Czas na myślenie

Zrozumieć świat, uczynić go bardziej przyjaznym: temu zamierzeniu próbują sprostać także polscy uczeni. Od kilku lat ich działania wzmacnia zewnętrzna siła sprawcza...

29.07.2013

Czyta się kilka minut

Dr Izabela Chincińska (na zdjęciu ze swoimi dziećmi) jest laureatką programu POMOST / Fot. Michał Sikorski / FUNDACJA NA RZECZ NAUKI POLSKIEJ
Dr Izabela Chincińska (na zdjęciu ze swoimi dziećmi) jest laureatką programu POMOST / Fot. Michał Sikorski / FUNDACJA NA RZECZ NAUKI POLSKIEJ

To Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego. Polska jest jego beneficjentem w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka. Część otrzymanych środków – prawie 400 mln zł – rozdziela Fundacja na rzecz Nauki Polskiej (FNP). Dofinansowanie – w wysokości nawet kilku milionów – otrzymują projekty ocenione najwyżej przez wybitnych uczonych (polskich i zagranicznych) z danej dziedziny, po sprawdzeniu podczas rozmowy kwalifikacyjnej dorobku i umiejętności zarządzania zespołem badawczym.

Z budżetu Unii Europejskiej na lata 2014– –2020 Polska otrzyma – w ramach realizowania polityki spójności – 72,9 mld euro. Załóżmy, że nauka zajęłaby w planach podziału tego tortu poczesne miejsce – wtedy środki na prowadzenie badań i tworzenie infrastruktury naukowej nie powinny być mniejsze od wydawanych właśnie 4,1 mld euro (tyle przeznaczono na naukę w latach 2007-13).

Zdanie, że droga do cywilizacyjnego rozwoju Polski prowadzi przez dofinansowanie działalności naukowej, brzmi już banalnie. Fundusze zainwestowane w badania podstawowe, rozdzielane w konkursach, w których przestrzega się wyłącznie kryteriów merytorycznych, to jedyny sposób, by wykorzystać je rzetelnie. I doprowadzić do sytuacji, kiedy wyniki polskich uczonych będą silniej obecne w obiegu międzynarodowym. Nauka w Polsce ma bowiem potencjał, a świetnie wyposażone laboratoria i znakomite zespoły badawcze już istnieją. Nawet warunki pracy – czyli płacy przede wszystkim – mogą być atrakcyjne.

Dla polskiej nauki, usiłującej dogonić brytyjską czy niemiecką, unijne dofinansowanie na najbliższe siedem lat jest kluczowe. Nie znaczy to, że w tym czasie staniemy się jednym z naukowych liderów w Europie – po prostu dostaniemy szansę, by zmniejszyć dystans. Obecnie pod względem sum wykładanych na naukę Polska nie przoduje nawet w Europie Środkowo-Wschodniej (w budżecie na 2013 r. przeznaczono na naukę 6,8 mld zł; razem z funduszami unijnymi daje to 0,4 proc. PKB).

A jak jest z potencjałem środowiska naukowego? Czy mamy w kogo inwestować? Prof. Maciej Żylicz, szef FNP, odpowiadając kiedyś na takie pytania, mówił o nieporównywalnej (na naszą niekorzyść) wysokości nakładów na naukę w Polsce i w Japonii. Tymczasem liczba cytowań prac polskich naukowców podzielona przez PKB jest bliska tej, jaką osiągają uczeni japońscy. Może tu tkwi informacja o jakości polskiego „kapitału naukowego”?

KIEDYŚ SIĘ ZWRÓCI

Radosław Kitel wychodzi z laboratorium politechniki w Gliwicach ok. 22.00. Wraca do domu w Piekarach Śląskich dwoma busami, z przesiadką w Bytomiu. Jeżeli pierwszy bus przyjedzie punktualnie i zdąży na następny, wchodzi do domu parę minut przed 23.00. Śpi po pięć-sześć godzin. Wolałby dłużej, ale można się przyzwyczaić – wystarczy wejść w rytm. I nie odpuszczać: praca w laboratorium nad projektem, studia chemiczne (po dyplomie z biotechnologii w 2010 r. rozpoczął studiowanie chemii bioorganicznej, gdy poczuł się bezradny wobec zadań, które sobie stawia), badania prowadzone w Instytucie Onkologii... Dalej: co dwa tygodnie jedzie do Krakowa na studia podyplomowe – Biznes w Biotechnologii na UJ – rozpoczęte w przekonaniu, że wiedza na temat komercjalizacji badań też jest naukowcowi potrzebna. Bywa, że 12 dni leci ciurkiem, bez dnia oddechu.

