Czarne flagi nad Mosulem

Choć mija już rok od chwili, gdy dżihadyści proklamowali swój „kalifat”, USA nadal nie mają tu dobrej strategii. Dobrej, czyli takiej, w której byłoby miejsce dla irackich szyitów i sunnitów.

21.06.2015

Czyta się kilka minut

Początki Państwa Islamskiego: dżihadyści wkraczają do Mosulu, czerwiec 2014 r. / Fot. AP / EAST NEWS
Początki Państwa Islamskiego: dżihadyści wkraczają do Mosulu, czerwiec 2014 r. / Fot. AP / EAST NEWS

Noc poślubna w luksusowym hotelu – to ostatni chwyt dżihadystów w wojnie informacyjnej o serca i umysły, która trwa na Bliskim Wschodzie. W opublikowanych w internecie nagraniach ekstremiści z tzw. Państwa Islamskiego zachęcają młode pary z Mosulu i okolicy, by korzystały z usług świeżo wyremontowanego hotelu. Reklama kusi: pierwsze trzy noce mają być bezpłatne.


Jednak życie codzienne w tym drugim co do wielkości mieście Iraku, które od roku pozostaje pod kontrolą Państwa Islamskiego, jest znacznie bardziej prozaiczne. Wychodząc z domu, kobiety muszą nosić strój, który zakrywa ich twarz i sylwetkę. Cudzołożnicy i homoseksualiści są skazywani na śmierć; wyrok wykonywany jest przez zrzucenie nieszczęśnika z dachu wieżowca. Złodziejom obcinane są ręce, a politycznym przeciwnikom głowy – egzekucji dokonuje się w miejscach publicznych.


Cichy powrót do Iraku


Amerykanie, stojący na czele koalicji walczącej z Państwem Islamskim, wielokrotnie zapowiadali już ofensywę lądową, która odbije Mosul. Ale za każdym razem kończyło się na słowach. Teraz słyszymy, że zamiast na Mosulu, walka z dżihadystami ma koncentrować się na zachodnioirackiej prowincji Anbar. Bo dżihadyści – jakby nic nie robiąc sobie z tych zapowiedzi i z nalotów – w połowie maja zdobyli Ramadi, stolicę Anbaru.


Aby wesprzeć siły irackie w planowanej kontrofensywie na Anbar, Amerykanie chcą teraz założyć w zachodnim Iraku nową bazę wojskową – obok używanej już przez ich lotnictwo bazy w Al-Asad. Barack Obama zapowiedział też, że zwiększy liczbę amerykańskich „doradców wojskowych” w Iraku o dodatkowych 450 żołnierzy. Mają stacjonować w bazie Takkadum koło miasta Habbanija.


Biały Dom podkreśla, że żołnierze nie będą brać udziału w akcjach bojowych, a ich rola będzie ograniczać się do szkolenia irackich oddziałów i doradztwa. – W żadnym razie nie ma mowy o zasadniczej zmianie strategii w walce z Państwem Islamskim – mówił szef połączonych sztabów armii USA, generał Martin E. Dempsey. Jednak z tym „szkoleniem i doradztwem” jest problem: w ubiegłym roku armia iracka okazała się w znacznym stopniu niezdolna do stawienia oporu dżihadystom. Jej żołnierze niemal bez walki wycofali się z Mosulu, a następnie z Tikritu; był to punkt kulminacyjny ofensywy dżihadystów.


Kłopoty ze strategią


W tej chwili w Iraku stacjonuje 3100 Amerykanów, a także żołnierzy z innych krajów. W prowadzonych przez nich sześciotygodniowych kursach szkoleniowych w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy udział wzięło około 9 tys. Irakijczyków. Wiele to nie dało, a amerykańscy politycy zaczęli otwarcie zarzucać irackim żołnierzom brak ducha bojowego – ignorując fakt, że przyczyną niskiej wartości bojowej oddziałów irackiej armii i policji było w ostatnich latach postępujące upolitycznienie wszelkich instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.


Próżnię, jaką pozostawiła po sobie regularna armia iracka, wypełniają dziś w praktyce dziesiątki tysięcy szyickich ochotników – członków zbrojnego pospolitego ruszenia [patrz tekst na stronie 42 – red.]. Wprawdzie to oni wyparli dżihadystów z Tikritu i innych regionów. Ale akurat w prowincji Anbar – czyli tam, gdzie półtora roku temu na terenie Iraku zaczęło rodzić się Państwo Islamskie – ich obecność jako „wyzwolicieli” budzi dziś ogromne opory. Lokalna ludność sunnicka, zamieszkująca tę prowincję, nie chce u siebie szyickich milicji. Zamiast tego wolałaby tworzyć własne – sunnickie – pospolite ruszenie, które mogłoby stawić czoło fanatykom i ich lokalnym sojusznikom.


Tymczasem choć Biały Dom od dawna jest świadom, że wojnę z Państwem Islamskim można wygrać jedynie mając sunnitów po swojej stronie, lokalne milicje sunnickie w Iraku jak dotąd nie mogą liczyć na dostawy broni. Teraz Waszyngton zamierza wziąć sprawy w swoje ręce i uzbroić do 10 tys. sunnickich ochotników.


Aby ten plan zakończył się sukcesem – także politycznym – potrzebne są gwarancje, że zdominowane przez szyitów władze centralne w Bagdadzie uznają te milicje i zaakceptują je jako sojusznika. W irackim rządzie brakuje jednak ku temu woli politycznej. Co więcej: nie widać też na horyzoncie neutralnej siły politycznej, która mogłaby wystąpić jako rozjemca w tej nowej odsłonie konfliktu szyicko-sunnickiego – konfliktu, dodajmy, znacznie starszego niż ten, w którego centrum jest dziś Państwo Islamskie.


A skoro tak, to czarne sztandary dżihadystów długo jeszcze będą powiewać nad Mosulem. ©

Przełożył WP

INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”. Przez wiele lat mieszkała i pracowała w Bagdadzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015