Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mężczyzna z twarzą zalaną krwią, w rozdartym na piersiach podkoszulku. Dziewczyny zrzucane ze schodów. Zakrwawiona staruszka próbująca podnieść się z podłogi. Chłopak kopany na chodniku. Takie obrazy wysyła dziś w świat hiszpański rząd Mariano Rajoya. Rząd, który skierował do Katalonii oddziały policji z całego kraju i dał im rozkaz użycia siły przeciwko obywatelom, głosującym w zakazanym przez Trybunał Konstytucyjny referendum niepodległościowym.
Według ostatnich danych, przekazanych o 17.00 przez Generalitat, rząd Katalonii, w starciach z hiszpańską policją (autonomiczne jednostki Mossos d’Esquadra nie używają siły wobec wyborców) rannych zostało 465 osób. Jednocześnie ministerstwo spraw wewnętrznych Hiszpanii ogłosiło, że obrażenia odniosło 12 policjantów.
Jeszcze rano wydawało się, że będzie spokojnie. Kiedy przed dziewiątą wyszłam z domu, ulice Barcelony były puste – z wyjątkiem okolic okupowanych od piątku punktów wyborczych. Przed trzema szkołami starego miasta, które odwiedziłam, w deszczu ustawiły się kilkudziesięcioosobowe kolejki. Zaspani ludzie popijali kawę, rozmawiali i sprawdzali telefony, odliczając minuty do otwarcia. Gdzieś z tyłu czuwali funkcjonariusze Mossos.
Chwilę wcześniej rzecznik Generalitat Jordi Turull ogłosił, że – w odpowiedzi na działania policji, która w ostatnich dniach rekwirowała urny, karty, materiały wyborcze i zamykała lokale – zmieniają się zasady gry. To znaczy: można głosować w innym punkcie niż ten przypisany do miejsca zamieszkania, do urny wolno wrzucić kartę wyborczą, którą wydrukowało się samodzielnie, i wcale nie musi to być karta w kopercie. Sprawdzanie, czy każdy oddaje tylko jeden głos, miała umożliwić nowa infrastruktura informatyczna. Natychmiast po tym wystąpieniu policja zaczęła odcinać dostęp do internetu w lokalach i blokować wyborcze oprogramowanie. Ale działający w służbie referendum hakerzy mieli to przećwiczone: internet przywracano, blokady obchodzono.
Na zmianie wytycznych co do miejsca głosowania skorzystał prezydent Katalonii Carles Puigdemont. O świcie policja wtargnęła do jego punktu wyborczego w Gironie; lokalu nie udało się obronić nawet rolnikowi, który na wybory przyjechał traktorem i zaparkował go tak, żeby zablokować wejście. W innych miejscach członkowie komisji (czyli wolontariusze, których nie wystraszyła groźba 300 tys. euro grzywny), uprzedzeni o możliwej wizycie policji, ukrywali urny i karty, a po przeszukaniu wystawiali je z powrotem. Przed jednym z lokali zaczęto nawet budować barykady z worków cementu.
Pierwsze strzały padły o 10.30, w samym centrum miasta: strzelano gumowymi pociskami do ludzi, którzy chwilę wcześniej próbowali blokować przejazd policyjnych furgonetek. Nagrania i zdjęcia z innych miejsc pokazują, że funkcjonariusze nie czekają nawet na prowokacje – powtarzają się przypadki pałowania ludzi stojących z uniesionymi rękami, a nawet strażaków, którzy próbują ochraniać zgromadzenia. Minister spraw wewnętrznych Królestwa Hiszpanii Juan Ignacio Zoido oświadczył, że środki używane przez policję są „proporcjonalne” do zagrożenia, a wicepremier Soraya Sáenz de Santamaría dodała, że jedynymi odpowiedzialnymi za przemoc są władze Katalonii, które mimo ostrzeżeń nie odwołały referendum. Zapewniła jednocześnie, że to, co się odbywa, żadnym referendum nie jest.
Popołudniu rzecznik katalońskiego rządu podał, że aż 73 proc. punktów wyborczych pozostaje dostępnych. W wielu z nich wciąż jest spokojnie, ale to w każdej chwili może się zmienić. Według informacji dziennika „El Correo”, w ostatnich dniach do Katalonii przysłano 16 tysięcy funkcjonariuszy z jednostek porządkowych (wielu z nich nocuje na zacumowanych w katalońskich portach okrętach rejsowych, które rząd centralny po cichu wynajął od prywatnych armatorów). I nie zanosi się na to, żeby mieli prędko wrócić do domu.
Głosowanie ma trwać do dwudziestej. Zgodnie z unieważnionym przez Trybunał Konstytucyjny prawem, po ogłoszeniu wygranej „tak” władze Katalonii mają 48 godzin na ogłoszenie niepodległości.