Co drugi weekend mógłby się na chwilę zatrzymać, ale to nie zawsze się sprawdza – bo jest konferencja, na którą trzeba się przygotować, albo prezentacja badań, albo... coś nie wychodzi w trakcie badań. I niby na koniec dnia myje się laboratoryjne szkła, gasi światła, wychodzi z budynku, by zdążyć na ostatni bus... Ale potem, przed kolacją, rozkłada się książki, zaczyna rozrysowywać struktury związków raz jeszcze, licząc, że właśnie teraz – daleko od szkieł, z ołówkiem w ręku – będzie można zrozumieć, dlaczego coś poszło nie tak.

Radosław Kitel: – Nie powiem, że jest ciężko, bo nie jest. Trudny to był pierwszy rok po studiach, kiedy chciałem pracować naukowo, ale mogłem zostać jedynie wolontariuszem w Instytucie Onkologii w Gliwicach. Patrzyłem na kolegów z roku, którzy zaczęli zarabiać pierwsze prawdziwe pieniądze, a ja byłem wciąż na utrzymaniu rodziców... To właśnie było trudne, ale mówiłem sobie, że to czas inwestycji w siebie – kiedyś się zwróci.

Przeprowadzał badania, wystąpił z sukcesem na konferencji naukowej. Potem napisał pierwszy w życiu projekt naukowy, starając się o dofinansowanie w ramach programu VENTURES Fundacji na rzecz Nauki Polskiej (finansuje badania, które mogą znaleźć zastosowanie w gospodarce, a realizowane są m.in. przez studentów). Skrupulatne egzaminowanie z dotychczasowych osiągnięć i zamierzeń zakończyło się przyznaniem 80 tys. zł.

Kitel: – Wtedy, wraz ze współpracownikami, zacząłem szukać igły w stogu siana...

Tym, co zaprząta głowę Radosława Kitla i jego współpracowników, są bowiem pochodne genisteiny – związku chemicznego występującego w soi, najważniejszym składniku diety Azjatów, których zapadalność na choroby nowotworowe jest dużo mniejsza niż rasy białej. Dlaczego właśnie cząsteczki tej substancji potrafią zahamować rozrost komórek nowotworowych, a nawet doprowadzić do śmierci te, które już zdążyły się namnożyć? Rozwiązanie zagadki z grubsza polega na konieczności znalezienia białek z komórek nowotworowych, które wchodzą w reakcję z pochodnymi genisteiny. Białek jest kilka tysięcy...

Radosław Kitel: – Takie poszukiwania to wyzwanie. Myślę o tym, co będzie dalej, gdy znajdziemy wreszcie poszukiwane białka – o badaniach in silico, prowadzonych komputerowo, które pozwolą poznać lepiej ich właściwości, wzmocnić działanie antyrakowe. Przecież summa summarum robimy to nie dla poznania mechanizmów działania jednego związku chemicznego, ale dla przyszłych pacjentów położonego niedaleko stąd Instytutu Onkologii.

UPPSALA, TOKIO, MONACHIUM...

– W genetyce potrzeba wytrwałości i szczęścia – powtarza prof. Magdalena Rakowska-Boguta z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, która za ponad 6 mln zł pochodzących z funduszy unijnych stworzyła międzynarodowe studia doktoranckie w zakresie biologii molekularnej. Po ogłoszeniu naboru zgłosiło się 10 osób na jedno miejsce; analiza CV, listów motywacyjnych i opinii naukowych oraz efekty rozmów kwalifikacyjnych pozwoliły wybrać dziewiętnastkę. Wszyscy otrzymują miesięczne stypendium w wysokości 3 tys. zł przez cztery lata pracy nad doktoratem; od sześciu miesięcy do dwóch lat spędzają na uczelni zagranicznej, która jest partnerem projektu.

