Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie zauważyłam wcześniej, że szefowa zawsze wybiera jedną z dziewczyn i ją gnębi – ja byłam ta bezpieczna, ta gwiazda parkietu, która sprzeda łysemu grzebień. Po odejściu koleżanek na moje barki spadły ich obowiązki. Najgorsze jest to, że szefowa ciągle podkreślała, jak jest bardzo mną rozczarowana. Dostawałam burę za minutę spóźnienia (przy czym praca zaczynała się o 8:00, ja miałam być na miejscu o 7:45, 7:46 była już spóźnieniem). Kiedyś poszłam na L4 i wpółprzytomna pojechałam do domu (poszłam do pracy tylko zanieść zwolnienie). W tym czasie szefowa uznała, że pewnie oszukuję i posłała do mnie swojego męża, by sprawdził, czy jestem w domu. A ja wyszłam tylko na chwilę do apteki. Po powrocie szefowa zgotowała mi piekło, z awanturą, wrzaskiem, że jak ja ŚMIAŁAM nie być w domu, skoro miałam L4. A ja czułam się winna, tak bardzo załamana, że ona mi nie wierzy, że przecież ja to miejsce kocham jak mój własny dom, na uszach staję, żeby wszystko się sprzedało. Starałam się jeszcze bardziej, wszystko sprawdzałam po trzy razy, przez co robiłam oczywiście mniej i ze stresu popełniałam kolejne błędy.
W tym czasie szefowa zaczęła mnie izolować od innych współpracownic, rzucać na mój temat kąśliwe uwagi przy wszystkich, ośmieszać mnie przy kliencie (nawet jeśli miałam rację, to dostawałam burę). Czepiała się każdej rzeczy, a jak już nie miała czego, to rzucała „za wolno” albo „brzydko się ubrałaś”. Byłam nieustannie napięta i ciągle chciało mi się płakać, a równocześnie nie chciałam się poddać, bo w durny sposób chciałam jej udowodnić, że nie ma racji. Zaczęłam mieć problemy ze snem i zdrowiem, strasznie się roztyłam. Czułam się samotna i nic nie warta. Na sam koniec zaczęłam reagować agresją, miewałam myśli na temat podpalenia lokalu, kradzieży pieniędzy, wrzucenia mięsa za regał, zacementowania dziurki od klucza. Miałam tendencje autodestrukcyjne. Przepełniała mnie czarna rozpacz i nienawiść. Szefowa zaczęła mnie oskarżać o kradzieże i oszustwa, zaczęły się manipulacje pensją. Na koniec ograniczyła mi pracę do pół etatu. A kiedy już nic nie pomogło, to mnie po prostu wyrzuciła, oskarżając o kradzież i wystawiając świadectwo pracy z „wilczym biletem”. Dostałam też dużo mniej pieniędzy, niż powinnam. Wyszłam stamtąd z poczuciem upokorzenia, wstydu, smutku i rozpaczą.
Albo:
Przez 12 lat pracowałem w jednej z największych stacji telewizyjnych w Polsce.
Zostałem wyrzucony w 2014 roku, po ponad dwuletnim, ciężkim okresie, gdy byłem mobbingowany, szantażowany i poddawany presji przez moją najpierw bezpośrednią, a potem główną szefową. Dziś ta osoba cieszy się wysokimi apanażami i władzą, choć jestem pewien, że ani na jotę nie zrezygnowała ze swoich metod „zarządzania”, polegających na naprzemiennym faworyzowaniu i odsuwaniu ludzi od swoich zadań. Permanentnej metodzie oceniania: „Jesteś leserem”, „Nie jesteś godny zaufania”. Kompletnej nieprzewidywalności. Nigdy nie mogłem być pewien, jak oceniona zostanie moja praca. Ale po kolei.
- Pisała i mówiła o mnie, że jestem leniem (dokładnie „leserem”).
- Rozsiewała lub podtrzymywała plotki o rzekomych moich romansach i pijaństwie.
- Gdy zlecała mi jakieś zadanie, starałem się je wykonać jak najlepiej, lecz zawsze otrzymywałem serię uwag, które były zastępowane następnymi (często sprzecznymi z poprzednimi) oraz wytykano mi, że nie zrozumiałem lub nie umiem. Szły czasami za tym groźby finansowych kar. Gdy próbowałem się bronić – na przykład przywołując korespondencję mailową – słyszałem, że „ona takiego maila ode mnie nie dostała”, a telefonu „nie pamięta". Najdobitniej przekonałem się o tym realizując spot promocyjny jednego z moich programów. Okazało się, że nie ma odpowiednich na to środków, więc aby ratować ideę zorganizowałem (za darmo!) inną lokację. Skutek był taki, że w obieg poszedł mail odsądzający mnie od czci i wiary, a moje starania o uratowanie budżetu i dnia zdjęciowego określone zostały mianem „samowolki”.
