitykę.

- Michael Dobbs w książce "Precz z Wielkim Bratem" wskazywał na eksplozję w Czarnobylu jako na jeden z głównych czynników przybliżających upadek ZSRR, jako że skompromitowała jego technologię. Zgodziłby się Pan z takim poglądem?

- Powiem więcej: zarówno Czarnobyl, jak i awaria w Three Mile Island [w 1979 r. doszło tam do częściowego stopienia się rdzenia reaktora; odtąd w USA nie powstała żadna nowa elektrownia jądrowa - red.] były punktami zwrotnymi, bo pokazały nam koszty, jakie niosła tamta technologia. Im ściślejsza centralizacja, tym większy potencjał zniszczeń.

- Zrównuje Pan awarie w obu tych elektrowniach, podczas gdy specjaliści z dziedziny energetyki atomowej twierdzą, że awaria w Three Mile Island, gdzie działał inny typ reaktora niż w ZSRR, pokazała, iż zachodnie technologie są bezpieczne. W Three Mile Island właściwie nikt nie ucierpiał.

- Nie zgadzam się. Czarnobyl i Three Mile Island pokazały, co się dzieje, gdy skupiamy się na jednej technologii, ignorując inne, może bezpieczniejsze, bardziej akceptowalne etycznie i łagodniejsze politycznie. Czarnobyl i Three Mile Island nie były warte wszystkich kosztów, jakie poniesiono na rozwój atomistyki. Czas pogrzebać technologie narzucające centralizację i odgórne zarządzanie. Dajmy sobie szansę stworzyć świat zrównoważonego rozwoju na wspólnej planecie. Przy pomocy odnawialnej energii i wodoru.

JEREMY RIFKIN (ur. 1943 r.) jest ekonomistą i futurologiem. Założyciel i prezes Foundation on Economic Trends w Waszyngtonie, w Wharton School prowadzi wykłady dla liderów biznesu. W latach 60. i 70. XX w. był zaangażowany w ruch pacyfistyczny, w 1968 r. zorganizował "marsz na Pentagon". W 1971 r. założył kontrkulturową Ludową Komisję Dwustulecia, która miała przygotować alternatywny program obchodów jubileuszu USA. Zajmował się konsekwencjami rozwoju biotechnologii, komunikacji, przyszłością rynku siły roboczej, globalizacją. Jego najpopularniejsze książki to "Koniec pracy", "Wiek dostępu", "Ekonomia wodorowa". Ostatnio opublikował "Europejskie marzenie" (wyd. polskie 2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2006