Prof. Krzysztof Nawotka, historyk i filolog klasyczny z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, otrzymał środki na ten sam cel: – Po pierwszym etapie selekcji FNP udostępniła nam recenzje, oczywiście anonimowe, jak to jest przyjęte w środowisku naukowym. Styl sformułowań i język wskazywał, że wszystkie pochodziły z uczelni zachodnioeuropejskich i USA. Bo też Fundacja ustawia próg wysoko, nim przyzna dotację, a potem wymaga skrupulatnych rozliczeń. Ale coś za coś: w zamian otrzymuje się środki (nasz projekt otrzymał ponad 5 mln zł), które pozwalają uprawiać dobrą naukę i żyć z niej. Dla ludzi tuż po studiach, na których czeka ewentualnie stypendium doktoranckie na uczelni w wysokości tysiąca złotych, to w Polsce możliwość niespotykana.

Młodzi starożytnicy muszą się nauczyć multidyscyplinarności – w naukach o starożytności, w których pula materiałów źródłowych zasadniczo się nie powiększa, a większość pytań badawczych już zadano, możliwość zastosowania metody naukowej, która łączy elementy różnych dyscyplin, to jak wykucie przejścia w jednokierunkowej ulicy.

Prof. Nawotka: – Weźmy temat konsumpcji wina greckiego w Italii. Poza poznaniem źródeł pisanych, trzeba zdobyć umiejętności: archeologiczne, z dziedziny badań literackich oraz epigrafiki, co wymaga współpracy ze specjalistami z kilku dziedzin. Nawet jeżeli badań nie przeprowadza się samemu, konieczność skorzystania z wyników, np. badań laboratoryjnych nad zawartością amfor, zmusza do zdobycia dodatkowej wiedzy. Na tym właśnie polega multidyscyplinarność – to konieczność poznania warsztatu co najmniej dwóch dyscyplin naukowych.

Piętnaścioro doktorantów prof. Nawotki może je opanować we Wrocławiu, w Liverpoolu (tamtejszy uniwersytet jest partnerem zagranicznym projektu) albo na dowolnej uczelni zagranicznej. Jeżeli efekty badań będą na tyle interesujące, że zostaną zakwalifikowane do przedstawienia na konferencji naukowej, wyjazd sfinansuje FNP. Młodzi uczeni mają poznać za granicą nie tylko lepiej wyposażone biblioteki i światowej klasy specjalistów ze swojej dziedziny. Powinni także poczuć atmosferę, w jakiej uprawia się naukę w liczących się ośrodkach: gdzie ceni się osoby podejmujące trudne zadania, piszące ważne książki i animujące istotne przedsięwzięcia. A usuwa się osoby, które takich wyzwań unikają.

Niezależnie od dziedziny zwraca się bowiem uwagę na to, kim już teraz są ci młodzi ludzie: czy potrafią samodzielnie myśleć? Czym jest dla nich nauka? Na twórczo myślących jednostkach spoczywa nadzieja kontynuowania zmiany w postrzeganiu polskiej nauki w uznanych ośrodkach badawczych. To nie tajemnica, że kiedy rozpoczęła się w kraju transformacja, doceniano wybitne jednostki, ale nie polską naukę w ogóle. U nas – wedle dość powszechnych wyobrażeń – nie miało prawa narodzić się nic interesującego.

Prof. Rakowska-Boguta pamięta drugą połowę lat 90., kiedy wraz ze współpracownikami starała się opublikować w prestiżowym piśmie naukowym artykuł o nieznanym genie drożdży. Z kolejnych redakcji przychodziły odmowy: – Przebijaliśmy się dwa lata. Negatywne recenzje w dużej mierze dyktowało przekonanie, że w tak mało znanym laboratorium, na dodatek z tej części Europy, nie mogło dojść do ważnego odkrycia.

Pomógł poznany na jednej z konferencji naukowych prof. André Santenac – sława biologii molekularnej – który potraktował poważnie opowieść prof. Rakowskiej-Boguty o znalezionym w drożdżach genie, występującym u wszystkich organizmów wyższych, także u człowieka, i jest prawdopodobnie ważnym regulatorem, m.in. w procesie powstawania nowotworów. W lutym 2001 r. tekst ukazał się w prestiżowym piśmie „Molecular and Cellular Biology”. To było kilkanaście lat po tym, jak prof. Rakowska-Boguta, wtedy jeszcze doktor, na konferencji w Kanadzie stała pod posterem na temat swoich badań. Czekała na pytania zainteresowanych. Nie podszedł nikt – jej badania, prowadzone na sacharozie, a nie na enzymach restrykcyjnych, specyficznych wobec określonych sekwencji DNA, były poza głównym nurtem. Jej wyniki nikogo nie interesowały, podobnie jak powody nieosiągalności enzymów w Polsce w połowie lat 80.