4. Po jakimś czasie (podobno jako zarządzenie „z góry”) szefowa wprowadziła system pracy de facto stałej. Do tej pory osoby takie jak ja, samozatrudnione, pracowały w trybie projektowym, ale wynagrodzenie było ryczałtowe. Chodziło o to, aby przez martwe (z reguły) 2-3 miesiące w roku pracownicy stacji mieli z czego żyć i (co także istotne) nie uciekali za chlebem do konkurencji. Teraz zdarzało się, że tygodniowo pracowałem do 80 godzin i więcej. Spytałem, czy możemy liczyć sobie nadgodziny i je potem „odebrać”. W odpowiedzi usłyszałem, że to bzdurny pomysł i że jeśli komuś się to podoba, to może „sp…ć”. W związku z tym zlecano nam zajęcia zupełnie nieprzystające do kompetencji. Jak szedłem do pracy, byłem chory.
PS. Wyrzucono mnie w moje urodziny :-) Mam nadzieję, że to przypadek.
To fragmenty zaledwie dwóch listów, które przyszły do redakcji „TP” po starcie naszej akcji #przemocwpracy. Zachęcamy do przekazywania ich dalej i opowiadania własnych. Celów jest kilka.
Po pierwsze, niech ci, którzy doświadczają w pracy mobbingu, przestaną się wstydzić i nauczą się o tym mówić. Niech zobaczą, że nie są z tym zupełnie sami (wywołanie u mobbowanego poczucia osamotnienia to jedna z podręcznikowych technik mobberskich). Niech przestaną myśleć, że to z nimi jest coś nie tak.
Po drugie, chcemy, aby mobbing nie powszedniał. Pierwsze zetknięcie z otwartą przemocą psychiczną w miejscu pracy zazwyczaj bywa szokiem. To ten moment, gdy widzimy, że przełożony nadużywa władzy. Poniża, izoluje, podważa kompetencje, intryguje. Na tym etapie rodzi się zdrowy bunt. Ja sobie na to nie pozwolę! Nie ze mną takie numery! To dobre odruchy. Niestety, zazwyczaj szybko wygasają. Brak reakcji i obojętność otoczenia zniechęcają. Zaczyna się racjonalizacja. Że może nie jest tak źle. Że trzeba zacisnąć zęby. Że nikt nie mówił, że będzie lekko. Chcemy, żeby nasze historie rozbiły to zobojętnienie.
Po trzecie, chcemy potrząsnąć polskimi szefami. Najlepiej poruszając ich sumienia i uruchamiając mechanizmy autokorekty. A jeśli to niemożliwe, to uderzając do strachu przed opisaniem przez zdesperowanych podwładnych.
Czytaj także: Jeśli każda władza deprawuje, to władza pracodawcy w kraju bez bezrobocia może być największą szarą strefą przemocy. Oto mobbing, codzienna patologia polskiej pracy, w specjalnym raporcie "TP".
Krótko mówiąc: marzy nam się pracownicze #MeToo. Mamy intuicję, na naszych oczach zmienia się w Polsce społeczna norma relacji pracownik – przełożony. Że rzeczy, które jeszcze dekadę temu uchodziły za normalne, dziś już normalne nie są. Trzeba tylko zacząć o tym mówić. Ta tama musi kiedyś pęknąć. Nikt nas nie goni. Nie mamy do realizacji żadnego celu kwartalnego. Pewne rzeczy potrzebują czasu. W oryginalnym #MeToo od pierwszego wpisu z tym hasztagiem, który zrobiła Tarana Burke (rok 2006) do ujawnienia afery z molestowaniem seksualnym w Hollywood (2017) minęło 11 lat. Grona gniewu dojrzewały długo. Ale w końcu dojrzały.
W Polsce musi być więcej lepszej pracy. Nie tylko lepiej płatnej, ale też bardziej partnerskiej. Jeśli się nie uda, to niech ten nasz cud gospodarczy szlag trafi.
Polecamy: Woś się jeży - autorska rubryka Rafała Wosia co czwartek w serwisie "TP"