Dziewiętnaścioro doktorantów uczonej, którzy zagraniczny staż mogą odbyć podczas studiów doktoranckich na uniwersytetach m.in. w Uppsali, Tokio albo Monachium, nie musi być tych historii nawet świadoma. Ważne, by była w nich podobna zadziorność i upór w pokonywaniu barier. Nie tylko naukowych.

BILANS WYGLĄDA NIEŹLE

Prof. Sebastian Maćkowski mieszka 20 kilometrów od Torunia – w domu, pod który podchodzą czasem sarny. Zimą śnieg potrafi zasypać tak szczelnie, że uczony o szczegółach hybrydowych nanostruktur, które pomogą opracować wydajny w produkcji energii system sztucznej fotosyntezy, rozmyśla przez kilka godzin machania szuflą. Po doktoracie obronionym w Instytucie Fizyki PAN i stażu podoktorskim na uniwersytecie w Cincinnati, był już na kolejnym – w Monachium, gdy szukając tematu do badań po raz pierwszy zadał sobie pytanie: co się stanie, gdy układy fotosyntetyczne w roślinach, pochłaniające światło, położymy na warstwie pofałdowanego metalu? Kiedy w 2004 r. ostatecznie zaniechał badań nad tzw. kropkami kwantowymi, już wiedział, że za sprawą metalu chlorofil może pochłaniać więcej światła słonecznego.

Prof. Maćkowski: – Gdy w 2008 r. wróciliśmy z żoną do Polski, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu pojawiłem się jako osoba znikąd. Z tematem, którym nikt się na uczelni nie zajmował. Dla władz uczelni, co daleko odbiega od normy obowiązującej w Polsce, nie stanowiło to problemu. Jako pracownik UMK dostałem jeden pusty pokój – wystarczyło zapełnić go ludźmi i sprzętem.

Tworzony od listopada 2009 r. zespół badawczy (w ramach programu WELCOME, zorganizowanego dla uczonych z zagranicy, którzy tworzą grupy badawcze w Polsce) liczy dzisiaj 23 osoby. Stół optyczny, który jako pierwszy pojawił się w pustym pokoju, ma już użyteczne i kosztowne sąsiedztwo: wysokiej klasy aparaturę naukową. Subsydium w wysokości 4 mln zł powoli się kończy, ale bilans wygląda nieźle: pojawiło się ponad trzydzieści publikacji, w tym roku troje doktorantów uzyska stopień doktora. Liczna grupa młodych ludzi mogła od 2009 r. prowadzić badania, żyjąc za godziwe stypendia, publikując, jeżdżąc na konferencje (i to nie za własne oszczędności, co kiedyś było normą), ma szansę na staże w wysoko lokowanych ośrodkach badawczych.

– To może wydawać się oczywiste – kończy pobieżne wyliczenie prof. Maćkowski – ale mimo wszystko powtórzę: ci młodzi ludzie przekonali się, że uprawianie nauki to nie jest mozolne zmaganie się z materią – to ciężka, nie zawsze wróżąca sukcesy praca, ale jaka przyjemna... Proszę pomyśleć: dajemy pomysł – pokazujemy, że sprzęganie naturalnych układów biologicznych z tym, co potrafimy wytworzyć w laboratorium, może poprawić funkcjonowanie tych pierwszych. Teraz zależy nam, by chlorofile wydrelować z białek jak pestki z wiśni, i włożyć tam układy nieorganiczne, które będą działać zgodnie z tym, jak zostaną zaprogramowane. Idea fotosyntezy zostaje zachowana – pochłanianie światła, przekazywanie energii – zmienia się tylko układ... Czy to nie jest ciekawe? Na dodatek sam fizyk niewiele tu poradzi, dopiero we współpracy z biologiem i chemikiem można mówić o odkryciach.

NIE TYLKO TECHNOLOGIE

Oglądane pod mikroskopem niesporczaki wyglądają jak niedźwiadki. Bezkręgowce wielkości 300 mikrometrów mają oczka, zgrabne łapki, żołądek wypełniony zielonymi glonami. Całe życie, toczące się obok nich w kropli wody ze stawu, jest pełne niemal nowojorskiego pędu. One jedne, spokojne i skupione, żyją tu i teraz. I to dosłownie. Niesporczaki ożywia kropla wody, nawet jeśli wcześniej zostały zamrożone, zasuszone, poddane promieniowaniu gamma czy zamknięte w próżni.

Dr Łukasz Michalczyk z Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi UJ, który po powrocie z Uniwersytetu Wschodniej Anglii w Norwich otrzymał ponad 300 tys. zł w ramach programu HOMING PLUS (FNP zachęca w ten sposób młodych naukowców do powrotu do Polski), zakłada właśnie stałą hodowlę niesporczaków. Opowiada o nich jak o młodszym rodzeństwie.

Do czego jest potrzebna wiedza o niesporczakach? Dr Michalczyk mógłby odpowiedzieć, że zdolności bezkręgowców do przetrwania suszy czy niskich temperatur można wykorzystać np. w transplantologii, kiedy czas między pobraniem a wszczepieniem organu musi być jak najkrótszy, więc możliwość zamrożenia organu bez ryzyka jego uszkodzenia wiele by ułatwiła. Ta wiedza pozwoliła już opracować tzw. suche szczepionki o długiej trwałości, niewymagające przechowywania w lodówce, co nie jest bez znaczenia w tropikalnych krajach Trzeciego Świata.

Młody naukowiec wybiera jednak inne wyjaśnienie: – W XIX w. Friedrich Reinitzer, austriacki botanik, obserwował pod mikroskopem podgrzewany i schładzany sok marchewkowy. Płyn zmieniał barwy, bo – jak się później okazało – w jego skład wchodziły ciekłe kryształy. Czy ktoś sfinansowałby oglądanie kolorów pod mikroskopem? Tymczasem był to pierwszy krok do skonstruowania monitorów ciekłokrystalicznych... Później bowiem ktoś zauważył, że kryształy zmieniają kierunek ułożenia pod wpływem prądu elektrycznego, a jeszcze ktoś inny pomyślał, że takie właściwości umożliwiają konstrukcję płaskich i energooszczędnych ekranów, które spotykamy dziś wszędzie, nawet kupując bilet na dworcu... Tak bym w skrócie odpowiedział, dlaczego należy finansować badania. I to nawet te, a może przede wszystkim te, które nie znajdują natychmiastowego przełożenia na pokupne technologie.

Anegdota młodego naukowca, któremu środki unijne pomagają na nowo zagnieździć się w polskiej nauce, to dobra okazja, by przypomnieć dwie kwestie. Unijne fundusze na rozwój polskiej nauki nie powinny być – jak dotychczas – przydzielane wedle klucza: info, bio, techno. Filtr nałożony przez polskich polityków odsunął od unijnych beneficjów przedstawicieli nauk humanistycznych i społecznych, a także matematyków i fizyków teoretycznych. Wsparcia finansowego wymagają nauki podstawowe – a więc, mówiąc w uproszczeniu: skupione na badaniu świata, a nie wdrażaniu wynalazków. Wbrew pozorom, to w nich tkwi największy potencjał odmienianej dzisiaj przez wszystkie przypadki innowacyjności. Przyzwyczailiśmy się rozumieć pod tym pojęciem przede wszystkim unowocześnianie gospodarki, tymczasem jej najważniejszym źródłem jest twórcze myślenie jednostki.

Obok biurokratycznej mitręgi, którą zawsze obciążone jest pozyskiwanie środków i rozliczanie z efektów, powinien więc znaleźć się czas na... myślenie (o tym przynajmniej marzy wielu szefów zespołów badawczych): o projektach, wynikach badań, o pytaniach bez odpowiedzi... A może nawet o pytaniach naiwnych? Niech nas to nie dziwi, nie ma wszak „pytań pilniejszych / od pytań naiwnych”...


FUNDACJA NA RZECZ NAUKI POLSKIEJ ze środków strukturalnych przyznanych na lata 2007–2013 wydała do tej pory 391,5 mln zł. Do konkursów zgłosiło się 2401 kandydatów, z których 348 zostało laureatami. Wszystkich stypendystów było 1619; utworzono 84 zespoły badawcze. Zastrzyk finansowy przełożył się na konkretne sukcesy naukowe, czego wyrazem jest m.in. to, że kilkoro laureatów programów FNP otrzymało najbardziej prestiżowe granty naukowe w Europie przyznawane przez Europejską Radę Badań Naukowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2013